Rozdział 31
Denerwowałam się jak przed egzaminem na chunina... Pociły mi się dłonie i czułam ucisk w żołądku. Nie zjadłam śniadania tylko wypiłem trochę soku. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, bez przerwy poprawiłam ubranie, przedstawiałam rzeczy w swoim mieszkaniu.
Kiba powiedział, że możemy iść do psa jego matki po południu. Miałam wrażenie, że do tego czasu umrę że stresu i niepewności. Chciałam prawdy a jednocześnie bałam się ją poznać.
Kobo wraz z Akamaru wrócili późno w nocy i spali teraz na legowisku pod oknem. Swoją drogą ciekawe gdzie poszli i co robili... Ale mimo pytań szatyna Akamaru milczał. Podejrzewam, że coś narozrabiali i teraz wystarczyło poczekać by się dowiedzieć.
Gdy zbliżała się godzina dwunasta Kiba powoli zaczął się zrobierać, wcześniej leżał w łóżku i szczerzył się do mnie. Obawiałam się, że zbyt dużo sobie wyobrażał i zrobił sobie niepotrzebnie nadzieję.
Myślałam, że pójdziemy do dzielnicy klanu ale Kiba wyprowadził mnie z wioski i szedł gdzieś w głąb lasu. Nie odzywał się tylko szedł a ja zaraz za nim. Zastanawiałam się gdzie mnie prowadzi, nie rozpoznawałam tej części lasu i to mnie niepokoiło. Zaczęliśmy się wspinać na jakieś wzgórze więc moje zdziwienie było jeszcze większe, nie wiedziałam o jego istnieniu a mieszkam tu od lat. W tym lesie przechodziła mordercze treningi a mimo to nigdy tu nie trafiłam.
Kiba nagle się zatrzymał.
- Jesteśmy na miejscu - odwrócił się do mnie.
Rozejrzałam się dookoła, było pięknie. To nie było wzgórze a urwisko. A gdy stanęło się niedaleko krawędzi widziało się cudowną panoramę wioski. Widok zawierał dech w piersiach.
- Pięknie - powiedziałam z zachwytem.
- Rozumiem, że podoba Ci się miejsce gdzie zginęli twoi rodzice - usłyszałam nieznany głos. Odwróciłam się gwałtownie.
To był Kuromaru, pies miał opaskę na prawym oku i nie miał lewego ucha.
- Słucham?
- To tu dwadzieścia lat temu spotkaliśmy się po raz pierwszy - barwa głosu psa była nieprzyjemna a mnie sam fakt, że był niedaleko mnie napawał lękiem. Cofnelam się kilka kroków zapominając o tym, że swoje nad urwiskiem. Szatyn złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Objął mnie ramionami i starał się mnie uspokoić. Jednak dalej bałam się psów.
- Ponoć wiesz coś o tamtym dniu. Opowiedz mi proszę - poprosiłam.
Kuromaru usiadł i uważnie mi się przyjrzał.
- Wyrosłaś na całkiem ładna kobietę mimo, że za ładnym dzieckiem nie byłaś - stwierdził.
- Nie to chce usłyszeć - jęknęłam czując, że zaraz stracę odwagę.
- Dostaliśmy misję od hokage, mieliśmy zlikwidować zdrajce ukrywajacego się w tych lasach. Wytropiliśmy go i śledziliśmy, dopadliśmy go właśnie tutaj. - Zastanowił się chwilę po czym kontynuował - zdziwiło nas, że się nie ukrywał. W tym miejscu nie miał gdzie uciec więc myśleliśmy, że to pułapka. Nie miał przy robię broni i wyglądał jak zwykły cywil ale czego nie zrobi shinobi by zmylić przeciwnika.
- Ponoć... Ponoć była tu też moja matka - czułam jak słabe, oparłam się o szatyna.
- Wyskoczyła z krzaków gdy Tsume zaatakowała twojego ojca. Chciała mu pomóc i pewnie by się jej udało. Mimo wyczulonego węchu nie wyczułem jej, biegła wprost na Tsume. Sama rozumiesz... Musiałem bronić Tsume- nie powiedział tego wprost, ale zrozumiałam go bezbłędnie. To on ją zabił.
- Co było dalej? - Zapytał Kiba, bo ja nie miałam siły.
- Wściekł się i o mało nie zabił twojej matki - Kuromaru mówił teraz do szatyna. - Atakował z taką złością... Gdybym był tylko widzem podziwiałbym sposób jego walki. Zaślepiony gniewem i rozpaczą odsłonił się a Tsume to wykorzystała.
Nastąpiła długa cisza. Nawet wiatr przestał wiać. Łzy leciały mi po policzkach a ja nie miałam siły nawet oprzeć twarzy.
- A ja? - Udało mi się powiedzieć tylko tyle.
- Wybiegłaś z tych samych krzaków co twoja matka, spojrzałaś na nas i uciekłaś. Byłem... Miałem pysk cały we krwi, przestraszyłas się mnie. Problem polegał na tym, że biegłaś w stronę urwiska. Ruszyłem za tobą licząc, że się zatrzymasz gdy ostrzegałem cie o niebezpieczeństwie ale tak się nie stało. Zauważyłaś je gdy było zbyt późno a ja złapałem cie za nogę. Byłem w tedy młody nie nawykły do delikatnego kłapania zębami. Złapałem cie zbyt mocno i tak masz po mnie pamiątkę.
- Już dość - Kiba objął mnie mocniej, kołysał mnie delikatnie.
- Jedyne co mogę powiedzieć to przepraszam ale słowa nic nie zmienią. Pójdę już - nie czekał tylko zniknął gdzieś w głębi lasu.
A ja płakałam. Kiba tulił mnie szepcząc słowa, które do mnie nie docierały. Nie potrafiłam nic sobie przypomnieć, nie miałam zdjęć. A rodzice mnie kochali, a ja nienawidziłam ich odkąd pamiętam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top