Rozdział 2

Skoro Tsunade chciała, żebyśmy ruszyli niezwłocznie, wpadłam tylko po plecak do domu, zostawiłam szczurkowi trochę jedzenia to tu to tam i ruszyłam do bramy gdzie miała się  spotkać z mężulkiem. Misja wydawała mi się więcej niż dziwna. Mamy udawać małżeństwo, żeby znaleźć porywacza. Brzmi jak kiepski żart. 

Gdy dotarłam pod bramę on już czekał. Nie powiem, że nie był przystojny ale jakoś tak... dziko wyglądał, nawet te jego oczy były dziwne. Źrenice miał pionowe jak u bestii. 

- Skoro już jesteś to możemy ruszać - zadecydował. - Będziemy szli aż się nie ściemni. 

- A kto Ci powiedział, że będziesz dowodził? - zapytałam patrząc na niego kpiąco.

- Tak się składa, że ja tu jestem mężczyzną i to ja będę decydował - burknął .

Nie odpowiedziałam nic na te jawną zniewagę, bo zwyczajnie i po ludzku mi się nie chciało. Powłóczyłam leniwie nogami, w porze obiadowej zawsze dopada mnie senność wiec było mi ciężko iść. Szliśmy przez gesty las a cisze między nami przerywały tylko odgłosy przyrody. Nie znałam go więc nie miałam o czym z nim rozmawiać.

- Co niesiesz w plecaku? - zapytał  znienacka.

- Nic dla ciebie - odpowiedziałam nawet na niego nie patrząc.

- Masz tam coś co dziwnie pachnie.

- Sam dziwnie pachniesz - mruknęłam.

- Mówię Ci, że tam coś jest - nie dawał za wygraną.

- Trupa tam niosę - warknęłam. 

Przez chwilę się nie odzywał. Jakby pogrążył się w myślach.

- Nie to nie jest trup -stwierdził.

- Bardzo mnie to cieszy. A tak zmieniając temat to gdzie masz kota? - zerknęłam na niego.

- Emmm.... Akamaru lubi chodzić własnymi ścieżkami jak to kot - gdy to powiedział wydawało mi się, że z głębi lasu słyszałam szpetne warknięcie.

- Nie boisz się, że ucieknie?

- Jesteśmy przyjaciółmi. Nie uciekłby ode mnie - dumnie wypiął pierś.

- Koty lubią niezależność.

- Nie Akamaru, on jest więcej niż wierny. - był pewien tego co mówi.

- Dobrze dobrze, wiesz lepiej - przyznałam mu racje dla świętego spokoju. - A po co Ci kot na misji?

Znów usłyszałam to warczenie, coś kryło się w krzakach niedaleko.

- Emm .... do przytulania! 

Tym razem warknięcie było przerażające.

- Słyszałeś to? - rozejrzałam się.

- Ale co?

- Jakieś zwierze jest w pobliżu i strasznie warczy. Może to jego terytorium?

- Wydaję ci się, ja tam nic nie słyszę.

Skoro tak to wzruszyłam ramionami i szłam dalej w milczeniu. Skoro faktycznie tak było no to nie ma się czym przejmować. Zaczął zapadać zmrok, więc szukaliśmy jakiegoś dobrego miejsca na nocleg. 

Mężulek znalazł dość przyjemną polankę na skraju lasu więc spokojnie można było rozpalić ognisko i zjeść coś na ciepło. Swoim standardowym zwyczajem miałam tylko śpiwór ze sobą. Lubiłam na misji patrzeć w gwiazdy przed zaśnięciem a jak padało to po prostu mokłam, dzięki temu byłam dużo odporniejsza. 

Nagle z głębi lasu słychać było przeraźliwie miauczenie kota jakby go obdzierano ze skóry. Później usłyszałam warczenie to samo co wcześniej ale bardziej intensywne. Pomyślałam, że mordują biednego Akamaru. A ten cały Kiba ani myślał biedakowi pomóc tylko lekko się uśmiechnął. Niewiele myśląc rzuciłam się w kierunku źródła dźwięku.

- Akamaru już biegnę ci pomóc! Wytrzymaj! - krzyczałam przedzierając się przez krzaki.

- Stój! Gdzie biegniesz? - zaraz za mną biegł Kiba.

- Jak to gdzie? Trzeba pomóc Akamaru! 

Gdy w końcu dotarłam do miejsca zdarzenia, sparaliżowało mnie! Rudy kot siedział na drzewie a zaraz pod drzewem był ogromny pies!          

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top