Rozdział 19

Obudziłam się późnym popołudniem i nie miałam ochoty wstawać. Wszystko mnie bolało i czułam mięśnie, o których nawet nie miałam pojęcia. Dosłownie czułam jakbym była ubita na masło. Ruszałam się wolniej i dużo ostrożniej, co wywoływało salwy śmiechu ze strony szatyna. Był na tyle bezczelny, że wypominał mi moje zachowanie gdy rozegrała się druga runda. Pocieszenia miałam z tego tyle, że syczał gdy zapomniał się i opierał się o coś plecami. Przez jego oryginalne pomysły musiałam chodzić z chustką na szyi, udziabał mnie tak mocno, że nie dało się tego nie zauważyć.

Kiba założył mi obrączkę i naszyjnik gdy spałam. Chciałam ją zdjąć ale zagroził, że znów pokarze mi do kogo należę i tak będzie za każdym razem gdy spróbuje ją zdjąć. Z jednej strony to mnie cieszyło a z drugiej ... przerażało. Sprawy nie potoczyły się tak jak powinny i powinnam nadać im odpowiedni tor ale przy szatynie nic nie było lekkie. Molestował mnie prawie każdej nocy jak tylko miał okazję.

Kobo zaprzyjaźnił się z Akamaru i przez większość czasu siedział mu na grzbiecie. Razem chodzili spać i razem jedli. Zostałam zepchnięta na boczny tor ... ode mnie wymagał jedynie miski z ciepłą wodą i ręcznika jeżeli było chłodno.  

Akamaru całkiem powrócił do zdrowia a po ranie nawet nie został ślad. Nie bałam się go już tak jak wcześniej, głaskałam go, nawet przytulałam ale gdy w pobliżu był szatyn. Jakoś czułam się bezpieczniej gdy był i obserwował zachowanie swojego pupila. Jednak mój strach przed psami istniał nadal, inne psy dalej były dla mnie dużym wyzwaniem. 

- Idziemy z Akamaru na zwiad - poinformował mnie Kiba tuż przed wyjściem.

- Fajnie - mruknęłam krojąc warzywa na sałatkę. 

- Będziesz grzeczna jak mnie nie będzie? - szatyn podkradł mi trochę pokrojonej w kostkę papryki.

- Jak nie przestaniesz podżerać to potnę i wszystkie ubrania - burknęłam grożąc mu nożem.

Jego śmiech było słychać nawet na ścieżce.

Nuciłam zapomnianą melodie i kroiłam w perfekcyjną kostkę warzywa. 

Zaczęłam przyzwyczajać się do tego wszystkiego co miałam teraz. Gdzieś w podświadomości pływała informacja, że o tylko misja ale nie chciałam teraz o tym myśleć. Zawsze marzyłam o takim domku w lesie z tym, że w moich marzeniach byłam żoną leśniczego. 

Trzaśniecie drzwiami oderwało mnie od rozmyśleń.

- Zapomniałeś czegoś? - zapytałam nie odwracając się. 

- Tak się składa, że tak - zacharczał znajomy głos. - ale mam szczęście, jesteś sama. 

Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę. Sytuacja nie wyglądała dobrze, nie miałam przy sobie żadnej broni nie licząc noża. Kobo zaalarmowany wspiął mi sie na ramie i oplótł mi szyje ogonem. 

- Czego chcesz? - warknęłam.

- Widzisz maleńka - zacharczał - mam na ciebie zamówienie. Jest ktoś kto da miliony, żebyś była jego prywatną dziwką.

- Po moim trupie - syknęłam. 

- Zapewne będziesz chciała umrzeć ale jeszcze nie teraz - zaśmiał się. 

Próbowałam jakoś dostać się do sypialni, gdzie miałam swój arsenał broni ale intruz bez problemu obierał mi możliwości dotarcia do broni. Rzuciłam się na niego z nożem ale znów odparował moje ciosy. Dziwne było to, że nie starał się mnie uderzyć a wręcz odwrotnie uważał, żebym się nie obiła. W pewnym momencie westchnął jakby znudzony. Przypadł do mnie z niewiarogodną prędkością i dmuchnął  na mnie jakimś białym proszkiem. 

- Słodkich snów - usłyszałam zanim zapadałam w ciemność. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top