Rozdział 15

Rana była dość groźna, mimo moich starań krew nie chciała przestać lecieć. Musiałam przypomnieć sobie zajęcia z Akademii, na których były omawiane metody leczenia ciężkich ran. Po zastosowaniu kilku metod w końcu krwawienie powoli zaczęło ustawać. Wybiegłam przed chatę i szukałam w trawie babki zwyczajnej, zerwałam kilka listków i roztarłam w dłoniach tak mocjo jak tylko umiałam. Wsmarowałam mu papkę na ranę. Oderwałam duży pas materiału z sukienki i obwiązałam nią bok psa. Akamaru zaskomlał, zakrwawioną ręką pogłaskałam go po szyi, by dodać mu otuchy. 

- Akamaru wiem, że to będzie ciężkie ale musimy dostać się bliżej wioski. - pies warknął na mnie ale w tym momencie to mógłby i nawet mnie ugryźć a i tak nic by mu to nie dało.

- Akamaru! Nie czas teraz na fochy więc albo mi pomożesz i wesprzesz się na mnie albo zaciągnę cie tam za nogę a jak mnie wkurzysz to za ogon! - krzyknęłam na psa.

Wiedziałam, że był obolały i nie miał ochoty na wstawanie z miejsca. Jednak moja groźba podziałała, bo się dźwignął na łapy, złapałam go pod zdrowy bok. Powoli poruszaliśmy się do domku letniskowego, Akamaru od czasu do czasu skomlał a jego pisk rozdzierał serce. Był ogromny ale w tym momencie chciałam wziąć go na ręce i utulić. 

W pewnym momencie warknął i kłapnął zębami tuż obok mojego ucha jakby chciał mnie ugryźć.

- Wiem, że jesteś na mnie zły ale staram Cie się pomóc jak najlepiej umiem - burknęłam.

Znów warknął ale tym razem groźniej.

- Jak dalej będziesz na mnie warczał to oderwę drugi kawałek sukienki, zwiąże Ci pysk i będę ciągnąć za ogon - syknęłam. Akamaru w odpowiedzi zaczął znów skamleć - przecież nie chce twojej krzywdy, jak dotrzemy na miejsce to położysz się na miękkim posłaniu a ja pójdę po leki do wioski. Zobaczysz za dwa dni będziesz jak nowy. 

Widać już było cel naszej wędrówki gdy drogę zastąpił nam Kiba.

- Co się stało? Akamaru?! - przypadł do swojego psa a mnie dość niedelikatnie odepchnął. - Co ona ci zrobiła?

Stworzył klony cienia i razem z nimi zanieśli Akamaru do domku. Ja szłam za nimi. Umieścił białego psa w sypialni niedaleko łóżka, wcześniej pościelił mu kołdrę by dużo wygodniej mu się leżało. Odciął pas materiału podtrzymujący leczniczą maść. Przyniósł miseczkę z wodą a z podręcznej apteczki wyjął gazę. Przemył ranę, by pozbyć się zielonej mazi i resztek liści. 

- Czekaj, nie zmywaj tego - chciałam go powstrzymać. 

- Rozumiem, że boisz się psów ale to nie powód by mordować Akamaru! - wydarł się na mnie.

- Czekaj o czym ty mówisz? Ja go próbowałam ratować!

- Ratować? Wcierając mu w otwartą ranę jakieś świństwo? Może twój szczur lubi takie zabiegi i jego tym ratuj ale od mojego psa ci wara! 

Nie powiedziałam już nic, no bo i po co? Kiba już wydal wyrok w tej sprawię. Przebrałam się w spodenki i bluzkę. Odpięłam od uda pas, do którego miałam przyczepiony kunai. Raczej nikt mnie w wiosce otwarcie nie zaatakuje. Wzięłam pieniądze i zostawiłam ich sam na sam. Idąc do wioski byłam zła na szatyna, za pochopne wnioski. Niby skąd mogłam wiedzieć, że Akamaru przybiegnie mnie ratować. Kupiłam w aptece potrzebne mi składniki do zrobienia maści, duże gazy i bandaże. Ekspedientce, która zapytała po co mi takie ilości tego wszystkiego powiedziałam, że poraniłam się chodząc po lesie. Uwierzyła mi, bo dalej byłam cała brudna i podrapana po upadku z urwiska. 

Starałam się dojść jak najszybciej do domku letniskowego, choć było mi ciężko kulejąc. Gdy weszłam do sypialni Akamaru podniósł głowę i wesoło zamachał ogonem a Kiba był dziwnie cichy. Podeszłam powoli do psa pogłaskałam go po głowie a on polizał mnie po policzku. Postawiłam kupione rzeczy tuż obok Kiby. 

- Kupiłam niezbędne rzeczy, zajmij się nim - nawet na niego nie spojrzałam. Wykuśtykałam z pokoju zabierając swój plecak.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top