Rozdział 7
Zgromiłam go spojrzeniem, a on nie ustępował pola. Dziad przebrzydły uśmiechał się ukazując swoje kły. Nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji i bohatersko przełknęłam pieroga.
- Oczywiście kochanie - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem, a następnie zwróciłam się do kelnerki - przyszykuje się pani.
Wstałam ze swojego miejsca i usiadłam szatynowi na kolanach, objęłam go jedną ręką za szyję a drugą z głośnym plaskiem przyłożyłam mu do ust i pocałowałam swoją dłoń. Moje włosy zasłoniły nas tak, że wyglądaliśmy jak para zakochanych złączona w namiętnym pocałunku. Zauważyłam błysk flesza i oderwałam się od Kiby (a raczej mojej dłoni). Nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
- Oh, to będzie najlepsze zdjęcie - ucieszyła się dziewczyna i pobiegła się pochwalić reszcie załogi zaraz jednak wróciła z gratisowymi ciasteczkami rybnymi. Podziękowałam ładnie z uśmiechem i wróciłam do jedzenia pierogów.
- To było jawne chamstwo - burknął.
- Kochanieńki się musisz postarać, nie ma chodzenia na łatwiznę - puściłam do niego oko.
Westchnął i zabrał się za jedzenie. szybko zapadł zmrok i udając spacerującą parę obserwowaliśmy okolicę ale nie było nic podejrzanego. Znudzeni i zmęczeni udaliśmy się do domku, gdzie Akamaru spał na werandzie a Kobo rozłożył się na poduszkach w sypialni. Problem był ze spaniem, bo żadne z nas nie chało spać na podłodze. W końcu po dłuższej polemice uradziliśmy, że pomiędzy nami będzie leżał zwinięty w rulon koc.
Wyprysznicowałam się i przebrałam do spania, wybrałam lewą stronę łóżka, bo było bliżej łazienki a to zawsze łatwiej jak się w nocy chciało za potrzebą. Otuliłam się kołdrą i ułożyłam wygodnie a Kobo spał nad moją głową.
- Hoga? - zawołał Kiba, który leżał po drugiej stronie koca.
- Co tam? - zapytałam sennie otwierając oczy.
- Hoga to twoje imię czy nazwisko? - dziwne pytanie ale można było się go spodziewać.
- Nazwisko - burknęłam.
Nastała cisza, którą wykorzystałam na powolne oddawanie się zbawiennemu snu. Niestety szatyn nie miał litości...
- Hoga jak masz na imię? - szepnął wychylając się za koca.
Głośno westchnęłam. Chciało mi się spać. znów leniwie otworzyłam oczy.
- Mei - spojrzałam w jego stronę - Mei Hoga ale wolę jak mówi się na mnie Hoga.
Położył się znów na plecach.
- Mei, Mei - powtarzał jakby smakował moje imię. - Bardziej mi się podoba Mei niż Hoga.
Nie odpowiedziałam już nic, po prostu zasnęłam. Spało mi się całkiem dobrze a jak rano się obudziłam szatyna nie było już w łóżku. Wyszłam przed dom zobaczyć czy nie ma go na werandzie ale nigdzie nie było po nim śladu. Pomyślałam, że pewnie poszedł na zwiad czy coś podobnego.
Nie patrząc na to, że jestem w piżamie weszłam na trawnik i zaczęłam się poranne ćwiczenia. Byłam w połowie drugiej serii gdy na ścieżce prowadzącej do wsi pojawił się Akamaru. Szedł spokojnie, można powiedzieć nawet lekko leniwie, gdy nagle stanął. Wielki pies wpatrywał się we mnie i zaczął przeraźliwie warczeć. Zjeżył całą sierść na grzbiecie od łba do ogona i patrzył na mnie. Odsłonił wielkie kły.
gdybym nie była tak zaszokowana to pewnie wpadłabym w panikę albo zemdlała a tak mogłam już tylko patrzeć. Moje serce bilo tak szybko i głośno, że zagłuszało warkot Akamaru. Pies zerwał się gwałtownie z miejsca i ruszył w moim kierunku. Gdy skoczył do ataku moje serce przestało bić...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top