Rozdział 29
Nie należałam nigdy do osób lubiących przeżywać wszystko nadmiernie. Postanowiłam wysprzątać całe mieszkanie, podczas mojej nieobecności zebrał się kurz. A w zasadzie to dawno należało się zrobić generalne sprzątanie. Byłam w taki stanie, że gotowa byłam rwać deski z podłogi wkładać do pralki by mieć pewność co do ich czystości.
Kobo nie mógł znaleźć sobie miejsca, szwendał się wchodząc pod meble i wynajdując kulki z sera. Podgryzał je i odrzucał. Tęsknił za Akamaru, już przywykł do jego obecności, choć wydawało mi się, że tęskni za jego grzbietem, na którym często spał.
Usłyszałam pukanie do drzwi ale nawet nie raczyłam zobaczyć kto stoi za drzwiami. W tym momencie interesowało mnie tylko szorowanie glazury w kuchni. Jednak ten ktoś był uparty i co chwila pukał do drzwi z uporem maniaka.
- Mei - usłyszałam głos Hany - wiem, że tam jesteś.
- No to co? - odkrzyknęłam.
- Otwórz - zaskrobała paznokciem o drzwi, bo odgłos był nieprzyjemny. - porozmawiajmy.
- Wyszłam na zakupy, wróć później.
- Kiedy?
- Tak myślę, że za rok wrócę. Wyprzedaże mnie pochłonęły - tarłam mocniej ścierą o glazurę.
- W takim razie muszę nakarmić Kobo, zanim wrócisz padnie z głodu - zaskrobała znowu.
Podniosłam się z głośnym westchnieniem i otworzyłam drzwi. Siostra Kiby uśmiechnęła się do mnie promiennie i weszła do mieszkania gdy zrobiłam jej miejsce.
- Twoje mieszkanie zaczyna przypominać muzeum... niedługo powiesisz wszędzie napis "nie dotykać eksponatów" - rozejrzała się po moim wyszorowanym na błysk mieszkaniu.
- Lubie jak jest czysto - wzruszyłam ramionami.
- Dlatego zalęgły ci się szczury? - Hana już dorwała Kobo przytulając szczurka mocno i tarmosząc za futro.
- Jeden i to raczej czysty - było mi go szkoda ale Hana za cholerę by mi go nie oddała nawet jakbym poprosiła.
Poszłam dalej szorować te glazurę, bo nie była dość czysta. Skupiłam się na tym by trzeć kawałek po kawałku.
- Zaraz zedrzesz kolor - upomniała mnie dręczycielka gryzoni.
- Nie da się - tarłam dalej.
- Męczy cie to... Mei spróbuj z nim porozmawiać. On...
- On już nic dla mnie nie znaczy - zaczęłam wyżywać się na płytce.
- A wcześniej znaczył?
Przemilczałam to pytanie. Nie zamierzałam się zwierzać ani nic z tych rzeczy.
- Mei on cie kocha...
- Jak swe prosiaki locha - dokończyłam za nią. - A daj mi święty spokój! Czep się swojego brata i jego głupich pomysłów - rzuciłam szmatą o podłogę i zajęłam się myciem naczyń.
- Męczysz się, widać po tobie, że tęsknisz - pani weterynarz nie przejmowała się tym, że Kobo chlastał ją po rękach ogonem.
- Daj mi spokój - wysyczałam.
- Mój brat cierpi - powiedziała cicho.
- Jednak jest sprawiedliwość na tym świecie - mruknęłam.
- Jesteś niemożliwa - zdenerwowała się. - Pomyślałam, że zainteresuje cie fakt, że Kiba jest teraz na treningu i będzie na nim do wieczora. Masz czas spakować swoje rzeczy.
- Dziękuję - spojrzałam na nią przez ramię - to będzie dla mnie łatwiejsze - uśmiechnęłam się lekko.
Hana pomęczyła jeszcze chwilę Kobo i wyszła, tłumacząc się pacjentem. Zapytałam tylko czy owym pacjentem nie jest Akamaru ale zapewniła mnie, że nie. Spojrzałam na zegarek i postanowiłam iść szybko do domu Kiby, by zabrać rzeczy. Nie miałam siły na spotkanie z nim. Zabrałam Kobo ze sobą, w zasadzie sam się zabrał włażąc mi na ramię.
W domu panował ogólny nie ład, szczególnie w salonie. Szatyn musiał rzucać czym popadnie. Wyjęłam torbę z szafy, położyłam ją na łóżku i zaczęłam pakowanie. Na raz bym się nie zabrała, więc pakowałam tylko to co niezbędne. Kobo w tym momencie pałaszował ciasteczka mięsne Akamaru. Było mi go szkoda, tęsknił za psem.
- Kobo - zawołałam a szczurek spojrzał na mnie uważnie - jeżeli chcesz możesz tu zostać. Tęsknisz za Akamaru a ja nie chce was rozdzielać. Możesz mieszkać tutaj, ja nie będę cię do niczego zmuszać - wiedziałam, że zrozumiał co do niego mówię.
Szczurek spojrzał na mnie, przekrzywił łepek jakby się zastanawiał. Nagle podbiegł do mnie, wdrapał się do torby i usiadł w jej środku.
- Czyli wolisz być ze mną? - w odpowiedzi zakopał się w moim swetrze. - Zawsze razem - uśmiechnęłam się.
Serce mi stanęło jak usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych. Przez kilka sekund zastanawiałam się czy nie wyskoczyć przez okno ale się opanowałam.
Akamaru wbiegł z impetem do pomieszczenia szczekając wesoło. Wpadł na mnie i przewrócił do podłogę, lizał mnie po twarzy.
- Złaź, Akamaru - zaśmiałam się.
- Co ty tutaj robisz? - usłyszałam głos szatyna, dopiero teraz zdawałam sobie sprawę z tego jak bardzo mi go brakowało.
- Przyszłam po rzeczy - podniosłam się z podłogi gdy Akamaru porzucił mnie dla Kobo, szukając go w torbie.
- Porozmawiajmy - poprosił.
- Nie mamy o czym - westchnęłam uciskając nasadę nosa - nie utrudniaj tego.
- Ty do cholery nie utrudniaj! To nie musi tak wyglądać - wściekł się.
- Ale tak właśnie wygląda - wzruszyłam ramionami. - Kiba nic nas nie łączy, to nie ma sensu.
Szatyn przypadł do mnie gwałtownie, złapał za ramiona i pocałował gwałtownie. Próbowałam się wyrwać ale napierał na mnie tak żeby ustać musiałam się cofnąć. Wpadłam plecami na ścianę a on unieruchomił mi ręce nad głową.
- Teraz powiedz, że nic nas nie łączy! Powiedz! - jego oczy wręcz płonęły ze złości.
Nie potrafiłam nic powiedzieć, słowa nie chciały się wydostać.
- Nie mówisz nic? - musnął moje ucho - A wiec dobrze, pokażę Ci jak bardzo nic mnie nie łączy.- rzucił mnie na łóżko tuż obok mojej torby podróżnej. - Akamaru zabierz szkodnika na jakiś spacer. Nie wracajcie za szybko. Mamusia i tatuś mają parę spraw do obgadania - zakpił.
- Kiba, puść mnie - próbowałam się podnieść.
- Za późno - znów mnie pocałował - jesteś moja i zamierzam to udowodnić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top