Rozdział 11
Kiba mnie drażnił sowim zachowaniem względem mnie. Rozumiem, że misja misją ale nie musi się tak zachowywać... Mówi do mnie per "żono". Rozumiem takie zachowanie w mieście ale kiedy jesteśmy sami to trochę nie wypada. Nie używa mojego nazwiska w ogóle, a jak znudzi mu się tytułowanie mnie żoną to zaczyna wymyślać jakieś dziwne przydomki. Chyba do najgorszych w tej kategorii mogę zaliczyć "Cukierniczuniu" albo "Wreduniu".
Byliśmy tu już ponad tydzień i nie udało nam się nic nowego dowiedzieć. Nikogo więcej nie porwano i miałam nadzieje, że nasze nocne patrole coś dają. Chociaż zastanawiam się czy nie lepiej by było gdyby pozwolić im kogoś porwać by trafić do ich kryjówki. Okrutne ale skuteczne.
Akamaru dalej jest dla mnie dużym wyzwaniem i mam problem z komunikacją z nim oraz przebywaniem blisko niego. Odkryłam też dziwną zależność... gdy w pobliżu jest szatyn mój strach nie jest taki wielki. Wystarczy, że czuje dotyk jego dłoni a moje serce się uspokaja i nie bije tak szybko. Być może sobie wmawiam ale pewnie coś w tym jest, nie da się ukryć. Jednak za cholerę nie powiem Kibie, że tak jest.
Najzabawniejsza rzecz jaka mnie spotkała ostatnio? Ten moment gdy otworzyłam oczy rano i zobaczyłam szatyna mocno obejmującego zwinięty koc. Niby normalne ale żeby dorosły facet ssał kciuka? Bezcenne.
Spacerowałam po lesie i uparcie szukałam śladów ale nic nie udało mi się znaleźć. Cały czas wydawało mi się, że coś pomijamy. Ten kto to zaplanował był o kilka kroków przed nami. Kiba przeczesywał coraz większe obszary lasu ale nie trafił na nic istotnego nawet na głupią wydeptaną ścieżkę.
Tego wieczora w osadzie był organizowany festyn z okazji założenia tej mieściny. Jako, że gramy turystów postanowiliśmy się pokazać na festynie. Ubrałam się w zwiewną sukienkę w kwiaty, bo była całkiem ciepła noc. A szatyn ubrał się jak zwykle na ciemno, wyglądał całkiem przystojnie. Tylko jego tatuaże zwracały uwagę ale za nic nie pozwoliłby ich zatuszować. Jego poczucie wartości klanowych były godne podziwu. Ja nie pamiętam rodziców więc nawet nie wiem czy mieliśmy jakiś klan czy cokolwiek.
Spacerowaliśmy główną ulicą, jedząc watę cukrową. Przystanęliśmy na chwile przy kramiku z ozdóbkami, było tam wiele pięknych naszyjników. Moja uwagę zwrócił jeden z nich. Mały łapacz snów zrobiony ze srebra, był piękny ale nie było mnie na niego stać. kolejnym naszym przystankiem była widownia. Organizowano pokaz tańca z ogniem więc żal by było nie zobaczyć. Usiedliśmy dość wysoko by lepiej widzieć efekty. Pod koniec spektaklu Kiba gdzieś zniknął.
Rozglądałam się za nim jednak nigdzie go nie było. jedynie udało mi się wypatrzeć Akamaru przeskakującego po dachach. Ten ogromny biały pies był względem mnie bardzo opiekuńczy. Gdy widział na horyzoncie jakiegokolwiek psa nie pozwalał mu się do mnie zbliżyć. mogło to zabrzmieć w moich ustach dziwnie ale czułam się z nim bezpiecznie.
- Hej, panienko jesteś tu sama? - drogę zastąpił mi jakiś obcy facet razem z dwoma kolegami.
- Nie - burknęłam i spojrzałam w stronę Akamaru, najeżył sierść i gotował się do ataku, ale pokręciłam głową. Lepiej, żeby tego nie robił.
- Jakoś nie wiedzę tu nikogo - zaśmiał się a reszta mu zawtórowała.
- Powiedziałeś jaki żart? - zapytałam
- Nie, dlaczego pytasz? - zdziwił się.
- Stwierdziłeś fakt a twoje przydupasy się zaśmiały... skoro to nie był żart oznacza to, że ich śmieszysz - spojrzałam na niego znudzona.
- O zadziorna! Lubie takie - uśmiechnął się szpetnie.
- Idź pan w cholerę - westchnęłam i chciałam go wyminąć, ale zastąpił mi drogę.
- A dokąd to? Lepiej Ci będzie z nami słoneczko - złapał mnie za ramię.
- Puść mnie - syknęłam, jakbym ich pobiła to mogłabym się zdemaskować a to nie było nic dobrego dla naszej misji. A ręka mnie świerzbiła.
- Ogłuchłeś? Powiedziała, żebyś ją puścił - warknął Kiba pojawiając się znikąd.
- A ty to kto?
- Mąż - warknął i podniósł dłoń na której miał obrączkę.
- Oh trzymajta mnie ludzie, bo nie wyczymie. Lalunia upolowała jakiegoś łacha - zaśmiał się a jego chórek mu zawtórował.
Skoro tak się sprawy miały, żal nie wykorzystać... Szarpnęłam mocno, że niby w panice i wyrwałam się "oprawcy".
- Kiba ten pan mnie zaczepia - schowałam się za jego placami - tak się bałam! Ratuj mnie, ratuj - zapiszczałam.
Szatyn zaniemówił i patrzył na mnie z otwartymi ustami. Zasłaniałam się takich szlochem, że sama bym sobie przyznała jaką nagrodę za wybity talent aktorski. Kiba otrząsnął się z szoku gdy tamci ruszyli do ataku ale wynik był jeden i ten sam. Można był się go spodziewać, szatyn rozłożył ich nokautując każdego jednym ciosem. Aby podtrzymać swój miniaturowy teatr musiałam dać ostatni występ.
- Oh wiedziałam, że mnie obronisz mężusiu, kochanie moje - pocałowałam go w policzek zadowolona z siebie. jednak Kiba chyba musi mieć ostatnie zdanie... Przyciągnął mnie do pocałunku i mocno wpił się w moje wargi. Jedno muszę mu oddać... Cholernie dobrze znal się na rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top