💫 JAK SIĘ POZNALIŚCIE 💫

TRISTAN

      Pewnego wieczora, zanim udałaś się do kuchni by zjeść coś po ciężkim dniu pracy, poszłaś do pokoju numer 116 by zabrać z niego tacę po łakociach Madame Cléo. Liczyłaś na to że lokatorka, znajdująca się obecnie na parterze tańcząc i bawiąc się w najlepsze, zostawiła po sobie jakieś resztki.
      Gdy weszłaś do pokoju zamiast odkryć ciastka zobaczylaś rownie apetycznie wyglądającego włamywacza, gmerającego przy biórku lokatorki. Chłopak wyglądał jak Twój rówieśnik i chyba Cię nie zauważył. Szybkim, bezgłośnym susem stanęłaś za nim i przyszpiliłaś go do blatu.

      — Co do cholery? — spytał zdezorientowany.

      — To chyba powinno być moje pytanie. Kim jesteś?

      — Mieszkam tu. — pwiedział pewnie.

      —  Nie wyglądasz mi na rudowłosą kobietę po czterdziestce. Raczej na krnąbrnego złodzieja hotelowego — albo modela dodałaś w myślach. — Kim więc jesteś?

     Odsunęłaś się dając mu trochę swobody i czekałaś na odpowiedź. Chłopak podszedł do okna i gestem polecił Ci byś szła za nim.

      — Pokażę Ci — powiedział, a gdy znalazłaś się obok pchną Cię na duże miękkie łóżko i wyskoczył z okna. Sokołowana podniosłaś się i wyjrzałaś na zewnątrz. Żadne martwe ciało nie leżało na śniegu, co więcej nie było tam chociażby plamy krwi czy odcisku stóp. Kiedy pochyliłaś się by upewnić się że chłopaka nie porwali kosmici poczułaś coś sztywnego w kieszeni fartuszka. Włożyłaś do niej niepewnie dłoń i wyczułaś mały prostokątny kartonik — wizytówkę. Wzięłaś ją z kieszeni. Elegancką czcionką zawato na niej kilka numerów telefonicznych, obco i dziwacznie brzmiących nazw oraz jedno wyraźne nazwisko.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

HENRY

      Razem ze znajomymi pojechałaś na Gonkon. Twoja przyjaciółka miała Ci właśnie zrobić zdjęcie na tle niesamowitej instalacji luster kiedy jedno z nich obruciło się i zza niego wypadł wprost na Ciebie wysoki chłopak.

      — Henry? — spytałaś dobrze znając odpowiedź.

     — Znamy się? — uniósł brwi i z uśmiechem otaksował Cię wzrokiem.

    — [Twoje imię]. Nie pamiętasz mnie?

     — O cholera ale się zmieniłaś — zaczął Cię oglądać bardziej uważnie, a jego uśmiech rozszerzał się z każdą  chwilą. — Nie mogę uwierzyć. Gdyby nie to spojrzenie nie poznałbym Cię. Tak się zmieniłaś...

     — Ty za to jedynie urosłeś — potargałaś jego włosy. — I już nie wyglądasz jak dzieciak.

   — Hej gołąbeczki! Robić to zdjęcie czy nie? — zawołała do was Twoja przyjaciółka a wy nie chcąc jej się narażać posłusznie zapozowaliście.

      Przez resztę dnia wasze grupy chodziły wszędzie razem, jeść, oglądać, słuchać paneli i na piwo, a wy rozmawialiście o wszystkim co was ominęło. Mieliście sobie bardzo wiele do powiedzenia i mimo upływu lat nadal czuliście  pewną więź. Jednak była ona inna niż przed laty...


━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

GRAYSON

      — Zawsze gdy się pojawiasz  przegrywamy. Przynosisz mi ciągle pecha! — Twój chłopak nie miał dziś dobrego nastroju. Znowu przegrał mecz z drużyną szkolną Frognal Academy. Znów kłucił się z Tobą o coś na co nie masz wpływu. Nawet nie słyszałaś jego dalszych słów, przelatywały gdzieś obok Twojej głowy, gdy Ty pustym spojrzeniem wpatrywałaś się w mały tłumek który utworzył się wokół zwycięzców. Zdecydowanie zasługiwali na trofeum, a ich triumf wcale Ci nie wadził. Gdyby nie Kyle pogratulowałabyś im sama.

     Poczułaś  nieprzyjemny uścisk na ramieniu i oprzytomniałaś. Znów spojrzałaś na swojego partnera tracąc z oczu radosną gromadę. Oczy Ci się zaszkliły gdy zobaczyłaś gniew na jego twarzy. Pamiętałaś dobrze czasy gdy był słodki, troskliwy i kochany. Nie zerwałaś z nim jeszcze tylko że ze względu na to że gdzieś w głębi duszy liczyłaś że ten dawny Kyle wróci, że jeszcze nie przepadł.

      — Spokojnie Kyle... — głos miałaś schrypnięty. — Jeśli chcesz to-

      Jednak nie dokończyłaś bo za Kylem pojawił się ktoś inny. Zawodnik w barwach Frognal Academy.

      — Właśnie Kyle. Spokojnie — powiedział miękko i położył mu dłoń na ramieniu. Na jego twarzy nie było widać wysiłku, ale jego ręką napięła się widocznie. Wbił palce w bark chłopaka, przez co ten szbko Cię puścił. Rozpoznałaś swojego wybawcę. To był najbardziej znienawidzony rywal Kylea — Grayson.

      — Wiesz co? — spytał wściekły szatyn i zdzielił Graysona z całej siły w twarz. Ten jednak stał niewzruszony i przyglądał się mu.

      — Co? Masz coś do powiedzenia czy tylko będziesz się szarpać?

     Szatyn tylko burkną coś  pod  nosem i odszedł wściekły.

      — Grayson — przedstawił się niepotrzebnie.

      — Wiem — odparłaś. — Nie potrzebuję rycerza na białym koniu.

      Grayson chciał kontynuować tę rozmowę ale Ty szybko odsunęłaś się  od niego i odeszłaś w stronę wyjścia. Nie miałaś teraz ochoty na poznawanie ludzi zwłaszcza że łzy cisnące Ci się do oczu lada chwila mogły wypłynąć.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

JAMES

      Poranną porą przechadzałaś się po ogromnych ogrodach, jeszcze ogromniejszego domostwa Państwa Pimplebottomów. Jako że, wraz z matką gościłaś tu przez kilka tygodni, poza szalonym życiem nocnym Londynu chciałaś również zasmakować jego delikatniejszych uroków. A do takich niewątpliwie należały idealnie wypielęgnowane żywopłoty i idealne róże w zadziwniających kolorach. To wszystko omijało zjerzdżających się tu na nocne bankiety i przyjęcia gości.

      Jednak to nie ogród był Twoim zdaniem najpiękniejszą cechą posiadłości. Był nią młody dziedzic tego wszystkiego, na codzień sympatyczny lekkoduch i gentleman. Niemal codziennie o tej porze samotnie przejeżdżał przez ogród konno wprost do stajni. Tak jak i dzisiaj, co zauważyłaś gdy rano własnoręcznie siodłał konia.

      Spojrzałaś z delikatnym uśmiechem w stronę z której dochodził stukot kopyt i po chwili go ujrzałaś. On gdy Cię  zobaczył od razu zwolnił konia do stepu.

      — Witaj Panno [Twoje imię]! — zawołał z uśmiechem.

      — Witaj, Jamesie!

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

ARTHUR

      Tego wieczoru chyba naprawdę Ci się nudziło. Ze znurzeniem przeglądałaś DM'y od zakochanych chłopców, aż na ekranie wyskoczył messangerowy dymek chatu. Napisał do Ciebie Twój stary znajomy, Jasper — „Nadal nie kręcą Cię licalne imprezy?”. Przez chwilę odruchowo chciałaś przytaknąć, ale zdałaś sobie sprawę że właśnie spotkało Cię  wybawiwnie od samotności Twojego smętnego mieszkania.
      Zarwałaś się z kanapy i skoczyłaś do garderoby, żeby szybko wybrać jakąś odpowiednią sukienkę. Właściwe, lwia część znajdujących się tam kreacji, nadawała się raczej na przyjęcia tematyczne i była prezentami od ekscentrycznych projektantów. Często obiecywałaś sobie że kiedyś z nich skorzystasz równie dobrze mogłabyś planować podróż na Marsa. Spośród wieszaków chwyciłaś ten, na którym wisiała smukła, lśniąca, czarna sukienka. Żadko kiedy ją zakładałaś, ze względu na wyróżniające ją wcięcie w dekoldzie, sięgające aż do ósmego żebra. Uznałaś jednak że to odpowiednia okazja.
      Makijaż zają Ci znacznie mniej czasu. Szybko znalazłaś swoją ulubioną paletę cieni, eyeline i czerwoną szminkę. Na wykończenie brakowało Ci jedynie tuszu do rzęs. Szybko się tym zajęłaś.
     Wypindrzona, z małą czarną torebką, zawierającą między innymi gaz pieprzowy, wyszłaś z domu i wsiadłaś do swojego ubera. Te niecałe półgodziny drogi minęło Ci dość przyjemnie. Kierowca nie naciskał na rozmowę, a jego gust muzyczny pokrywał się z Twoim.
      Wsiadłaś wprost przed domem Twojego kolegi. Jeszcze przed wejśviem słyszałaś krzyki w holu. Zadzwoniłaś do drzwi. Otworzył Ci sam gospodarz.

     — Jesteś wreszcie! — próbował przekrzyczeć zebranych ludzi i przytulił Cię  na powitanie. — Zastanawiałem się już czy przyjedziesz.

      — Jest tu tak głośno że zaczynam żałować przyjścia — zażartowałaś.

      — W salonie jest zaczynie ciszej. Chodź!

      W salonie rzeczywiście było znacznie ciszej. Ludzie nadal śmiali się i przepychali ale było ich tam mniej proporcjonalnie do powierzchni. Jasper doprowadził Cię do dużego stołu z kateringiem.

     — Zmywam się po więcej alkoholu. Zaraz do Ciebię wrócę — rzucił na pożegnanie i znikł Ci z oczu.

     Rozejrzałaś się. Wiele par oczy wpatrujących się w Ciebie odwracało się pod wpływem Twojego spojrzenia. Poza jedną. Stojący przy krawędzi basenu chłopak nie spuszczał z Ciebie wzroku. Gdy to zauważyłaś uśmiechnął się i uniósł w Twoją stronę kieliszek jakby wznosząc toast. Nalałaś sobie szybko czegoś co wyglądało na pącz do papieroweto, czerwonego kubka i ruszyłaś w kierunku nieznajomego.

      — Za co wznosimy toast? — spytałaś.

      — Ty mi powiedz — spojrzał na Ciebie w dziwnie zagadkowy sposób i już wiedziałaś że ta rozmowa nie skończy się szybko.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

JASPER

      Spojrzałaś poważnie w oczy dyrektora. Na Twojej twarzy nie było cienia dobrej woli. Na jego aż nadto.

      — Proszę Cię [Twoje imię]. W Tobie jedyna nadzieja. Znasz przecież  miasto, szkołę, zasady, masz dobrą reputację. Pokażesz mu co i jak. Ten chłopak nie jest idiotą skoro zakwalifikował się do programu wymiany.

      — Albo jest wystarczająco bogaty — przeszło Ci przez myśl. — Jeśli to jakoś wpłynie na moje oceny... Może dodatkowe punkty, stypendium? — spytałaś bez ceregieli. Wiedziałaś że jesteś jedyną osobą której dyrektor powierzyłby cokolwiek ponieważ reszta „dobrych uczniów” wyjechała na wymianę do Angli.

      Dyrektor obiecał że na pewno uda mi się coś zadziałać w tym temacie i odprawił Cię z uśmiechem. Wiedział że Ty bywasz bardzo interesowna i szanował to. Ty za to przewažnie starałaś się nie wykorzystywać jego dobrej woli.

      Dwa dni później, szukając na stołówce tego kłopotliwego chłopaka, przypomniałaś sobie rozmowę u dyrektora. Nie uśmiechało Ci się odganianie cały dzień gapiących się na Anglika idiotek ani bycie przez nie obgadywaną. Nie pomagał w niczym fakt że Jaspera — bo tak mu było na imię, musiałaś sama poszukać. Jednak gdy tylko wyszłaś na szkolne patio wiedziałaś gdzie siedzi Twoja szansa na wyższe stypendium.

      Przedarłaś się przez wianuszek dziewcząt (i kilku chłopców) otaczający jeden ze stolików.

      — Cześć Jasper. Będę twoją opiekunką podczas twojego pobytu we Francji — przywitałaś się możliwie jak najoschlej nie zważając na urok adresata tych słów.

      — Hej jesteś [Twoje imię przekręcone]? Będziesz mnie odprowadzać i takie tam, co nie?

      — [Twoje imię] — poprawiłaś go. — Jak postanowisz opuścić kółeczko twojego kultu to postaraj się mnie znaleźć — rzuciłaś i odeszłaś w stronę wejścia do szkoły. Za sobą słyszałaś tylko ciche szepty i pełne pretensji „Za kogo ona się uważa?!” wpowiedziane przez szkolny plastik.

      Nie doszłaś jednak daleko zanim Jasper Cię dogonił.

      — A może się umówimy? Ty zmienisz podejście na bardziej łagodne, a ja nie będę przekręcać Twojego imienia. To jak? Oprowadziłabyś mnie [Twoje imię tym razem poprawnie]?

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

RAPHAEL

      Miałaś właśnie okienko w czasie lekcji i postanowiłaś podczas niego pójść do oddalonej od szkoły o kilka kroków kawiarni, w celu uzupełnienia kalorii. Od kiedy zostałaś nową przewodniczącą szkoły często to robiłaś. Na stres pomagały słodycze a tam serwowali najlepsze [Twoje ulubione wypieki] w tej dzielnicy.

      Kierowałaś się do wyjścia ze szkoły, kiedy zobaczyłaś szkolnego PlayBoy'a. Kłucił się ze swoim przyjacielem. Widziałaś że starał się udawać tak wyluzowanego jak zwykle, ale jego słowa na pewno za przyjemne nie były. Odwróciłaś się od tej dwójki i ruszyłaś w swoją stronę.

      Szłabyś dalej, gdyby nie fakt że jeden z chłopaków ruszył w Twoim kierunku. Raphael Bertelin właśnie zamierzał opuścić szkołę BEZ UPRZEDNIEGO OKAZANIA PODPISANEGO PRZEZ WYCHOWAWCĘ ZWOLNIENIA W SEKRETARIACIE SZKOLNYM, przed końcem zajęć. Jako szkolna przewodnicząca miałaś obowiązek zatrzymać go. Tak też zrobiłaś. Szybko dogoniłaś mijającego Cię szatyna.

     — Opuszczasz szkołę przed końcem zajęć? — powiedziałaś spokojnie.

     — Tak jak Ty — odpowiedział beztrosko. — A przecież wagary nie przystoją przewodniczącej. A ja Ci oddałem mój cenny głos. Mogłem zagłosować na te rudą która obiecywała dofinansowanie dla drużyny sportowej.

     — Mam teraz okienko — odpowiedziałaś, puszczając jego uwagę mimo uszu. — W przeciwieństwie do Ciebie.

     Chłopak westchnął głęboko.

     — Co zrobić żebyś mi odpuściła?

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

PAN WHITMAN

      Było już dawno po Twoich lekcjach, ale musiałaś zostać dłużej w szkole. Nieco zdenerwowana szłaś do sali Pana Whitmana. Nie znałaś go dobrze, jednak Twoja anglistka zasugerowała by to on wziął pod swoje skrzydła kułko poezji. Chciałaś to szybko załatwić. Miałaś już kilku chętnych, potencjonalnie wolną salę, godzinę spotkań i brak oficjalnego zezwolenia oraz opieki o którą musiałaś się postarać. Wiedziałaś, że ze względu na to, że ostatni klub literack rozpadł się w dość nieprzyjemnych okolicznościach, dyrakcja może mieć co do Twoich planów obiekcję. Czego jednak nie robi się z miłości do Shakespearea?

      Zapukałaś do klasy i nie czekając na odpowiedź otworzyłaś drzwi. Przed biórkiem z ciemnego drewna stał nauczyciel, chowający energicznie plik dokumentów do teczki. Nigdy wcześniej mu się nie przyglądałaś, jednak teraz gdy miałaś na to okazję zrozumiałaś wreszcie czemu te wszystkie dziewczyny tak łatwo traciły dla niego głowę. Miał ciało modela, spokojne nieco melancholijne spojrzenie i seksowny jednodniowy zarost który wcale nie wyglądał nie schludnie.

      — Dobry wieczór — przywitał się z pytaniem w oczach. — Przychodzisz w sprawie kułka poezji?

     — T-tak... — nie wiedziałaś czy to ktoś z nayczycieli go o tym poinformował czy może jeden z przyszłych członków kułka, ale jego pytanie i ton głosu Cię onieśmieliły. Zaczęłaś nagle zwracać większą uwagę na to co mówisz i jak wyglądasz. — Jestem [Twoje imię] [Twoje nazwisko], będę przewodniczącą kułka jeśli uda mi się doprowadzić do jego powstania.

      — I oczekujesz mojej pomocy w tej sprawie — ten człowiek chyba czytał Ci w myślach.

     Wyszedł zza biórka i podał Ci dłoń i przedstawił się. Uścisnęłaś jego prawicę czując jak skacze Ci serce. Mężczyzna uśmiechną się spokojnie by dodać Ci otuchy, po czym odpowiedział: — „Czego się nie robi dla Shakespearea?”

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

PAN BERNHARD

      Ten dzień zapowiadał się bardzo dobrze. Obudziłaś się z samego rana i od razu, bez ociągania pobiegłaś do łazienki sprawdzić czy znowu w Twoim bloku nie odcięli ciepłej wody. Nic takiego nie miało miejsca, dzięki czemu byłaś w stanie cieszyć się porannym prysznicem.

     Również śniadanie i droga do pracy minęły Ci niezwykle przyjemnie. Dzięki temu że mieszkałaś tylko 20 minut od kwiaciarni w której pracowałaś mogłaś podjeżdzać do niej rowerem.

      Zawsze w piątki to Ty byłaś pierwsza i to Ty otwierałaś lokal. Również tym razem. Jednak nie byłaś sama. Czekał na Ciebie trochę starszy od Ciebie, zadbany mężczyzna emanujący dziwnym spokojem. Pospiesznie wpuściłaś go do środka i między small talkiem wypytałaś o kwiaty jakich potrzebował. Okazało się że przyjechał po zamówione tydzień temu begonie.

      Zamawiał Pan te zimowe czy pomarańczowe? spytałaś wskazując na dwa rodzaje kwiatów stojące obok siebie w pokaźnych rozmiarów magazynie. Widziałaś jak wzdrygną się na widok tych drugich i tak właściwie wcale mu się nie dziwiłaś.

      Zimowe, oczywiście odparł z uprzejmym uśmiechem, zapłacił, wziął kwiaty i wyszedł.

//Raphael — szkolny PlayBoy.
Czy to jest przesada? Chociaż on w sumie był kimś na kształt. Tylko miał +10 do bycia ryzykantem.

//Mam pytanie. Napisać coś więcej w rozdziale o MC i się wysilić czy być leniem i tak to zostawić?
Ciekawi was odrobinę wasze położenie w tej historii i jakieś tło?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top