9

        Obudziło mnie moje własne warknięcie. Zerwałam się z łóżka i rozejrzałam się po pustym pokoju. To nie był pierwszy raz, gdy w trakcie snu weszłam w fazę wilka. Właśnie dlatego walczyłam o osobny pokój w internacie. Przeciągnęłam się i zerknęłam na zegar, wiszący na ścianie. Wskazywał godzinę szóstą rano, więc słońce dopiero leniwie wznosiło się po nieboskłonie. Zaczęłam nasłuchiwać, ale nic nie wskazywało na to, by babcia już wstała. Ja natomiast postanowiłam pobiegać.

        W Valier często to robiłam, można by nawet powiedzieć, że codziennie. Nieczęsto przyjmowałam tam formę wilka, bo pomimo rozległych pustkowi, można było się na kogoś natknąć. Nie trzeba było być geniuszem, żeby wiedzieć, iż trzoda plus wilk równa się zdenerwowany farmer. Wolałam nie ryzykować, więc każdego ranka biegałam po naszej okolicy. Dzięki temu moja sylwetka nabrała lepszych kształtów i czułam się zdrowsza. Przecież należało dbać o każde wcielenie, wilkołak nie był jedyny.

        Wstałam z łóżka i natychmiast poszłam do łazienki, gdzie przemyłam twarz wodą i umyłam zęby. W miarę ogarnięta, wciąż z rozczochranymi włosami, sięgającymi moich łopatek, wyciągnęłam z szafy mój strój do biegania oraz sportowe buty. Prędko się przebrałam, by nie tracić czasu i przeczesałam włosy palcami, spinając je w koczek. Od razu udałam się na dół, zahaczając jeszcze o kuchnię. Znów postanowiłam napisać do babci, że wychodzę. Miałam rację, gdyby miała telefon, mogłabym wysłać jej wiadomość. Z drugiej strony, skończyłam już osiemnaście lat i mogłam wychodzić z domu bez słowa. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zgarnęłam butelkę wody i wyszłam przed dom. Słońce nadal było za drzewami, a ziemia i ulice zdążyły już wyschnąć po niedawno padającym deszczu.

        Do spotkania z chłopakami zostało mi jeszcze sześć godzin, więc spokojnie mogłam załatwić wszystkie swoje sprawy. Zaczęłam biec w kierunku leśnej ścieżki, która prowadziła do domku mojej przyjaciółki, ale w połowie drogi poczułam jakiś dziwny zapach. Przystanęłam i rozejrzałam się wokoło, nie widząc jego źródła. Zapach był na tyle mocny, że postanowiłam zawrócić. Intuicja podpowiadała mi, że to coś było pułapką dla wilkołaków, w którą wolałam nie wpaść. Co za idiota mógł robić coś takiego! Moje myśli od razu pomknęły w stronę Cade'a. On mógłby nie wyczuć tej zabójczej mieszanki i po prostu w nią wejść, zatruć się i zginąć. Natychmiast zanotowałam w pamięci, by wspomnieć o tej sprawie na rozmowie z wujem.

        Na razie skupiałam się na biegu.

~*~

        Otworzyłam drzwi i ściągnęłam buty, rzucając je niedbale na szorstką wycieraczkę, ślizgającą się po panelach. Od razu zaczęłam dreptać w kierunku schodów, gdy poczułam dłoń babci, zaciskającą się na moim nadgarstku.

– Brianno, jakiś twój znajomy przyszedł przed chwilą – oznajmiła cicho.

        Wzięłam głęboki wdech, faktycznie dostrzegając w powietrzu jakieś męskie perfumy.

– Przedstawił się? – zapytałam i wspięłam się na pierwszy stopień.

– Mówił tylko, że byliście umówieni.

        Kiwnęłam głową i pobiegłam do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi jednym, szybkim ruchem i omiotłam pokój spojrzeniem. W oczy od razu rzucił mi się włączony komputer z uruchomioną aplikacją zegara. Wskazywał godzinę ósmą rano.

– Wreszcie wróciłaś. – Usłyszałam za sobą głos, więc szybko się odwróciłam.

         Wysoki brunet uśmiechał się do mnie sympatycznie, robiąc kroki w moją stronę. Górował nade mną swoją sylwetką. Sprawiał wrażenie groźnego przeciwnika, ale zdążyłam się zorientować, że Daniel był nieszkodliwy. Nigdy nie widziałam go w trakcie prawdziwej walki, z prawdziwym przeciwnikiem, ale sam jego rozmiar dawał mu ogromną przewagę. Poza tym, Danny był prawdziwym niedźwiadkiem i czułam wewnętrzną potrzebę przytulenia go. Dopiero gdy chłopak pstryknął palcami przed moim nosem, uniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się lekko.

– Co tutaj robisz? – zapytałam, starając się, by w moim głosie nie było ani krzty wyrzutu.

        Nie byłam na niego zła, że tutaj przyszedł. Gdy wchodziłam po schodach, czułam pewną irytację, ale gdy się uśmiechnął, zrekompensował mi moje niezadowolenie.

– Cade ciągle truje mi cztery litery o te treningi, które mu załatwiłem. Wiesz, on... – zaczął chłopak i bez pozwolenia rozłożył się na moim łóżku. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. – Nie jest nauczony do tego, że ktoś mu rozkazuje. Jako dziecko obserwował swojego ojca i wydawało mu się, że bycie Alfą to tylko "zrób to, zrób tamto", "traktuj mnie należycie, nie patrz na mnie, nie krzycz" i te sprawy.

– A więc, ty postanowiłeś przyjść do mnie, żeby uwolnić się od jego gadaniny? Za parę godzin mamy trening, nie wytrzymałbyś? – Brunet kiwnął przecząco głową, uśmiechając się połowicznie. – Ciągle mówisz o tym, czego Cade nie potrafi. Może powiesz mi, co potrafi?

         Chłopak parsknął śmiechem i zerknął na mnie spode łba, wciąż uśmiechając się szatańsko.

– Mówisz serio, czy robisz sobie ze mnie jaja? – prychnął i podparł się na ramionach.

– Mówię serio, Daniel – powiedziałam zdecydowanie.

        Jedną z rzeczy, których naprawdę nie lubiłam, było zaniżanie czyichś umiejętności. Jasne, że każdy wilkołak nie był dobry w dosłownie wszystkim, ta zasada działała w każdym świecie. Ukazywanie kogoś w gorszym świecie było naprawdę słabym zagraniem.

– Mimo niechęci do nauki teorii, Cade jest całkiem niezły w praktyce. Nie potrafi zastosować wiedzy, ale jestem pewien, że gdyby chciał, zostałby najpotężniejszą Alfą. Ma potencjał i powinien potrafić go wykorzystać. Poza tym jest naprawdę szybki strasznie silny. Ach, no i przecież jest zabójczo przystojny! – zażartował na koniec.

– Te dwie cechy postaram się wykorzystać. Mam na myśli siłę i szybkość, ale kto wie, co się jeszcze przyda? – Zaśmiałam się i puściłam mu perskie oko, a on zmrużył groźnie oczy i stłumił uśmiech.

        Daniel westchnął nagle i ułożył się wygodniej na materacu, zawieszając wzrok w białym suficie.

– Jak myślisz, jakie to uczucie, gdy znajdziesz swojego mate? – spytał i zerknął na mnie z ukosa.

        Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Rodzice, dziadkowie, wujostwo, kuzynostwo, oni wszyscy opowiadali mi o tym niezwykłym połączeniu, wciąż powtarzając, jak to cudownie jest znaleźć swoją drugą połówkę, która od zawsze jest nam pisana. Słyszałam, że te iskry, które przeskakują przy każdym dotyku są niezwykłe, że bliska obecność jest cenniejsza, niż wszystko.

– Podobno bardzo miłe – rzuciłam zwięźle, chcąc przemilczeć temat.

– Mój tata był Betą w stadzie ojca Cade'a. Był bardzo szanowany i ludzie często zwracali się do niego z prośbą o pomoc. Często odwiedzał domy, w których mieszkały Omegi i dużo z nimi rozmawiał. Tam poznał moją matkę, która była jego mate. Mówił mi zawsze, że to naprawdę niesamowite i każdy wilk doświadcza połączenia na swój własny sposób – odpowiedział, a ja usadowiłam się tuż obok niego.

– Moja matka nie była wilkiem, gdy poznała mojego ojca – powiedziałam, zarażoną chęcią do dzielenia się szczegółami. – Tata przemienił ją, gdy stała się jego mate. Nadal nie jest wilkołakiem, ale ma te wszystkie wilcze zdolności.

– Więc gdzie teraz są? Twoi rodzice? I co robisz, gdy nie ma cię w Great Falls? – zapytał, odwracając się w moim kierunku.

         Miał naprawdę piękne oczy.

– Jakiś czas temu postanowili wybrać się na wyprawę dookoła świata. Chcieli się stąd wyrwać, ale nie dziwię im się. Teraz są w okolicach Gibraltaru, podróżując w zupełnie nieznanym mi kierunku. A poza tym, mówiłam ci już, że uczę się w Valier. Poza tym nie robię nic ciekawego.

– Kiedy mieszkaliśmy jeszcze na południu, chodziłem do zwyczajnej szkoły, grałem w drużynie rugby i świetnie się przy tym bawiłem.

– A potem Cade stał się Alfą? – zapytałam, a on przytaknął.

        Jego oczy zaświeciły się na żółto, ale chłopak nic z nimi nie zrobił. Nadal leżał na moim łóżku, wpatrując się w nicość.

– Gdy byliśmy mali, bawiliśmy się w te wszystkie Alfie sprawy. Wtedy o ja byłem Alfą, a Cade moim Betą. I nie miałem pojęcia, że sprawy potoczą się zupełnie inaczej.

– Nadal dziwię się twojemu stadu. Naprawdę powinieneś być ich przywódcą – odparłam, a on uśmiechnął się lekko, pokazując równy rząd białych zębów i piękne kły. – Wiesz, że się zmieniasz?

– Wiem, Bri – zdrobnił moje imię i odwrócił głowę w moim kierunku. – Wilkołaki nie muszą mieć wcale połączenia mate, by się komuś podobać, prawda? – zapytał, wiercąc mi dziurę w głowie.

– Nie muszą – odpowiedziałam.

        Gdzieś tam w środku wiedziałam, do czego zmierza. Daniel był naprawdę interesującym chłopakiem. Znałam go drugi dzień, a mimo to czułam się, jakbym przeżyła z nim wiele lat. Może właśnie tak się to objawiało? Nie miałam pojęcia. Ten chłopak po prostu mi się podobał.

– Ładnie to tak pchać się do łóżka mojej korepetytorce? – usłyszeliśmy niski głos Cade'a i poderwaliśmy się do pionu.

        Szatyn stał przy oknie, opierając się szarmancko o framugi. Miał na sobie szorty w moro i czarną bluzę z kapturem, która rzucała cień na jego twarz. Widziałam tylko jego czerwone oczy.

– Nigdzie się nie pchałem. A ładnie tak włamywać się przez okno i podsłuchiwać? – odpysknął Daniel, uśmiechając się ironicznie.

        Cade wzruszył ramionami i ściągnął kaptur z głowy, rozglądając się po moim pokoju. Gdy widział go po raz ostatni, było dość ciemno, a więc teraz dostrzegał jeszcze więcej szczegółów, niż wilk.

– Mieliśmy się spotkać w południe – zauważyłam i wlepiłam w niego karcące spojrzenie.

        Czy on nigdy się nie nauczy?

– Wiesz, stęskniłem się za tobą i twoim ciętym języczkiem, wilczku – odpowiedział z pewnością siebie i mrugnął do mnie.

        Z gardła Daniela wydostał się cichy warkot, upominający Alfę. Doskonale widziałam, jak wielką przewagę ma nad nim jego Beta. Cade był silny, ale z pewnością nie niepokonany. I żywiłam nadzieję, że gdyby Daniel był jego wrogiem, z łatwością mógłby dorwać się do tytułu.

– Skoro już tutaj jesteś, nie ma czasu do stracenia. Im wcześniej zaczniemy, tym wcześniej skończymy i będziesz mógł się ode mnie uwolnić – zakomenderowałam.

– Och, wilczku. Ale kto powiedział, że chcę się od ciebie uwalniać? – Zachichotał pod nosem i łypnął w stronę wkurzonego Daniela. – A ty przestań wreszcie na mnie warczeć – rzucił w stronę przyjaciela, a ten tylko pokręcił głową, nie wierząc w jego słowa.

         Zachowywali się jak dzieci. Jeden musiał pokazać, że jest lepszy od drugiego, ciągle się przy tym kłócąc. Zdecydowanie byli najlepszymi przyjaciółmi, inaczej któryś z nich zadźgałby się własnymi pazurami. W pewien niezrozumiały sposób okazywali sobie wzajemne zaufanie oraz sympatię.

– Dosyć, chłopaki. Poczekajcie na mnie w ogrodzie, za pięć minut będę – przerwałam ich wymianę spojrzeń.

         Wilki kiwnęły głowami i posłusznie wyszły przez moje okno. Może na południu ludzie nie używali drzwi, ale tutaj wyskakiwanie przez czyjeś okno było co najmniej dziwne. Zabrałam z szafy inne ubrania i szybko się przebrałam. Wolałam nie ryzykować ubrudzenia mojego stroju do biegania, a jakoś przeczuwałam, że i dziś trening skończy się moją ingerencją na ziemi.

~*~

– Nienawidzę cię. Dłużej nie wytrzymam, poważnie! – krzyknęłam.

        Szatyn siedział na mnie okrakiem, mocno przytrzymując moje ręce za moją głową. Bawił się ze mną, zwyczajnie się za mną bawił. Zaczęło się od pokazania im paru chwytów, a skończyło się na leżeniu. Chłopak był ciężki, naprawdę, więc nie mogłam go zrzucić, a on jeszcze zapierał się nogami. Na jego twarzy widniał bezczelny uśmieszek. Z tej perspektywy miał definitywnie dobry widok.

– Możemy wracać do roboty? – zapytał zirytowany Daniel i stanął nad nami.

– Już tak nie zazdrość, stary. Gdybyś był mną, teraz ty siedział być na Briannie – odpowiedział zaczepnie. – Miałeś już swoją szansę, gdy nieudolnie zaciągnąłeś ją do łóżka.

        Cade przeciął zły kabel. Bomba wybuchła.

        Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale ciało Cade'a nagle poleciało w górę, uderzając o pień drzewa, z taką siłą, że ten prawie pękł na pół. Szybko oceniłam sytuację. Daniel zaciskał łapę na gardle przyjaciela, rycząc na niego. Był w przejściowej formie, jego twarz była zniekształcona i pokryta sierścią, a oczy jarzyły się mocną żółcią. Cade chyba nie bardzo orientował się w tym, co się dzieje. Wierzgał nogami i warczał na Betę, próbując się jakoś uwolnić. Na próżno. Szatyn zaczął cicho kasłać, tego było za wiele.

– Daniel! Daniel, przestań! – zawołałam i podbiegłam do chłopaka, owijając dłonie wokół jego ramienia i ciągnąc go w tył. – Danny, proszę!

         Dopiero mój błagalny głos ściągnął jego uwagę. Uścisk zelżał, a Cade padł na ziemię, opierając głowę o drzewo i oddychając ciężko. Wrócił do formy człowieka, tak samo, jak Daniel, który wyglądał jak siedem nieszczęść. Uklęknęłam przy szatynie i złapałam jego twarz w dłonie, zmuszając go, by na mnie spojrzał. Jego oczy były trochę zamglone, a z uchylonych ust wydostawał się cichy charkot. Cierpiał. Zabroniłam mu wstawać aż do zagojenia ran, a on posłuchał. Upewniłam się, że chłopak nie robi żadnych niepotrzebnych ruchów i wstałam, podchodząc do Daniela.

– Danny, oddychaj – nakazała, a on zerknął na mnie zamglonym wzrokiem.

– Przepraszam... – szepnął i zamknął mnie w swoim uścisku. 

     

A/n: Daniel pokazuje pazurki! Mam nadzieję, że się podoba :)I dziękuję za coraz to wyższe miejsca! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top