34
Zamarłam na moment, kiedy wściekłe spojrzenie Cade'a zatrzymało się na mnie. Przez kilka chwil wydawało mi się, że w mojego mate wstąpił jakiś demon. Był zupełnie inny, w jego oczach nie potrafiłam dostrzec chłopaka, którego kochałam. Którego powinnam kochać tak naprawdę, bo w czasie tych kilku sekund zaczęłam zastanawiać się, czy to wszystko nie jest jedynie rzeczywistością, którą wcześniej okrywała jedynie iluzja. Pominęłam stopień zakochiwania się i cierpiałam za to. Czy nie?
– O czym ty mówisz? – Ciszę przerwał zaniepokojony głos Daniela.
Chłopak podchodził do mnie spokojnie, powoli zasłaniając mnie swoim ciałem. Wyciągał rękę w tył, zając mi znak, bym pozostała na swoim miejscu, jednak instynkty brały górę. Uczucia brały górę.
– Cade...? – wybełkotałam, wychylając się zza Bety.
Alfa dalej łypał w naszą stronę tymi krwistymi oczami, ale powoli się uspokajał. Oddychał tak głośno, a krew w jego żyłach dudniła tak ociężale, że doskonale ją słyszałam. Był wściekły. Nie, to mało powiedziane. Był wkurwiony. Do tego stopnia, że był gotów mnie tak rozszarpać. Pytanie tylko, za co?
– Wszystko w porządku? – spytał Danny, przekręcając głowę w bok. – Co jest grane?
Cade nagle wydał z siebie dziwny dźwięk; trochę zniekształcony przez struny wilka, trochę ochrypły, przypominający skomlenie połączone z warkotem. Zaraz potem chłopak złapał się za głowę tak mocno, że każdy mięsień na jego ramionach aż drżał. Nie mogłam zrozumieć tego zachowania, ale kiedy wreszcie upadł na kolana i krzyknął ludzkim głosem, jakby ktoś wyrywał mu wątrobę, zakryłam ręką usta, nie wiedząc, co robić. On cierpiał, ale nie miałam pojęcia, z jakiego powodu.
Daniel stał jak sparaliżowany, nie wykonywał żadnego ruchu. Kątem oka widziałam, że jego usta pozostają otwarte, a oczy przypominają spodki filiżanek. Ja nie mogłam jednak się temu przypatrywać. Ruszyłam biegiem, szybko pokonując dzielącą nad odległość. Wrzask mojego chłopaka rozdzierał bębenki, duszę i przede wszystkim serce. Gdy dobiegłam do niego, jak i on rzuciłam się na kolana i objęłam go szybko. Byłam spanikowana do tego stopnia, że nie mogłam myśleć racjonalnie. Natychmiast przejęłam część jego bólu. Musiałam to zrobić. Wysiliłam wszystkie zmysły, aż krew w moich żyłach zmieniła się na czarna substancję. Chłonęłam cierpienie, które go rozrywało.
Z każdą sekundą, w której odbierałam ten ból, zaczynałam rozumieć jego zachowanie. Tego uczucia nie mogłam porównać do niczego. Wyobrażałam sobie, że czegoś tak silnego nie czuła nigdy żadna istota ludzka, nieważne, jak poważny wypadek przechodziła. Moje oczy, zaciśnięte, produkowały ogromną ilość łez, zaciskałam zęby tak mocno, że miałam wrażenie, iż je połamię, ale wkrótce nie mogłam już wytrzymać i zaczęłam krzyczeć. To coś, co powoli wbijało szpony w Faulknera, powoli przechodziło i na mnie.
Byłam u kresu sił, czułam, że zaraz zemdleję. Cade się uspokoił, ale tym razem to ja nie mogłam przestać wyć z bólu. Najgorsze jest to, że nie mogłam przestać go odbierać, coś mnie blokowało. Całe moje ciało zaczęło drżeć, jakbym dostała mocnego napadu epilepsji, zrobiło mi się przeraźliwie zimno.
Daniel w ostatniej chwili podbiegł do mnie i odepchnął mnie o Cade'a. Gdyby nie on, może faktycznie bym zemdlała. Upadłam na leśną ściółkę. Resztkami sił zmusiłam się do oddychania, utrzymując otwarte oczy, ślepo wpatrujące się w igły i mech, obrastający ziemię. Słyszałam przyciszony głos Daniela, krzyczącego coś do Cade'a.
– Brianno, odezwij się. – Brunet przewrócił mnie na plecy, dotykając mojej twarzy chłodną dłonią. – Zamrugaj, jeśli mnie słyszysz, proszę.
Spełniłam jego prośbę, a potem odetchnęłam głęboko. Czułam się tak, jakby ktoś właśnie wyłowił mnie z jeziora, po długim przebywaniu pod wodą. Jakby moje płuca na nowo napełniły się tlenem.
– Cade... – wyszeptałam, próbując się unieść.
Byłam zbyt wyczerpana, by wstać, ale udało mi się doczołgać do chłopaka, oczywiście pod akompaniamentem sprzeciwów i próśb Daniela. Nie mogłam jednak leżeć, nie wiedząc, co z moim mate. Cade wcale nie wyglądał lepiej niż ja. A przynajmniej moje wyobrażenie o sobie. Miał roztrzepane włosy, zapadnięte policzki i puste oczy, jakby bez duszy. Choć ich kolor był naturalny, nadal błyskały milionem uczuć.
– Przepraszam... – rzekł nagle Faulkner, spoglądając na mnie z troską. – Nie chciałem, ja... Nie wiem, co jest ze mną nie tak...
– Nic się nie stało – powiedziałam, nadal sapiąc z wysiłku i uniosłam dłoń, dotykając nią policzka chłopaka.
Cade okrył moją dłoń swoją, a potem przełknął głośno ślinę, zamykając oczy.
– Co tu się dzieje? – Zwróciłam oczy ku Becie.
– Nawet nie pytaj – odpowiedział cicho. – Pierwszy raz widziałem coś takiego.
Przygryzłam wargę, przyglądając się swojemu chłopakowi, który z każdą nanosekundą marniał w oczach. Nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło, ale przeczuwałam nadchodzącą katastrofę.
~*~
Leżeliśmy na moim łóżku, wtuleni w siebie. Ominęłam każdą okazję spędzenia czasu z rodziną dla tego wilka. Wiedziałam, że rodzice i babcia rozmawiają o nas w salonie, ale żadne z nich nie przyszło prosić, byśmy zeszli na dół. Tata i mama domyślali się, że coś musiało się stać, więc nie naciskali, i tym samym przekonywali babcię, by dała nam trochę czasu na osobności. Oni prowadzili zwyczajne rozmowy, a my milczeliśmy.
Słyszałam tykanie zegara, szum wody w rurach, strzelanie iskier w kablach elektrycznych i cichą pracę twardego dysku. Gdzieś poza przyziemnymi dźwiękami codzienności, słyszałam bicie naszych serc, nierówne, odległe i sztuczne. Bałam się odezwać. Bałam się wykonać jakikolwiek ruch, nie chcąc sprawić Cade'owi bólu.
Z trudem wyciągnęliśmy od chłopaka, że ostatnio miewa okropne bóle głowy. W głowie od razu świtała mi myśl, że ma nowotwór, ale to przecież nie było możliwe. Przynajmniej z tego, co wiedziałam, wilki nie mogły chorować na raka. Ale przecież od wszystkiego było jakieś ustępstwo, prawda?
Palce Cade'a kreśliły wzorki na moim ramieniu, gdy leżałam wtulona w jego klatkę piersiową. Obejmowałam go mocno, bojąc się go puścić. Miałam wrażenie, że jeśli to zrobię, on zniknie na dobre.
– Przepraszam... – powiedział po raz kolejny.
Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, co działo się przez ten tydzień, ale byłam przekonana, że nie muszę mu niczego wybaczać. Przez cierpienie nie był sobą i rozumiałam to. Nawet jeśli nie chciałam.
– Jak się czujesz? Może chciałbyś coś zjeść? Albo się napić? – Zasypywałam go pytaniami.
– Trochę lepiej, ale nie jestem głodny, dzięki...
Spojrzałam na niego, miał zamknięte oczy i lekko uchylone usta. Oddychał w miarę spokojnie i nawet jeśli jego twarz także wyrażała względny spokój, niewielka zmarszczka pomiędzy jego gęstymi brwiami zdradzała, że nadal coś jest nie tak. Głowiłam się i trudziłam, by wymyślić jakiś sensowny powód jego dziwnego samopoczucia i tej sytuacji z lasu, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Na samym początku skreśliłam wszystkie choroby, a o tych wilkołaczych nie wiedziałam zbyt wiele. Wiedziałam, że będę musiała zaciągnąć Cade'a do babci Berry, ale wcześniej czekała mnie rozmowa z rodzicami. W końcu byli doświadczeni, może znali kogoś z podobnym przypadkiem.
Nie mając nic lepszego do roboty, podniosłam się na łokciach, powoli wstając. Nie czułam się jakoś świetnie, byłam zmęczona i bolało mnie kilka części ciała, ale postanowiłam to zignorować. Nie chciałam skupiać się na sobie, bo wiedziałam, że to tylko skutki uboczne przejmowania uczuć. Może za bycie altruistką miałam zapłacić, ale była to sprawa drugorzędna.
Wyszłam z pokoju najciszej, jak mogłam, i udałam się do salonu. Tata siedział na kanapie, oglądając jakiś teleturniej, a mama i babcia siedziały w kuchni, rozmawiając o czymś zawzięcie. Powoli stanęłam za ojcem, kładąc mu ręce na barkach.
– Jak tam córcia? – zapytał wesoło, ściszając nieco telewizor. – Gdzie Cade?
– W pokoju. I właśnie o nim chciałam porozmawiać – odpowiedziałam smętnie, siadając obok taty.
Bardzo szybko wytłumaczyłam mu, co stało się zaledwie półtorej godziny wcześniej. Czekając na jego reakcję, wpatrywałam się w noc, która spowijała miasto. Zbliżała się dziewiąta i choć normalnie o tej porze nawet nie myślałabym o pójściu spać, teraz bardzo tego chciałam.
– Poważna sprawa – skomentował sytuację tata. Podparł brodę palcami, pocierając ją. – Nigdy nie słyszałem o czymś takim. I masz rację, powinniście pójść do babci Berry i ją o to popytać. Mogę zadzwonić do twojego wuja, ale wątpię, by znał się na sprawie. – Zamyślił się. – Czy Cade ma inne symptomy?
– Poza bólem głowy, nie skarżył się na nic innego. Wspominał coś o ogólnym rozkojarzeniu, ale myślę, że to wszystko jest ze sobą związane. – Przełknęłam głośno ślinę, przygryzając wargę. – To niemożliwe, żeby to był rak, prawda?
Tata zmarszczył brwi, ale zaraz potem machnął na to ręką.
– Nie ma takiej opcji, komórki rakowe nie mają możliwości rozwoju u wilkokrwistych, więc nie martwiłbym się o to. Wydaje mi się, że to ma związek z waszym połączeniem. Jest silniejsze i doskonale o tym wiesz, może dałoby się to jakoś połączyć. Muszę pomyśleć.
– Dziękuję... – Westchnęłam. – Ach, jeszcze jedno. Cade może zostać na noc? Nie chciałabym, żeby był teraz sam.
Tata patrzył na mnie sceptycznie, ale w końcu wzruszył ramionami, zgadzając się. Uśmiechnęłam się lekko, po czym pocałowałam go w policzek i ruszyłam do kuchni, by przegryźć coś na szybko. Wzrok mamy i babci natychmiast spoczął na mnie, gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia. Wysiliłam się na jakiś krzywy grymas i bez słowa podeszłam do lodówki, z której wyjęłam coś, co nadawało się na szybką kolację. Babcia ciągle mi się przyglądała, podczas gdy mama na moment zesztywniała. Byłam pewna, że właśnie rozmawia z tatą, który przekazuje jej wiadomości, bo rozluźniła się dopiero chwilę później.
– Zanieś Cade'owi coś do jedzenia – poleciła.
Skinęłam głową. Szybko skończyłam swój posiłek, a potem przygotowałam coś zjadliwego dla Alfy. Wiem, że nie był głodny, ale kto wie, kiedy ostatnio jadł? Musiał dostarczać organizmowi pożywienia i energii, a także płynów, więc zabrałam wszystkie rzeczy i pożegnałam się z rodzinką, wracając na górę.
Cade nadal leżał, nie zmieniając pozycji. Kiedy postawiłam naczynia na szafce nocnej, chłopak sapnął i otworzył oczy. Były czerwone.
– Masz jakieś tabletki? – wychrypiał sennie.
– Prochy nie działają na wilki. – Przysiadłam obok niego, dotykając ręką jego czoła i odgarniając z niego zagubione kosmyki włosów. – Mocno cię boli? – Kiwnął głową, wyginając usta w podkówkę. – Może weź chłodny prysznic, powinno pomóc.
– Ale tylko pod warunkiem, że weźmiesz go ze mną – wyszeptał, uśmiechając się leciutko.
Prychnęłam, mając ochotę trzepnąć go w łeb tak, jak zwykle, ale nie mogłam tego zrobić. Zamiast tego nachyliłam się do chłopaka i złączyłam nasze usta. Kiedy ja delektowałam się pocałunkiem i jego smakiem, za którym się stęskniłam, Cade jęknął cicho i odsunął się powoli. Uśmiechnął się przepraszająco, a potem zamknął oczy.
– Naszykuję ci jakieś ręczniki, a ty się ogarniesz, dobrze? – Cmoknęłam go w czoło.
Skończywszy przygotowywać obiecane ręczniki, czekałam, aż Cade przywlecze swój tyłek do łazienki. Szedł wolno i ociężale, ale w końcu wszedł do pomieszczenia i oparł się o ścianę.
– No, rozbieraj się. – Popędziłam go, wywołując u niego bardzo cichy śmiech.
– Trzeba było tak od razu, że chcesz darmowy striptiz – odparł i jednym ruchem ściągnął koszulkę.
Przewróciłam oczami i skierowałam się do wyjścia. Powiedziałam mu jeszcze, że zostawiam uchylone drzwi i w razie czegoś ma mnie wołać, wtedy mu pomogę. Usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach, słuchając, jak strumień wody odbija się o brodzik kabiny. Przymknęłam oczy, wzdychając ciężko.
– O co w tym, do cholery, chodzi... – wyszeptałam rozpaczliwym głosem.
A potem połączyłam się z Danielem.
A/n: Mam nadzieję, że ten rozdział spodobał Wam się tak samo, jak i ostatni :D Teraz do końca zostało nam jedynie 6 rozdziałów i mnóstwo Waszych teorii, które chciałabym poznać, więc śmiało zostawiajcie komentarze - jak myślicie, co tu się dzieje?
PS. Wiecie co? Właśnie się zorientowałam, że miałam wrzucić ten rozdział 2 dni temu, ale o nim zapomniałam xD Ups?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top