21

         Obudzona przez delikatny powiew czekoladowego oddechu, otworzyłam oczy. Rozbudziłam się od razu, widząc przebranego chłopaka, otwarte na oścież drzwi i talerz pełen słodkich bułeczek, wysmarowanych masą kakaową.

– Jak się spało? – zachichotał Cade i przygryzając wargę, zerknął na mój obojczyk, gdzie wczoraj zostawił mi pamiątkę.

        Prosiłam go, by powstrzymał się od takich wygłupów, bo w ten sposób podkreślał, że jesteśmy razem, a ja... nie byłam pewna, czy naprawdę byliśmy razem, czy łączyła nas wyłącznie bratnia dusza.

– Bywało lepiej – odparłam kąśliwie, choć z pozytywnym wydźwiękiem. – O czymś nie wiem? – wskazałam na talerz.

– Twoja babcia weszła tutaj wczesnym rankiem – otwarłam usta ze zdziwienia – i zobaczyła nas razem. Musiałem coś wymyślić, więc powiedziałem, że kiepsko się czułaś i postanowiłaś wrócić do Great Falls, a ja odebrałem cię z dworca. Nie uwierzyła, że po prostu zaproponowałaś mi nocleg, więc dodałem, że jesteśmy razem i to zadziałało.

        Moje wnętrzności wywróciły się na drugą stronę, przyprawiając mnie o zawrót głowy. Nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę powiedział mojej babci, że jest moim chłopakiem. Na parę sekund zabrakło mi tchu.

– Pogadałem z nią trochę i w końcu kazała mi zrobić dla ciebie śniadanie. Nie wiedziałem, co lubisz, więc postawiłem na czekoladę. Która dziewczyna jej nie lubi, co? – Zaśmiał się nerwowo.

– Dziękuję, naprawdę. – Uśmiechnęłam się i odebrałam od niego talerz. – Ty już jadłeś? – kiwnął głową. – Przepraszam, że musiałeś skłamać.

        Cade uniósł brwi, przez moment nie rozumiejąc moich słów.

– Myślisz, że kłamałem, mówiąc, że jesteśmy razem? – Wzruszyłam ramionami, zatapiając zęby w bułce. – Mówiłem ci już, że jesteś głupia? Brianno...

        Chłopak westchnął i potarł dłonią skroń, zamykając na moment oczy.

– Nie wiem, jak ci to wyjaśnić, ale powiedziałem prawdę. To znaczy, uznałem za pewnik to, że jesteśmy razem, bo jakby nie patrząc, nie mamy innego wyjścia i...

– Dosyć, zrozumiałam. Możliwe, że jestem głupia, bo ja nadal twierdzę, że to tylko i wyłącznie połączenie, nic więcej.

– Czekaj, że niby jak to sobie wyobrażasz? Dziewczyno, ten mój wilk cię kocha, więc siłą rzeczy musimy być razem.

        Spuściłam wzrok. Zabolało mnie to, w jaki sposób mówił o tym „uczuciu". Naprawdę nie widział we mnie nikogo, w kim on sam mógłby się zakochać? Byłam aż tak straszna i zła? „ Siłą rzeczy musimy być razem", te słowa przepełniały szalę goryczy. Najwyraźniej był pewien tego, że w mojej osobie nie ma nic wartego uwagi.

        Wtedy pomyślałam o Danielu. Brunet od pierwszego spotkania był do mnie przyjaźnie nastawiony i dawał mi wyraźne znaki, że po prostu mnie lubi. Kto wie, gdyby on był moim mate, pewnie kochałby mnie naprawdę. A ten tu? „Kochał mnie", bo musiał.

– Zapomnij, że cokolwiek mówiłam – wyszeptałam, a moje gardło zacisnęło się lekko.

        Chyba nie zamierzałam poczuć się urażona, prawda?

– Bri? Nie, nie smuć się, to nie tak miało zabrzmieć. – Cade próbował załagodzić swoje słowa, ale nie mógł tego odwrócić, o czym go uświadomiłam. – Czasem najpierw mówię, a potem myślę, wiesz? I też jestem głupi...

         Położyłam do połowy zjedzone śniadanie na talerzu i odsunęłam go od siebie, powolnymi ruchami wstając z łóżka.

– Nie będziesz się do mnie odzywać? – zapytał głośno.

– Nie mam powodu, by to robić. Sam wiesz, siłą rzeczy muszę z tobą rozmawiać – odpowiedziałam, a potem poszłam do łazienki i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

~*~

          Rodzice mieli dotrzeć do Montany jutro z samego rana. Niestety do tego czasu zostało jeszcze naprawdę wiele godzin, więc tylko siedziałam na kanapie w salonie, w towarzystwie babci i mojego „chłopaka" i w ciszy oglądałam telewizję. Babcia czuła się trochę niezręcznie, starała się podtrzymać rozmowę, którą nieudolnie ciągnął Cade, ale jakoś im nie wychodziło. Ja nie zamierzałam się odzywać, przynajmniej nie do niego.

         Moje wilcze wcielenie zaszyło się gdzieś w głębi i skomlało ze smutkiem, zranione słowami szatyna. Wilk poczuł, że jego mate czuje się po prostu zobowiązany do istnienia z nim, a i mnie wydawało się, że słowa Cade'a miały jasny wydźwięk – gdyby nie tamta noc, on nawet nie musiałby się ze mną zadawać. Po pierwsze, nie musiałby mnie poznawać, więc nie musiałby też trenować, po drugie, nie musiałby wyjeżdżać do przeklętego Valier.

         Byłam zła i obrażona, najzwyczajniej w świecie zachowywałam się jak typowa nastolatka, ale czułam, że miałam do tego prawo. Co prawda moje myśli były splątane, w jednej chwili byłam nastawiona pozytywnie, a w drugiej negatywnie, ale ogólnie rzecz biorąc, jakąś część układanki już złożyłam. Brałam pod uwagę nawet fakt, który przyszedł mi do głowy pod prysznicem. Nie byłam pewna, jak działa ten mechanizm, ale czułam, że prędzej czy później zasugeruję chłopakowi odrzucenie mnie.

         Tylko jedno z nas mogło być tym, który odrzuci swojego mate, tylko mężczyźni mogli to zrobić. Nie słyszałam o przypadku, w którym to kobieta odrzucała swojego przeznaczonego, ale może kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Odrzucenie bolało, ale działało. To był jedyny sposób, aby przerwać nierozwiązywalną nić. Gdyby Cade zgodził się na taki zabieg, zaczęlibyśmy żyć w samotności, cierpiąc katusze, ale bylibyśmy wolni. Nie musielibyśmy przeżywać tego wszystkiego.

– Zostawię was samych... – Babcia wstała nagle i niemal w tej samej chwili znalazła się za drzwiami salonu.

        No to pięknie, przynajmniej ona była jakimś ogniwem, które sprawiało, że atmosfera nie była aż tak napięta.

– Dlaczego jesteś zła?

– Domyśl się? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, wywołując jego prychnięcie.

– Typowa kobieta. Wy to zawsze się o coś obrażacie i nie chcecie powiedzieć o co. Brianno, dobrze wiesz, że nie wszystkie moje słowa należy traktować serio.

– Ależ oczywiście, dlatego traktuję cię jak istnego debila. Pasuje?

– Możesz robić ze mną, co chcesz, tylko nie bądź na mnie zła.

        Właśnie w tamtej chwili żałowałam, że siedzimy na jednej kanapie, bo chłopak przysunął się do mnie, a następnie złapał mnie mocno za biodra i przerzucił mnie na swoje kolana. Przytrzymałam się jego ramion, co może niekoniecznie było odpowiednim posunięciem.

– Możesz mnie torturować, ile wlezie, tylko kuźwa, nie ignoruj mnie aż tak.

– Aż tak? Czyli trochę mogę? – zapytałam, wyłapując to słówko.

– Jeśli to poprawi ci humor, to trochę możesz. Ale tylko trochę, jasne? – Udałam, że się zastanawiam. –Chyba, że chcesz tego więcej... – Nachylił mnie do siebie i zębami zrobił sobie dostęp do mojego obojczyka, odkrywając czerwoną plamę.

– Podziękuję – zaoponowałam.

– A może jednak, wilczku? Ładnie ci w tym kolorze. – Puścił mi oczko.

– Mówisz tak tylko dlatego, że mi zazdrościsz.

– W takim razie zrób to samo.

        Wstałam z jego kolan, uśmiechając się pod nosem i powoli zaczęłam dreptać w stronę kuchni.

– Jesteś wrzodem na tyłku, Faulkner.

– To tam chcesz mi zrobić malinkę? – Naprawdę się zdziwił.

        Parsknęłam głośnym śmiechem. Cade nadal był idiotą, nadal był tym samym chłopakiem, którego poznałam jakiś czas temu. I nadal tak bardzo to w nim lubiłam.

~*~

          Chłopak chodził po moim pokoju, nie mogąc się zdecydować czy usiąść, czy może jednak stać. W tym fakcie przeszkadzało mi jedynie jego niezdecydowanie, bo widok na niego miałam świetny, gdy siedziałam na podłodze i przeglądałam stare albumy ze zdjęciami.

– Koch... znaczy Bri, zastanawiałaś się kiedyś, jak to byłoby nie być wilkołakiem? – Odwrócił się do mnie, gestykulując. – No wiesz, nie mieć tych wszystkich super mocy, świetnego wzroku i...

– Nigdy – przyznałam otwarcie. – Szczerze nigdy nawet nie pomyślałam, że istniałabym, gdyby nie to, że rodzice są wilkami.

– No tylko spójrz na to tak, wilkołaki odczuwają pewne emocje trochę silniej niż ludzie, prawda?

– I co to ma wspólnego? – spytałam, bojąc się, że chłopak wie o ogromnej sile połączenia spod pełni.

– Na przykład to, że mam ochotę cię znowu pocałować. – Zaśmiał się, ale nie zrobił ani jednego kroku w moim kierunku.

– Możesz pomarzyć! – krzyknęłam z uśmiechem, a on puścił mi oczko.

        Mimo wszystko cieszyłam się, że nasza relacja powoli ulega zmianie. A jeszcze bardziej cieszyłam się z tego, że po porannej sprzeczce na razie przestaliśmy się kłócić. Zdawałam sobie sprawę, że nasze charaktery jeszcze nie raz się ze sobą zderzą, wywołując gradobicie, dlatego wolałam napawać się momentem spokoju i nie krakać.

         Odłożyłam album na wiklinowy kosz przed łóżkiem i wstałam z podłogi. Wilcze zmysły powoli zaczynały rozsadzać mnie od środka, bo od dawna się nie zmieniałam. Przeanalizowałam w myślach każdą możliwość mojego spaceru. Mogłam zabrać ze sobą Cade'a i pobiec do lasu, trzymając się z dala od stada, ale mogłam udać się gdzieś sama i na osobności porozmawiać z ważną dla mnie osobą. Wydawało mi się jednak, że nie mówiąc chłopakowi o tym, dokąd idę, on byłby zdolny za mną pójść. Z dwojga złego wolałam już pójść gdzieś z nim i rozładować napięcie.

– Chodź ze mną – rzuciłam i wyminęłam szatyna, podchodząc do okna.

         Cade obserwował mnie ze swoim typowym cwaniackim uśmiechem na ustach i podpierał biodra, przekręcając głowę w zaciekawieniu. Wyglądał mniej więcej tak, jak na pierwszych treningach. Wtedy biła od niego arogancja, ogromna pewność siebie i coś, co mogłabym nazwać pewnego rodzaju nutką cynizmu. Cade był zdecydowanym cynikiem i nie próbował tego ukryć, wręcz obnosił się z tą cechą, jakby była jego znakiem rozpoznawczym. Jakby tego było mało, często posługiwał się sarkazmem i chyba to sprawiało, że był taką wybuchową mieszanką.

         Wraz z upływem czasu spędzonym na poznawaniu go, mogłam powiedzieć, na podstawie własnych obserwacji, że Cade miał dwie strony. Raz zachowywał się jak bałwan i miałam ochotę mu przyłożyć, a innym razem był facetem, który miał łeb na karku i twardo stąpał po ziemi. Ja wolałam jednak jego pośrednią wersję, tą prawdziwą, którą rzadko pokazywał. A przynajmniej wcześniej tego nie robił, bo z każdym dniem zaczynał się przede mną otwierać. Tak mi się wydawało.

– Dokąd chcesz pójść, żeby nie natknąć się na nikogo ze stada? – zapytał, gdy staliśmy już na trawniku, który powoli zaczął zarastać.

– Mieszkałam w Great Falls przez większość swojego życia i znam miejsca, o których ci się nie śniło – odpowiedziałam zagadkowo i puściłam chłopakowi oczko, na co on uśmiechnął się szeroko.

– W Yellowstone też mieliśmy takie „tajemnicze miejsca", o których mało kto wiedział – zaczął. – Często spotykałem się tam z Dannym i innymi. To były takie nasze „kluby", ale wtedy byliśmy tylko szczeniakami.

         Bez względu na jego burzliwą przeszłość, widziałam, że lubi wspominać swoje dzieciństwo. Odszedł, czy też został w pewien sposób wygnany, ale jednak posiadał miłe wspomnienia i chyba to sprawiało, że czasem uśmiechał się sam do siebie.

– Nigdy cię o to nie pytałam. – Zmieniłam temat. – Dlaczego twoje futro jest srebrne? – spytałam, gdy uciekaliśmy za linię drzew, by bezpiecznie się przemienić.

– To jakieś uwarunkowanie genetyczne, nie znam się na tym – westchnął. – A może po prostu osiwiałem w wieku dwudziestu dwóch lat?

– Jasne staruszku – zaśmiałam się. – To teraz uważaj, żebyś nie uszkodził sobie bioder i biegnij za mną.

         Cade chciał coś powiedzieć i może nawet to zrobił, ale zignorowałam to, bo ruszyłam przed siebie. Założę się o swoją nerkę, że jakoś mi się odgryzł. Gdy wymijałam rozłożyste krzaki pomarańczowych jagód i sosnowe drzewa, czułam, jak mój wilk się odpręża. Czuł sentyment do tego lasu i za każdym razem cieszył się jak szczeniak, że może wrócić do zielonego Great Falls.

        W pełni go rozumiałam. 

           

A/n: Co tu dużo mówić - jestem ogromnie wdzięczna za wszystkie komentarze i gwiazdki, bo to wszystko oznacza, że naprawdę lubicie mojego "Opiekuna" ( w polskiej wersji językowej tytuł brzmi równie dobrze ) 

Z ważniejszych informacji: pojawiła się nowa, oficjalna już okładka książki i mam nadzieję, że ona, jak i cały ten rozdział, wam się podoba :D 

Trzymajcie się!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top