20

        Gdy okazało się, że ostatni pociąg z Valier do Great Falls odjeżdża przed północą, decyzja padła natychmiast. Po rozmowie z zakonnicami, które wiedziały już, że pilnie muszę wrócić do domu, byłam spokojniejsza. Moim jedynym problemem było to, że kompletnie straciłam umiejętność dowodzenia, więc Cade musiał przejąć moją działkę i to on mówił mi, co mam robić. Robiłam coś, do czego nie byłam zbytnio przyzwyczajona. W końcu odwykłam od wielu rzeczy, będąc samotną Alfą.

        Siedziałam na peronie, tarmosząc w dłoniach pasek mojej sportowej torby. Cade opierał się o znak drogowy kilka metrów dalej. Słyszałam jego równy oddech, dałabym głowę, że miał też zamknięte oczy i po prostu odpoczywał od tego wszystkiego.

        Połączenie mate nie tak powinno wyglądać. Ludzie powinni się cieszyć, skakać z radości i generalnie napawać się tym uczuciem, a nie biegać do rodziców, by prosić ich o pomoc. To było dziecinne i nieodpowiedzialne. Uchodziłam za taką, która zawsze sobie radzi. Prawdziwa Alfa nie miała sobie równych, była nieustraszona i gotowa poświęcić życie dla przypadkowej osoby. Uczucie słabości, które ogarnęło mnie wtedy w polu, sprawiło, że zwątpiłam w siebie. Zwątpiłam, czy faktycznie wciąż taka jestem.

        A co, jeżeli zostałam Prawdziwą Alfą tylko przez przypadek? Przecież tamtego dnia mogłam zginąć, mogłam zamknąć się w pokoju razem z babcią. Los zdecydował o tym, że moje oczy się zmieniły, ale równie dobrze mogłam być po prostu... sobą i się nie wychylać. Heroiczny czyn, głowa na karku i wiedza nie robiły ze mnie bohaterki. To wszystko przecież mogło być tylko iluzją.

Może przez te wszystkie lata tylko udawałam silną i waleczną, skazywałam się na samotność, bo się bałam? Nie chciałam wierzyć w to, że jestem tylko zwyczajnym wilkołakiem, bo...

– Wsiadasz czy zostajesz? – Cade łypnął na mnie wzrokiem i podniósł moją torbę.

        Dopiero wtedy zorientowałam się, że podjechał pociąg, jedyna deska ratunku. Pokiwałam głową i szybko wstałam, wskakując do przedziału. Jak wcześniej, usiadłam przy oknie. Kto by się spodziewał, że po zaledwie trzydniowym wyjeździe, na który pojechałam ze znajomym w celach treningu, skończy się tym, że będę wracać do domu w popłochu z towarzyszącym mi przeznaczonym? To nie było do przewidzenia.

        To się nawet filozofom nie śniło!

         A może ja znów przesadzałam? Może w tej całej sytuacji nie było nic dziwnego?

– Muszę spotkać się z Danielem i... – zaczął szatyn.

– Nie, czekaj. Może... myślę, że nie powinniśmy im jeszcze mówić. Przynajmniej, dopóki sami tego nie ogarniemy. Nie zrozum mnie źle, wiem, że musimy im o tym powiedzieć, ale...

– Nie wiem, Bri. To nie fair względem mojej watahy. Nie fair względem mojego przyjaciela. – Oparł głowę o szybę.

– Zdaję sobie z tego sprawę. – Machnęłam dłonią. – Rób, co uważasz za słuszne.

         Nie miałam siły ciągnąć tej dyskusji. Byłam zmęczona, moje myśli i wnętrze szalało i było coś jeszcze, przed czym okropnie się broniłam.

        Miałam cholerną ochotę pocałować Cade'a.

        Ale nie mogłam tego zrobić.

~*~

        Dygotałam ze zmęczenia i z zimna. Po raz pierwszy moje ludzkie wcielenie wyszło z inicjatywą ukazania mi tego zwyczajnego uczucia, sprawiając, że na moich przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Małymi kroczkami posuwałam się do przodu, drepcząc za Faulknerem, który w odmianie kroczył z dumnie uniesioną głową i wypiętą piersią.

        Zazdrościłam mu nagłej odwagi i lekkiego poczucia stabilności. Ja byłam rozchwiana na tysiąc różnych sposobów i obawiałam się, że nie istnieje sposób, który mógłby mnie zatrzymać. Moje myśli błądziły. W jednej chwili zastanawiałam się nad dzisiejszą nocą, którą będę musiała spędzić samotnie, a w drugiej, myślałam o swoim przyszłym życiu. Myślałam o tym, że już na zawsze będę w pewien sposób uwiązana. Nie twierdziłam, że miłość to pułapka, ale... tutaj nie było miłości.

        Z tym zwykłym ludzkim uczuciem było przecież tak, że ludzie, pomimo zazdrości i różnych niepowodzeń – potrafili wytrzymać bez siebie wiele miesięcy, lat. Potrafili żyć w związku na odległość, widząc się tylko na ekranie komputera. Dawali radę, łącząc się przez komunikator, mieszkając po dwóch różnych stronach globu. Kłócili się, zrywali, znajdowali innych partnerów. Nie zawsze było kolorowo, ktoś kogoś zdradzał, krzywdził, ale chyba właśnie dlatego niektórzy mówili, że miłość była piękna. Była piękna dlatego, że była nieidealna. Jej zgrzyty, skazy były niepowtarzalne, bezcenne. Była jedyna w swoim rodzaju, unikatowa. Była jednocześnie najzwyklejsza, ale i najcudowniejsza. Łączyła w sobie niezwykłe uczucie, które wykraczało poza to, co możemy pojąć, ale i składowała w sobie ogromne pokłady normalności, przyziemności, czegoś tak prostego.

        Mate było w stu procentach idealnym połączeniem, w najgorszym tego słowa znaczeniu. Dla mnie było sztuczne, nieprawdziwe. To „coś" pojawiało się nagle, niespodziewanie i ścinało nas z nóg. Nie było chwili na zastanowienie, czy na pewno tego chcemy, po prostu dostawaliśmy to na tacy. Bratnia dusza była jednostronna – pojawiła się w wilkołaczym świecie tylko po to, by była idealna. Powstała po to, by zachwycała swoją kryształową i nienaganną powłoką. A przez to, że była tak idealna, była również nieprawdziwa. Mate było dla mnie iluzją, z każdą chwilą utwierdzałam się w tym postanowieniu.

        Nie chciałam biegać za Cade'em jak piesek, nie chciałam się płaszczyć, nie chciałam być uległa. Niestety, tego dosłownie wymagało to połączenie – ono chciało, żebym była jego przeznaczoną, a on moim Alfą. Chciało, żebyśmy byli tak sztuczni, że sami wymiotowalibyśmy z przesłodzenia.

– Mogę zostać z tobą, jeżeli chcesz. – Kiwnęłam głową, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, o czym mówił Cade.

        Właściwie to, dlaczego on nie mógłby się we mnie zakochać? Dlaczego nie mógłby poczuć do mnie czegoś prawdziwego? Przecież... Zamknęłam oczy, prawie potykając się o nierówne podłoże. Machnęłam głową, zorientowawszy się, że byliśmy już pod domem mojej babci. Światła już dawno były zgaszone, czułam, że babcia poszła spać już dawno temu. Podeszłam do drzwi wejściowych i przekręciłam zapasowy klucz w zamku. Zaczęliśmy skradać się na górę, pilnując, aby nasze ruchy nie były gwałtowne, bo schody w każdej chwili mogły głośno skrzypnąć. Na moje szczęście, dotarliśmy do mojego pokoju bezpiecznie. Cade zamknął za nami drzwi, a gdy postawił swoją torbę na podłodze i położył głowę na mojej poduszce, uprzednio siadając na łóżku, zorientowałam się, o czym wcześniej mówił chłopak.

– Myślałam, że wrócisz na noc do stada – powiedziałam i sięgnęłam do swojej walizki, by wyjąć z niej jakieś ubranie do spania.

– Też tak myślałem, ale potem stwierdziłem, że nie powinnaś zostawać sama.

– Ludzki odruch czy może połączenie już daje ci się we znaki i jesteś typem kontrolera? – prychnęłam cicho.

– Bri, nie chcę się z tobą kłócić. – Zmrużył brązowe oczy. – Z łaski swojej połóż się wreszcie i zamknij jadaczkę.

         Mimowolnie uśmiechnęłam się lekko na jego słowa. Dlaczego przynajmniej ja nie mogłam się w nim zakochać, tylko musiałam wiecznie trwać w tym dziwnym uczuciu? Westchnęłam i szybkimi ruchami zdjęłam spodnie oraz koszulkę, a następnie się przebrałam. Chłopak leżał odwrócony na drugim boku, więc mnie nie widział, a mnie nie chciało się pójść do łazienki i potem wracać. Chciałam się już wyciszyć, niekoniecznie zasnąć, ale wyciszyć. Wpełzłam na łóżko, układając się najdalej od chłopaka. Cade cmoknął z dezaprobatą, co wywołało u mnie dziwny dreszcz. Mimo ciemności doskonale widziałam jego... piękne oczy.

         Oba wcielenia zgadzały się co do tego, że ten chłopak był po prostu przystojny. Miał ładnie wykrojoną szczękę, ciekawe kości policzkowe, duże oczy i pełne usta. Jego czekoladowe włosy zawsze unosiły się lekko przy końcówkach, wywijając się w górę, tworząc nieład. A gdy tak na niego patrzyłam, dostrzegałam jeszcze więcej, dostrzegałam w nim zmęczonego człowieka – jego powieki wyraźnie mu ciążyły, więc tylko lekko uchylał przede mną swoje tęczówki, szczęka była rozluźniona, a włosy oklapnięte. Był zwyczajny.

       Przez moment czułam się, jakbyśmy byli tylko ludźmi. Byłam tylko zwyczajną dziewczyną, ubraną w jakieś stare łachmany, w których da się spać, a on był tylko zwykłym chłopakiem, który marzył o śnie.

        Torturowałam się, będąc dalej od niego. Ale w tamtej chwili, pod wpływem nocy, postanowiłam, że na moment pozwolę, by wilk przejął kontrolę. Przysunęłam się do szatyna, a on od razu musnął ustami mój nos, wywołując mój lekki uśmiech.

– Wiedziałem, że się poddasz, wiesz? – zaczął szeptem.

– Sugerujesz, że jestem słaba?

– Wręcz przeciwnie, jesteś bardzo silna. Nigdy nie widziałem, byś tak długo wstrzymywała się od chociażby dotknięcia mnie.

         Przewróciłam oczami i pokazałam mu język, który on natychmiast złapał w swoje palce. Nie trwało to długo, bo w kolejnych sekundach jego opuszki zastąpiły zwilżone usta, które poruszały się w przeraźliwie wolnym tempie, pozostawiając na mojej skórze setki niemożliwie przyjemnych igiełek.

– Pamiętaj tylko, że jesteś moja – zawarczał, pozostawiając kolejny pocałunek na moim obojczyku.

        Nie zamierzałam o tym zapomnieć.

        Nie mogłabym.


A/n: Jesteśmy właściwie... w połowie "Keepera", szybko poszło, wiecie? Jeszcze raz dziękuję za tyle wyświetleń i miłe komentarze! 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top