8. Specjalna mieszanka
#keepmecloseap
Coralie
Publiczne wystąpienia przestały mnie stresować już dawno temu. Gdy ma się za matkę byłą piosenkarkę i managerkę, a za siostrę gwiazdę popu, chyba nieuniknionym jest przywyknięcie do tego, że trzeba zważać na każde słowo, dobrze się prezentować i odpowiednio zachowywać. Uczyłam się tego zresztą od dziecka razem z Cathleen, obserwowałam ją podczas przesłuchań czy wywiadów, czasami, kiedy z nimi jeździłam, mylono mnie z siostrą i sama stawałam w ogniu pytań, więc zdążyły mi spowszednieć tego typu sytuacje.
Dziś jednak denerwuję się z paru powodów i nie mogę usiedzieć w miejscu. Po pierwsze Wiec Wyborczy to ostatni moment, by przekonać uczniów do głosowania na mnie. Po drugie były jakieś problemy w drukarni i pan Benton dopiero wraca z banerem. Po trzecie mam plan, jak odegrać się na Jasperze i chcę, by wypalił, choć to będzie kolejny cios poniżej pasa.
Ale czy jakiekolwiek nasze działania wobec siebie w ciągu ostatnich lat takimi nie były?
Biorę głęboki wdech, wyciszam się i wygładzam spódniczkę. Połyskujące na niej drobinki złotego brokatu zawsze przypominają mi o pierwszym dniu w tej szkole. Gdy trafiłam tutaj w połowie pierwszego roku, bo Cat niespodziewanie dostała rolę w filmie i musiały z matką przenieść się na parę miesięcy do Kalifornii. Mama przepisała mnie wtedy do Golden Flame zlokalizowanego na obrzeżach Hampden, w stanie Massachusetts, mimo że nie chciałam zmieniać szkoły. Uznała jednak, że skoro ona i Cat i tak będą teraz cały czas w trasie, bo spodziewała się, że kariera mojej siostry wyskoczy jeszcze wyżej, to powinnam uczęszczać do najlepszej prywatnej szkoły w kraju, zamiast do tej, którą mieliśmy bliżej domu.
W ten sposób trafiłam do miejsca, które naprawdę stało mi się bliskie, nawet jeśli przez pierwsze miesiące sądziłam, że spotkała mnie tragedia.
– ...mądra? Po prostu rób, co mówię i może ci się nic nie stanie.
Zamieram, kiedy dociera do mnie jakiś głos dochodzący z szatni na dole, obok których właśnie przechodziłam. Chyba go nie rozpoznaję. Kieruję się w tamtą stronę, kiedy dobiega mnie odpowiedź jakiejś dziewczyny, która brzmi na wystraszoną.
– Ja tego przecież nie powiedziałam...
Zbiegam po schodach, wyjmując telefon, w razie gdybym musiała szybko zadzwonić do szefa ochrony szkoły. Jako przewodnicząca często zgłaszałam mu różne niepożądane zachowania, jeśli ktoś nie pozostawiał mi wyboru, a teraz czuję, że też może do takiego dojść.
– Więc jestem jakimś świrem i miałem halucynacje? – pyta ze złością jakiś chłopak.
– Co tu się dzieje? – odzywam się, wychodząc zza rogu.
Dostrzegam tam dwóch drugoklasistów, którzy osaczają jakąś rudowłosą dziewczynę. Nie pamiętam jej imienia, co oznacza, że musi być nowa. Ja kojarzę przecież wszystkich. Ale pierwszaków nie poznałam zbyt dobrze, nie mieliśmy jeszcze dnia otwartego ani innych okazji.
– Nic – odpowiada mi pierwszy z chłopaków, brunet. – Nie twoja sprawa.
Drugi szturcha go lekko, jakby w ostrzeżeniu, a ja mrużę powieki.
– Myślę, że jeśli komuś na terenie mojej szkoły dzieje się krzywda, to jest moja sprawa – oznajmiam.
Chłopak prycha. Jest wysoki i dobrze zbudowany, tak samo jak jego kolega, w dodatku mają przewagę, co napawa mnie nieznacznym niepokojem.
– Twojej? Jeszcze parę dni i nie będziesz miała tu nic do gadania – oznajmia, mierząc mnie z pogardą wzrokiem. – Więc lepiej idź stąd i udawaj, że nic nie słyszałaś.
Spoglądam na skuloną za nim dziewczynę opierającą się o szafki i unoszę podbródek.
– Pozwól, że to ja powiem ci, co lepiej powinieneś zrobić – zaczynam. – Odsuń się od niej, wejdź po schodach i skieruj się do sali karnej sam, a nie zapewnię ci dodatkowo ujemnych punktów ani spotkania z dyrektorem.
Drugoklasista odrywa się od szafki i rusza w moją stronę, pewnie spodziewając się, że zaraz się wycofam przez to, że jest postawniejszy, dwa razy większy ode mnie i przybiera groźną minę. Nie robię tego jednak, zaciskając palce na komórce. Jeden ruch i go pogrążę. Ale to ostateczność, bo nie chcę znowu być znana z tego, że przeze mnie ktoś ma przechlapane. Nie dwa dni przed wyborami. Mogę go pokonać w zwykły sposób.
– Myślisz, że ujemne punkty albo spotkanie z dyrektorem to dla mnie jakaś groźba?
Wbijam w niego ostre spojrzenie.
– Jesteś Gale, prawda? Należysz do kółka atletycznego. Co powiesz na zakaz uczęszczania na zajęcia sportowe, Gale?
Tym razem zamiera, a jego kolega klnie.
– Nie masz takiej władzy – odgryza się Gale. – Mój ojciec...
– Twój ojciec gówno mi zrobi, bo nie ma aż takiej władzy w radzie rodziców. Jest tam więcej osób i to takich, które dobrze mnie znają. Gdy powiem im, że zaatakowałeś niewinną uczennicę i jeszcze mnie, będziesz miał spore kłopoty, a twój tatuś ci nie pomoże.
W jego oczach zapala się złość.
– Gdy przegrasz te wybory, nie będziesz już taka mądra, co? Potrafisz tylko szczekać, ale gdy odbierzemy ci stołek, nikt tego szczekania nawet nie usłyszy.
Wyciąga w moją stronę dłoń, jakby chciał mnie popchnąć, ale nim reaguję, ktoś robi to za mnie. Spoglądam z zaskoczeniem na Jaspera, który pojawia się nagle obok, łapie nadgarstek chłopaka i błyskawicznym ruchem wykręca mu rękę za plecy.
– A może lepiej przekonamy się, czy ktoś usłyszy twoje szczekanie – rzuca z groźbą słyszalną w głosie i zmusza Gale'a, by padł na jedno kolano. – Jak myślisz, kolego?
– Pojebało cię, Parish? – syczy. – Jestem po twojej stronie! To ona jak zawsze...
– Chyba odniosłeś jakieś błędne wrażenie, że jeśli wygram z Colbern, pozwolę ci robić, co będziesz chciał – przerywa Jasper. Później naciska mocniej na jego ramię, aż chłopak sapie z bólu. Jego kumpel w tym czasie wymija nas szybko i zwiewa, nim udaje mi się go zatrzymać. – Pozwól, że wyjaśnię ci, że tak nie będzie. Zamierzałeś ją uderzyć?
Gale wypuszcza powietrze przez zęby.
– Nie! Po prostu odsunąć, bo...
– To więcej nie próbuj – ucina chłodno Jasper. – Ani jej, ani żadnej innej dziewczyny, zrozumiałeś?
Przełykam z trudem ślinę, wpatrując się w tę scenę z szeroko otwartymi oczami.
– Zrozumiałem. Puszczaj – warczy Gale.
Parish jednak łapie go pewniej i rzuca:
– Najpierw przeproś.
Chłopak klnie, robi się jeszcze bardziej czerwony, ale wreszcie spogląda na mnie i cedzi przez zęby:
– Przepraszam.
Kręcę wtedy głową, odzyskując rezon.
– To nie mnie zastraszałeś i chciałeś zrobić krzywdę. Przeproś ją. – Wskazuję na rudowłosą dziewczynę.
Ona wydaje się jeszcze bardziej zszokowana tym wszystkim niż ja. Nie odzywa się, po prostu stoi przy szafkach.
– Nie dosłyszałeś? – pyta Jasper.
Gale wyrzuca z siebie kolejne nieszczere przeprosiny, po których Parish w końcu puszcza go i odpycha. Chłopak wpada na ścianę obok i podpiera się, patrząc z mordem w oczach na Jaspera. Wygląda, jakby chciał coś powiedzieć, ale do niego nie ma odwagi rzucić żadnych słów pokroju tych zaserwowanych mnie. Boi się go i jego grupy.
– Możesz już iść – odprawia go Jasper. – I lepiej, żebym nigdy więcej nie usłyszał o niczym podobnym. A jeśli spróbujesz ją tknąć, nie będziesz miał życia – dodaje, wskazując na mnie głową.
Sztywnieję, nie mając pojęcia, dlaczego niby mówi coś takiego, ale Gale jedynie kiwa głową i kieruje się bez słowa na schody. Ja spoglądam na Parisha, który podchodzi do rudowłosej.
– Jesteś Lia, prawda? – pyta, a ona przytakuje. – Nic ci nie zrobił?
– Nie – szepcze dziewczyna. – Tylko mnie wystraszył. Ja... Dzięki. Dziękuję.
Spogląda na niego dużymi oczami, w których od razu dostrzegam uwielbienie, i się krzywię. Świetnie. Czyli moja pomoc nic nie znaczyła. Jasper popisał się mięśniami, więc to on uratował dzień.
– Nie ma sprawy – odpowiada. – Gdyby cokolwiek się działo, nie bój się z tym do mnie zwrócić, jasne?
Lia kiwa ochoczo głową, a później posyła mi szybki uśmiech i mamrocze kolejne podziękowania. Po chwili znika na schodach, więc zostaję w szatni tylko z Parishem.
– „Jeśli spróbujesz ją tknąć, nie będziesz miał życia"? – powtarzam prześmiewczo. – Boisz się, że ktoś cię wyręczy?
Odwraca się w moją stronę i koncentruje na mnie uważny wzrok, aż przestępuję z nogi na nogę.
– W porządku? – pyta.
Zbija mnie tym z tropu.
– Radziłam sobie bardzo dobrze i nie potrzebowałam twojej pomocy.
Kącik jego ust drga.
– Gdybyś następnym razem nie potrzebowała mojej pomocy, daj znać – odpowiada.
Później podchodzi do swojej szafki i otwiera ją kodem, a ja po prostu wpatruję się w niego parę sekund. To jakiś podstęp? Zrobił to specjalnie, żebym odwołała naszą wojnę?
– Jeśli myślisz, że odegranie bohatera...
Zamyka głośno szafkę, przerywając mi.
– Mogłabyś chociaż raz w życiu po prostu się do mnie uśmiechnąć za to, że ci pomogłem, zamiast jak zawsze mieć pretensje? – pyta z irytacją. – Nie cierpię tego idioty i nie cierpię wyżywania się na słabszych, więc zareagowałem. Idź i poskarż się też na to do swojego wspaniałego Winslowa albo pana Bentona.
Następnie wbiega po schodach, nie oglądając się już na mnie, a ja stoję w szatni, kompletnie nie wiedząc, jak zareagować. Bo on chyba naprawdę po raz pierwszy w życiu stanął w mojej obronie i nie było w tym żadnego podstępu. A może był? Może ma nadzieję, że dzięki temu mu odpuszczę. Jasper też jest dobrym aktorem. Cholera, może nawet poprosił tę trójkę o odegranie scenki, żeby mnie zmiękczyć.
Zaciskam wargi. Tak. To musi być to. Jasper nigdy by mnie nie obronił, skoro sam najchętniej posłałby mnie na dno. Dlatego nie zamierzam dać się omamić, tylko odpłacić mu tak, jak zamierzałam.
I to już tego wieczoru.
*
Roznosząca się po dziedzińcu muzyka wprowadza lekki, przyjemny nastrój. Uczniowie stoją w grupkach, siedzą na ławkach albo kocach i podjadają zamówione specjalnie na ten wieczór desery. Zadbałam o to, by były pyszne i zapewniłam wszystkim odpowiednią przestrzeń do odpoczynku, zabawy czy nawet gry, ponieważ zamówiłam przenośną obręcz do kosza.
To był chyba mój błąd, bo Parish wykorzystuje ją właśnie do popisywania się rzutami, a obserwujące go dziewczyny klaszczą głośno w zachwycie, jakby co najmniej zdobył właśnie mistrzostwo stanu. Robi całe przedstawienie z kolejnych prób, do tego strzela uśmiechami i odsłania co jakiś czas kawałek klatki piersiowej, gdy ociera rąbkiem koszulki czoło.
Pewnie nie powinnam go oceniać, skoro sama prowadzę tego typu gierki.
Ale po prostu nie mogę na to patrzeć.
Odwracam się więc i zajmuję swoimi zadaniami. Upewniam się, że wszystko przebiega zgodnie z planem, a nauczyciele patrolujący dziedziniec zagadują mnie co chwila i chwalą za kolejne rzeczy. Dzięki temu moja pewność siebie rośnie. Przecież wszystko idzie świetnie.
Po jakimś czasie przechodzimy do części artystycznej. Przy każdej większej czy mniejszej okazji uczniowie mają szansę zaprezentować swoje talenty, więc nawet podczas wieczoru, jak ten, na scenie występuje nasza najlepsza solistka, Hallie, do tego cheerleaderki wykonują nowy układ przed nadchodzącym sezonem i skandują nazwisko Parisha, a grupa tancerzy popisuje się świetnym występem.
Wszyscy zdają się dobrze bawić, nastroje są wspaniałe, a moje przemówienie idzie gładko i bez żadnych problemów. Cieszę się, że zajmujący się naszą szkolną telewizją Ryan wraz z Jessicą nagrywają to wszystko, bo będę mogła później wysłać matce link do artykułu, by pokazać jej, jak mi poszło.
Mam nadzieję, że dobrze wyglądam. I że nie wygniotłam sobie mundurka. I że nie jąkałam się ani nie wahałam. Chyba w jednym momencie miałam sekundowe zawieszenie, ale wybrnęłam zręcznie. Nie zauważy, prawda?
– Było dobrze, poszło ci świetnie, a ona i tak się przyjebie, więc nie zaprzątaj sobie tym głowy – słyszę nagle przy uchu.
Opieram się na Kieranie, który obejmuje mnie ramieniem.
– Skoro było świetnie, to czemu miałaby się czepiać? – szepczę.
– Bo ona zawsze się czepia – stwierdza.
Wzdycham cicho.
– Ja... – Zauważam właśnie Elodie, która dba dzisiaj o to, by na scenie wszystko szło zgodnie z harmonogramem. – Masz dla mnie to, co miałeś?
Kieran podaje mi kubek.
– Reszta też załatwiona, nie musisz się martwić – zapewnia.
Odwracam się i cmokam go szybko w policzek.
– Dzięki. Kocham cię.
– Ja siebie też – odpiera.
Śmieję się lekko i ruszam do Elodie, która omawia coś z Killianem, chłopakiem ogarniającym sprzęt na scenie. Kiedy się zbliżam, akurat kończą rozmawiać, więc podchodzę spokojnie do dziewczyny.
– Super przemowa – rzuca Elodie. – Jak zawsze masz ich w garści, Cora.
Unoszę kącik ust.
– Dzięki. – Rozglądam się dyskretnie. – A możesz coś dla mnie zrobić?
– Co takiego?
– Upewnij się, że Jasper dostanie ten kubek, dobrze?
Marszczy brwi.
– Dosypałaś tam trucizny?
Uśmiecham się szeroko.
– Nie. To tylko wyjątkowa mieszanka Cory.
W podziękowaniu za wyjątkową mieszankę Zeke'a.
– Hm, ale nie będę mieć problemów? – zastanawia się Elodie.
Spoglądam na nią wymownie.
– El, ile się znamy? Kto by nas o cokolwiek podejrzewał?
Przejmuje ode mnie kubek i wzdycha.
– Dobra, ale wisisz mi przysługę. Nie myśl, że o tym zapomnę.
– W życiu. Zawsze wiesz, gdzie mnie szukać – zapewniam.
A później wracam do Kierana i zajmuję miejsce na krześle niedaleko nowego banneru zrobionego przez Nessę – na szczęście Benton zdążył – akurat kiedy nadchodzi kolej na przemówienie Jaspera. Obserwuję go, gdy rozmawia za kulisami ze swoimi przyjaciółmi i gdy wśród nich pojawia się Elodie, która pewnie instruuje go co do czasu przemowy i innych szczegółów. Kiedy chłopak przyjmuje od niej kubek i upija parę łyków napoju, krzyżuję ręce na piersiach.
Na zdrowie, Jasper.
Przedstawienie czas zacząć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top