6. Mała, niegroźna iskra

#keepmecloseap

Jasper

Cichy gwar w stołówce, przyćmiony nieco spokojną, klasyczną muzyką płynącą z głośników, dociera do mnie już w momencie, w którym przekraczam próg. Ogromną przestrzeń wypełniają okrągłe stoliki o wiadomym kolorze, a uczniowie kręcą się przy blatach ustawionych wzdłuż ścian, gdzie można znaleźć chyba każdą potrawę, jaką wymyślono na śniadanie na całym świecie.

To jedna z rzeczy, które lubię w tej szkole – jedzenie. Niezależnie od pory dnia, w stołówce zawsze można coś dostać. A chociaż oczywiście placówka stawia na zbilansowaną dietę i dba o to, byśmy jedli zdrowo i dobrze, to w weekendy pojawia się w niej też coś z fast foodów czy bardzo kalorycznych deserów. Niechętnie muszę przyznać, że to Colbern wywalczyła u rady rodziców, by pozwalano nam też na różne cheat meale. Jej prezentacja na ten temat była serio dobra.

Ale nigdy jej tego nie przyznam.

– Hej, Jasper! – odzywa się ktoś po mojej prawej.

Uśmiecham się szeroko do grupy muzyczek zajmujących stolik, obok którego przechodzę. Potem powtarzam to jeszcze wielokrotnie, mijając następne osoby. W Golden Flame mamy bardzo wiele grup i podgrup, w których zbierają się uczniowie, są też ci nazywani niezrzeszonymi, bo nie należą do żadnego kółka zainteresowań, tylko rozwijają jakieś indywidualne pasje. Nie znajdzie się tu ani jedna osoba, która ma przeciętną średnią ani która w wolnym czasie nie chodzi na ponadprogramowe zajęcia. Do GF trafiają wyłącznie najlepsi.

Dlatego nie mogę udawać, że nie jestem dumny z tego, że się tu dostałem. Wiem, że takich jak ja, stypendystów, często nazywa się w szkole przybłędami, skoro miejsce tu zapewniają nam pieniądze rodziców innych uczniów, ale od pierwszej klasy pracowałem na to, by odpiąć sobie tę łatkę. I udało się. Znajduję się niemal na szczycie łańcucha pokarmowego.

Niemal, bo pierwsze miejsce wciąż zajmuje ona.

Gdybym miał więcej kasy, żeby kupować uczniom designerskie breloczki ze swoimi inicjałami, przekupić ludzi ze szkolnej telewizji, by puszczali moje krótkie filmiki albo zapewniał im dodatkowe przepustki jako pupilek dyrektora, może pokonałbym ją wcześniej. Ale w tym roku obrałem inną taktykę i mam plan, który się powiedzie. Nie mogę sobie pozwolić, by było inaczej, bo zbyt wiele od tego zależy.

– Już myślałem, że zaspałeś po nocnej nauce – rzuca Zeke, kiedy docieram do naszego stolika.

Znajduje się niemal na końcu stołówki, tuż przy oknach, z których mamy świetny widok na dziedziniec. Razem z Zekiem i jego bratem, a do tego Justinem, Laylą i Payton, siedzimy tu już od drugiej klasy. Czasem dołącza do nas jeszcze jedna osoba, jeśli kogoś zaprosimy, bo mamy siedem miejsc, ale przez większość czasu trzymamy się tylko w szóstkę. Wiem, że przez niektórych w szkole jesteśmy określani jako Srebrna Szóstka, bo Złota oczywiście należy do Colbern i jej świty. 

– To był naprawdę długi, wypełniony nauką wieczór – odpowiadam, wymieniając spojrzenia z przyjaciółmi. – I jaki owocny.

– Chyba nie aż tak, skoro jej nie złapano – stwierdza Alan.

Właśnie wtedy zajmuję swoje krzesło, a na moje ramiona opadają delikatne dłonie.

– Nic straconego – oznajmia wesoło Aubrey, nachylając się do mnie. – Hej, mój ulubiony koszykarzu.

Spoglądam na nią i unoszę kącik ust. Aubrey jako kapitanka cheerleaderek marzy o stworzeniu idealnej Złotej Pary w szkole z kapitanem Płomieni. A ja powoli rzygam już tym kolorem i zdecydowanie nie mam na to ochoty. Dziewczyna rywalizuje z Colbern dokładnie tak jak ja i często zawiązujemy przeciwko niej sojusz na przedmiotach, ale nie planuję żadnego związku.

– Hej, ulubiona cheerleaderko – odpowiadam.

– Co masz na myśli, że nic straconego? – wtrąca Payton.

Poprawia przy tym swoje drogie okulary, które pewnie wybierała dziś przez połowę poranka, by pasowały kolorem do złotego krawatu.

– Och, no wiecie – rzuca Aubrey. – Różnie bywa. Ale przyszłam tutaj pogadać o twojej kampanii, Jasper. W środę będzie ten szkolny wieczór wyborczy. Razem z dziewczynami mamy nowy układ, który zaprezentujemy. Przyjdziesz, prawda?

To wieczór wyborczy, więc to chyba oczywiste, mimo to zapewniam:

– Jasne.

– Będę potrzebować twojej koszulki – dodaje.

Marszczę czoło.

– Po co?

Uśmiecha się słodko i zakłada kosmyk ciemnych włosów za ucho.

– Jak to po co? Żeby pokazać twoje nazwisko.

Wymieniam spojrzenia z chłopakami, a Payton i Layla przewracają oczami.

– Mówiłem ci już, że nie daję nikomu mojej koszulki z numerem z boiska, Bri – przypominam. – To by dało ludziom błędny obraz sytuacji.

– A to byłaby jakaś tragedia? Przecież i tak wiele osób uważa nas za parę.

– Którą nie jesteśmy – odpieram.

Zaciska swoje idealnie pomalowane, czerwone wargi.

– Wiem. Nie próbuję cię siłą zaciągnąć do ołtarza, tylko pomóc ci wygrać z Colbern – stwierdza. – Ale skoro nie chcesz, to nie.

Odwraca się na pięcie z dramatycznym prychnięciem, a ja wzdycham głośno. Pewnie powinienem za nią pobiec. Normalnie bym tego nie zrobił, bo nie mam zamiaru użerać się z jej humorkami, jednak teraz serio nie mogę sobie pozwolić na to, by stracić sojusznika. Dlatego mówię przyjaciołom, że zaraz wrócę, na co od razu zaczynają się ze mnie nabijać, po czym już podążam za Aubrey, która błyskawicznie dociera do drzwi.

Klnę pod nosem i przyspieszam, by dogonić dziewczynę. Kieruje się w stronę wyjścia z budynku. Nie udaje mi się to jednak, ponieważ po zrobieniu zaledwie paru kroków zostaję nagle popchnięty, aż wpadam z zaskoczeniem na ścianę.

– Ty – słyszę pełen wściekłości damski głos.

A potem staję już twarzą w twarz z kipiącą ze złości Coralie, która łapie mnie za koszulę i zadziera podbródek, by wbić we mnie przepełnione furią spojrzenie. Przeszywa mnie dreszcz.

– Wow, Colbern, tak myślałem, że lubisz ostre gry wstępne, ale...

Kiedy unosi drugą dłoń, jakby zamierzała mnie spoliczkować, działam błyskawicznie. Chwytam ją za nadgarstki i zamieniam nas miejscami, aż to ona opiera się plecami o chłodny mur. Unieruchamiam ją przy nim, nie dając się rozproszyć słodkiemu zapachowi, który dociera do mojego nosa.

– Czy ty zamierzałaś mnie właśnie uderzyć? – pytam powoli.

– Zamierzałam zaciągnąć cię za ten krzywo zawiązany krawat do gabinetu Shaford, żebyś odkręcił cały ten idiotyzm – odpowiada ostro.

Unoszę brwi.

– Jaki idiotyzm? Z tobą jako przewodniczącą? Próbuję, ale musisz dać mi jeszcze moment.

Stara się wyrwać, więc przyciskam jej dłonie mocniej do ściany, jednocześnie napierając na nią biodrami. Dziewczyna wpatruje się we mnie z uporem, jej oczy ciskają błyskawice, a ja nie potrafię nic poradzić na to, że robi mi się cieplej.

– Przestań zgrywać niewiniątko, Parish – mówi. – Nie pozwolę, żeby Kieran wziął na siebie winę, rozumiesz?

– Ani trochę. Musisz mówić jaśniej.

Uspokaja się, bo dobiegają nas czyjeś kroki w korytarzu. Puszczam ją więc szybko, a ona poprawia mundurek i prostuje się, gdy przechodzą obok nas jacyś pierwszoklasiści. Zerkają kątem oka, więc Coralie uśmiecha się promiennie. Sztucznie. Aż mam mdłości.

– Nie nudzi ci się to jeszcze? – zagajam.

Zamiast odpowiedzieć, wyciąga dłoń, jednak syczy cicho i zabiera ją szybko od mojej.

– Kopnął mnie przez ciebie prąd – rzuca oskarżycielskim tonem.

– W sensie, że przeskoczyły między nami iskry, to chcesz powiedzieć?

Prycha.

– Z ciebie mogłyby przeskoczyć na mnie jedynie pchły.

Śmieję się lekko i robię znów krok w jej stronę, a ona cofa się z powrotem pod ścianę.

– Czego ode mnie chcesz, Colbern? – pytam, opierając dłoń przy jej uchu. – Nie przywykłem do tego, że rzucasz się na mnie na korytarzu, ale możemy...

Odpycha mnie.

– Otrucie mnie, wystawienie wczoraj ochronie i zepsucie własnej imprezy to dla ciebie za mało, więc musiałeś jeszcze na mnie donieść do Shaford, tak?

Marszczę czoło.

– Po pierwsze cię nie otrułem, niestety nadal tu jesteś. A po drugie nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Nie pieprz – znów podnosi głos, a potem zamiera i rozgląda się z przestrachem, jakby bała się, że ktokolwiek usłyszy, że idealna panna Colbern przeklina. – Nie mogłeś po prostu skończyć na nasłaniu na nas ochroniarzy, musiałeś wszystkim wmawiać, że to impreza na moją cześć i że to ja ją zorganizowałam?

Uśmiecham się krzywo.

– Nigdy bym tego nie zrobił – kłamię bez zająknięcia.

– Masz to odkręcić i to natychmiast – oznajmia. – Nie pozwolę, żeby Kieran wziął winę na siebie, rozumiesz?

– A co niby on ma z tym wspólnego? – Prycham. – Słuchaj, niepotrzebnie zajmujesz mój czas.

– Nie potrafisz nawet ze mną uczciwie konkurować, tylko musisz mnie wyeliminować z gry, żeby mieć jakieś szanse, co? – kpi dziewczyna.

Tym wywołuje we mnie złość, bo to ona częściej sięga po zagrywki poniżej pasa. Jak wtedy, gdy doniosła dyrektorowi, że wracam w weekendy po wyznaczonych godzinach. Albo jak wtedy, gdy podstawiła mi nogę podczas szkolnego biegu, by jej pieprzony pływak ze mną wygrał. Albo jak wtedy, gdy wykluczyła mnie ze spotkania rady uczniowskiej, bo byłem przeziębiony, a potem beze mnie zorganizowała Dzień Sportu, w którym jako kapitan drużyny koszykarskiej powinienem mieć udział.

Ja się tylko bronię i jej odpłacam.

– Po co byłaś wczoraj na imprezie, Colbern? – pytam, zamykając ją znów w pułapce swoich ramion. – Po co tam przyszłaś, udawałaś, że pijesz alkohol, chociaż Winslow zmienił ci go na soczek? Po co wyzwałaś mnie do gry?

Rozchyla wargi w zaskoczeniu, bo pewnie nie spodziewała się, że o tym wiem, jednak błyskawicznie bierze się w garść.

– Byłam tam po prostu na imprezie i...

Przerywam jej śmiechem, a potem zbliżam się jeszcze bardziej. Niemal muskam ustami jej ucho, po czym mówię wprost do niego:

– Byłaś tam po to, żeby przejąć moją imprezę, więc ci ją oddałem. Udawałem, że nabieram się na twoją grę i ten soczek w kubkach, żebyś się rozerwała, zanim zepsuję ci zabawę. Bo możesz walczyć i możesz posyłać jeszcze więcej swoich słodkich uśmiechów, ale w tym roku ze mną przegrasz. Będę się świetnie bawił, obserwując upadek królowej.

Zaciska palce na moim krawacie i ciągnie go lekko, aż spoglądam jej w oczy.

– Jedyną osobą, która upadnie, jesteś ty – odpowiada. – Do moich stóp. Tam, gdzie twoje miejsce, Parish. To ja rządzę tą szkołą.

Unoszę kącik ust.

– Już niedługo, iskierko.

Jej klatka piersiowa zaczyna poruszać się szybciej, a w oczach pojawia się wyraz, który odczytuję, nim błyskawicznie znika. Niepokój.

– A co ma niby znaczyć to głupie przezwisko? – pyta.

Dzieli nas zaledwie kilka cali, kiedy przybliżam się jeszcze bardziej, aż nasze oddechy zaczynają się mieszać.

– Jestem kapitanem Płomieni, a ty jesteś tylko małą, niegroźną iskrą, Colbern – szepczę. – Możesz uszczypnąć skórę, ale nie zrobisz mi żadnej krzywdy, rozumiesz?

Wpatruje się we mnie z uporem.

– Ach tak?

Jej wredny uśmiech powinien być ostrzeżeniem, tyle że odczytuję je za późno. Nie udaje mi się zareagować, kiedy Coralie unosi kolano zdecydowanym ruchem, a moje ciało przeszywa iskra, potężna iskra, bólu. Wyrzucam z siebie ciche przekleństwo i zginam się, niemal ogłuszony na parę sekund, ale docierają do mnie jeszcze jej słowa, kiedy dla odmiany to ona zbliża wargi do mojego ucha.

– Więc nie zrobię ci żadnej krzywdy, Jasper?

Odpycha mnie na ścianę, a ja oddycham przez zęby, próbując pozbierać się do kupy.

– Zapłacisz mi za to.

– To za wczoraj i za Kierana – oświadcza chłodno. – I lepiej się pilnuj, Parish. Bo wysłanie dyrektorce tego zdjęcia było dla mnie deklaracją wojny. Skoro jej chcesz, będziesz ją miał.

Później odwraca się na pięcie i odchodzi, a ja obserwuję jej zgrabne ruchy i wyprostowaną sylwetkę. Jest taka pewna siebie, dumna i nieznośna. A chociaż z nią wygrałem, ona i tak musiała mieć ostatnie słowo.

Ta dziewczyna doprowadzi do mojej zguby, nie mam co do tego wątpliwości.

Wiem za to, że w razie czego pociągnę ją na dno za sobą.

*

Poniedziałkowe poranne apele w auli oznaczają masę straconego czasu. Okrągłe pomieszczenie znajdujące się na parterze wypełnia się po brzegi ubranymi w czarno-złote mundurki uczniami, którzy ukradkiem wpatrują się w ekrany telefonów i pewnie sprawdzają, czy na szkolnym forum pojawiły się jakieś nowe plotki. Od wczoraj opublikowano tam mnóstwo informacji o interwencji ochroniarzy i o tym, komu nie udało się uciec. Z niemałą satysfakcją zobaczyłem na tej liście Vayna i dwóch członków samorządu panny Colbern.

Dyrektor jak zawsze przemawia na rozpoczęcie tygodnia, chwali kadrę nauczycielską, informuje o tym, co się działo lub będzie dziać, wyraża swoje niezadowolenie przez wczorajsze wydarzenia, no a na koniec zaprasza na mównicę przewodniczącą, która tym swoim wesołym głosem powtarza dokładnie to samo, tylko nieco krócej.

Obserwuję ją jednak przez całe wystąpienie, nadal czując tego kopniaka, którego mi sprzedała. Nie poprawiłem też krawatu po tym, jak za niego szarpnęła. Rzuciła mi kolejne wyzwanie, a ja uświadamiam sobie, że jeśli jej nie pokonam, naprawdę nie będę miał życia. Tym razem nie powstrzyma jej to, że także zostanę wybrany do samorządu. Znajdzie sposoby, by uprzykrzyć mi każdy dzień.

Chyba że to ja wygram. To zakłada plan.

– Psst – szepcze cicho Zeke, wsuwając się na miejsce obok mnie. – Dogoniłeś Aubrey?

Kręcę głową.

– Nie. Coś mnie zatrzymało.

Przyjaciel unosi brew, spogląda na mój przekrzywiony krawat i uśmiecha się głupio.

– Coś albo ktoś – rzuca z rozbawieniem.

– Nie działo się nic, co sobie wyobrażasz – ucinam. – Colbern się na mnie rzuciła.

Zeke rozszerza oczy, a później opiera się o krzesło i kiwa głową.

– W sumie podejrzewałem, że w końcu do tego dojdzie. Jak było?

Posyłam mu pełne niedowierzania spojrzenie.

– Nie w ten sposób, debilu.

– A, to szkoda. To w jaki?

– Dosłownie się na mnie rzuciła i sprzedała mi kopa w jaja – uzupełniam.

Te słowa sprawiają, że parska głośno, aż w naszą stronę odwraca się kilka osób. Przyjaciel zasłania usta dłonią i siada prosto, gdy padają na nas spojrzenia paru nauczycieli z przodu. Przez chwilę się nie odzywa, a w tym czasie po auli niesie się słodki niczym miód głos Coralie, która tłumaczy, jak będzie wyglądał środowy wieczór.

– ...ostatni moment na to, by zapoznać się z programem kandydatów na stanowisko przewodniczącego. Będzie można jak zawsze posłuchać muzyki, zjeść coś dobrego, zagrać w kilka gier i porozmawiać z innymi osobami. A do tego kandydaci przedstawią wam swoje propozycje na nadchodzący rok. Następnego dnia po zajęciach każdy uczeń uda się do auli, by oddać głos i już w piątek, na specjalnym apelu, poznamy wyniki wyborów oraz zostanie ogłoszony samorząd uczniowski na kolejny rok. W razie jakichkolwiek pytań, jestem jak zawsze do waszej dyspozycji. Możecie mnie znaleźć na przykład w każdy wtorek i czwartek w bibliotece, gdzie pomagam w nauce i zadaniach.

Och, tak, bo jest taka dobra. Szkoda, że większość tych jej uczniów przychodzi tam nie po to, by się czegokolwiek nauczyć, skoro później i tak zwracają się do mnie, żebym napisał za nich wypracowanie.

– Więc cię skopała? – odzywa się ponownie szeptem Zeke.

Opieram się o krzesło i zniżam nieco, by znaleźć poza ciekawskimi spojrzeniami.

– Tak. Mówiła coś o jakimś zdjęciu i o tym, że Winslow wziął winę na siebie.

Przyjaciel odchrząkuje.

– Mhm. Jak poszedłeś, to Payton się dowiedziała, że ktoś wysłał anonimowo wicedyrektorce zdjęcie z tej imprezy. Z Corą w roli głównej, w koronie i w ogóle.

Marszczę czoło.

– Kto?

Zeke posyła mi wymowne spojrzenie.

– A kto mówił dziś rano, że „nic straconego"?

Zaciskam wargi. Chciałem wkopać Colbern, ale bez dowodów dyrektorka dałaby jej tylko upomnienie, ewentualnie ujemne punkty. A za zdjęcie przecież mogła nawet jej udzielić nagany, skoro wczoraj zdarzyło się też parę niefortunnych rzeczy.

– Szlag – mamroczę. – To dlatego stwierdziła, że wypowiedziałem jej wojnę. Zabiję Bri.

– Prześpij się z nią w końcu, to może się trochę uspokoi.

Mrugam, mimowolnie wyobrażając sobie rozsypane na pościeli blond włosy i te błękitne oczy, które spoglądałyby na mnie w zupełnie inny sposób.

– Colbern miałaby się uspokoić? – mamroczę.

Zeke prycha.

– Aubrey. Mówiłem o Aubrey. – Szturcha mnie lekko. – Cora prędzej wydrapałaby ci oczy.

Odchrząkuję i odrzucam od siebie te idiotyczne myśli.

– Albo ja jej.

– Tak czy siak, musisz chyba serio przygotować się na wszystko. Kieran powiedział wicedyrektorce, że to on urządził imprezę, żeby uratować Corze tyłek, a ona myśli, że to twoja wina.

Wzdycham głośno i krzyżuję ręce na klatce piersiowej. Poradzę sobie z gniewem tej dziewczyny i z nią samą, niezależnie od wyników wyborów. Muszę być tylko czujny, by do nich dotrwać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top