44. To będzie koniec

jeśli dobijecie do 800 🌟 tu i pod poprzednim rozdziałem to epilog wleci dziś o 22. A jak nie no to nie 😇

#keepmecloseap

Coralie

Staram się rozluźnić, ale natrętne myśli nie dają mi spokoju. Najpierw te wszystkie rewelacje o Wilburnie i Mirandzie, do tego sprawa z Madeleine i Aubrey, teraz jeszcze Kieran. Zapomniałam na moment, gdy zostaliśmy z Jazzem sami, za to w tej chwili nie umiem się rozluźnić. Mimo że Nessa zachęca mnie do zabawy i klaszczę razem z innymi, oglądając występ mojego chłopaka, to coś ciągle nie pozwala mi do końca się w to wczuć.

Kiedy spoglądam w prawo i dostrzegam postać stojącą w wejściu, już wiem co. Głupie przebranie Kierana przyprawia mnie o dreszcze, choć przecież powinnam się już do niego przyzwyczaić. A jednak kiedy kiwa do mnie ręką, mam wrażenie, jakby to nie przyjaciel mnie właśnie wołał, tylko jakaś złowieszcza zjawa czyhająca na mój koniec. Nie cierpię takich strasznych kostiumów, zwłaszcza gdy mają maski zakrywające twarz.

– Zaraz wracam – rzucam do Nessy, nachylając się do jej ucha.

Dziewczyna zerka w stronę wyjścia.

– Trochę dziś za mocno wyluzował, prawda? – pyta.

Wzdycham. Nie cierpię, gdy K za mocno wyluzowuje. Wiem, dlaczego to robi i mi się to nie podoba, ale chociaż wiele razy o tym gadaliśmy i bywało lepiej, co jakiś czas znów do tego wraca. Presja ze strony rodziców i szkoły przytłacza czasem nawet jego.

– Ogarnę go – zapewniam Nessę. – Rzadko to robi. Po prostu nadchodzące zawody, egzaminy i to wszystko związane ze studiami...

Dziewczyna kiwa głową.

– Wiem. Ale może skoro ty chodzisz do psychologa i ci to pomaga, on też by spróbował?

Próbuję go na to namówić, ale jest jeszcze bardziej niechętny niż ja.

– Zobaczymy. Zaraz wracam.

Nessa przytakuje, a ja ruszam do drzwi. Muzyka lecąca w tle pomaga mi nieco otrząsnąć się z dziwnego niepokoju, który się pojawia, kiedy docieram do wyjścia. Marszczę jednak brwi tuż po postawieniu kroku w korytarzu, ponieważ Kierana tu nie ma.

Wzdycham.

– K? – wołam. – Nie mam ochoty na zabawy w chowanego. Daj spokój.

Gdy się zjara, czasami wpada na takie głupie pomysły i próbuje mnie potem straszyć. Tym razem serio nie jestem w nastroju, dlatego przechodzę kawałek, by zajrzeć za róg, gdzie mógłby się chować, a kiedy go tam nie ma, kręcę głową.

– Dobra, jak chcesz. Wracam na salę, a ty...

Nie kończę, ponieważ nagle ktoś zasłania mi usta dłonią i łapie mnie w pasie. Strach wybucha w moim ciele w jednej sekundzie, a wszystkie myśli wyparowują, zastąpione jednym wielkim chaosem. Próbuję krzyknąć, lecz nie mogę. Zostaję podniesiona, a choć staram się wyszarpnąć, to na nic. Jestem słabsza niż ten, kto mnie chwycił.

W pierwszej chwili mam nadzieję, że to Kieran, który robi sobie głupsze żarty niż zazwyczaj.

Później jednak nieznajomy ciągnie mnie do drzwi prowadzących do sekretnych korytarzy, przez co zalewa mnie panika. Kieran kilka razy nimi ze mną chodził, ale ogólnie zwykle nie pamiętał, gdzie są te przejścia, co znaczy, że to nie może być on. Upewniam się w tym, gdy po dostaniu się do ciemnego tunelu udaje mi się jakoś wyrwać dosłownie tylko na dwie sekundy, ponieważ w następnej nieznajomy przyciska mnie do ściany i przystawia mi do szyi nóż.

Zamieram. Czuję, jak robi mi się zimno. Zaczynam drżeć, wpatrując się w tę okropną maskę. Nie mam pojęcia, kto się za nią kryję.

– K-kim jesteś? – udaje mi się wydusić.

Nie dostaję odpowiedzi. Zamiast tego nieznajomy szarpie mnie w lewo, odwraca i łapie ponownie tak, jak wcześniej, z tym, że teraz wciąż trzyma mi ostrze przy skórze. Nie mam wyboru, ruszam do przodu, oddychając coraz bardziej urywanie. Dociera do mnie, że ta osoba wie, dokąd się kierujemy, czyli zna te korytarze. Miała klucze. A skoro tak, to znaczy, że...

O Boże.

To Wilburn.

Jest nieco postawniejszy niż Kieran, ale w tym stroju nie zwróciłam na to początkowo uwagi. I... chwila. Skoro on ma strój mojego przyjaciela, to gdzie jest K? No i co się właściwie, do cholery, dzieje? Czy on mnie skrzywdzi?

– Czego ode mnie chcesz? – pytam z trudem.

Ponownie się nie odzywa, tylko przyciska nóż mocniej, aż czuję pieczenie i ciepłą kroplę krwi spływającą w dół. Zaprzestaję więc prób rozmowy. Gorączkowo staram się wymyślić jakiś plan, a Wilburn w tym czasie prowadzi mnie ciemnym przejściem aż do jakichś drzwi. Są otwarte, jakby wcześniej je przygotował, przez co przechodzą mnie większe dreszcze. Nie mam pojęcia, co zamierza i... Czy on podsłuchał moją i Jaspera rozmowę? Wie, że znamy prawdę? Wziął więc sprawy w swoje ręce.

A to znaczy, że mam totalnie przejebane.

Chociaż jestem przerażona, a w mojej głowie myśli pędzą z ogromną prędkością, co sekunda uciszane przez panikę, to kiedy tylko mężczyzna na chwilę poluźnia uścisk i odwraca się, by zamknąć za nami drzwi, odpycham jego dłoń, wyprowadzam błyskawiczny cios, którego uczono nas na samoobronie, po czym odskakuję od ochroniarza i puszczam się biegiem przed siebie, wrzeszcząc o pomoc.

Nie poruszałam się często tymi korytarzami, dlatego teraz robię to na oślep. Po prostu uciekam, a z mojego gardła wyrywa się szloch, kiedy słyszę, że mężczyzna podejmuje pościg. Dopadam do pierwszych drzwi, jakie widzę, ale okazują się zamknięte, więc biegnę do kolejnych i następnych. Chociaż szarpię za klamki, żadne się nie otwierają. A dokoła robi się coraz ciemniej, gdy zostawiam za sobą poświatę bijącą od szkolnych korytarzy i trafiam do tej części budynku, w której najwyraźniej nie palą się żadne lampy.

Przerażenie trzyma mnie w swoich mackach. Nie wiem, co robić. Nie mam telefonu, nie mogę się stąd wydostać, nigdzie nie dostrzegam żadnego schronienia. Nie jestem nawet pewna, czy ktokolwiek usłyszał mój krzyk przez trwającą imprezę. Zostałam sama. Sama z goniącym mnie facetem, który pragnie mojej krzywdy.

Gdy wydaje mi się, że za chwilę mnie dopadnie i będzie po mnie, w końcu natrafiam na drzwi, które nie są zamknięte. Ulga, jaka mnie zalewa, nie trwa długo, ponieważ wydostaję się na ciemny, pusty korytarz, nawet nie wiem, w której części budynku. Jestem zdezorientowana, ale brak dobiegających tutaj dźwięków z imprezy czy rozmów podpowiada, że nikogo z pewnością nie ma w pobliżu. Nie myślę jednak długo, tylko ruszam dalej. Jakiś impuls nakazuje, bym spróbowała się ukryć, dlatego kiedy znajduję kolejne drzwi, po prostu je sprawdzam. Nie są zablokowane, więc wsuwam się do pomieszczenia i zamykam za sobą cichutko, akurat w momencie, w którym słyszę, że drzwi od korytarza zostają otwarte.

Staram się uspokoić i oddychać jak najciszej, żeby nie zdradzić swojej pozycji. Moje serce wali jak szalone, szyja wciąż piecze, a w głowie mam papkę. Dosłownie nigdy w życiu nie czułam się tak słabo i nie musiałam zmuszać się do ustania na nogach. Teraz to robię, nasłuchując kroków, które rozbrzmiewają za ścianą.

Kiedy znajdują się blisko, wstrzymuję oddech. Nie ruszam się. Po prostu trwam w tym przerażeniu, aż nie dobiega mnie szelest materiału świadczący o tym, że mężczyzna się oddala. Wtedy przymykam powieki i znów nabieram drżąco powietrza w płuca, choć wciąż nie wykonuję żadnego kroku. Powinnam, ale nie wiem, czy jestem w stanie.

Biorę się jednak w garść po krótkiej chwili i otwieram oczy. Dopiero wtedy dociera do mnie, że znalazłam się w pułapce. Poświata padająca przez okna z zewnątrz pozwala mi na rozejrzenie się po pomieszczeniu, które okazuje się gabinetem Wilburna. To dlatego było tu otwarte. Pewnie był tutaj, zanim przyszedł po mnie. A kiedy zorientuje się, że nie ma mnie na korytarzu, bo przecież jego biuro ma wydzieloną część w południowej stronie budynku, do której prowadzi dodatkowe przejście, zamykane osobiście przez ochroniarza, wróci właśnie tu.

Wróci po mnie.

Strach ponownie chwyta mnie za gardło, a w oczach stają łzy. Rozglądam się gorączkowo, aż ruszam najpierw do drzwi, które zamykam dzięki łucznikowi, a potem do okna, które okazuje się zablokowane. Znowu nie mam jak uciec, bo na zewnątrz będzie on. Co robić? Co ja...

Kiedy moje spojrzenie pada na ręczny ostrzegacz alarmowy znajdujący się przy biurku, dobiegam do niego bez zawahania. Jeśli nikt nie usłyszał moich krzyków o pomoc, teraz sprawię, że mnie usłyszą. I nawet gdyby cokolwiek mi się stało, gdyby on mnie złapał i zabił, jak Mirandę, tak łatwo tego nie zatuszują, skoro narobię tyle hałasu. A może ten hałas właśnie go odstraszy?

Nie wiem. Wiem tylko, że nie zastanawiam się długo. Po prostu sięgam na biurko po jakąś figurkę znajdującą się na brzegu, a późnej rozbijam szybkę i wciskam przycisk. Ranię sobie przy tym palce, bo nie dostrzegłam odłamków szkła, lecz na razie o tym nie myślę. Dźwięk alarmu, który od razu się rozlega, niemal rani mi uszy. Jest tak głośny, że nie da się go zignorować. Podobnie jak tego, że ktoś właśnie szarpie za klamkę.

Spoglądam w tamtym kierunku, oddychając znów coraz głośniej, kiedy do mojego zamglonego strachem umysłu dociera, że na biurku stoi telefon. Łapię słuchawkę drżącą dłonią i wybieram numer z pamięci, w czasie gdy Wilburn próbuje dostać się do pomieszczenia.

Jasper odbiera jeszcze zanim kończy się pierwszy sygnał.

– Coralie? – pyta natychmiast, jakby wiedział, że to mogę być tylko ja.

– Jego gabinet – rzucam głośno, próbując przekrzyczeć alarm. – Jestem w gabinecie, on mnie gonił, próbuje się tu dostać i ma nóż, Jazz.

– Za sekundę tam będę.

– W-wezwij ochronę i...

– Nic się nie bój. Za sekundę będę przy tobie, iskierko.

Słyszę, jak Jasper krzyczy coś do kogoś, ale nie rozróżniam słów. Wpatruję się w drzwi, bo klamka przestaje się poruszać. Mam nadzieję, że mężczyzna usłyszał, że wezwałam pomoc, do tego ten alarm narobił szumu na całą szkołę, więc da mi spokój, jednak w kolejnej chwili sztywnieję, ponieważ słyszę szczęk przekręcanego w zamku klucza.

– Jazz...

– Jestem w drodze, kochanie. Zaraz...

– On tu wchodzi i...

Milknę, odkładając szybko słuchawkę na biurko. Mam nadzieję, że Jasper się nie rozłączy ani nie odezwie, bo ja właśnie odsuwam się błyskawicznie, by udawać, że zamierzałam się wydostać oknem i że wcale nie rozmawiam już przed telefon.

– Coralie? – słyszę w kolejnej chwili i spinam się mocniej, zwłaszcza że światło w pomieszczeniu zostaje zapalone. – Co ty tu robisz?

Odwracam się do Wilburna, który wchodzi właśnie do gabinetu. Nie ma na sobie już tego upiornego stroju, a swój zwykły uniform. Wygląda na zaskoczonego moją obecnością, jakby wcale sam nie zapędził mnie do tej pułapki, w dodatku jest dziwacznie blady i ma rozbiegane spojrzenie.

– Może pan przestać udawać – rzucam, starając się uspokoić. – Wezwałam pomoc. Za chwilę tutaj będzie. Niech się pan nie zbliża.

Mężczyzna unosi brwi i spogląda na moją szyję, a potem dłonie. Mam pokrwawione palce. Pobrudziłam już nimi białą sukienkę.

– Krwawisz. Co się stało?

Próbuje zrobić ze mnie wariatkę, prawda? Kolejny raz. Najpierw z tym napisem na drzwiach. Potem ze śledzeniem w bibliotece. A teraz udaje, że nie ma pojęcia, co się dzieje. Wie, że jest skończony, dlatego znowu postara się mnie zdyskredytować.

– To ty uruchomiłaś alarm? – dodaje po chwili nieco ostrzej.

– To pan miał romans z Mirandą?

Chyba chciał zrobić krok w moim kierunku, ale teraz zatrzymuje się jak rażony piorunem i koncentruje na mnie o wiele uważniej, nim sięga po krótkofalówkę.

– Mam pijaną lub naćpaną uczennicę, złapałem ją w swoim gabinecie. Musiała uruchomić alarm – mówi spokojnie do urządzenia. – Zajmę się tym i ją do was przyprowadzę. Wy sprawdzajcie resztę pomieszczeń, na wszelki wypadek.

Obserwuję go, kiedy rusza w moją stronę. Zaczynam się wycofywać, zerkając na drzwi, tyle że dzieli mnie od nich spora odległość, Wilburn by mnie złapał.

– Niech się pan nie zbliża – powtarzam.

Mężczyzna rzuca mi krótkie spojrzenie, po czym sięga do przycisku alarmowego. Resetuje go przy pomocy klucza, przez co w gabinecie zapada cisza, w której wyraźnie słychać mój przyspieszony oddech.

– Więc, panno Colbern – zaczyna Wilburn. – Ile dziś wypiłaś? To niebezpieczne w połączeniu z lekami, które zażywasz, zdajesz sobie sprawę, prawda?

Zaciskam zęby.

– A pan zdaje sobie sprawę z tego, że Miranda była nieletnia? Że grozi panu za to...

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – ucina stanowczo, mrużąc powieki. – Nie wiem, skąd coś tak absurdalnego przyszło ci do głowy. Chyba naprawdę to wszystko wpłynęło na ciebie w bardzo zły sposób, prawda? Powinienem poinformować dyrektora, że potrzebujesz czegoś więcej niż spotkania z psychologiem.

Zaciskam pięści. Mam ochotę stąd uciec, ale świadomość, że Jazz jest w drodze i zapewne to wszystko słyszy, dodaje mi nieco odwagi. Mieliśmy skorzystać z opcji skonfrontowania się z Wilburnem w ostateczności i to właśnie ostateczność. Nie pozwolę mu zrobić z siebie niepoczytalnej, pijanej nastolatki.

– Znalazłam jej pamiętnik – mówię, a wszelkie emocje odpływają z twarzy mężczyzny. – Ale pan to już wie, prawda? Szpiegował pan mnie i Jaspera. Słyszał pan o tym. Więc po co to udawanie? Może pan próbować zrobić ze mnie wariatkę, ale wystarczą podstawowe testy, żeby wykluczyć, że piłam alkohol czy brałam jakieś używki. I czy jestem poczytalna. Nie wymyślam niczego. Po prostu wiem o wszystkim. Właśnie dlatego mnie pan tu zagonił, tak? Co to niby miało być? Chce się mnie pan pozbyć jak Mirandy?

Ochroniarz wpatruje się we mnie, jakby kalkulował kolejne posunięcie. Gdy tylko nieznacznie drga, jak gdyby zamierzał wykonać jakiś ruch, ja natychmiast chcę pobiec do wyjścia, tyle że zatrzymuję się i cofam, bo on właśnie staje mi na drodze. Dzieli nas kilkanaście stóp, ale jeśli skoczy w moją stronę, złapie mnie natychmiast, ponieważ znajduję się wciąż w pułapce.

Gdzie jest Jasper?

– Nie bądź śmieszna, Colbern – oznajmia w końcu. – Nie mam pojęcia, co Miranda mogła wypisywać w swoim pamiętniku...

– Zabił ją pan, bo była z panem w ciąży? Czy dlatego, że już się panu znudziła?

Na jego twarzy pojawia się przebłysk złości.

– Uważaj na słowa.

– Pearce o tym wie?

Wilburn stawia krok w moim kierunku, a ja rozszerzam oczy ze strachu.

– Zaraz zacznę znowu wrzeszczeć i...

Nie kończę, bo dopada do mnie błyskawicznie. Chociaż próbuję się uchylić, zastosować którykolwiek z ruchów, których uczono nas na zajęciach, nie wychodzi. Uderzam plecami o ścianę, a Wilburn unieruchamia mi dłonie i patrzy prosto w moje oczy.

– Posłuchaj mnie uważnie – syczy. – Jeśli nie chcesz, żeby uznano cię za wariatkę, co mogę w prosty sposób załatwić dzięki tym lekom, które bierzesz i poprzednim incydentom, to zrobisz dokładnie tak, jak powiem. Twoja matka nie byłaby zadowolona z żadnej afery, więc dla nas obojga lepiej będzie, jeśli oddasz mi ten pamiętnik i po prostu zapomnisz o czymkolwiek, co w nim przeczytałaś. Rozumiesz?

Próbuję wyszarpnąć się z jego uścisku, ale gdy to niczego nie daje, nabieram powietrza i wrzeszczę z całych sił:

– Jasper! Pomocy!

Wilburn zatyka mi usta swoją dużą dłonią i chwyta mnie za gardło.

– Ta część budynku jest zamknięta, zamknąłem za sobą wszystkie drzwi, a przez alarm, który wywołałaś, nikt nie wejdzie do środka, póki na to nie zezwolę. Więc zamknij się i mnie posłuchaj, bo twój chłopak ci nie pomoże.

Łapie mnie mocniej, aż zaczyna mi brakować tchu.

– Oddasz mi ten pamiętnik. Rozumiesz? Pokiwaj głową.

Robię to, mając nadzieję, że w ten sposób jakimś cudem nie wyrządzi mi większej krzywdy. I rzeczywiście, kiedy przytakuję, poluźnia uścisk, dzięki czemu mogę nabrać powietrza.

– Kto oprócz ciebie wie o pamiętniku i tym wszystkim? Parish?

Kręcę głową, na co prycha.

– Nie kłam. Spędzałaś z nim każdą wolną sekundę. Na pewno wie. A jego znajomi? Twoi przyjaciele?

Ponownie potrząsam głową, nie mogąc się odezwać, a on wpatruje się we mnie, jakby analizował, czy tym razem też kłamię. Chyba wychodzi mi lepiej, bo rozluźnia nieco ramiona, wierząc, że wyłącznie ja i Jazz znamy jego sekret.

– Dobrze. Okay. Słuchaj, dziewczynko. Nie żartowałem. Mógłbym w prosty sposób sprawić, że wszyscy uznają cię za wariatkę. Mogę sprawić, że wywalą ciebie i Parisha ze szkoły, miałbym na to sposoby. Wasza przyszłość będzie zrujnowana, sprawą na pewno zainteresują się dziennikarze, będziecie skończeni. Chcesz tego?

Zaprzeczam, a on kiwa głową.

– No właśnie. Więc ani ty, ani twój chłopak nie piśniecie ani słowa o tym pieprzonym pamiętniku. Zapomnicie o tym, co w nim wyczytaliście. Zapomnicie o Mirandzie. Jasne?

Nie ruszam się, więc powoli odsuwa dłoń z moich ust.

– Pan zapomniał o tym, co jej zrobił? – szepczę.

W jego oczach pojawia się jakiś dziwny wyraz.

– Nigdy bym jej nie skrzywdził, Coralie – odpowiada cicho, nagle wydając się o dziesięć lat starszy niż jest. – Nie wiem, co dokładnie wyczytałaś w jej pamiętniku, ale zależało mi na Mirandzie. Myślisz, że czemu w ogóle nadal drążę? Czemu szukam winnego?

– Żeby odsunąć od siebie podejrzenia.

Wilburn parska bez humoru.

– Żeby znaleźć tego, kto zabił ją i moje dziecko.

– Powinien pan spojrzeć w lustro. Nie dam się nabrać.

Otwiera usta, by coś odpowiedzieć, jednak tego nie robi, ponieważ nagle zostaje ode mnie odciągnięty. Wzdrygam się, kiedy rozlega się głuchy odgłos uderzenia, i obserwuję, jak Jasper wyprowadza cios najpierw w twarz, a potem w krocze mężczyzny, nim ten w ogóle ma szansę zareagować. Wilburn robi dwa kroki w tył, zginając się w pół, a ja dostrzegam wbiegających do gabinetu Zeke'a, Alana i Rafaela, którzy musieli najwyraźniej podążać za Parishem. To oni przytrzymują ochroniarza, który chce przystąpić do kontrataku, i poprawiają uderzenie, by mężczyzna przestał się szarpać. Chociaż jest od nich na pewno lepiej wyszkolony, to trzech postawnych, napakowanych koszykarzy daje radę przeciwko niemu jednemu.

– Co się...

– Jeśli jeszcze raz ją dotkniesz, będzie po tobie, rozumiesz? – rzuca Jasper.

Po tych słowach odwraca się w moją stronę, a ja bez namysłu wpadam w jego ramiona.

– Jestem. Jestem przy tobie. Pomoc jest w drodze – zapewnia, obejmując mnie. – A wy znajdźcie kajdanki. Na pewno jakieś tu ma.

Patrzę, jak Zeke otwiera jedną z szuflad biurka, po czym rzuca swojemu bratu kajdanki. Wilburn próbuje się wyrywać, ale chyba jest nieco oszołomiony po ciosach, więc chłopakom udaje się go skuć.

– W porządku? – pyta Jazz, nim całuje mnie w czubek głowy. – Nic ci nie zrobił?

Kręcę głową, a on odsuwa mnie kawałek i unosi mój podbródek. Później w jego oczach zapala się wściekłość.

– Zranił cię.

Zatrzymuję go, nim robi krok w stronę Wilburna. Akurat w tym momencie w gabinecie pojawiają się inni ochroniarze, którzy zatrzymują się, zaskoczeni całą tą sceną. Posłany na kolana Wilburn rzuca do nich coś niewyraźnie, ale Jasper go zagłusza, mówiąc:

– Zaatakował uczennicę. Zranił Coralie. I to on zabił Mirandę, miał z nią romans. Przyznał się do tego i mamy na to dowody. Powinniście go zatrzymać.

Mężczyźni wyraźnie się wahają.

– Mój ojciec niedługo tu będzie – wtrąca wtedy ostro Rafael. – Nie chciałbym być w waszej skórze, jeśli dowie się, że zaniedbaliście tak ważną rzecz i naraziliście moj... naraziliście Coralie jeszcze bardziej.

To wywołuje już jakiś efekt. Ochroniarze naprawdę podchodzą do Wilburna i przejmują go od chłopaków. Mężczyzna pozostaje teraz milczący. Zaciska mocno wargi, rzucając mi długie spojrzenie, gdy jego właśni podwładni wyprowadzają go z pomieszczenia.

– Hej, czy to jest to, co myślę? – odzywa się wtedy Zeke.

Chłopak sięga właśnie do głębokiej szuflady biurka Wilburna i odwija jakąś folię. Kiedy to robi, naszym oczom ukazuje się mała puszka czerwonej farby razem z ubrudzonym nią pędzlem. Moje serce się ściska.

– To ta farba, którą ktoś napisał mi coś na drzwiach? – pytam z niedowierzaniem.

Wilburn się nie odzywa. Sam patrzy w tę stronę, a jego wargi łączą się w wąską kreskę. Chyba korzysta z prawa do zachowania milczenia. Ochroniarze każą Zeke'owi niczego więcej tutaj nie ruszać i proszą, żebyśmy podążyli za nimi, dlatego to robimy. Jasper nawet na sekundę nie puszcza mojej dłoni, kiedy idziemy korytarzem.

– Byłaś naprawdę dzielna – szepcze do mnie. – Jestem z ciebie dumny.

Nabieram drżący wdech. Dopiero teraz naprawdę zaczynam czuć to pieczenie na szyi, miękkość kolan i ogóle wykończenie tym wszystkim.

– Nagrałeś to? Było słychać, jak się przyznał i...

– Tak. Nie przejmuj się. Mamy jego przyznanie i groźby. Jestem pewny, że ta farba to ta, której użyto na twoich drzwiach. Zadbamy, żeby tym razem nikt tego nie zbagatelizował. Mamy naprawdę mocne dowody.

Właśnie po tych słowach do mojego umysłu zaczynają pukać wątpliwości. Czy to właśnie nie jest aż zbyt proste?

– Raf powiadomił swojego ojca, więc ktoś nam pomoże – ciągnie Jazz. – Shaford zresztą też pewnie jest już w drodze.

Otrząsam się z głupich myśli. Przecież to wszystko ma sens. Nie mylimy się. Wilburn próbował mnie zmanipulować i mi grozić, jestem oszołomiona i wykończona. Muszę odpocząć, a wtedy to wszystko znów wskoczy na swoje miejsce.

I to będzie koniec.

– Będę mieć kłopoty za ten alarm – mamroczę. – Ale nie miałam innego pomysłu. Myślałam, że to go odstraszy.

Obejmuje mnie ciaśniej.

– Nie martw się. Nie będziesz mieć żadnych kłopotów. Nie pozwolę na to. Walczyłaś o swoje życie. Ten świr mógł cię bardziej skrzywdzić. Już i tak ta rana na szyi i twoje dłonie...

– Nic mi nie jest – zapewniam. – Ja tylko...

– Co?

Nie odpowiadam, bo moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Świadomość tego, co się wydarzyło, spada na mnie w pełni, aż uginają się pode mną kolana. Jasper na szczęście łapie mnie, nim upadam, a później bierze na ręce. Zaciskam powieki, spod których wypływają łzy, i chowam twarz w jego szyi.

– Coralie... Już dobrze. Jesteś bezpieczna. Złapałem cię.

No właśnie. Przecież to mi obiecał. Że zawsze mnie złapie. Dlatego gdy mówi, że jestem bezpieczna, wierzę i wtulam się w niego mocniej, nawet jeśli cały czas nie chce mnie opuścić przeczucie, że to wcale nie jest żaden koniec.

*

Po śmierci Mirandy w szkole zapanował chaos, w którym nie wiedziałam, jak sobie radzić, za to po aresztowaniu Wilburna nie dzieje się niemal nic. Jako że wizerunek szkoły mógłby naprawdę ucierpieć przez tę sprawę, Pearce'owi udało się w jakiś sposób przekonać radę rodziców, że lepiej, by to wszystko pozostało w cieniu.

Nawet Graves, który tamtego dnia rzeczywiście bardzo szybko pojawił się na miejscu, zgodził się, że dla dobra uczniów, a przede wszystkim mojego, lepiej, by nikt nie podchwycił tego tematu. Zapewnił mnie natomiast, że zadba o wznowienie śledztwa i ukaranie winnego. W sumie to w ciągu tych paru dni mężczyzna zrobił dla mnie więcej, niż moja matka przez całe życie, bo ona nawet nie zadzwoniła, żeby spytać, czy wszystko w porządku.

Wmawiam sobie, że tak jest lepiej i radzę sobie bez niej. Mam przy sobie Nessę, która odkąd wyznałam jej to wszystko, ochrzaniła mnie potężnie, że wcześniej nic nie powiedziałam, i teraz ciągle upewnia się, że u mnie w porządku. No i Kierana, którego idę właśnie odwiedzić w sali szpitalnej. Przyjaciel trafił tutaj po tym, jak podczas alarmu znaleziono go nieprzytomnego i wpół nagiego za głównym gmachem. Ktoś uderzył go mocno w głowę, przez co doznał wstrząśnienia mózgu, w dodatku się przeziębił, więc musiał zostać w szkolnym szpitalu. Jego strój i nóż z tamtego wieczoru odnaleziono w starej studni tuż za gabinetem Wilburna.

– No hej – rzuca przyjaciel na mój widok. – Nie masz jeszcze dość przychodzenia tu po lekcjach?

Uśmiecham się lekko. Nie podoba mi się, że Kieran pozostaje pod opieką pani Green. O niej też opowiedziałam wszystko Gravesowi i dałam mu do zbadania tabletki, które od niej dostałam. Mężczyzna wysłał więc tutaj dodatkowego pielęgniarza, by zadbał o Kierana oraz obiecał zająć się także tym.

– Przyniosłam ci notatki, mamy prace domowe do odrobienia, a w piątek będzie test u Blancharda. No i za dwa tygodnie egzaminy, więc pomyślałam, że pouczymy się razem...

Kieran jęczy.

– A co z Parishem? Nie powinnaś męczyć... to znaczy uczyć się z nim?

Wzdycham cicho.

– Jazz ma dzisiaj dłuższy trening, no i załatwia też dużo spraw dla samorządu. Beze mnie, bo mi kazano trochę od tego odpocząć i skupić się na sobie. Poza tym nie powinnam się już chyba z nim uczyć, rywalizujemy, pamiętasz? Lepiej, żeby nie wiedział, ile wiem.

Kieran parska.

– Pewnie. I tak cię nie wyprzedzi. Nie ma szans. A egzaminy pójdą ci jeszcze lepiej niż ostatnio, więc...

Uśmiecham się do niego, nawet jeśli czuję ukłucie w klatce piersiowej. To dziwne uczucie. Jednocześnie chcę wygrać i przegrać z Jasperem. Wiem, jak jemu zależy, ale wiem też, co to oznacza dla mnie. Jestem bardzo rozdarta, a w ciągu ostatnich dni o tym nie rozmawialiśmy, bo cała ta sprawa z Wilburnem, przesłuchania, przygotowania do kolejnych szkolnych przedsięwzięć i nauka zabierały nam mnóstwo czasu. Szkoła przecież nie zamierzała zwolnić tylko dlatego, że szurnięty ochroniarz mnie zaatakował i wcześniej zabił inną uczennicę.

– Dzięki, K. A teraz do roboty.

Przysiadam na brzegu szpitalnego łóżka, wyjmując tablet z notatkami, a Kieran łapie mnie za nadgarstek.

– Cora?

Unoszę wzrok i widzę, że wpatruje się w mój opatrunek na szyi.

– Hm?

– W porządku?

Pyta o to codziennie od tamtego wieczoru. Chyba wyrzuca sobie, że nie było go przy mnie i że o niczym nie wiedział. W końcu udało mu się też polubić nieco Jaspera, co uznaję za sukces.

– Tak, K. Wszystko dobrze. A gdy postawią Wilburnowi zarzuty, wyjaśnią to wszystko i jeszcze... – Zniżam głos. – Ogarną tę sprawę z Aubrey, potem z dyrektorem i tak dalej... To będzie już w ogóle super.

Kieran się uśmiecha.

– Mam nadzieję. Wiem, że świrujesz, bo zbliżają się najważniejsze dni w naszej licealnej karierze, w dodatku tyle się wydarzyło, ale będzie dobrze, jasne? Poradzisz sobie. Nie potrzebujesz jej do tego. Jesteś silna i dzielna.

Biorę głęboki wdech.

– Przestań, bo się rozkleję – mamroczę.

Kieran przygarnia mnie do uścisku, więc wtulam się w niego i rozluźniam. Nadchodzące tygodnie będą bardzo trudne, a ja, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności, potrzebuję każdego wsparcia. Wciąż ledwo ogarniam to, co się wydarzyło. I towarzyszy mi to okropne uczucie, że zdarzy się jeszcze coś złego.

Otrząsam się jednak, patrzę na przyjaciela i unoszę kąciki ust.

– No dobra. Od czego zaczynamy?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top