43. Czas na wyniki

No to lecimy z końcówką. Rozdział dziś, kolejny jutro o 16, a we wtorek epilog

#keepmecloseap

Jasper

Chociaż impreza trwa w najlepsze, Coralie po wszystkim, co usłyszeliśmy, potrzebuje prawdziwej przerwy, dlatego kierujemy się w jedyne miejsce, gdzie na pewno będziemy mieć spokój i gdzie ona poczuje się dobrze. Wiem, że Złoty Dom to jej azyl, to tutaj zawsze szukała schronienia, więc zabieram ją do niego bez zbędnych pytań.

Kiedy idziemy korytarzem, z portretów na ścianach jak zawsze spoglądają na nas twarze poprzednich przewodniczących i dyrektorów. W ciągu tych tygodni, które minęły, już się do nich przyzwyczaiłem, a nawet zapamiętałem dokładną kolejność i lata, w których królowali w tym miejscu. Są tu same znane osoby, poprzedni przewodniczący zostawali w końcu zwykle pierwszymi uczniami, szli na świetne kierunki i robili kariery. Jak Phill Miller, potentat przemysłowy i gubernator. Znana na całym świecie aktorka Jill Santino. Austin Crawford, wpływowy polityk z Nowego Jorku. Odnosząca ogromne sukcesy we wszystkich stanach Pamela Woodwill, która została multimiliarderką jeszcze przed dwudziestką.

Na samym końcu tego korytarza wiszą za to portrety Coralie i mnie. W zależności od tego, kto z nas w tym roku wygra stołek pierwszego ucznia, ten zostanie na tej ścianie na kolejne lata, obok reszty tych niesamowitych ludzi.

– Dobrze wyszedłeś na tym zdjęciu, wiesz? – rzuca dziewczyna.

Ona też patrzy na portrety. Jestem przekonany, że w jej głowie pojawiają się myśli podobne do moich. Tylko jedno z nas będzie mogło tu zostać, gdy skończy się rok. A może i wcześniej, skoro niedługo wchodzimy w etap prawdziwej rywalizacji, bo zaczynają się otwierać rekrutacje na studia, a my podejdziemy ostatni raz do egzaminów.

– Czy ja wiem? – mówię lekko. – To nie jest mój lepszy profil.

– Jakbyś ty miał gorszy profil – prycha.

Obejmuję ją i prowadzę do salonu, w którym zapalamy tylko dwie lampy. Nie chcemy zdradzić swojej obecności, więc po zdjęciu nieporęcznych części swoich kostiumów, siadamy w półmroku na kanapie, tuż obok siebie, a Coralie natychmiast się do mnie przysuwa. Kocham, gdy szuka u mnie pocieszenia, bezpieczeństwa i po prostu bliskości.

– Jak niby mamy śledzić Wilburna? – mamrocze, wracając do tematu sprzed paru minut. – Ochroniarze się zorientują. On też. Nie jesteśmy detektywami ani nic. Nie sądzisz, że lepiej będzie... powiedzieć o tym wszystkim Shaford? Może i jej nie cierpię, ale ona tego nie zbagatelizuje. I nie będzie go kryła, w przeciwieństwie do dyrektora.

Wzdycham cicho.

– Shaford to twarda babka, ale będzie potrzebowała dowodów – odpieram. – Pamiętasz, co było z twoim zamkiem do pokoju? Nie chciała się zgodzić, bo uważała, że nie ma do tego podstaw, a to niepotrzebny wydatek. Więc jeśli teraz powiemy jej o Wilburnie, może uznać, że bez dowodów nie warto ruszać tej sprawy, zwłaszcza że Paulsenowie ponoć tego nie chcieli. A jeśli spróbuje sama to zbadać, zmierzy się z Wilburnem, ten się wyprze, dostanie poparcie Pearce'a i będzie chciał się mścić?

Cora wtula się we mnie mocniej.

– A na pewno je dostanie? Pamiętasz tę rozmowę, którą podsłuchaliśmy? Pearce o niczym nie wie. Nie mówił do Wilburna tak, jakby zdawał sobie sprawę z tego, że miał romans, a tym bardziej jakby mógł coś zrobić Mirandzie. Może gdy się dowie, też nie będzie mu pomagał, bo wystraszy się, że pójdzie z nim na dno.

Całuję ją w skroń.

– I tak pójdzie. Gdy już ruszymy tę sprawę, powiemy o wszystkim innym. O tych lekach, które ci dał. O tym, jak próbował mnie nastraszyć. Jak stara się pozbyć psychologów i jak ma nas tak naprawdę gdzieś.

– Myślisz... że Shaford nam pomoże? – pyta cicho Coralie.

– Tak. Tylko musimy zebrać te dowody. Najpierw na ochroniarza, a jak to okaże się prawdą, powiemy też o dyrektorze. Poradzimy sobie.

– To takie pokręcone, Jazz – szepcze. – Ja nadal nie wierzę, że Wilburn serio... Jezu. Jeszcze niedawno nam zwracał uwagę, że nie możemy się całować, bo regulamin zabrania, a sam... Boże. Muszę wyrzucić z głowy wszystkie wpisy Mirandy. Nie chcę wiedzieć tego, że to właśnie z nim robiła to wszystko. Przecież on serio... Fuj.

Śmieję się.

– Też dość trudno mi przełknąć, że to on jest tym kolesiem. Mogła napisać to od początku, co nie? Nie dość, że mielibyśmy dowód, to jeszcze nie zszokowałoby to nas aż tak bardzo.

– Ona pisała o nim w taki sposób... Wiesz, że najpierw go nie cierpiała, nigdy nie patrzyła na niego w ten sposób, ale potem się coś zmieniło i w ogóle... I przecież oni spotykali się w tej wieży! – rzuca, jakby dopiero to do niej dotarło. – On musiał doskonale wiedzieć, że tam jest otwarte. Że ludzie się tam spotykają właśnie w tym celu.

– A udawał wielce zaskoczonego, gdy mu to powiedziałem – komentuję kpiąco.

– Myślisz, że... że ona mu powiedziała i dlatego ją zepchnął? Jak to udowodnimy?

Marszczę brwi.

– Miranda wspominała, że spotykali się też u niego – przypominam. – Więc to może znaczyć, że w jego pokoju. Albo w jego gabinecie. Powinniśmy je przeszukać. Może znajdziemy tam coś, co należało do niej. Poza tym pomyślałem, że może to, że monitoring się tak psuł, to jednak nie do końca prawda. Co, jeśli on go wyłączał albo usuwał nagrania, żeby nikt go nie przyłapał? Może tak naprawdę istnieją jakieś zapiski.

– I Wilburn trzymałby je u siebie?

Wzruszam ramionami.

– Zbadamy to, Alan jest całkiem niezły w tych sprawach. Co jest ironiczne, biorąc pod uwagę, że tak się zna na komputerach i telefonach, a nigdy nie umie ich znaleźć, bo ciągle je gubi – dodaję z rozbawieniem. – W każdym razie poproszę, żeby pomógł nam przeszukać komputer Wilburna. A sami poszukamy innych dowodów. Może koleś ma jakąś kryjówkę na terenie szkoły. Jeśli będziemy go obserwować, powinno nam się udać coś odkryć. A jeśli nie, sięgniemy po stary, sprawdzony sposób.

– To znaczy?

Uśmiecham się.

– Pokażemy mu kopię pamiętnika Mirandy, skonfrontujemy to z nim i zmusimy, żeby się przyznał do tego romansu, a wtedy go nagramy. To będzie najmocniejszy dowód – wyjaśniam. – Tyle że sięgniemy po to w ostateczności. Nie wiem, co mógłby zrobić, gdybyśmy go zaskoczyli. Wolę cię nie narażać.

Coralie unosi głowę i spogląda mi w oczy.

– Siebie też masz nie narażać – szepcze.

Gładzę jej policzek dłonią.

– Martwisz się o mnie, iskierko?

Przygryza wargę. Czekam, aż rzuci jakiś ironiczny komentarz, ale zamiast tego mówi cicho:

– Jak o nikogo innego, Jazz. Czasami mnie to aż przeraża.

Robi mi się cieplej. W jej spojrzeniu widzę ten strach, o którym wspomina, lecz jest tam też coś innego. Coś, przez co moje serce gwałtownie przyspiesza.

– Dlaczego przeraża? – pytam miękko. – W troszczeniu się o kogoś nie ma nic złego. Nie ma nic złego w byciu zakochaną, Coralie.

Wypuszcza krótko powietrze przez usta.

– Kto powiedział, że jestem zakochana?

– Ja. Przed chwilą. Mam powtórzyć?

Kręci głową, a w kolejnej sekundzie nakrywa moje wargi własnymi. Chyba nie jest gotowa, by naprawdę to przyznać, ale to nic. Poczekam. Nawet tysiąc lat, jeśli będzie trzeba. Na razie koncentruję się na tym, że dziewczyna właśnie podnosi się nieco, by usiąść okrakiem na moich kolanach. Jej sukienka przy tym podwija się tak wysoko, że ma odsłonięte całe smukłe uda, po których właśnie przesuwam dłońmi. Cora całuje mnie mocniej, przysuwając się jeszcze bliżej, jakby chciała się we mnie wtopić, więc obejmuję ją ciasno, nie zamierzając puszczać nawet na moment.

Trochę żałuję tego, że przebrałem się w strój sportowy. W tamtej idiotycznej różowej spódniczce nie byłoby widać, jak bardzo pobudziło mnie zaledwie kilka pocałunków, za to teraz Coralie czuje to bardzo dobrze. Nie zatrzymuje się jednak, jak zazwyczaj w takim momencie, tylko ociera o mnie powoli, pozwalając, bym błądził dłońmi po jej ciele.

W ciągu paru sekund atmosfera zmienia się całkowicie. Z głowy wyparowują mi myśli na jakikolwiek inny temat niż moja dziewczyna. Tylko ona potrafi sprawić, że dosłownie wszystko inne znika, zastąpione jej słodką obecnością. Każde muśnięcie palców i każde zetknięcie warg powoduje wzrost napięcia w moim ciele. A jakbym już chodził za mało podniecony, Cora właśnie zsuwa dłoń po moim brzuchu, aż do paska spodenek.

– Coralie... – udaje mi się powiedzieć, nim jej usta znów łączą się z moimi. – Kochanie...

– Mhm? – pyta leniwie.

Klnę, gdy dociera ręką do wypukłości w spodniach i zaczyna ją gładzić.

– Powinniśmy... – rzucam, oddychając coraz ciężej. – Przestać.

– Dlaczego?

No właśnie, niby, kurwa, dlaczego?

– Bo... bo... mówiłaś...

Zaciskam palce na jej ciele, kiedy ona robi to samo z jedną dłonią. Ja pierdolę. Zaraz wybuchnę.

– Myślałam o tym, Jazz – szepcze, a potem odrywa się ode mnie i spogląda mi w oczy. –I chcę czegoś spróbować.

– Czego?

Kiedy zsuwa się na podłogę, prosto na kolana, w tej białej sukience, i patrzy na mnie z dołu tymi swoimi dużymi, błękitnymi oczami, prawie jest po mnie. Jasna cholera.

– Coralie – wyduszam.

Jej uśmiech mnie pokonuje.

– Mam przestać?

Kręcę głową i wpatruję się w nią, kiedy przysuwa się i sięga do moich spodni. Chociaż próbuje udawać pewną, jej dłonie nieznacznie drżą, do tego oddycha szybko, nerwowo, więc mimo że naprawdę dużo mnie to kosztuje, chwytam jej nadgarstek.

– Nie musisz. Nie musimy...

Posyła mi długie spojrzenie.

– Chcę. Po prostu... powiedz mi, gdybym... robiła coś źle.

A później naprawdę rozwala mnie na łopatki, gdy zsuwa mi spodenki i składa parę pocałunków na podbrzuszu, nim schodzi niżej. Brakuje mi przekleństw, które mogłyby w jakikolwiek sposób pomóc wyrzucić z siebie nieco z tego, co właśnie się ze mną dzieje. Jeszcze nigdy nie byłem tak oszołomiony, zachwycony ani podniecony. Gdy ona bierze mnie w usta i dotyka, dosłownie wariuję.

Nie umiem zapanować nad odruchami, dlatego w kolejnej chwili łapię jej włosy i wypycham biodra. Chyba serio nieco mi odbija, bo nie zliczę, ile razy wyobrażałem sobie właśnie taką scenę. Coralie Colbern na kolanach, przede mną. Gdzieś w moim zasnutym mgłą przyjemności umyśle pojawia się oczywista myśl: miała rację. Chociaż teraz to ona przede mną klęczy, to ja padnę jej do stóp po tym wszystkim.

Ta dziewczyna naprawdę doprowadzi mnie do zguby.

Właśnie to mam w głowie, kiedy dochodzę w jej ustach, wpatrując się prosto w nią.

Coralie odsuwa się po chwili i ociera wargi swoją złotą aureolą, na widok czego opieram się bez sił o kanapę. Ona po prostu... Jezu. Wygląda tak uroczo i niewinnie, chociaż przed sekundą zupełnie się tak nie zachowywała. Może i pozostawała nieco niepewna, ale gdy tylko zobaczyła, jak na nią reaguję, to wszystko zniknęło. A teraz na jej twarzy maluje się takie zadowolenie, kiedy wraca na moje uda i patrzy mi w oczy.

– Było dobrze?

Parskam z niedowierzaniem, po czym przyciągam ją do ust.

– Jesteś pierdoloną perfekcją – mówię ochryple.

Odwzajemnia pocałunek, wtulając się we mnie cała, więc obejmuję ją ciaśniej.

– W porządku? – pytam.

Spogląda na mnie z zaskoczeniem.

– A czemu miałoby nie być?

– Trochę mnie poniosło – mamroczę, gładząc jej włosy. – Nie spodziewałem się tego.

Kąciki jej ust unoszą się w psotnym uśmiechu.

– To dobrze. Ja ostatnio też się nie spodziewałam tego, co zaszło przy gotowaniu... – Wzrusza ramionami. – No i założyliśmy się o coś, prawda? Serio nie wytrzymałeś nawet minuty.

Kręcę głową.

– Uwierz, nikt by nie wytrzymał na moim miejscu.

Jej palce przesuwają się po moim policzku.

– Podobało mi się to, jak cię poniosło – wyznaje. – Czy... – Odwraca wzrok. – Nieważne.

Łapię je podbródek i nakierowuję w swoją stronę.

– Hej. Mów do mnie. Czy co?

Przełyka z trudem ślinę.

– Zawsze tak jest? Z każdą osobą?

Och. Rozumiem, o co chciała zapytać.

– Nie wiem. Ja tak miałem tylko z tobą – odpowiadam. – Wszystko inne straciło całkowicie znaczenie. Bo liczysz się tylko ty.

Uśmiecha się delikatnie i nachyla, a ja sięgam w dół, by także jej dotknąć, ale nim jej wargi ponownie odnajdują moje, rozlega się nagle irytujący głos.

– Tak czułem, że tu was zastanę – mówi Zeke.

Cora spina się nieznacznie. Na jej policzkach wykwitają rumieńce.

– Czyli wspaniała z ciebie wróżka – kwituję. – A teraz wypierdalaj.

Zeke się śmieje. Nadal ma na sobie strój od koszykówki i ten róg jednorożca oraz skrzydła, ale dodał do tego też spódniczkę. Wygląda jeszcze idiotyczniej niż wcześniej.

– Uwierz, że o wiele bardziej wolałbym teraz robić coś innego. Bałem się, że zastanę was tutaj w jakiejś niezręcznej sytuacji czy coś – rzuca, a ja posyłam mu miażdżące spojrzenie. Nic sobie z niego nie robi. – Ale czas na wyniki konkursu. Jako przewodniczący musisz być obecny, bo potem zamykasz oficjalną część balu. Pamiętasz?

Wzdycham głośno.

– Jesteś moim zastępcą. Zastąp mnie.

– Nie ma mowy. Rusz dupę. Za dwie minuty widzimy się w sali.

Po tych słowach znika w korytarzu, a ja skupiam się na Coralie.

– Następnym razem naprawdę powinniśmy zamknąć drzwi na klucz – stwierdzam.

– Albo pójść tam, gdzie nikt nas nie znajdzie – mamrocze, zsuwając się z moich kolan. – Ale teraz chodź. Zeke ma rację. Czas na wyniki.

Kiedy podnoszę się zaraz po niej i poprawiam spodenki, łapię jej dłoń.

– A potem zapomnimy na moment i będziemy się bawić, żeby od jutra stawić czoła wszystkim problemom – oznajmiam.

Przytakuje.

– Tak. Właśnie tak.

*

Kiedy wracamy do sali, mam wrażenie, jakbyśmy wkraczali do zupełnie innej rzeczywistości. Nie ma tutaj tych wszystkich problemów, bo rozpędza je imprezowa muzyka, a jedyny strach, jaki się pojawia, to ten na widok sztucznych pająków, które pospadały z sufitu na stoły. Mimowolnie rozglądam się dokoła, całkowicie rozluźniony, a Coralie idąca przy moim boku uśmiecha się lekko do Nessy, gdy ją mijamy.

– Gdzie Kieran? – pyta przyjaciółkę.

Vanessa wskazuje na drzwi.

– Wyszedł zapalić.

Coralie marszczy nieznacznie brwi, przybierając niezbyt zadowoloną minę, ale docieramy właśnie do sceny, przy której czeka dyrektor, więc nie mam czasu, żeby to ogarnąć. Zrobię to po tym oficjalnym zakończeniu. Pearce pewnie chce się w końcu stąd zwinąć i zostawić imprezę w naszych rękach. Jak zawsze zostanie tu tylko paru ochroniarzy...

Co podsuwa mi pewien pomysł.

– Wpadłem na coś – mówię prosto do ucha Coralie, by nikt nas nie podsłuchał. – Po wręczeniu nagród ci opowiem. Czekaj tutaj na mnie, dobrze?

– Chyba powinnam poszukać Kierana – rzuca cicho.

Kręcę głową.

– Poczekaj na mnie. Poszukamy go razem.

Chce protestować, jednak przekonuję ją jednym spojrzeniem, więc opuszcza ramiona i się zgadza. Zostawiam ją więc w tłumie uczniów, rozglądając się za przyjaciółmi. Zeke i Alan czekają razem z drużyną po lewej, a Justina, Pay i Layli nigdzie nie dostrzegam. Podobnie jak Wilburna, który przecież powinien pilnować porządku razem z innymi ochroniarzami.

Przypominam sobie, że tamtego wieczoru też go nie widziałem. Na początku kręcił się po Złotym Domu, ale później zniknął i dopiero gdy wyszedłem i znalazłem Corę pochylającą się nad ciałem Mirandy, przybiegł szef ochrony. Który później dopytywał, czy Coralie rozpoznałaby osobę skrywającą się wtedy w cieniu. Chciał skonfiskować jej telefon, zapewne by sprawdzić, czy wiedziała cokolwiek o ich romansie albo napisała do kogoś o tym, co widziała.

To wydaje się teraz takie oczywiste. Wilburn zgrywał takiego prawego i poważnego mężczyznę, tymczasem sypiał z nieletnią, łamał każdą możliwą zasadę, no a na końcu prawdopodobnie jeszcze zabił Mirandę za to, że zaszła z nim w ciążę.

Dlatego nie podoba mi się to, że go nigdzie nie widzę.

Na szczęście do Coralie po paru sekundach dołącza Nessa, więc mogę skoncentrować się na razie na swoim zadaniu. Nie powiem, żebym się do niego przyłożył, bo gdy odczytuję wyniki podane przez dyrektora i okazuje się, że serio moja drużyna zwyciężyła, chłopaki wpadają na scenę, przez co robi się ogromne zamieszanie. Zakańczam oficjalną część imprezy, Killian włącza muzykę, a my przygotowujemy się do ostatniego występu, który jest takim przejściem do dalszej części balu.

Najlepszej, niezapomnianej imprezy.

Zeke w swoim stroju jak zawsze popisuje się najbardziej, zwłaszcza że robi live'a na TikToku, ale tańczymy nasz układ i dobrze się bawimy. Korony, które otrzymaliśmy, latają w powietrzu, rzucane przez chłopaków od jednego do drugiego, co dodaje tylko pokazowi nowego akcentu. Wychodzi całkiem fajnie. Jestem wręcz nabuzowany od nowej energii, kiedy przychodzi czas na moją parosekundową solówkę, przed którą spoglądam prosto na Coralie.

Dziewczyna klaszcze razem z innymi i uśmiecha się do mnie szeroko. Ogląda występ razem z Nessą, przynajmniej do czasu, aż ktoś odwraca jej uwagę. Naprawdę walczę ze sobą, żeby się nie wkurzyć, gdy widzę, że Winslow akurat teraz się pojawia i kiwa do Coralie dłonią, by za nim podążyła. Stoi w wejściu do sali, w tym swoim upiornym stroju, pozostając częściowo w cieniu, więc nawet nie widzę jego twarzy.

Biorąc pod uwagę, że już wcześniej było od niego czuć zioło, a teraz też poszedł zapalić, to chyba zły pomysł, żeby moja dziewczyna gdzieś z nim szła. Liczę, że tego nie zrobi, zwłaszcza że obiecała poczekać na mnie na dole, jednak ona mówi coś na ucho Nessie, po czym rusza do drzwi. Dopiero kiedy jest w połowie dystansu, nachodzi mnie prawdziwie nieprzyjemne uczucie. Jakby coś było nie tak.

Chłopaki kończą występ, a ja na szczęście chowam się za nimi, by nie było widać, że zatrzymałem się w połowie ruchu. Rozlegają się brawa, na które nie zwracam za bardzo uwagi, ponieważ ruszam do schodów. Zostaję kilkukrotnie zatrzymany, najpierw przez dyrektora, potem przez jakichś uczniów, którzy chcą mi pogratulować, ale zbywam ich niezbyt kulturalnie. Przez nich Coralie znika już za drzwiami. Zeke coś za mną woła, lecz się nie zatrzymuję, tylko przedzieram się między uczniami, by dotrzeć do wyjścia.

Korytarz jest pusty, gdy w końcu na niego wypadam. Prawdopodobnie całkowicie przesadzam i niepotrzebnie panikuję, mimo to ruszam szybko przed siebie, sięgając po telefon. Kiedy słyszę kolejne sygnały, czuję coraz większy niepokój, aż przypominam sobie, że Cora nie miała kieszeni w sukience, więc zostawiła komórkę w moim pokoju. Równocześnie uświadamiam sobie, co mi nie pasowało w tej postaci, która ją zawołała.

Nie miała plastikowej kosy. Trzymała w ręku nóż.

Przyspieszam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz, bo może właśnie tam poszła, tyle że kiedy wychodzę zza rogu, dobiega mnie nagle coś, przez co moje serce się zatrzymuje. W korytarzu cały czas słychać przytłumioną muzykę, jakieś rozmowy osób, które gdzieś się pewnie kręcą po szkole, a do tego dźwięk moich kroków.

Ponad tym wszystkim rozlega się nagle głośny krzyk.

To krzyk Coralie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top