4. Oby ten rok był niezapomniany
#keepmecloseap
Coralie
Odrzucam włosy na plecy, łapię piłeczkę i spoglądam na ciemnozłoty kubek. Dopingujący mnie z boku Kieran nieco za bardzo wczuwa się w swoją rolę, aż zaczynam się obawiać, że ktoś domyśli się, że coś kombinujemy. Nie skupiam się jednak na tym, ani na otaczających nas osobach, tylko zerkam na sekundę w górę. Zrobiło się jeszcze ciemniej, a kołysane przez wiatr gałęzie drzew zwisają nad nami niczym ponura kotara czekająca na to, aż będzie mogła opaść i zakończyć to śmieszne przedstawienie.
Tyle że to moja rola. Muszę stanąć na wysokości zadania i pokonać Jaspera w kolejnej konkurencji. Odkąd w zeszłym roku przegrałam w konkursie rzucania do celu, spędziłam wiele godzin na ćwiczeniach, by nigdy więcej się to nie stało i mam nadzieję, że zobaczę efekty.
I że on je zobaczy.
– Byle dzisiaj, Colbern – odzywa się Parish. – Mam trochę planów, które chciałbym dokończyć przed nadejściem zimy. W kolejnej dekadzie.
Mrużę oczy i spoglądam na niego krótko.
– Czy te plany to płakanie w kącie przez to, że znowu byłam od ciebie lepsza?
Dokoła rozlegają się gwizdy i śmiechy. Jasper unosi kącik ust w kpiącym wyrazie.
– Przeciwnie – odpowiada. – Te plany to patrzenie, jak ty to robisz.
– Prędzej świat się skończy, niż zobaczysz moje łzy – stwierdzam.
Parska.
– Bo twoje lodowe serce nie pozwala ci na płacz, łapię – odgryza się natychmiast. – A teraz mogłabyś w końcu zacząć? Im szybciej cię pokonam, tym szybciej będę mógł wrócić do ciekawszych spraw.
Tym razem to on dostaje pełne rozbawienia komentarze i prychnięcia. Mimo to nie odpowiadam, tylko robię mały zamach, po czym rzucam. Piłeczka ląduje w pierwszym kubku, a ja wykonuję triumfalny gest.
– Tak! Do dna, koszykarzyku – polecam.
Powieka Jaspera drga. Nienawidzi być nazywany w ten sposób. Sama zresztą nie lubię tego słowa, ale kiedy odkryłam, jak on go nie cierpi, stanęło na pierwszym miejscu w moim słowniku ulubionych wyrazów.
– Pij! Pij! Pij!
Ludzie zaczynają skandować, więc chłopak nie ma wyjścia. Wyrzuca piłkę do kosza obok, a potem opróżnia kubek. Staram się nie krzywić na ten widok, ale to tak bardzo niehigieniczne, że zbiera mi się na mdłości na myśl, że sama będę musiała też wypić napój, do którego trafi jakaś rzucona przez Parisha piłka. A kto wie, gdzie wcześniej trzymał swoje ohydne łapska. W końcu krążą plotki, że kręci z Aubrey. Ohyda.
– Dobrze ci idzie – stwierdzam. – Jeszcze trochę i... przypomnij mi, co jest naszą nagrodą?
Chłopak opiera się dłońmi o stół przyniesiony ze starego młyna, który rysuje się po naszej prawej stronie na tle ciemnego lasu. Jego podniszczone mury, wybite w oknach deski i zapadający się dach nie są zbyt pięknym krajobrazem, a mimo to czuję się tu dobrze. To znajome otoczenie.
– Toast na cześć zwycięzcy wzniesiony przez przegraną osobę – mówi Jasper. – No i przegrany wraca do domu.
Uśmiecham się szeroko.
– Faktycznie. Szykuj się do snu, Parish.
Kręci głową i wyciąga dłoń, a wtedy jego przyjaciel podaje mu piłkę. Zeke jest tego samego wzrostu co Jasper, a jego platynowoblond włosy wyglądają teraz niemal na srebrne.
– To ty się do niego szykuj – odpowiada Jasper. – Grzeczne dziewczynki o tej godzinie leżą już w swoich łóżkach w akademiku. Ciekawe, co pan dyrektor powiedziałby o swojej ulubienicy, gdyby się dowiedział, że zamiast tego gra teraz w beer ponga. Albo pan Benton... Byłby zawiedziony.
Jeżę się mimowolnie, choć nie powinnam. Parish zawsze mówi tak kpiąco o tym, że jestem pupilką Bentona, opiekuna rady uczniowskiej, oraz dyrektora, a mnie to wkurza, choć przecież... ma rację. Oni mnie uwielbiają. A ja bardzo lubię Bentona, dyrektora mniej, jednak dla niego też bywam przesadnie miła, żeby pozostać w jego łaskach. Problem jednak w tym, że Jasper użył słowa na „z", przez które moje serce ściska się boleśnie na trzy długie sekundy, nim biorę się w garść.
– Tak często wspominasz o Bentonie i dyrektorze... – Unoszę brwi. – To jakaś mała obsesja. Jeśli ci się podobają, po prostu im to powiedz.
Otwiera usta, jakby chciał jak zawsze odpowiedzieć coś złośliwego, lecz w ostatniej chwili zmienia zdanie. Zaciska wargi, wbijając we mnie intensywne spojrzenie, pod którym zaczynam wiercić się w miejscu. Potem, nie odrywając ode mnie tych przeszywających, ciemnych oczu, rzuca piłeczkę i trafia idealnie do pierwszego kubka.
Rozlegają się brawa, a ja wzdycham w duchu.
– Do dna, panno Colbern – szydzi Parish. – Mam nadzieję, że twoje wyrafinowane podniebienie to zniesie. Dopilnuję, że przełkniesz każdą kroplę.
Słyszę parsknięcia i czuję ciepło wypływające na policzki na tę idiotyczną dwuznaczność, a Jasper wpatruje się we mnie z wyczekiwaniem.
– Możesz mi zademonstrować, jak się połyka, skoro masz taką wprawę – stwierdzam.
Nasz pojedynek zaczyna wykraczać poza standardowe zaczepki, a spojrzenie chłopaka sprawia, że przeszywa mnie dreszcz. Patrzy na mnie tak, jakby wiedział coś, o czym ja nie mam pojęcia, a w kontekście rzuconych niedawno tekstów kompletnie mi się to nie podoba.
– Wierzę, że wiesz, co robić – rzuca.
Prycham, łapię w końcu kubek i po chwili go przechylam. W dół gardła spływa mi chłodny sok jabłkowy wymieszany z wodą. Kieranowi udało się zrealizować swoją część i upewnił się, że po mojej stronie stołu nie znajdzie się żaden alkohol. Dzięki temu wiem, że nawet gdybym przegrała, nie upiję się ani trochę.
Opróżniam kubek w akompaniamencie okrzyków. Udaję, że krzywię się z niesmakiem, nim wracam do gry. Ta toczy się dalej zażarcie, bo i ja, i Jasper ponownie trafiamy. Nie przestajemy też ciągle sobie dogryzać, a gdy w to wszystko wmieszają się nasi znajomi, zabawa rozpoczyna się na dobre.
– Muszę przyznać, że poprawiłaś się nieco od zeszłego roku – mówi Jasper. – Ćwiczyłaś potajemnie, żeby mnie pokonać?
Nie pozwalam na to, by na moje policzki wpłynęły rumieńce zawstydzenia, ale on i tak chyba odczytuje ze mnie odpowiedź, bo zaczyna się cicho śmiać.
– O cholera, ty naprawdę to zrobiłaś – dodaje. – Zawsze musisz być najlepsza, co?
Wykrzywiam wargi w wymuszonym uśmiechu, kiedy wylatuje z nich jedno z największych kłamstw w moim życiu:
– Kiedyś ci opowiem, jakie to uczucie.
Sama chciałabym wiedzieć jakie.
– Wiecznie się wywyższać i nie mieć swojego życia? – pyta Jasper. – Dzięki. Nie chcę wiedzieć, jak to jest.
Posyłam mu jedno ze swoich wyćwiczonych uroczych spojrzeń.
– Ty wolisz wiedzieć, jak to jest być przegranym. Łapię. A teraz do dna.
Nie spuszcza ze mnie wzroku, kiedy wypija kolejną porcję alkoholu. Robi mi się nieco cieplej przez to, jak się we mnie wpatruje. Z jakiegoś powodu odnoszę wrażenie, że chociaż z nim wygrywam, to ja ponoszę porażkę. I mi się to nie podoba.
Kontynuujemy jednak grę bez przerw. Parish ma dobry cel, w końcu to nasz najlepszy koszykarz. Słyszałam kiedyś, jak trener mówił dyrektorowi, że dawno nie widział takiego talentu i że chłopak ma przed sobą świetną przyszłość, kilka uczelni już proponowało mu pełne stypendium sportowe. To mu oczywiście nie wystarcza. On chce też tego, co mam ja i nie planuje się zatrzymywać, nim mnie pokona.
Tego wieczoru sprzyja mi jednak szczęście. Jasper parokrotnie nie trafia, za to mnie udaje się to niemal bez problemów. Doping Kierana i Mads, która niedawno pojawiła się obok, dodaje mi skrzydeł, a to, że nie wypiłam ani kropli alkoholu, przez co nie mgli mi się wzrok, też bardzo pomaga. Tak bardzo, że Jasperowi zostają jeszcze trzy kubki, w czasie gdy ja wrzucam piłeczkę do ostatniego i podskakuję w miejscu.
– Tak! – krzyczę triumfalnie. – Kto jak zawsze jest górą, Parish?
Chłopak posyła mi krzywe spojrzenie i łapie kubek, a Kieran w tym czasie dyskretnie zabiera te z mojej strony, by nikt nie rozpoznał naszej podmiany.
– Miałaś po prostu farta – oznajmia Jasper. – Ale umowa to umowa.
Obserwuję go, gdy spogląda na Zeke'a stojącego przy ustawionym obok młyna głośniku. Chłopak ścisza muzykę, więc uwaga wszystkich imprezowiczów skupia się teraz na Jasperze, który głośno odchrząkuje.
– Colbern wygrała, więc chciałbym teraz wznieść toast – mówi, unosząc kubek. – Za naszą przewodniczącą. Oby ten rok był dla niej naprawdę niezapomniany.
Na te słowa czuję ciarki wspinające się po plecach. Brzmią złowieszczo, jak zapowiedź czegoś strasznego. To, że dokoła panują ciemności i rozlega się skrzypienie od strony młyna, tylko podkreśla upiorny charakter tego momentu.
– Zadbamy, żeby tak było! – woła nagle Zeke.
Kiedy dostrzegam, że ma w ręce różową koronę, marszczę nos. Przed wakacjami ktoś urządził w tym miejscu imprezę urodzinową, więc pewnie ta została z tamtego czasu, skoro jest na niej napis „jubilatka". Przyjaciel Jaspera wkłada mi ją właśnie na głowę, a ja od razu węszę podstęp.
– O co...
– Za Coralie! – mówi chłopak, uśmiechając się do mnie szeroko.
Ludzie to podłapują, wołają moje imię, a ja nie mam czasu zareagować, bo staje przede mną Jasper, który podaje mi jakiś kubek.
– Twoje zdrowie, Colbern – rzuca. Patrzę na niego nieufnie, więc parska pod nosem, po czym przysuwa kubek do ust. Kiedy upija łyk i przełyka, podaje mi napój. – Widzisz? To tylko alkohol, nie trucizna. Nie wypijesz za swoje zdrowie? Czy już się upiłaś i boisz się, że zaraz ktoś będzie musiał cię wynosić?
Łapię od niego kubek, czując na sobie spojrzenia ludzi dokoła, a później opróżniam go w paru łykach. To okazuje się ogromnym błędem. Niemal od razu zaczynam się krztusić, bo mój przełyk płonie, a w oczach stają mi łzy. Dobiegają mnie śmiechy, które ignoruję, kaszląc coraz głośniej, gdy Jasper obejmuje mnie nagle, żeby pomóc utrzymać się na nogach.
– C-co... – wyduszam z trudem.
– Powinienem był ostrzec, że to nie piwo, tylko wyjątkowa mieszanka Zeke'a – stwierdza Jasper z rozbawieniem, łapiąc mój podbródek. Spogląda mi w oczy. – Przeżyjesz, prawda? Byłoby głupio wygrać klucze do Złotego Domu tylko dlatego, że pokonała cię wódka z sokiem.
Odpycham go, czując uderzenie gorąca, a potem zataczam się i na kogoś wpadam.
– Hej – rozlega się znajomy głos. – Wszystko w porządku?
Kręci mi się w głowie, a obraz zaczyna się rozmazywać. Nie mam pojęcia, co dał mi ten kretyn, ale wciąż pali mnie w gardle i miękną mi kolana. Mam naprawdę słabą głowę i niewiele dziś zjadłam, dlatego nie chciałam tknąć nawet kropli alkoholu, tymczasem on dał mi jakąś skondensowaną dawkę, która uderzyła momentalnie.
– On chciał mnie zabić, K – mamroczę do Kierana.
Przyjaciel oplata mnie ramionami, więc opieram czoło o jego klatkę piersiową, próbując powstrzymać to głupie wirowanie. Nie udaje się.
– Co ty jej, kurwa, dałeś? – warczy Kieran.
– Po prostu drinka, takiego, jak mają wszyscy – odpowiada Jasper. – Z potrójną dawką wódki. Nie sądziłem, że wypije go na raz.
Dobrze wiedział, że to zrobię. Nie tylko on uwielbia odpowiadać na wyzwania. Dałam się podejść jak dziecko, bo nie sądziłam, że to coś innego niż piwo, które przeżyłabym nawet mimo słabej głowy, skoro wcześniej piłam tylko sok.
– Zabierz mnie stąd – szepczę, wczepiając się w bluzę Kierana. – Nikt nie może mnie tak zobaczyć.
K kiwa głową, obejmuje mnie pewniej i rzuca jeszcze ponad moją głową:
– Wygrała z tobą, więc wypierdalaj.
Jasper chyba coś odpowiada, ale nie słucham, ponieważ przyjaciel rusza w prawo, przytrzymując mnie pewnie przy swoim boku. Gdyby nie on, na pewno leżałabym właśnie na mchu, pomiędzy tymi ogromnymi krzakami, które rosną przy młynie. Na szczęście Kieran panuje nad sytuacją, zabiera mnie na schody znajdujące się z tyłu budynku i sadza na nich, aż opieram się ciężko o poręcz. Tutaj nikt nas nie widzi.
– Zamorduję go – wyrzucam, z trudem składając głoski w słowa. – Przysięgam.
Kieran kuca przede mną.
– Królowa Lodu cię nie uczyła, żeby nie brać niczego od kutasów pokroju Parisha?
Jęczę cicho, podciągając kolana pod brodę i chowam w nich twarz.
– Podszedł mnie. Powiedział, że to tylko alkohol i że się boję. I ja...
Mówię coraz bardziej niewyraźnie, a w głowie nadal mi wiruje. Kieran rzuca więc, bym sekundę poczekała, a po chwili wraca z butelką wody.
– Masz, wypij. A potem jakoś przetransportujemy cię po cichu do akademika i to odeśpisz.
Upijam parę łyków, czując nieznaczną ulgę w gardle. Nigdy w życiu się tak naprawdę nie upiłam, tym bardziej jednym drinkiem, i niczego nie żałuję, bo w tej chwili jestem jakaś dziwnie ociężała i mam ochotę się śmiać. Wiem, że nie mam nad sobą pełnej kontroli, a to mi się nie podoba. Jestem tym wręcz przerażona. Zwłaszcza że jeśli matka się dowie, będzie po mnie.
– Powiedz chociaż, że on zniknął – mamroczę.
– Tak. Zwinął się razem z Zekiem, dziewczynami i paroma innymi osobami.
Kiwam głową, a później prostuję się nagle i spoglądam na przyjaciela.
– Chwila. Czemu oni też się zwinęli, skoro tylko on przegrał zakład?
Kieran marszczy czoło.
– Pewnie nie chcieli tu bez niego zostawać... – W jego oczach pojawia się zrozumienie. – Albo oni też nas ograli. Wstawaj.
Kiedy słyszę rozlegające się pełne zaskoczenia okrzyki, podrywam się na nogi. Dobiega mnie głos szefa ochrony Golden Flame, przez który czuję narastającą panikę, a potem już biegnę za Kieranem między drzewa, gdy muzyka cichnie. Przyjaciel pomaga mi, bym nie upadła po drodze i jakoś udaje nam się uciec przed pogromem. Gdyby nas przyłapano na imprezie, poza terenem liceum, o tej godzinie bez przepustek i to śmierdzących alkoholem, dostalibyśmy punkty ujemne i karę. Dużą karę.
I podejrzewam, że właśnie tego chciał Parish. Przegrał ze mną specjalnie, by wygrać coś zupełnie innego.
A ja jeszcze nie wiem jak, ale sprawię, że za to zapłaci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top