39. Późna wizyta

#keepmecloseap

Jasper

Coralie opiera czoło o moje ramię, a ja przytulam ją chętnie. Sam jestem oszołomiony tym, co się przed chwilą wydarzyło. Muszę się uspokoić. Nie miałem pojęcia, że moja dziewczyna jest tak utalentowana. Podejrzewałem raczej, że gdy czasem widziałem ją z jakimś zeszytem, to dlatego, że sama pisze pamiętnik i nie chce mi o tym wspominać.

No i zdecydowanie nie sądziłem, że akurat dziś pozwoli mi dać sobie coś więcej.

– Wszystko w porządku? – upewniam się cicho. – Nie zrobiłem nic...

– Chciałam tego – odpowiada. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ale chciałam.

Unoszę jej podbródek.

– Kolejny pierwszy raz? – pytam miękko.

Kiwa z zawstydzeniem głową. Kurwa, to takie słodkie. I niesamowite. Naprawdę nie przypuszczałbym, że ona nigdy się nie całowała. Nie pozwalała się tak dotykać. Nie spała z żadnym chłopakiem.

To wszystko będzie należeć do mnie.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie cieszy, że to ja mogę ci je dawać – szepczę. – I nie wstydź się. Przecież nie zrobiliśmy nic złego.

Spogląda mi w oczy.

– Czy... chcesz, żebym ja też...

Jestem tak podniecony, że sama sugestia może sprawić, że wybuchnę. Dlatego nie pozwalam jej dokończyć.

– Jasne, że chcę, kochanie – mówię. – Ale tylko wtedy, gdy ty też będziesz miała ochotę, okay? Nie musimy dziś nic więcej robić. Poradzę sobie. I chętnie to jeszcze powtórzę, jeśli będziesz chciała.

– Ja... Nie wiem. To było... przyjemne – przyznaje, ledwo poruszając wargami.

Cholera. Mogę jej tyle dać. Już przy naszych ostatnich coraz śmielszych pieszczotach czułem, jaka jest wrażliwa, ale teraz, przed chwilą...

– Więc zdecydowanie pokażę ci jeszcze więcej – zapewniam. – Ale najpierw zjemy. Zaraz po tym, jak podarujesz mi ten rysunek i zgodzisz się wreszcie na bal.

Wzdycha drżąco.

– Co cię powstrzymuje? – pytam, gdy milczy. – Czemu nie chcesz? Jesteśmy parą, Coralie, i...

– Druga klasa. Dyson Wyatt – wyrzuca cicho, więc milknę. – Zaprosił mnie na bal, bo założył się z kolegami, że przeleci bliźniaczkę Cathleen Colbern i zrobi z tej zimnej, sztywnej suki fajną dziewczynę.

Zamieram.

– Co, kurwa?

Przymyka powieki.

– Podsłuchałam, jak o tym rozmawiali.

Nie dodaje nic więcej przez długą chwilę, a ja czekam, aż to rozwinie, przypominając sobie kim był pierdolony Dyson Wyatt. Zdaje się, że pływał w drużynie, jak Kieran. Był zastępcą poprzedniego kapitana. Widziałem, że się przy niej kręcił. Przez jakiś czas krążyły plotki, że ma na jej punkcie obsesję, bo go odrzuciła. Nie był pierwszym, więc pogłoski ucichły.

– Co mu zrobiłaś? – pytam w końcu.

Jestem pewny, że się zemściła. Ja bym to zrobił.

– Nic. Tańczyłam z nim, rozmawiałam i udawałam, że się bawię, jak miało być – wyjaśnia. – A gdy myślał, że ma mnie w garści, podziękowałam grzecznie za udany wieczór i wróciłam do siebie, chociaż próbował mnie namawiać na pójście do niego.

Wpatruję się w nią.

– A po balu?

Uśmiecha się.

– Też nic. Kieran chciał go zabić, ale ja byłam dla niego miła, pozwalałam mu siadać obok mnie na stołówce, uczyliśmy się razem, chodziłam na jego zawody...

Wtedy to do mnie dociera. Przypominam sobie, że przez jakiś czas się spotykali i wydawało mi się, że są parą, choć nigdy nie widziałem, żeby ją dotykał czy całował. To, że się obok niej pojawiał, wkurwiało mnie niemal tak jak jej wizyty u Bentona.

– Rozkochałaś go w sobie i zostawiłaś – domyślam się.

– Prosił mnie na kolanach o skrawek mojej uwagi, gdy mu jej w końcu odmówiłam. Wtedy zaczął być agresywny, więc Kieran z kolegami bardziej dosadnie wyjaśnili mu, że ma mi dać spokój. A ja dodatkowo powiedziałam mu coś jeszcze.

Unoszę brew, więc wyjaśnia:

– Że ta sztywna, zimna suka jest poza jego zasięgiem i zawsze była.

Gwiżdżę przeciągle. Dyson skończył szkołę już dwa lata temu, to działo się krótko przed wakacjami. Coralie ograła go w jego własnej grze.

– Dlatego pamiętaj, Jazz – dodaje cicho, schylając się po zeszyt. Wyrywa z niego jakąś kartkę, która mi podaje, patrząc w oczy. – Ja nie wybaczam, gdy zostanę zraniona. Atakuję. Czasami od razu, czasami później, ale zawsze to robię. Dokładnie jak moja matka.

Odbieram od niej rysunek. To drugi. Znów ze mną w roli głównej, ale tym razem nie podczas treningu. To ja śpiący w łóżku, z kołdrą zsuniętą do pasa, nagą klatką piersiową i rozczochranymi włosami. Widać tutaj mój tatuaż na ramieniu. Obrazek jest tak realistyczny, jakbym po prostu spoglądał na siebie, tylko bez kolorów. No i brakuje na nim najważniejszego – jej obok.

Unoszę wzrok.

– Nie spodziewałbym się niczego innego, iskierko – przyznaję. – A pierdolony Dyson Wyatt ma szczęście, że już się tu nie uczy, bo ja nie tylko wyjaśniłbym mu dosadnie, żeby się odpierdolił. Załatwiłbym mu wylot z drużyny, ze szkoły i skąd bym mógł. Dopisał mu fart, że sama się nim zajęłaś.

Coralie parska, a ja sięgam po pierwszy rysunek i dodaję:

– Naprawdę mogę je sobie wziąć?

– Skoro chcesz.

– Bardzo chcę. Musimy zobaczyć minę Zeke'a, gdy pokażę mu, jak...

– Nie! – przerywa natychmiast. – Nie. Ja... ja nie mówię nikomu o tym, że rysuję.

Marszczę brwi.

– Dlaczego? Chyba nie przez to, że czasami zachowywałem się jak idiota i bez powodu mówiłem głupoty? Bo ja naprawdę nie wiedziałem, że to twoje rysunki. Gdybym wiedział, nigdy nie pieprzyłbym czegoś takiego, zwłaszcza że były genialne. Przepraszam.

Na jej twarzy maluje się trudna do odczytania mina, kiedy przyznaje w końcu:

– Moja mama mi zabroniła. Powiedziała, że to głupie hobby i donikąd mnie nie zaprowadzi...

Spoglądam na nią z niedowierzaniem.

– Żartujesz sobie?

– Ma rację. Mnóstwo osób potrafi pięknie malować czy rysować. Przebicie się nie jest łatwe...

– A przebicie się w przemyśle muzycznym jest? – pytam. – Też nie jest. Tymczasem twoja matka wsparła Cathleen w tym od samego początku, sama ją zachęcała do rozwoju, a tobie zabroniła w ogóle próbować? Co, do cholery, Cora?

– Nieważne.

Zatrzymuję ją, gdy chce się odwrócić.

– To jest ważne – protestuję. – Jeśli to lubisz, jeśli sprawia ci przyjemność, to jest bardzo ważne. Powinnaś rozwijać swoje pasje. Być z nich dumna, a nie je ukrywać dlatego, że twoja matka to ignorantka i hipokrytka.

Wzdryga się.

– Ja...

– Przepraszam, jeśli mówię zbyt dosadnie, ale tak to wygląda. Nie możesz tego nie dostrzegać. Jesteś na to zbyt bystra.

Przymyka powieki.

– Profesor Barton namawiała mnie, żebym zapisała się do kółka – wyznaje. – Pan Benton mnie do tego zachęcał. I Nessa. I Kieran. Wszyscy mówili, że mam talent, ale ja... ja chyba wcale nie jestem taka bystra, Jazz, bo mimo tak wielu pełnych zachęty i wiary we mnie słów, ciągle słyszę tylko te jej.

Nienawidzę Patricii Colbern. Nienawidzę jej, kurwa, z całego serca.

– Więc musimy sprawić, że będziesz słyszeć te dobre, a na jej pierdolenie się uodpornisz – stwierdzam. – Myślę, że doktor Langford w tym pomoże. I ja też ci pomogę.

– Naprawdę?

– Od tego masz swojego chłopaka i przyjaciół – mówię.

Posyła mi nieśmiały uśmiech, a ja łapię się na tym, że moje serce przyspiesza teraz jeszcze bardziej niż wcześniej, gdy jej dotykałem. Coralie ma tak wiele różnych stron. Uwielbiam tę jej silną, twardą i ostrą wersję, ale ta spokojna, nieśmiała i słodka, którą dopiero odkrywam...

– Dzięki – szepcze.

Gładzę jej policzek dłonią.

– Pójdziesz ze mną na bal, Coralie? – pytam po chwili. – Ten i każdy po nim?

Drży lekko, ale tym razem odpowiada to, na co miałem nadzieję:

– Tak, Jazz.

Od razu wstępują we mnie nowe siły.

– Wspaniale. Kiedy pokażesz mi mój kostium?

– Przed samym balem – odpowiada. – To niespodzianka. A teraz chodź, jestem bardzo głodna, a sos wyszedł nam świetnie. Tylko może... no wiesz. Idź do łazienki.

Parskam cicho, obejmuję ją od tyłu i całuję w policzek.

– Mhm. Zaraz wracam.

*

Pierwsze oznaki tego, że coś jest nie tak, pojawiają się po weekendzie. Najpierw podczas rozmowy z mamą dowiaduję się, że ma problemy w pracy, ktoś złożył na nią parę skarg i obawia się o swoje stanowisko, potem mój brat wspomina, że trener z jakiegoś powodu przestał brać go pod uwagę przy wystawianiu składu do kolejnego meczu, a na końcu po szkole zaczynają krążyć idiotyczne plotki na mój temat.

Zaczynam rozumieć, że zemsta matki Coralie naprawdę jest w toku.

Nie chcę jednak martwić mojej dziewczyny, bo wiem, że nie zareaguje na to zbyt dobrze i znów uzna, że to jej wina. W ciągu ostatnich dni widziała się dwa razy z doktorem Langfordem, czuła się lepiej i otwierała się przede mną coraz bardziej. Opowiadała mi o tym, jaką suką jest jej matka i że zawsze zwala o wszystko winę na nią. Nie mam pojęcia, czemu ta kobieta jej nienawidzi, ale nie zamierzam pozwalać, by niszczyła dłużej jej i moje życie.

To dlatego kiedy Cora jest w łazience, łapię jej telefon. Podejrzałem któregoś razu kod blokady, więc bez problemu dostaję się do środka, spisuję numer jej matki, a później przepisuję go do siebie. Przy okazji zauważam dwie bardzo rażące rzeczy, które szybko naprawiam.

– Co robisz? – pyta Coralie po powrocie do mojego pokoju.

Daję jej się przyłapać z telefonem, żeby nie sądziła, że robię coś złego. Nie chcę naprawdę naruszać jej prywatności, chodziło mi tylko o jeden numer. No i dwa szczegóły.

– Dlaczego nie masz mojego zdjęcia na tapecie?

Zaczyna chichotać.

– Bo wolę przez większość dnia nie dostawać odruchów wymiotnych, gdy spoglądam na ekran?

Unoszę kącik ust.

– Chyba miałaś na myśli, że głupio byłoby ci się podniecać po każdym odblokowaniu telefonu.

Rumieni się.

– Akurat.

Odkłada swoje rzeczy na szafkę, a ja opieram się wygodniej na jej maskotce koali. Odkąd ją dostała, śpimy w trójkę. Jest całkiem wygodna. Stanowi niezłe podparcie dla głowy, gdy odkładam telefon Cory i przesuwam spojrzeniem po długich nogach dziewczyny. I mojej koszulce, w której śpi.

– Pouczymy się? – pyta.

Łapię ją za rękę i pociągam do siebie na łóżko. Ląduje z uśmiechem w moich objęciach, siada na mnie okrakiem, a ja łapię jej pośladki w dłonie.

– Pewnie. Uwielbiam się ciebie uczyć.

Jej miękkie wargi lądują na moich w przyjemnej pieszczocie, po której Coralie gryzie mnie mocno, aż syczę.

– Nie ma mowy, Parish – rzuca. – Jutro Blanchard na pewno znowu mnie zapyta. Albo zrobi to Torres. Albo ktoś inny. Rozpraszasz mnie, żeby znowu wyprzedzić.

Moje serce się ściska, gdy wspomina o tym i cholernym rankingu.

– Albo... rozpraszam cię, bo uczyliśmy się przez ostatnie dni niemal codziennie, oprócz wieczoru, gdy malowałaś z Nessą i popołudnia, które spędzałaś z Kieranem?

Odwracam nas szybko, aż ląduje pode mną w pościeli, znów chichocząc. Uwielbiam to, że robi się coraz bardziej swobodna i śmiała, bo właśnie sunie dłońmi po moich plecach i wbija w nie paznokcie.

– Zbliżają się egzaminy...

Całuję ją.

– Mhm. Mów dalej.

– Wiesz, że musimy naprawdę wziąć się do roboty – przekonuje. – Aubrey ostatnio wyczuła krew, gdy spadłam w rankingu. Tak samo jak Mads. Zawiązały jakiś sojusz przeciwko nam i przez to udało im się przekonać Shaford, żeby wkręciła je w twoją akcję charytatywną. Chcą dostać więcej punktów, do tego mają coraz lepsze oceny i...

– I nadal nie mają z nami szans – szepczę w jej usta.

Łączę je ponownie, wsuwając jedną dłoń pod koszulkę dziewczyny. Coralie wzdycha, gdy docieram nią do bielizny. Czekam, czy każe mi się zatrzymać, ale tego nie robi, dlatego chcę posunąć się dalej, tyle że wtedy rozlega się głośne pukanie.

Zamieramy.

– Panie Parish? – słyszę zza drzwi głos Wilburna.

Kurwa.

– Schowaj się w łazience – polecam dziewczynie.

Kiwa głową, zbiera szybko swoje rzeczy, by nie leżały na widoku, a później zamyka za sobą cicho drzwi. Ja za to poprawiam szybko pościel na łóżkach. Nie rozsunę ich już, więc będę improwizował, jeśli ochroniarz zechce tu wejść.

– Dobry wieczór, panie Wilburn – rzucam po otwarciu. – Coś się stało?

Mężczyzna zerka za mnie do pokoju.

– Możemy porozmawiać?

– Jasne. Ubiorę się i już wychodzę.

Nie protestuje, więc wracam szybko do sypialni, łapię swoją bluzę oraz telefon, a potem ruszam do mężczyzny. Prowadzi mnie prosto do drzwi obok, czyli tajnego korytarza, co podpowiada, że właśnie w ten sposób się tutaj dostał. Nie powiem, żeby to nie wywołało we mnie lekkiego niepokoju.

– Gdzie idziemy?

– Do gabinetu dyrektora – odpowiada. – Tam nikt nas nie będzie podsłuchiwał.

Jasne, kolego.

Resztę drogi pokonujemy w ciszy. Mam nadzieję, że Wilburn nie zwrócił uwagi na to, że odcinek korytarza przy moim pokoju jest o wiele mniej zakurzony niż ten obok gabinetu Pearce'a.

– Co się dzieje? – pytam, kiedy wchodzimy już do pomieszczenia.

Dyrektor siedzi za swoim biurkiem, na którym przysiada właśnie Wilburn. Mam złe przeczucia co do tego spotkania, zwłaszcza o takiej godzinie.

– Panie Parish – wita mnie dyrektor.

– O co chodzi, panie Pearce?

Mężczyzna wpatruje się we mnie parę sekund, nim zaczyna:

– Zapewne zdaje pan sobie sprawę z tego, że po szkole zaczęły krążyć nieprzyjemne plotki na temat pana... stylu życia.

Unoszę brew.

– Ma pan na myśli to, że ktoś, najpewniej Aubrey i Madeleine, wypuściły plotkę, że puszczam się za pieniądze, bo moja rodzina głoduje?

Odchrząkuje.

– Nie chciałem tego mówić tak dosadnie, ale tak, to mam na myśli.

Kiwam głową, siadając na krześle naprzeciwko niego.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

– Wie pan też, jak tego typu plotki rujnujące reputację ucznia mogą wpływać na szkołę – dodaje dyrektor.

– Mhm. To byłoby słabe, gdyby ucznia bezpodstawnie oskarżano o takie zachowanie, a szkoła nie dałaby mu swojego wsparcia, tylko planowała coś głupiego. To by dopiero mogło zrujnować reputację.

Jego powieki się mrużą.

– Nie groź mi, Parish – rzuca chłodno. – Nie wezwałem cię tu po to.

– A po co mnie pan wezwał? O tej godzinie? W taki sposób?

– Czym naraziłeś się Patricii Colbern, oprócz tego, że sypiasz z jej córką? – pyta prosto z mostu.

Spinam się. Ale dobra, skoro jesteśmy szczerzy, to proszę bardzo.

– Wow. Dyrektorowi wypada zwracać się tak do ucznia? – kpię. – Dla pana informacji, nie sypiam z Coralie. Jesteśmy parą, ale panu nic do tego. Jej matce zupełnie nic nie zrobiłem, oprócz próby uświadomienia, jak krzywdzi swoją córkę, będąc taką suką. Pan pewnie wie, że Cora nie otrzymuje od niej żadnego wsparcia, jest przez nią gnębiona i tłamszona od lat. Nie zamierzam na to pozwalać.

Pearce wpatruje się we mnie parę sekund, aż przesuwa dłonią po twarzy.

– A miałem cię za bystrego chłopaka – stwierdza. – Masz pojęcie, jak duże wpływy ma ta kobieta?

– Mam. Podejrzewam, że próbuje doprowadzić do zwolnienia mojej matki z pracy, do zniszczenia marzeń mojego brata, no i mnie.

– Zażądała usunięcia cię ze szkoły – uświadamia mnie Pearce. – Te plotki to jedna z podstaw.

Zaciskam zęby. Zalewa mnie wściekłość.

– I co zamierza pan z tym zrobić?

– Mam naprawdę większe problemy niż pomaganie ci, Parish – oznajmia. – Ale nie mogę pozwolić na taki skandal w świetle ostatnich wydarzeń. Masz się z nią dogadać. Jak najszybciej.

– A jeśli tego nie zrobię?

– To będę musiał podjąć bardzo radykalne środki ostrożności – odpowiada Pearce. – A nie chcę tego robić.

Tak jak nie chciał kazać wcisnąć Corze jakichś psychotropów? Ani próbować doprowadzić do zwolnienia psychologów?

– Czemu nie? Pozbyłby się pan problemu.

– I stworzyłbym nowy, bo masz wielu ważnych przyjaciół – kwituje kwaśno. – Niech ci pomogą, Parish. Woodowie albo Ross. Ktokolwiek. Dogadaj się z matką Coralie. Może nawet, jeśli dobrze to rozegrasz, załatwi ci, że dziewczyna przegra i dostaniesz złoty bilet na uczelnię, jaką tylko wybierzesz.

– Słucham? – cedzę przez zęby.

– Daj spokój. Jesteś mądrym facetem. Co jest dla ciebie ważniejsze: przyszłość czy córka Patricii?

– Coralie to moja przyszłość – oznajmiam chłodno.

Pearce zaczyna się cicho śmiać. Wilburn do niego dołącza.

– Tak ci się może wydawać. Jesteś młody i jeszcze niewiele wiesz. Ale Patricia nie zgodzi się na to, żebyś był związany z jej córką. Dla swojego i jej dobra lepiej daj sobie z nią spokój. Najlepiej wyrzuć ją z samorządu.

Nie wierzę, co on właśnie sugeruje. Ja pierdolę. Co za skończony skurwiel.

– Jeśli to wszystko, panie Pearce...

Mężczyzna się krzywi.

– Przemyśl to dobrze. Załatw, żeby te plotki ucichły i Patricia dała ci spokój. – Posyła mi ostrzegawcze spojrzenie. – Naprawdę to zrób, Parish, zanim ja zrobię coś za ciebie. Możesz już iść.

Po tych słowach wstaję i kieruję się do drzwi. Wilburn odprowadza mnie do akademika tym samym korytarzem, ale nie czeka, aż wejdę do siebie. To dlatego na razie tego nie robię, tylko odczekuję odpowiedni czas i ruszam za nim. Serce wali mi jak szalone, bo nie jestem dobry w takich śledztwach, lecz udaje mi się dotrzeć do pomieszczenia za gabinetem dyrektora niezauważonym.

– ...na tyle głupi, sami przekonamy go, żeby odszedł ze szkoły i milczał – rzuca Pearce, na co sztywnieję. – Ale lepiej tego uniknąć. Jeśli rodziny jego przyjaciół by się zaangażowały, zrobiłby się problem. Dlatego na razie mam nadzieję, że chłopak sam to załatwi i zrozumie, że młoda Colbern to tylko kłopot. Mogła zostać jego zastępczynią i byłoby dobrze. Ale jak zwykle nastolatki i ich pieprzone hormony... A Patricia jest wściekła.

– To naprawdę zimna suka – kwituje Wilburn. – Może to ona pozbyła się Mirandy dla Coralie.

Pearce parska.

– Patricia nie dba o tą dziewczynę. Widziałeś, że ledwo przyjeżdża ją odwiedzać, nawet po tym, co się stało. Gdy przyjechała, udawała zmartwioną, ale znam ten typ. Gram z takimi od lat, byle wyciągnąć z nich jak najwięcej datków na szkołę. Tę kobietę o wiele bardziej interesuje kariera i sława, niż którekolwiek z jej dzieci.

– A co z ich ojcem?

– Ponoć zmarł przed ich urodzeniem. Nie zdziwiłbym się, gdyby Patricia go wykończyła. Swego czasu spotykała się z wieloma facetami, próbując w ten sposób coś dla siebie ugrać.

– To znaczy?

– Jej kariera upadała, pieniądze się kończyły... Dlatego gdy zaszła w ciążę, zaczęła się wybijać na dzieciach i byciu matką. Udawała, że wcale nie spadła ze sceny, tylko poświęca się macierzyństwu, a wszyscy ją podziwiali. A potem zaczęła żerować na talencie Cathleen.

Wzdrygam się na taką charakterystykę matki Cory, chociaż dobrze wiem, że właśnie taka jest.

– Lepiej powiedz mi, czy dowiedziałeś się czegoś nowego o tej dziewczynie, co się zabiła – mówi po chwili Pearce. – Wicedyrektorka zaczyna coś podejrzewać. A jeśli się zorientuje, będzie afera, bo powie Paulsenom i pewnie radzie. Cholerna suka. Dybie na mój stołek od lat, a teraz ma jeszcze poparcie części rodziców.

Hm. To może być przydatna informacja. Chociaż wiem, że Coralie nie cierpi Shaford i kobieta była wielokrotnie wobec niej niesprawiedliwa, może według zasady wróg twojego wroga...

– Mówiłem ci wszystko na bieżąco. Ten cały Lane nic nie wie. Oprócz tego, że wydusiłem z niego, że to nie Miranda go zdradziła, tylko on ją, jak już ci wspominałem. Młody śmieć. Ale jest zbyt wielkim tchórzem, żeby jej coś zrobić.

– Aubrey? – zastanawia się dyrektor. – Ona byłaby zdolna. A mówiłeś, że to z nią ją zdradził. W dodatku między cheerleaderkami panują dziwne nastroje.

– Panują, ale to nic nowego. Tam każda chce wygryźć każdą, by zyskać więcej popularności, bo wtedy im się zgadzają lajki w social mediach. Wszystkie w równym stopniu opłakiwały śmierć Mirandy... Nawet jeśli ledwo ją znały. Właściwie to nikt jej dobrze nie znał.

Pearce prycha.

– Problemy nastolatek. To mi przyszło rozwiązywać podczas ostatniej kadencji przed emeryturą.

Właściwie to Wilburn ma je rozwiązywać, nie on, ale dobra.

– Będę je obserwował.

– Byle dyskretnie – mamrocze dyrektor. – Nie chcę, żeby któraś z nich zaczęła mówić, że też je ktoś prześladuje, jak młodą Colbern. Przy niej cisza?

– Nic się ostatnio nie działo. Parish i jego znajomi nie zostawiają jej nawet na sekundę. Starałem się ich czasem obserwować, by sprawdzać, czy nikt ich nie śledzi korytarzami, ale tak nie było.

– I nie mówili nic ciekawego?

– Zwykle siedzą w salonie Złotego Domu – odpowiada mężczyzna. – Tam nie ma korytarzy, jest tylko jedno wejście. Gdybym przez nie wchodził, słyszeliby mnie.

– Trudno. Próbuj dalej. Może ostatecznie okaże się, że ona naprawdę skoczyła. A Coralie dostaje leki, więc już nikogo nie widuje.

– Albo ktoś bierze nas na przeczekanie i ma nadzieję, że to ucichnie – podpowiada Wilburn. – Albo upewnił się, że Colbern nic nie widziała.

– A co z tym chłopakiem? – pyta dyrektor. – Tym, z którym Miranda niby zdradzała swojego?

– Nic nie wie.

Dyrektor wzdycha.

– Dobra. Próbuj dalej. A ja idę się przespać. Mam dość tego tygodnia. A za tydzień ten idiotyczny bal.

Wycofuję się szybko i ruszam w drogę powrotną. Udaje mi się dotrzeć do pokoju bez przeszkód, więc zamykam za sobą drzwi na klucz i stoję przez chwilę w miejscu, analizując wszystko, co usłyszałem.

– Coralie? – wołam.

Dziewczyna wychodzi z łazienki z zaniepokojoną miną.

– Jesteś.

– Siedziałaś tam cały czas? – pytam.

– Bałam się, że wrócicie i nie zdążę się schować. Czego chciał? Nie wie chyba, że tu jestem?

– Nie, nie o to mu chodziło.

– A o co?

Biorę głęboki wdech. Nie chcę jej martwić poczynaniami jej matki. Poradzę sobie z nią, by Cora nie ucierpiała. Muszę ją chronić.

– O Mirandę. Nie mają nowych tropów, więc pytał, czy coś wiem – kłamię. – Znalazłaś ostatnio coś nowego w jej pamiętniku?

– Nie bardzo. Możemy go teraz przejrzeć, jeśli chcesz. Może ty dostrzeżesz coś, czego ja nie widziałam.

Kiwam głową.

– Zróbmy to.

Jeden problem na raz. Resztą zajmę się po kolei od jutra.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top