38. Zawrzyjmy umowę

#keepmecloseap

Coralie

21.08.2023

Powrót do Golden Flame jest dla mnie jednocześnie czymś dobrym i złym. Z jednej strony nie muszę patrzeć na fałszywe twarze rodziców przy każdym śniadaniu, o ile się na nich pojawiają, nie odzywając do mnie niemal słowem. Z drugiej muszę patrzeć na wiele innych fałszywych twarzy.

Na przykład Lane'a. Mówił, że mu na mnie zależy, kocha mnie, a potem widziałam, jak flirtuje z Aubrey i pieprzy się z nią w wyremontowanej hali sportowej. Wiem, że ona zrobiła to specjalnie, ma go gdzieś. Chodzi tylko o to, że nie mogę mieć niczego lepszego od niej. To ona jest numerem jeden, a ja jedynie jej zastępczynią. Dlatego gdy zobaczyła, że udało mi się polubić Lane'a, postanowiła to zniszczyć.

W sumie to się tego spodziewałam. I wiedziałam, że on ulegnie. Dlatego nigdy nie próbowałam z nikim prawdziwego związku. Lane się tak starał, przekonywał, aż uległam, ale to zawsze się tak kończy. Najlepszy przykład mam w domu, mój tatuś to niezłe ziółko. Zdradza matkę na prawo i lewo, a ona przymyka na to oko, bo w sumie sama ma go gdzieś. Założę się, że też ma kochanków.

Więc niby nie powinni się dziwić, że ja też sprawdzam różne możliwości. Chociaż pewnie ich nieco zdziwi, że zapomniałam o zabezpieczeniu i teraz wydaje mi się, że mogę mieć problem. Ale to wydarzyło się tak niespodziewanie... Nie planowałam go podrywać. W sumie to nigdy nie był w moim typie. Właściwie to uważałam, że jest odpychający. Ale gdy tamtego wieczoru nakrył mnie w wieży...

– Co robisz? – rozlega się nagle nade mną głos.

Zamykam gwałtownie pamiętnik Mirandy i spoglądam na Zeke'a. Nie słyszałam, że się zbliża. Ani że trening się już skończył. Tak bardzo skupiłam się na czytaniu kolejnych wpisów Mirandy, najpierw z wakacji, a teraz z pierwszego dnia szkoły, że kompletnie się odcięłam. Teraz zerkam na boisko, gdzie nie ma już koszykarzy ani trenera.

– Czemu nie jesteś w szatni?

– Dostałem zadanie – odpowiada z udawaną powagą.

– Jakie zadanie?

– Mam cię pilnować, gdy Jasper będzie o tobie fantazjował pod prysznicem.

Przewracam oczami.

– Jasne. A tak na poważnie?

– Poszedł pod prysznic. Poprosił, żebym pilnował, że nikt cię nie zaczepia, bo wkurwia go to, jak Rafael zagadywał cię na poprzednich treningach w tym tygodniu. – Nachyla się w moją stronę. – Tak między nami, powiedz chłopakowi, żeby się odczepił. Szkoda mi go będzie, jak Jasperowi skończy się cierpliwość.

Marszczę nos. Przez ostatni tydzień przychodziłam na treningi drużyny, bo Jasperowi na tym zależało. Upierał się też, że skoro moim zdaniem matka może próbować się mścić, nie powinien spuszczać mnie z oczu, żeby mu mnie ukradkiem nie zabrała. Ona na razie milczy. Za to ja najpierw przychodzę tu, potem on idzie ze mną na moje korepetycje. Zawsze pojawia się na nich też Raf, z którym dość fajnie mi się rozmawia. Nawet jeśli nie zapomniałam mu dziwnych spojrzeń wymienianych z Gravesem w Dniu Otwartym. Wciąż rozważam, czy mężczyzna mógłby nam pomóc, ale Jazz powiedział, że na razie wstrzymamy się z mówieniem mu czegokolwiek.

– Rafael to dzieciak – odpowiadam. – Jazz nie może być zazdrosny o pierwszaka.

Zeke posyła mi pełne politowania spojrzenie.

– Proszę cię.

Z jakiegoś powodu zazdrość Jaspera działa na mnie pobudzająco.

– Raf chodzi do mnie na korepetycje, zna moich przyjaciół – wyjaśniam. – Nie zabronię mu ze sobą rozmawiać. Czy Jasper nie może zwyczajowo pogrozić mu palcem, a potem przyjąć do wiadomości, że mam różnych znajomych?

– Och, Jasper już groził mu palcem. Dzieciak ma go gdzieś. Powiedział, że cię lubi i mu bardzo pomagasz, więc nie zamierza dawać ci spokoju.

– No to Jazz będzie musiał to przeżyć.

– Co takiego będę musiał przeżyć? – słyszę z prawej.

Odwracam się wtedy w kierunku chłopaka. Idzie właśnie w naszą stronę, z torbą sportową przerzuconą przez ramię. Włosy ma jeszcze mokre po prysznicu i wygląda nieziemsko przystojnie. Uwielbiam go w tej wersji. Chociaż tak samo jak w mundurku. I bez koszulki, gdy śpimy codziennie u niego. W niedzielę przeniosłam do jego pokoju więcej rzeczy i ustaliliśmy nowy system, by nas nie przyłapano. Na razie wychodzi.

– To, że teraz czas na moją popołudniową zmianę w bibliotece – odpowiadam, podnosząc się. – Dzięki za pilnowanie mnie, Zeke.

– Do usług, Cora.

Jasper wyciąga dłoń, więc splatam nasze palce i niemal natychmiast wpadam w jego ramiona. Kiedy mnie całuje, na moment odcinam się od wszystkiego dokoła. To takie przyjemne. I bywa nawet lepsze, gdy wieczorami kładziemy się na złączonych łóżkach w jego pokoju, a on dotyka mnie i sprawia, że całe moje ciało drży z oczekiwania. Nie posuwa się daleko, nie robi nigdy nic, czego bym nie chciała i zawsze sam się zatrzymuje, a ja za każdym razem rozważam, czy nie kazać mu kontynuować.

– Co dziś w planach na korepetycje? – zagaja.

Wzruszam ramionami.

– Zobaczymy, co będą mieli moi uczniowie. Ale tym razem po nich naprawdę się uczymy, Jazz – ostrzegam.

Nasza ostatnia sesja nauki skończyła się tak, że posadził mnie na stole w salonie, zdjął koszulkę i oboje zyskaliśmy parę nowych malinek. A już te poprzednie były trudne do zakrycia. Musiałam pożyczyć apaszkę od Nessy i kupiłam parę na tamtym wypadzie z Jasperem, ale nie chcę ich ciągle nosić.

– Przecież wróciłaś na pierwsze miejsce – przypomina. – Znowu jesteś numerem jeden w rankingu. Możesz na moment znów odpuścić.

– To ostatni rok – protestuję. – Zbyt wiele od niego zależy.

– Twoja matka, gdy już się ogarnie i nie będzie planować zemsty, nie załatwiłaby ci studiów gdziekolwiek, gdzie byś zechciała, niezależnie od wyników? Gdybyś, no wiesz, jakimś cudem nie dostała się do setek uczelni, które będą się o ciebie bić?

Przygryzam wargę.

– Myślę... że chciałabym wygrać, żebym mogła sama zdecydować, gdzie chcę studiować. Rozmawiałam o tym dziś rano z Bentonem i... I to mogłoby być moje rozwiązanie, wiesz? Pierwsze miejsce dałoby mi stypendium i niezależność od matki.

Mina Jaspera pozostaje nieprzenikniona.

– To dobry plan – stwierdza.

Zatrzymuję go.

– Dlaczego tobie tak zależy? Przecież masz już oferty sportowe z różnych uczelni i...

– No właśnie, iskierko, sportowe – podkreśla.

Przypominam sobie o tym, co wspomniał kiedyś o swoim tacie.

– Boisz się, że doznasz kontuzji i będzie po wszystkim. Dlatego walczysz o pierwsze miejsce. Żeby móc wybrać uczelnię, na którą dostaniesz się niezależnie od tego, czy będziesz grał w kosza.

Kiwa głową.

– Tak.

Wpatruję się w niego parę sekund.

– Więc...

– Więc pozostajemy rywalami – odpiera lekko. – To z nas, które wygra, będzie musiało utrzymywać to drugie na studiach. Co ty na to?

Parskam śmiechem, choć moje serce się ściska. Dociera do mnie, że Jasperowi też bardzo zależy na tym pierwszym miejscu. Pracuje tak samo ciężko jak ja. Stara się. Ogarnia zadania przewodniczącego. Załatwił nam już z radą rodziców dodatkowe rozrywki w pokojach wspólnych w akademikach, organizuje akcję charytatywną dla przedszkola z miasteczka i zbiórkę na ich placówkę, ciągle wstawia się za uczniami narzekającymi na Blancharda terroryzującego każdego, no i jeszcze wspiera mnie. W tym wszystkim znajduje czas na treningi, rozmowy z rodziną i do tego pisze niektóre zadania dla tych, którzy mu za nie niemało płacą. To właśnie to ostatnio wpadł dać swojej matce. Część zarobionych dzięki temu pieniędzy, bo ją w ten sposób wspiera.

– Może ja po prostu...

– Hej, nawet się nie waż – ostrzega. – Rywalizujemy. Ten, kto wygra, ten wygra. A przegrany nie będzie miał pretensji do tego drugiego, bo oboje pracujemy ciężko na to, co mamy, dobrze? Będziemy grać fair i zwycięży lepszy. Nasz związek nie ma tu nic do rzeczy.

Wzdycham cicho.

– Jazz...

– Mówię poważnie. A teraz chodź, nie chcemy się spóźnić.

Ciągnie mnie dalej, aż docieramy do biblioteki. Pani Price akurat opuszcza czytelnię i uśmiecha się do nas uprzejmie, a ja przystaję, kiedy dostrzegam w sali wystaw parę osób pakujących obrazy. Jest wśród nich Graves, którego spojrzenie spotyka się z moim.

– Co jest? – pyta Jasper.

Zerka w tamtym kierunku i się prostuje, ponieważ mężczyzna właśnie rusza prosto do nas.

– Panna Colbern, pan Parish – rzuca. – Dobrze, że was widzę. Mógłbym z wami chwilę porozmawiać?

Kiwamy głowami, nie do końca pewni, o co może chodzić, jednak przechodzimy za nim do sali. Nie dostrzegam tu nikogo znajomego oprócz woźnej, która nadzoruje pakowanie dzieł. Moje Rozdarcie trafiło ponownie do schowka w Golden Arts. Nie zdecydowałam się jeszcze na nic w związku z tym.

– Coś się stało, panie Graves? – odzywa się Jasper.

Mężczyzna zaprzecza ruchem głowy.

– Nie. Po prostu miałem nadzieję, że złapię was poza sesją rady, gdzie próbujesz zawsze zachować neutralność i obiektywność, żeby nikogo nie urazić – odpiera Graves, a Jazz się spina. – A ja chciałbym usłyszeć szczerą odpowiedź.

– Na jakie pytanie? – wtrącam. – I do czego ja jestem potrzebna?

– Na temat nowych psychologów w szkole – wyjaśnia. – Dostałem niepokojące sygnały od dyrektora Pearce'a, że nie sprawdzają się w swojej roli, a znam każdą z tych osób. Czy jako osoby reprezentujące uczniów w tej szkole zgadzacie się z tą opinią?

Wymieniamy spojrzenia z Jasperem.

– Byłam na paru spotkaniach z panem Langfordem – zaczynam w końcu cicho. – I ja... Myślę, że on serio próbuje nam pomagać. Chce słyszeć prawdę, a nie to, co ma nadzieję, żeby odnotować kolejny sukces terapeutyczny.

Graves koncentruje się na mnie.

– Spotkania z nim ci pomagają?

Przygryzam wargę.

– Nie byłam na nich już jakiś czas – przyznaję. – Ale... chyba chciałabym pójść. Zwłaszcza że dyrektor na to nalegał.

– Tyle że dyrektorowi nie podobają się te nowe osoby – wtrąca ciszej Jasper, patrząc uważnie na Gravesa. – Nie są tak... wylewne jak pani Green.

Oczy Gravesa się mrużą. Wydaje się dokładnie rozumieć, co Jazz ma na myśli. Ściskam dłoń chłopaka. Nie wiem, czy to dobry pomysł, by o tym mówić. Ale mimo tamtego dziwnego zachowania, Graves do tej pory naprawdę zdawał się działać dla naszego dobra. I Jasper mówił, że pytał go nawet w tym tygodniu, czy u mnie już wszystko w porządku. Może... serio go to przejęło, bo jestem koleżanką jego syna?

– Rozumiem – mówi w końcu. – Tego się obawiałem. Pearce nic się nie zmienił w ciągu tych lat. – Na twarzy mężczyzny pojawia się chłodny uśmiech. – Dziękuję, że mi powiedzieliście. I uważam, że powinnaś spotkać się jeszcze z doktorem Langfordem, Coralie. To wspaniały specjalista. Nie musisz mierzyć się sama z tym, co cię dręczy. A w razie problemów, moja propozycja jest wciąż aktualna.

Ściskam znów palce Jaspera, a on odpowiada krótkim pokręceniem głowy. Nie ufa mu aż tak. No dobrze.

– Dziękuję, proszę pana. Będę pamiętać. – Zerkam na kręcących się dalej ludzi. – To pan kupił ostatecznie całą kolekcję?

Przytakuje powoli.

– Tak. Mówiłem ci. – Unosi kącik ust. – Jestem koneserem.

Żegnamy się po chwili i kierujemy do sali nauki. Paru uczniów już tutaj czeka, więc pomagam im, jak zawsze, rozmawiam chwilę z Rafem, który spóźnił się, bo też wpadł na Gravesa, no a po godzinie razem z Jasperem wracamy do Złotego Domu na spotkanie samorządu. Dziś później ze względu na próby kółka Payton i Justina.

Po omówieniu nadchodzącej imprezy i naszych zadań, spędzamy czas w siódemkę, jak przez ostatnie dni. Ostatnio nawet dołączyli do nas Kieran i Nessa, w drodze wyjątku, bo chciałam posiedzieć także z nimi. Okazało się, że dogadują się zaskakująco dobrze z Zekiem i Payton. Dzisiaj jednak nasze spotkanie jest krótsze, ponieważ jutro czeka nas test, więc przyjaciele Jazza zbierają się na kolację i do nauki.

– Czekaj – rzucam do chłopaka, kiedy i on chce skierować nasze kroki do stołówki. – Nie mieliśmy czasu... Co sądzisz o Gravesie? Myślisz, że on serio się przejmuje?

– Trudno go wyczuć, iskierko – przyznaje Jasper. – Nie do końca podoba mi się ten gość. Nie wiem, czemu. Patrzył się dzisiaj na mnie o wiele bardziej wrogo niż wcześniej. Zauważyłaś?

Marszczę brwi.

– Nie. Naprawdę?

– Mhm. Gdy cię zobaczył, wyglądał normalnie, a potem dostrzegł mnie obok. Nie wiem. Jakby był wkurzony czy coś. A we wtorek na radzie zachowywał się normalnie. Dziwny koleś. Ale i tak wolę tych jego doktorów, niż panią Green. I zgadzam się, że powinnaś chodzić do Langforda. Nikt się nie dowie. Możemy kazać mu przychodzić tutaj, jeśli chcesz. Zrobimy wam miejsce w gabinecie, nikt nie będzie przeszkadzał. I nie będzie wiadomo, do kogo tu przychodzi.

Rozważam to przez moment.

– Możemy spróbować. To by mi chyba pomogło – przyznaję.

Jasper mnie obejmuje.

– Wspaniale. Pogadamy z nim jutro. Ale ja już jestem dumny, że się odważyłaś.

Uśmiecham się lekko.

– Dzięki, Jazz. – Przypominam sobie, że chciałam z nim pogadać o czymś innym. – Czytałam dzisiaj znów pamiętnik Mirandy. Nie daje mi to spokoju.

Chłopak się krzywi.

– Mi też. Znalazłaś coś nowego?

Przytakuję i streszczam mu tamten wpis.

– Może znajdziemy, z kim się spotykała. Albo przyciśniesz Lane'a. Bo z tego wpisu wynika, że to nie ona go zdradziła. A on opowiadał wszystko inaczej. Co, jeśli... zagroziła mu, że o wszystkim opowie?

– To dobre pytanie – stwierdza Jazz. – Spróbuję go znowu przycisnąć. Chociaż widziałem, że Wilburn z nim gadał. I Lane był mocno wściekły po tamtej rozmowie.

– Ochroniarz chyba serio próbuje coś wybadać – przyznaję. – Po szkole krążą plotki, że ktoś znowu sprzedaje prochy i szukają po cichu winnego.

Jasper parska.

– Pewnie sami rozpuścili tę plotkę, żeby nie poszły inne.

– Ale dzięki temu, że wzmogli czujność, serio nic się ostatnio nie działo – zauważam. – I dlatego że jesteś ciągle obok. Ty lub Zeke lub Kieran z Nessą.

– Nadal nie chcesz im powiedzieć?

– Nie chcę ich martwić. Może to się skończyło? Ta osoba zrozumiała, że nic nie wiem, i odpuściła?

– Albo usypia naszą czujność – mówi Jasper.

Wzdrygam się.

– Rany, nie mów tak.

Gładzi moje plecy.

– Przepraszam. – Odwraca się przez ramię. – Jesteś głodna?

Przytakuję.

– Bardzo.

– A co powiesz na to, żebyśmy dziś nie pchali się na stołówkę, tylko zrobili sobie sami kolację i kolejną randkę?

Rozchylam wargi z zaskoczenia.

– Naprawdę?

– Mhm. Załatwiłem wszystko, co potrzebne. Mamy tu kuchnię. Jesteśmy sami. Później zajmiemy się wpisem Mirandy, Lane'em i tak dalej. Ale ten wieczór będzie tylko dla nas. Co ty na to?

Jak mogłabym odpowiedzieć inaczej niż: „jestem na tak"?

*

Zapach sosu pomidorowego jest naprawdę zachęcający. Nie spodziewałam się, że tak będzie, bo kiedy Jazz zaproponował wspólne gotowanie, dokładnie to miał na myśli, a ja tego też nigdy nie robiłam.

To nasz kolejny pierwszy raz.

Mam nadzieję, że nie przesadziłam z przyprawami ani że nie rozgotowaliśmy makaronu. I że klopsiki będą okay. Ekscytuję się tym właściwie, bo to moja pierwsza potrawa. Chcę jej już spróbować, ale kiedy nachylam się nad garnkiem, Jazz mnie powstrzymuje.

– Czekaj – rzuca i zbiera moje włosy. – Teraz spróbuj. Bez doprawiania sosu swoimi włosami. Uwielbiam je, ale nie w jedzeniu, dobrze?

Parskam cicho, po czym wyjmuję z kieszonki w spódniczce gumkę.

– Może i racja. Zwiążę je.

Jasper przejmuje ode mnie gumkę.

– Ja to zrobię. Podaj szczotkę.

Zaskakuje mnie. Robi mi się jeszcze cieplej, kiedy wyjmuję szczotkę z torebki, podaję mu ją, a chłopak zbiera moje kosmyki, gładzi je delikatnie i w końcu czesze mnie spokojnie. Na zewnątrz jest już ciemno, więc widzę jego odbicie w oknie. Wydaje się skupiony na swoim zadaniu. A jego bliskość i czułość sprawiają, że przeszywa mnie dreszcz.

– Już – mówi.

Przesuwam dłonią po kucyku. Jest naprawdę dobry.

– Czesałeś kiedyś Mercy? – pytam domyślnie.

Uśmiecha się.

– Tak. Zmuszała mnie do tego, gdy mama była w pracy, a ona nie radziła sobie ze szczotką. Jak mi poszło?

Zarzucam mu ręce na kark.

– Wspaniale. Schowaj szczotkę. A ja spróbuję sosu.

Jasper kiwa głową i odwraca się do torby, którą zostawiłam na blacie. Ja za to łapię łyżkę i uśmiecham się szeroko, wyłączając kuchenkę. Sos jest idealny. Nim jednak cokolwiek mówię, dobiega mnie huk, więc spoglądam szybko przez ramię. Moja torba leży na podłodze, a Jazz klnie.

– Przepraszam. Nie umiałem jej zapiąć i szarpnąłem, a wtedy spadła. Zaraz to pozbieram.

Nie przejęłabym się mocno, gdyby nie to, że jej zawartość wysypała mu się pod nogi. A wśród moich zeszytów i książek jest szkicownik, z którego korzystałam dzisiaj, zanim zaczęłam czytać pamiętnik Mirandy.

– Cholera – mamroczę, kucając szybko. – Zostaw. Ja to pozbieram.

Podnoszę pomadkę i piórnik, które leżą najbliżej, a Jasper nachyla się po inne rzeczy, wzdychając głośno.

– To nie było specjalnie. Ja...

– Nie ruszaj! – krzyczę w kolejnej sekundzie, gdy widzę, że właśnie chce podnieść szkicownik. Chłopak unosi brwi i odsuwa się błyskawicznie, kiedy sięgam w jego kierunku. – Jasper, oddaj mi to.

– A co to takiego? – pyta z zainteresowaniem, wstając.

Zostawiam resztę rzeczy i ruszam za nim z szybko bijącym sercem. Nie powiedziałam mu jeszcze o tym. W sumie nie wiem czemu. Zrobię to pewnie w końcu, ale nie w taki sposób. Może kiedyś przy okazji. Ufam mu, ale... ale chyba nie umiem wyzbyć się strachu, że uzna moje rysunki za słabe. Jak tamten baner. Wciąż go pamiętam.

– To mój zeszyt. Osobisty – oznajmiam. – Oddawaj to w tej chwili.

Parish kręci głową i cofa się coraz dalej, a nim go doganiam, chowa się za kanapą. Jego oczy błyszczą z wyzwaniem.

– Zawrzyjmy umowę – rzuca. – Oddam ci ten zeszyt, jeśli zgodzisz się w końcu pójść ze mną i na bal jesienny, i na bal zimowy.

Nadal się na to nie zgodziłam, bo tu też coś mnie blokuje.

– Nie. Oddaj mi ten zeszyt.

Jasper obchodzi kanapę, bo ciągle podążam za nim. Tropię go jak cholerną mysz. Wszyscy wiemy, jak kończą złapane myszy. On będzie jedną z nich, gdy dostanę go w swoje ręce.

– Chcę pójść z tobą na ten bal. Najpierw w głupich kostiumach. A potem, na zimowym, ja w smokingu, ty w bajkowej sukience. Pierwsza para Golden Flame. Idealne połączenie. Nie powiesz, że ci się to nie podoba.

Podoba. Bardzo. Ale w tej chwili jestem zbyt zaniepokojona.

– Nie. Oddaj mi zeszyt!

Przechyla lekko głowę, a ja przyspieszam, więc zaczyna uciekać szybciej. Po chwili znów stajemy naprzeciwko siebie, dzieli nas jedynie kanapa. Muszę ją pokonać, by się do niego dostać. Nie pozwolę, żeby zobaczył, co jest w szkicowniku.

– Musisz mieć tu prawdziwe skarby, skoro tak tego bronisz. Co jest w środku? – pyta. – Plany zamordowania mnie?

– Nie, te publikuję na blogu. Nie marnowałabym na ciebie papieru. Oddawaj to.

Kącik jego ust się unosi.

– Ostatnia szansa. Zgódź się albo...

Rzucam się przez kanapę w jego kierunku, a on zrywa się do biegu. Udaje mi się jedynie złapać rękę, w której trzymał szkicownik, przez co ten spada teraz na podłogę i otwiera się, na szczęście grzbietem do góry. Dopadam go szybko i zamykam, ale w kolejnej chwili zamieram, ponieważ Jasper podnosi pojedynczą kartkę, która wypadła ze środka.

– To była niezła walka, ale zaraz i tak zobaczę, co takiego...

Milknie. Jego oczy rozszerzają się z zaskoczenia. Dobrze wiem, na co pada właśnie jego wzrok. Powinnam była spalić ten rysunek. Dlaczego tego nie zrobiłam? Dlaczego wyrwałam go i zostawiłam? Przecież nie dałabym mu go. Nawet anonimowo. Nie ma szans. Czemu go nie wyrzuciłam?

– Czy to... ja? – rzuca ze zdumieniem chłopak.

Łapię wtedy pewniej zeszyt, odwracam się na pięcie i po poderwaniu z podłogi torby, ruszam do drzwi, czując pieczenie na policzkach. Jest już po mnie. Nie wytłumaczę się z tego w żaden sposób. Rysunek z jego twarzą, z jego numerem z boiska, z jego oczami, jego uśmiechem.

– Cholera, Colbern, poczekaj.

Nie zatrzymuję się. Olewam naszą randkę i kolację, docieram już do wyjścia i wyciągam dłoń, by chwycić za klamkę, jednak w kolejnej sekundzie słyszę:

– Do diabła, zatrzymaj się, Coralie. Proszę.

Zamieram. Użył mojego imienia i poprosił w jednym zdaniu? Mam halucynacje? Nie wiem. Ale kiedy podbiega i odwraca mnie w swoim kierunku przez to, że się zawahałam i nie uciekłam, zadzieram podbródek, po czym spoglądam mu wyzywająco w oczy.

– Co? Chcesz mi znów powiedzieć, że przepłacam za obrazki ściągane z neta? Wiem, że są słabe. Daruj sobie.

Jasper mruga. W jego oczach pojawia się zrozumienie, gdy odkłada rysunek na szafkę obok nas.

– Ten... ten baner na Wiecu Wyborczym. On był twój.

Uśmiecham się kpiąco.

– Był mój. Pierdol się, Jazz.

Próbuję go odsunąć, ale łapie mnie za ramiona.

– Hej, poczekaj.

– Nie zamierzam...

Unosi mój podbródek i układa kciuk na ustach, przez co milknę.

– Kurewsko mi się podoba – szepcze, na co przestaję się wyrywać. – Ten rysunek. Jest wspaniały.

Wpatruję się w niego parę sekund z szybko bijącym sercem.

– Ale z ciebie narcyz – mamroczę.

Unosi kącik ust.

– Więc to naprawdę ja. Narysowałaś to... na treningu?

Przytakuję niechętnie.

– Potrzebowałam nowej tarczy do rzutek – kłamię niemrawo.

Jasper uśmiecha się w pełni, a potem nachyla i nim protestuję, muska moje usta własnymi. Drżę.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że rysujesz? – pyta. – Dlaczego...

– Bo skrytykowałeś mój baner – przypominam. – Nie chciałam usłyszeć, że twoim zdaniem rysowanie to idiotyzm. Nie chciałam, żebyś powiedział to, co ona.

Kręci głową.

– Nigdy bym tego nie zrobił. Nigdy, skoro to dla ciebie ważne. Poza tym... Kurwa, Coralie. Ten szkic jest genialny. Narysowałaś mnie tak dokładnie, jakby to było po prostu zdjęcie. Masz ogromny talent. Podoba mi się to. – Napiera na mnie, aż robię krok do tyłu i opieram się o drzwi, a on całuje mocniej. – Cholernie mi się to podoba. To, że mnie narysowałaś. Że chodzisz na moje treningi i mnie obserwujesz. – Jego głos staje się chrapliwy, oddech urywany, ale chłopak i tak kontynuuje między kolejnymi pocałunkami: – Przepraszam za tamto. Zachowałem się jak kretyn, tamten baner też był świetny, po prostu chciałem ci dopiec. Jesteś cholernie utalentowana, iskierko. Nie miałem pojęcia, że potrafisz tak rysować.

Obejmuje mnie ciaśniej, przyciskając biodra do moich, a ja poddaję się i wpuszczam go do ust. Chłopak łapie za mój kucyk i nawija go sobie na dłoń, a jego język coraz śmielej porusza się przy moim. Rozkoszne dreszcze przebiegające mi po kręgosłupie sprawiają, że mięknę coraz mocniej. To takie przyjemne.

– Chcę dostać te rysunki – szepcze Jasper, przenosząc jedną dłoń pod moją spódniczkę. – Bardzo chcę, Colbern.

– To sobie narysuj – wyduszam.

Całuje mnie znów, a jego palce gładzą wnętrze uda. Nie wiem, co we mnie wstępuje, ale tym razem, kiedy zabiera rękę, by zwolnić, łapię go za nadgarstek i spoglądam mu w oczy. Te jego ciemnieją. Jasper rozumie, czego chcę, bo w kolejnej chwili jego kciuk muska mnie przez bieliznę, aż kolana niemal się pode mną uginają.

Nigdy nie czułam tutaj niczyjego dotyku.

– Nie bądź taka. Podaruj mi go – namawia. – A ja podaruję ci coś innego.

Jego palec przesuwa się w górę i w dół, wargi atakują moje, a pięść zaciska się na włosach, powodując lekki ból. Jasper przejmuje nade mną całkowitą kontrolę.

– Żebyś powiesił nad łóżkiem i się podziwiał?

– Żeby mi przypominał, że pragniesz mnie tak samo jak ja ciebie.

W następnej sekundzie szkicownik wypada mi z rąk. Jasper odchyla mi głowę i całuje szyję, jednocześnie odnajdując drogę pod moją bieliznę, a wtedy jest po mnie. Jego dotyk wpędza mnie w słodkie szaleństwo. Drżę, kiedy zaczyna mnie masować, poruszam biodrami w obranym przez niego rytmie i mięknę coraz bardziej.

– Uwielbiam to, jak na mnie reagujesz, Coralie – szepcze Jasper. – Kurwa, uwielbiam to tak bardzo. Powiedz mi, że tego chcesz. Że nadal mam się nie zatrzymywać. Powiedz mi to.

– Nie przestawaj – wyduszam piskliwie.

To takie nowe, ale niesamowite. Moje ciało reaguje na każdy jego ruch falą przyjemnych dreszczy. Pulsuje potrzebą, którą on może zaspokoić. I Jasper właśnie do tego dąży. Całuje mnie ponownie, a jego wargi zaczynają parzyć. Jest wszystkim, czego mi w tej sekundzie potrzeba. Pochłania mnie. Wprawia w mocniejsze drżenie. Sprawia, że serce wariuje, płuca ledwo działają, umysł nie skupia się na niczym dokoła.

A na końcu przynosi rozkosz.

Jęczę mu prosto w usta, gdy doprowadza mnie na szczyt. Nawet nie wiem, w którym momencie go objęłam, jednak teraz wczepiam się w niego tak mocno, że jeśli puszczę, po prostu upadnę. Przeżywam spełnienie w jego objęciach, ciągle odpowiadając na pocałunki, aż w końcu Jasper odrywa się ode mnie i spogląda mi w oczy.

– Chodź ze mną na bal, Coralie.

– To nie fair – mówię cicho. – Nie fair.

– Co jest nie fair?

– To wszystko – rzucam, oddychając głośno. – To, że pytasz teraz, po tym, co się stało. Że widziałeś ten cholerny rysunek. I... To, że tak na mnie działasz.

Uśmiecha się lekko.

– Życie nigdy nie jest fair, iskierko. A ja nie jestem dobrym chłopakiem, więc nie oczekuj po mnie przykładnego zachowania. – Przysuwa usta do mojego ucha. – Oczekuj powtórki. Wielu powtórek, bo chcę jeszcze wiele razy usłyszeć, jak dochodzisz. Dla mnie.

Przymykam powieki.

– Nienawidzę cię.

Łapie mnie za kark, odwraca do siebie i nakrywa moje wargi ponownie.

– Nie przeszkadza mi to ani trochę. Wiem, że to największe kłamstwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top