35. Wymowna przerwa

#keepmecloseap

Jasper

Łóżka w Golden Flame są dopasowane do osób w pokoju, dzięki czemu ze swoim wzrostem, we własnej sypialni nie męczę się z przykrótkim stelażem i materacem. Ich większym plusem okazuje się jednak to, że są pojedyncze. Dzięki temu nawet gdy Coralie próbuje się nieco odsunąć, wiercąc się w czasie snu, po sekundzie i tak ponownie się we mnie wtula, by nie spaść.

Trzymanie jej w ramionach jest po prostu wszystkim, czego potrzebuję.

Budzę się w naprawdę dobrym humorze, kiedy od razu czuję jej zapach i jej ciepło. A gdy jeszcze do tego dostrzegam, że mi się przypatrywała, przez co teraz się rumieni, przyłapana na gorącym uczynku, uśmiecham się szeroko.

– Dzień dobry, iskierko.

– Hej – szepcze.

– Czy ty przypadkiem nie podglądałaś mnie podczas...

– Następnym razem powinniśmy złączyć te łóżka – przerywa mi szybko. – Masz tu dwa, nie ma sensu się cisnąć tylko na jednym.

– Mi pasuje, jak jest – oznajmiam. – Jeśli będą dwa, jeszcze przyjdzie ci do głowy, że musimy spać w oddaleniu.

Przygryza wargę.

– Sypiam lepiej, gdy jesteś przy mnie – wyznaje cicho.

– Naprawdę?

– Czuję się bezpieczniej.

Ten dzień zaczyna się zajebiście. A może nawet lepiej, bo łapię dziewczynę pewniej i wciągam ją na siebie, sam odwracając się na plecy. Coralie sapie cicho z zaskoczenia i podpiera się na dłoniach po bokach mojej głowy, gdy ja przesuwam palce na jej biodra, by posadzić ją wyżej. Ruch, który przez to wykonuje, działa zbyt mocno na moją wyobraźnię, zwłaszcza że obudziłem się już twardy. Musi to teraz wyczuwać, ponieważ rozszerza oczy.

– Tak na mnie działasz – wyjaśniam. – Ale to nie znaczy, że musimy coś z tym zrobić. Chciałem tylko rozpocząć dobrze poranek.

Przełyka z trudem ślinę.

– W porządku. To nic wielkiego.

Unoszę brew.

– No dzięki, Colbern.

Jej policzki zaczynają płonąć.

– Ja... Nie miałam na myśli...

Parskam śmiechem i przyciągam ją do swoich warg.

– Wiem – mruczę w nie. – Gdybyś miała, nie mówiłabyś takich kłamstw.

Gdy nasze usta się łączą, jej ciało automatycznie mięknie. Nie tylko ona ma wpływ na mnie. Wiedziałem, że nie jestem jej obojętny, jednak obserwowanie tego, czucie pod palcami, jak się rozpala i dla mnie roztapia tylko dzięki zwykłemu pocałunkowi, jest zajebiste.

Chociaż nie aż tak jak to, że dziewczyna przylega do mnie ściśle i zaczyna poruszać biodrami, by się o mnie ocierać. W moim gardle narasta wtedy dziwny dźwięk, coś pomiędzy jękiem a warkotem. Nie potrafię go dokładnie określić. Wiem, że kiedy opuszcza moje usta, Coralie odrywa się i spogląda na mnie z taką radością, jakbym dał jej najlepszy prezent na świecie. Podoba jej się to, jaką ma teraz nade mną przewagę. Ona to uwielbia.

Tak samo jak to, że nie zrywając naszego kontaktu wzrokowego, łapie moje dłonie i przesuwa je na swoje pośladki. Chwytam je więc i zaciskam palce, a ona przerzuca włosy na jedno ramię, nachyla się, po czym ponownie mnie całuje. Jej śmiałość, gdy znajduje się na górze, kurewsko mnie kręci. Uświadamiam sobie, że chyba chodzi właśnie o to. O kontrolę. Coralie nie cierpi jej tracić. Teraz, gdy sama decyduje, co zrobi i co ja mam zrobić, pozwala na więcej.

– Przesuń moją dłoń do przodu, iskierko – proponuję. – Mogę dać ci przyjemne rozpoczęcie tego dnia. Bardzo przyjemne.

Oddycha ciężko, znów poruszając biodrami.

– Jest przyjemnie. Tobie nie? – pyta.

Mam ochotę złapać ją, przycisnąć do pościeli i pokazać jej prawdziwą przyjemność. Czuję, że z nią zmiotłaby mnie z powierzchni ziemi.

– Jest – przyznaję. – Właściwie to jeśli zaraz nie przestaniesz, będę miał duży problem.

Zatrzymuje się i łączy nasze spojrzenia.

– Miałabym wtedy o czym opowiadać – stwierdza lekko.

Mrużę oczy, moja dłoń wystrzeliwuje do góry. Nie udaje mi się powstrzymać. Wplatam palce we włosy Coralie, odchylam jej głowę i atakuję jej szyję, aż wzdycha głośno.

– Ja też będę miał. O tych trzech malinkach na twojej skórze.

Piszczy i odpycha się ode mnie.

– O ilu?!

Wyskakuje z łóżka, a ja wybucham śmiechem, gdy podbiega do szafy z lustrem. Kiedy przed nią staje i zerka na swoją szyję, na jej twarzy maluje się przerażenie.

– Jezu, Jazz, kompletnie cię pogięło? – pyta z jękiem. – Jak ja to niby zakryję, skoro są w trzech różnych punktach i na różnej wysokości? Nie mam aż tak wysokich golfów. Ani tak szerokiej apaszki. Jasna cholera.

Unoszę się na łokciach.

– Nie zakrywaj.

Posyła mi mordercze spojrzenie.

– Jeśli to mnie miało wystraszyć, to nie wyszło – oświadczam, wysuwając się z łóżka. – Uwielbiam twoje krwiożercze miny.

Coralie kręci głową, ale nim odpowiada, obejmuję ją już od tyłu i spoglądam na nas w lustrze. Jest taka drobna, niższa ode mnie o głowę, a jednocześnie idealnie pasuje do moich ramion.

– Nie próbuj mnie ułagodzić – rzuca. – Odbiło ci z tym.

Podnoszę rękę i układam ją na jej szyi. Mój kciuk muska tę malinkę, którą zrobiłem na gardle dziewczyny. Największą. Na samym środku. Czuję, jak Coralie przełyka z trudem ślinę.

– Mam ochotę całą cię w ten sposób naznaczyć – szepczę. – Żeby mieć pewność, że dotarłem wszędzie.

Drży.

– Gdybyś był dyskretny, może bym ci na to kiedyś pozwoliła – mówi surowo, uderzając mnie łokciem. – Ale teraz...

Odwracam ją do siebie i badam wzrokiem jej twarz.

– Możesz mi zrobić takie w zamian. W którym miejscu chcesz.

Otwiera usta, jakby chciała zaprotestować, lecz po sekundzie kiwa głową.

– Dobra.

Popycha mnie na łóżko, na które opadam z uśmiechem. Poszerza się, kiedy Coralie siada na mnie okrakiem. Rzednie natomiast, gdy dziewczyna łapie moją twarz i przysuwa wargi do czoła.

– Hej – łapię ją za włosy i powstrzymuję.

– Powiedziałeś, że w którym miejscu chcę – przypomina.

Klnę pod nosem.

– Ale nie na czole.

Posyła mi niewinne spojrzenie.

– Chcę się upewnić, że wszędzie dotarłam, Jazz. Nie wycofasz się teraz chyba.

Ja pierdolę.

– Nie wycofam – przyznaję. – Masz rację. Powiedziałem, że gdziekolwiek chcesz.

Uśmiecha się triumfalnie i znów chce nachylić, jednak dodaję:

– Ale wiesz, że każdy się domyśli, kto zrobił mi malinkę na czole, tak? – upewniam się, na co zamiera. – Nie zamierzam jej zakrywać. W sumie to podoba mi się to, jak ostentacyjnie mnie oznaczysz. Ja byłem skromniejszy, dałem ci tylko bluzę, a ty polecisz na całego i właściwie...

– Ugh, zepsułeś całą zabawę – oznajmia, schodząc ze mnie. – Wal się. Zero malinek.

Po tych słowach łapie swoją komórkę z szafki i rusza do łazienki, wstukując coś na ekranie. Obserwuję ją, kiedy odgarnia włosy na plecy i sięga do klamki. Widzę więc dokładny moment, w którym napina mocno ramiona i zamiera.

– Co się dzieje? – pytam natychmiast.

Nie odpowiada. Wpatruje się w telefon, więc zrywam się z miejsca, obawiając tego, czy ktoś nie napisał jej czegoś głupiego, czy nie dostała jakiejś wiadomości, jednak kiedy do niej docieram, widzę, że nie o to chodzi. Coralie wpatruje się w listę opublikowaną na stronie szkoły. Ranking.

Na którym moje nazwisko widnieje na pierwszym miejscu.

Jej dłonie drżą tak bardzo, że to nie wydaje mi się normalną reakcją.

– Przecież zaraz znowu mnie stamtąd wykopiesz – zapewniam. W tej chwili nawet nie myślę o tym, jak bardzo samemu zależy mi na tym cholernym rankingu i wygraniu z nią pod koniec roku. – Wyprzedziłem cię o ułamki punktów. Po weekendzie nadrobisz jedną oceną i kolejnymi korepetycjami i...

Blokuje telefon, akurat kiedy zauważam też w powiadomieniach, że dostała wiadomość od matki. Nie wyświetla się treść.

– Muszę iść – mówi głucho.

Kiedy odwraca się do drzwi, zatrzymuję ją szybko.

– Nie wyjdziesz stąd w mojej koszulce – rzucam, próbując rozluźnić atmosferę. Ona naprawdę przejęła się tym tak, jakby ktoś jej umarł. – Coralie.

Spogląda na mnie bez wyrazu.

– Racja.

Po tym rusza w lewo, do swojej torby. Nadal się trzęsie, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zrzuca moją koszulkę przez głowę. Stoi tyłem, więc widzę wyłącznie jej nagie plecy i jasne, koronkowe majtki. Później widok zasłania mi jej zwykła szeroka bluzka, no i legginsy, które wciąga na biodra. Ubiera się całkowicie, zasłaniając włosami szyję.

– Zaprowadzisz mnie, proszę? – pyta cicho.

Jest taka chłodna. Jakby w jednej sekundzie wyparowało z niej całe ciepło, cała radość.

– Coralie...

– Moja mama będzie tu za dwie godziny, Parish – przerywa. – Muszę się ogarnąć.

Wpatruję się w nią z niedowierzaniem.

– Z powodu rankingu?

– Nie mogła przyjechać wczoraj. Będzie dziś. Zaprowadzisz mnie czy nie?

Przytakuję, łapię swój T-shirt, a później znanym systemem upewniam się, że na korytarzu nie ma ochroniarza ani żaden się nie zbliża. Tutaj mamy prościej, mój pokój jest zaraz przy przejściu, więc dostajemy się do niego błyskawicznie. Dopiero w akademiku damskim robi się problem, bo Cora musi pokonać cały korytarz, by wrócić do siebie. Obawiam się, że to, w jakim jest stanie, nie pomoże.

Zatrzymuję ją przed samymi drzwiami.

– To tylko głupi ranking, a nie sprawa życia i śmierci, iskierko.

Kręci głową. Myślę, że mi nie odpowie, więc kiedy to robi, całkowicie mnie zaskakuje.

– Może dla ciebie. Jesteś kapitanem koszykarzy, przewodniczącym, masz wspaniałych przyjaciół, wszyscy cię uwielbiają, czeka cię świetna kariera w sporcie i... – Milknie, jakby zorientowała się, że powiedziała za dużo. Wygląda wręcz na przerażoną, że tak się odsłoniła. – Nieważne.

– Ważne – protestuję cicho. – To jest ważne. Powiedz mi, dlaczego dla ciebie aż tyle znaczy. Byłaś dwa lata z rzędu przewodniczącą, teraz nadal należysz do samorządu i świetnie sobie radzisz. Masz Kierana i Nessę, którzy są warci sto razy więcej niż ci fałszywi idioci, z którymi kiedyś się zadawałaś. Masz przed sobą miliony możliwości dzięki temu, jaka jesteś inteligentna, wspaniała i zaradna, a jakby tego było mało, twoja siostra jest cholerną gwiazdą popu, co otwiera setki nowych drzwi. Dlaczego sądzisz, że mam lepiej?

W jej oczach pojawiają się łzy.

– Bo robisz to, co kochasz i się niczego nie boisz – szepcze.

– A ty się boisz? – pytam łagodnie.

– Cały czas.

– Czego?

– Serio musisz pytać? Moja bliźniaczka jest sławna. Moja matka była sławna. Obie są utalentowane, piękne i uwielbiane. Nie dorastam im do pięt. Próbuję i próbuję jakoś się wyróżnić, zrobić cokolwiek, żeby być choć w połowie tak dobra jak one, ale ciągle jestem tylko rozczarowaniem, Jasper. Ta głupia lista to jedyne, co mam. Jedynie tam byłam jeszcze pierwsza. Do dzisiaj. A ona przyjedzie, akurat teraz, i znowu powie, że... że...

Dociera do mnie, że mówi o matce. Ona jest przerażona tą wizytą.

– Że?

Na twarzy dziewczyny pojawia się chłód.

– Muszę iść.

Próbuję ją zatrzymać, jednak przekręca klucz i wypada za drzwi. Zamyka je za sobą cicho, a potem słyszę jej kroki. Zamierzam za nią podążyć, tyle że wtedy nagle dociera do mnie damski głos:

– Panno Colbern?

Kurwa.

– Dzień dobry, pani Meadows – odpowiada spokojnie Coralie.

– Coś się stało? Czemu nie jest pani w pokoju i ma jakąś torbę...

– Moja mama napisała mi, że będzie niedługo w szkole – mówi dziewczyna. – Więc chciałam wyjść i poczekać na nią na dole, ale zerknęłam na zegarek. Przecież dopiero za godzinę akademik będzie otwarty. – W jej głosie pobrzmiewa rozbawienie. – Tak się podekscytowałam, że uda jej się wpaść, chociaż wczoraj nie mogła, że kompletnie wypadło mi to z głowy. Dlatego się wracam. Na pewno miała na myśli, że „niedługo", czyli po rozpoczęciu się już naszego weekendowego dnia.

Mówi z taką pewnością i szczerością, że sam bym jej uwierzył. Jest doskonałą aktorką, o czym już wiedziałem. Jedynie mnie udaje się rozbijać jej maski.

– Na pewno tak – odpiera pani Meadows. – Wytrzymasz jeszcze godzinę do wizyty.

– Będę musiała. Do widzenia, proszę pani.

Kobieta ją żegna, a ja słyszę dźwięk zamykanych drzwi. Dziewczyna najwidoczniej dociera do swojego pokoju, więc podążenie za nią nie ma sensu. Zostałbym przyłapany. Przekręcam więc cicho klucz, po czym wracam do siebie. Mimowolnie, jak ostatnio, nasłuchuję innych kroków czy jakichkolwiek dźwięków, jednak nic takiego się nie pojawia.

Docieram do pokoju bez problemu, siadam na łóżku i przesuwam dłonią po twarzy.

Coralie jest naprawdę o wiele bardziej skomplikowana, niż przypuszczałem, a ja nie wiem, jak jej teraz pomóc.

*

Kiedy tylko otwierają akademik, idę do tego damskiego, bo Coralie nie odpisuje na wiadomości. Niepokoi mnie to wszystko. Nie uspokajam się jednak, kiedy w dyżurce mówią mi, że dziewczyna opuściła budynek dosłownie minutę temu. Szukam jej więc, ale nie znajduję w stołówce, w szatni ani nigdzie w głównym gmachu. Do Złotego Domu beze mnie nie ma wstępu, inne budynki są zamknięte...

Mrozi mnie myśl, że może poszła do Bentona. Przypominam sobie, jak ostatnio dziwiła mnie jego reakcja na wieść o przyjeździe matki Cory. A przecież on jej ponoć od jakiegoś czasu pomagał... Najpierw jednak, nim idę do niego, postanawiam sprawdzić, czy pani Colbern przypadkiem nie przyjechała wcześniej.

Wartownik przy bramie odpowiada, że nie, nikt się tu jeszcze nie pojawił. Za to moje pojawienie się tu to błąd, ponieważ natykam się na Wilburna, który na mój widok mówi, że musimy pogadać. Naprawdę w tej chwili temat Mirandy odchodzi w moim umyśle na dalszy plan i próbuję zbyć faceta, tyle że ten mocno naciska. Nie mam wyjścia i kieruję się z nim do jego gabinetu, który znajduje się w innym skrzydle niż ten dyrektora.

Rozmowa z Wilburnem jest naprawdę wkurzająca. Zadaje mi idiotyczne pytania, utrzymuje ten swój podejrzliwy ton, próbuje wyciągnąć ze mnie jakiekolwiek złe opinie o różnych uczniach, którzy mieli styczność z Mirandą. Wydaje mi się aż za mocno w to zaangażowany, jakby od znalezienia odpowiedzi zależało jego życie. A może zależy? Może Pearce ostatecznie kazał mu znaleźć mordercę, inaczej go wywali?

Nie mam pojęcia. W tej chwili nie bardzo mnie to obchodzi.

– Wiem jedynie, że Miranda kogoś miała – rzucam w końcu, żeby się odczepił. – Zerwała z moim kumplem z drużyny, Lane'em, bo znalazła kogoś innego.

W sumie to go z nim zdradziła, ale tego nie dodaję. Lane jest w porządku. Niepotrzebnie sprowadziłbym na niego podejrzenia.

– Chłopak mógł się mścić? – pyta mimo to Wilburn.

– Nie. Lane jest najspokojniejszym z nas. Bardzo to przeżył, znienawidził ją, ale trzymał się z daleka.

– Jak, skoro była cheerleaderką, a on gra w drużynie?

– Normalnie. Dystansował się. Zresztą, niech pan spyta jego, powie panu to samo. Mogę już iść?

– Ostatnie pytanie, panie Parish. Wiesz, z kim Miranda miała romans?

Kręcę głową.

– Nie.

– Żadnych podejrzeń? Żadnych plotek? – drąży.

– Nie – odpowiadam ostro. – Nie interesowała mnie na tyle, żebym słuchał o niej plotek.

W końcu facet pozwala mi wyjść, więc dzwonię znów do Coralie, jednak przełącza mnie na pocztę. W akcie desperacji chcę odezwać się do Kierana, ale wtedy wychodzę zza rogu i słyszę głośny stukot szpilek, któremu towarzyszą pospieszne kroki.

– ...się pani wizyty – dobiega mnie głos sekretarki. – Mogła pani zadzwonić wcześniej, pani Colbern, przyjęlibyśmy panią lepiej. Gdyby wartownik nie dał znać...

– Nie potrzebuję specjalnego przyjęcia – odpowiada łagodnie kobieta. – Spokojnie. Chcę tylko porozmawiać z Charlesem, a później moją córką, bo nie mogłam się wczoraj pojawić.

W jej głosie słychać niby uprzejmość, ale przypominam sobie dzisiejszą rozmowę Cory z ochroniarką na obchodzie. To też pewnie kłamstwo.

– Oczywiście, proszę pani. Coralie już jest w sekretariacie, minęłam ją, gdy po panią wyszłam. A dyrektor Pearce pojawi się niedługo.

Kroki się oddalają. Nie stoję jednak bezczynnie, tylko podążam za kobietami, czując, że muszę to zrobić. Docieram za nimi do sekretariatu, w którym słyszę, jak pani Watts proponuje matce Coralie kawę, herbatę i gwiazdkę z nieba. Kobieta oczywiście odmawia i pyta jedynie, czy mogą wejść już do gabinetu dyrektora, to nadrobią z Coralie zaległości, nim pojawi się Pearce.

– Oczywiście – zapewnia pani Watts. – Proszę.

Udaje mi się dostrzec jedynie, jak Coralie i jej matka wchodzą do pomieszczenia, a potem widzę, jak sekretarka przymyka drzwi. Następnie odwraca się i rusza niczym błyskawica do wyjścia.

– Panie Parish, to nie jest najlepszy moment – oznajmia. – Pana Pearce'a nie ma, odezwie się do pana później.

Po tym biegnie w kierunku wyjścia. Może Pearce spał tym razem na miejscu, zamiast wrócić do swojej wypasionej willi za miastem, więc pędzi go obudzić. Nie skupiam się jednak na tym, tylko podchodzę do drzwi gabinetu, zza których dobiegają mnie przytłumione głosy. Z początku ich nie rozróżniam, dopóki się nie podnoszą.

– Co jej nagadałaś? – pyta pani Colbern.

– Nic – odpowiada Coralie. – My tylko rozmawiałyśmy. Wcale nic jej nie...

– I dlatego twoja siostra wczoraj mi powiedziała, że cię zaniedbuję? Że powinnam spędzać z tobą więcej czasu?

Nie podoba mi się ten ton. Czy ona serio ma do niej pretensje o coś, co powiedziała Cathleen? O to, że chciała, by poświęciła więcej uwagi drugiej córce?

– Cat coś źle zrozumiała...

– Dzwoniłam też do Shaford – ucina pani Colbern. – Powiedziała mi, że masz jakieś urojenia

Co, kurwa?

– Nie, mamo – mówi Coralie obronnym tonem. – Ja jedynie...

– Do tego rada rodziców chciała ostatnio, żebym przyjechała na spotkanie, bo nie umiałaś nawet ukrócić tych śmiesznych plotek. Jesteś tak słaba czy tak głupia, że nie potrafisz sobie poradzić z bandą plotkujących nastolatek?

Nie wierzę w to, co słyszę.

– Ja...

– Wiesz, co by się stało, gdyby ktokolwiek podłapał historię o tym, że bliźniaczka Cathleen Colbern jest wariatką? Szkoła nie pozwala na wywlekanie spraw na zewnątrz, ale nigdy nie wiadomo, czy te głupie nastolatki nie złamią zasad. Chcesz zniszczyć opinię swojej siostrze? Wywołać aferę, żeby postrzegali nas jako słabych?

– Nie, mamo.

– To weź się w garść – warczy kobieta. – Masz na nazwisko Colbern. Jeśli jeszcze raz usłyszę, że wymyślasz sobie jakieś sytuacje, by zwrócić na siebie uwagę albo jeśli jakikolwiek brukowiec podchwyci temat o tym, że jesteś morderczynią i wariujesz, znajdę ci lepszą szkołę. Całkowicie odizolowaną od świata. Rozumiesz?

Ona jest kompletnie popierdolona. Czekam na to, aż moja Coralie każe jej iść do diabła, ale słyszę jedynie:

– Tak, mamo.

– Jeśli masz mnie kiedyś zastąpić u boku Cat, musisz już od teraz dbać o swoją przyszłość. Dlatego to takie ważne, żebyś nie wplątywała się w żadne afery. Musimy dbać o to, jak ludzie nas postrzegają. Wiesz, jak jeden skandal może zniszczyć całą budowaną latami opinię. A my jesteśmy rodziną. Mamy tylko siebie. Ja, Cat i ty.

– Pewnie, mamo. Ty, Cat. – Coralie robi wymowną przerwę, która sprawia, że moje serce pęka. Już rozumiem. Wszystko, kurwa, rozumiem. – I ja. Poprawię się.

Sztywnieję, gdy słyszę jak ta kobieta mówi do niej:

– Mam wątpliwości, biorąc pod uwagę, że rozczarowujesz mnie ostatnio na każdym kroku, Coralie. Przegrałaś wybory, potem te okropne plotki, a teraz jeszcze spadłaś w rankingu. Co się z tobą dzieje? A może ty po prostu robisz to jednak specjalnie, żeby wywołać aferę? Teraz, kiedy twoja siostra wspina się na szczyt i jest tak narażona na jakiekolwiek skandale, ty zamiast wziąć się w garść, wymyślasz historyjki o tym, że ktoś cię prześladuje...

Popycham drzwi, nie mogąc tego dłużej słuchać. Dopiero wtedy widzę też, jaka skulona i przerażona jest Coralie. Po prostu przyjmuje na siebie kolejne słowa matki, jakby nie potrafiła się bronić. A przecież ona zawsze to robi. Zawsze odpowiada na ogień ogniem.

Tym razem jednak jak widać ja muszę to zrobić za nią.

– Pani sobie żartuje? – rzucam do eleganckiej, jasnowłosej kobiety stojącej przy oknie.

W jej oczach pojawia się zaskoczenie, a twarz wygładza się w ciągu sekundy. Od razu wiem, skąd Coralie wzięła ten nawyk. Udawanie, że wszystko w porządku.

– Słucham? – pyta lekkim tonem Patricia Colbern. – A ty jesteś...?

– Pomyliłeś gabinety – wtrąca nagle cicho Coralie i patrzy na mnie prosząco. – Wyjdź, Jasper.

Przebłyskujące w jej oczach łzy nie pozwalają mi się wycofać.

– Nie pomyliłem – oznajmiam stanowczo. – Pan Benton potrzebuje cię natychmiast w Złotym Domu.

Dziewczyna przełyka z trudem ślinę.

– Ja...

– Coralie teraz rozmawia ze mną – odpowiada pani Colbern. – Przekaż temu nauczycielowi, że przyjdzie później.

– To nie może czekać – oświadczam.

Powieki kobiety się mrużą.

– Zdaje się, że nie dosłyszałam twojego nazwiska.

– Jazz – szepcze błagalnie Coralie.

– Parish – rzucam, ruszając do niej. – Jasper Parish.

Pani Colbern marszczy czoło, więc dodaję:

– Niech pani się nie wysila, moje nazwisko nie jest znane, więc do nikogo mnie pani nie dopasuje.

Coralie chowa twarz w dłoniach, a jej matka wykrzywia wargi.

– Ach tak. Cudownie. Jesteś tym stypendystą, z którym moja córka ciągle przegrywa.

– Jestem tym stypendystą, z którym pani córka przez ostatnie lata ciągle wygrywała – kontruję. – Tak jak z wszystkimi innymi uczniami w tej szkole, bo pracuje ciężko na swoją pozycję. Nie znam drugiej takiej sumiennej i zaangażowanej osoby jak ona.

– A jednak przegrywa.

– Każdy ma czasami słabszy okres w życiu – odpowiadam.

Pani Colbern prycha.

– Słabszy okres w życiu?

– Tak. Cora w słabszym czasie jest druga spośród setek uczniów w tej wymagającej szkole, zajmuje się mnóstwem spraw dla samorządu, organizuje kolejne akcje i już zainteresowały się nią najlepsze uczelnie. Niech mi pani przypomni, jak radzi sobie w tym czasie z nauką Cathleen? Albo, skoro przedkłada karierę ponad naukę, to jak idzie jej na listach najpopularniejszych artystów na świecie czy chociaż w kraju?

Coralie posyła mi pełne przerażenia spojrzenie, ale się nie wycofuję.

– Ty arogancki... – zaczyna pani Colbern, nim milknie i chyba przypomina sobie, że porzuciła swoją maskę. – Wyjdź stąd, jeśli nie chcesz wylecieć ze szkoły.

– Może sobie pani dawać jakieś darowizny szkole, ale nie ma tu pani takiej władzy, żeby mnie z niej usunąć. Zwłaszcza że nagrałem tę groźbę. – Wyjmuję telefon, a ona blednie. – To dopiero byłby skandal. Patricia Colbern grożąca wyrzuceniem ze szkoły najlepszemu uczniowi, kapitanowi drużyny koszykarskiej i przewodniczącemu, bo nie pasuje jej jego status majątkowy. Piękna dyskryminacja. Brukowce by to chyba kupiły, prawda?

Kobieta milczy długą chwilę, aż w końcu unosi podbródek.

– Ile chcesz?

Patrzę na nią z niedowierzaniem. Ona sądzi, że robię to po to, by mi zapłaciła?

– Chcę, żeby zostawiła pani Coralie w spokoju. Jak pani w ogóle nie wstyd mówić coś takiego do swojej córki, która tak wiele osiąga i tak ciężko na to pracuje? Która tyle ostatnio przeszła? Która, kurwa, nie spała nocami z przerażenia, bo ktoś naprawdę jej zagraża. Co z pani za matka?

Pani Colbern mierzy mnie zimnym spojrzeniem.

– Ile chcesz za to swoje nagranie? – powtarza.

– Niech się pani nie pojawia więcej w tej szkole i nie rozmawia z Coralie, chyba że będzie pani miała coś mądrego do powiedzenia. Tyle mi wystarczy.

Nim odpowiada, drzwi do gabinetu się otwierają i wchodzi dyrektor.

– Przepraszam, że musiała pani czekać, pani Colbern... Jasper? Co tu robisz?

– Ja i Coralie właśnie wychodziliśmy – odpieram.

Później wyciągam dłoń do dziewczyny, a ona ją przyjmuje, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami. Odpowiadam jej spokojnym, pewnym spojrzeniem, aż w końcu wsuwa rękę w moją. Pomagam jej wtedy wstać, po czym nie spoglądając nawet na jej matkę, ruszam z dziewczyną do drzwi.

Prawdopodobnie będę miał całkowicie przejebane, ale w tej chwili liczy się dla mnie wyłącznie to, by Coralie poczuła się lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top