34. Wspólna nauka
#keepmecloseap
Jasper
Po meczu jestem zmęczony, ale jednocześnie nabuzowany. Wygrana jak zawsze wywołuje we mnie mnóstwo emocji, a to, co wydarzyło się przed nią, tylko dodatkowo mnie nakręciło. Wiedziałem, że pocałowanie Coralie Colbern mi się spodoba, jednak nie przypuszczałem, że aż tak bardzo.
Chociaż przecież od początku czułem, że ta dziewczyna będzie moją zgubą. Kompletnie zapominam o wszystkim, gdy w grę wchodzi ona. A kiedy zobaczyłem ją na trybunach... Po prostu musiałem pokazać każdemu, kto tylko patrzył, że Coralie jest moja. Gdy nie zrzuciła bluzy z ramion, także to potwierdziła.
Teraz czekam na nią na dziedzińcu, który niemal opustoszał. Niemal, ponieważ ekipa sprzątająca razem z uczniami odbywającymi jakieś kary ogarnia całą przestrzeń. Wśród tych osób jest narzekający na wszystko Alan, który razem z Vaynem zajmuje się wynoszeniem stołów i krzeseł. Pomagam im, spoglądając ciągle w kierunku głównego gmachu, bo Cora poszła odprowadzić siostrę do samochodu i ma zaraz wrócić.
– Hej, Parish – rzuca ktoś z lewej, gdy wnoszę złożone krzesła do schowka w Golden Library, gdzie je zawsze chowamy.
Odwracam się i napotykam spojrzenie Winslowa, który opiera się ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami o ścianę przy drzwiach. Jak zawsze ma niechlujnie narzuconą na koszulę marynarkę i brakuje mu krawata.
– Winslow – mówię. – Przyszedłeś pomóc?
Kręci głową.
– Przyszedłem dać ci ostrzeżenie – odpowiada, na co unoszę kpiąco kącik ust. No oczywiście. – Tylko jedno.
– Jakie ostrzeżenie?
– Jeśli ją skrzywdzisz, to cię zabiję – oznajmia chłodno, wbijając we mnie nieustępliwe spojrzenie. – Jeśli będzie przez ciebie płakać, to cię zabiję. Jeśli będzie przez ciebie smutna, to cię zabiję. Jeśli dowiem się, że to była jakaś twoja chora gra, miałeś jakieś nieczyste zamiary, cokolwiek... To mam nadzieję, że załapałeś.
– Zabijesz mnie – podpowiadam beznamiętnie.
– Dokładnie, kurwa, tak.
Wpatruję się w niego parę sekund.
– Powiedzmy, że czuję się ostrzeżony.
Kieran nie rusza się jeszcze przez moment z miejsca.
– Naprawdę myślisz, że na nią zasługujesz?
To pytanie uderza we mnie mocniej niż powinno.
– Myślę, że to ona o tym zdecyduje – stwierdzam. – Coś jeszcze?
Kręci głową.
– Ona nie jest jakąś zwykłą dziewczyną – rzuca cicho. – Jeśli chcesz się jedynie z nią przespać, to nie ten adres. Cora jest oddana i wrażliwa. Jeśli da ci swoje serce i ci zaufa, dla niej to będzie oznaczało wszystko. Dlatego jeśli to spierdolisz, to zrzucę cię z pierdolonej wieży i podpalę twój grób.
Przytakuję prosto.
– Wiem, że jesteś jej przyjacielem – mówię. – I dobrze, że się o nią troszczysz. Ale już nie musisz. Ja będę to robił.
– Mam co do tego ogromne wątpliwości, Parish – odpowiada sucho. – Udowodnij mi, że się mylę i traktuj ją dobrze. Inaczej...
– Mnie zabijesz – kończę.
– Załapałeś. Zajebiście – oświadcza, po czym odrywa się od ściany. – Mam cię na oku.
Potem znika, a ja stoję jeszcze chwilę w miejscu, nim otrząsam się z nieprzyjemnego uczucia, które mnie ogarnęło, i wracam na dziedziniec. Coralie już tam jest, rozmawia z Vaynem, który kiwa głową na coś, co usłyszał i się uśmiecha. Trzyma się jednak na dystans, więc zbliżam się do nich bez pośpiechu.
Na mój widok oczy Coralie rozbłyskują.
– Znalazł się – rzuca do Vayna. – Dzięki za dotrzymanie towarzystwa.
Obejmuję ją ramieniem i przyciągam do swojego boku. Podoba mi się to, że wciąż ma na sobie moją bluzę.
– Tak, to było bardzo miłe z twojej strony, Hall – stwierdzam. – Ale teraz ja dotrzymam ci towarzystwa, iskierko.
– Pa, Vayn – żegna się dziewczyna.
Chłopak mamrocze jakieś słabe pożegnanie. Worki pod jego oczami podpowiadają, że sam powinien jak najszybciej złapać nieco snu, ale wraca do porządków. W tym czasie ja prowadzę Coralie w kierunku akademików. Dobrze, że jej kara dziś nie obowiązuje, skoro stołówka była nieczynna.
– Czekaj. Musimy się upewnić, że...
– Pracownicy mają wszystko pod kontrolą. Goście pojechali. Czas się położyć do łóżka.
Przygryza wargę.
– Mam dzisiaj jeszcze do zrobienia zadania i trochę nauki...
Unoszę brew.
– Jest piątek wieczór, iskierko.
– Muszę poprawić oceny.
– Twoja średnia mówi co innego – zauważam z rozbawieniem.
Wzdycha.
– Wcale nie. Jedna ocena i będzie po mnie – burczy pod nosem.
Chyba jest poważna, dlatego proponuję po nachyleniu się do jej ucha:
– To pouczymy się razem. U mnie.
– Z jakiegoś powodu mam wątpliwości, czy ty naprawdę proponujesz naukę, Jazz.
Och, zamierzam się uczyć. Jej. Na pamięć.
– Nie wiem czemu – odpieram niewinnie. – Idź do siebie. Przemknę się korytarzem i poczekam w nim.
– Dlaczego nie zostaniemy znowu u mnie?
– Bo ja mam słodycze – wyjaśniam. – A do nauki będą potrzebne.
Śmieje się cicho. To chyba pierwszy prawdziwy śmiech, jaki usłyszałem u niej po moich słowach. Robi to ze mną coś dziwnego.
– No dobrze. Miałam dziś dobry dzień i zasłużyłam – mówi, jakby przekonywała samą siebie. – W dodatku chyba pokłóciłam się trochę z siostrą i potrzebuję czegoś na osłodę.
– Pokłóciłaś? – pytam. – O tamto głupie nieporozumienie?
Parska.
– Nie. Ona zrobiła to specjalnie, bo Zeke naopowiadał jej jakichś głupot. Przypomnij mi, żebym mu jutro za to sprzedała kopa, dobrze?
– Bardzo chętnie, jemu się zawsze należy – odpowiadam. – Ale... Od początku. Co Cathleen zrobiła specjalnie?
Docieramy już do drzwi akademika damskiego, więc przystajemy przed nimi.
– Flirtowała z tobą i mnie wkurzyła – wyznaje niechętnie Coralie. – To była jej forma pomocy. I ja... powiedziałam trochę za dużo. Gdy odjeżdżała, była smutna, a przecież przyjechała tu tylko dla mnie, mimo napiętego grafiku... Źle się z tym czuję.
– No to z nią pogadaj jutro na spokojnie – proponuję. – Przecież to twoja siostra.
Spogląda na mnie spod czarnych, długich rzęs.
– Ty też masz rodzeństwo, prawda? Ale nie przyjechało tu dzisiaj. Ani nie było twojej mamy. Myślałam, że ją spotkam.
– Mam siostrę i brata, tylko nieco młodszych. Mama nie chciała, żeby opuścili szkołę, no i...
– No i?
Wzdycham.
– Powiedziała, że by tutaj nie pasowali – wyjaśniam cicho. – Nie zauważyłaś, że żaden z rodziców czy rodzeństwa nas, stypendystów, się nie pojawił?
Coralie marszczy czoło.
– Ale... Och. Dlaczego?
– Na pierwszym roku moja mama tu przyjechała – zaczynam. – Jej koleżanka zajęła się dzieciakami, a mama chciała zobaczyć szkołę. Nie byłem wtedy kapitanem, dopiero dostałem się do drużyny i niektórzy sądzili, że trener przecenia moje zdolności, nikt mnie nie znał, więc nikt nawet nie zwracał na nią uwagi. Gdy się przedstawiała, wyniośli członkowie rady czy nauczyciele jedynie kiwali głowami i odchodzili. Powiedziała, że więcej tutaj nie wróci i pytała, czy ja na pewno chcę tu zostać. Traktowano ją jak powietrze, bo nie jesteśmy tacy bogaci jak... wy.
Na twarzy dziewczyny pojawia się smutek.
– Przykro mi, że to tak wygląda – mówi, brzmiąc szczerze. – Nie powinno. Zasłużyłeś na miejsce w tej szkole. A nawet gdybyś trafił tu przypadkiem, twoja mama zasługiwała na szacunek.
Chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, jak potrzebowałem usłyszeć coś takiego z jej ust. Teraz już do końca wyzbywam się wątpliwości, że to ona kiedykolwiek rozpuszczała na mój temat i o mojej rodzinie jakiekolwiek plotki. Powinienem się dowiedzieć, kto to tak naprawdę robił i zrzucał winę na nią. Choć mam podejrzenia.
– Dzięki – rzucam. – A jeśli chcesz spotkać moją mamę, możemy ją kiedyś odwiedzić.
– Mieszkacie niedaleko Hampden, prawda?
– Tak. W Longmeadow. W pobliżu zoo, więc jeśli usłyszysz, że moja mama czasami się zastanawia, czy nie oddać do niego Mercy albo Jareda, to się nie przejmuj.
Chichocze.
– Jasne. Ile mają lat?
– Mercy dziewięć, Jared trzynaście. Straszny z niego gnojek czasami, ale i tak go uwielbiam. A Mercy to moja mała księżniczka.
Coralie kiwa głową, nim poważnieje i pyta:
– Byli bardzo mali, gdy wasz tata odszedł, prawda?
– Tak, zwłaszcza młoda. To było sześć lat temu, mało go w ogóle pamięta. Ale to może lepiej. Nie tęskni tak jak ja czy Jared.
Coralie unosi dłoń i dotyka mojego policzka.
– Przykro mi – szepcze. – To musi być dla was strasznie trudne. Ja swojego taty nawet nie pamiętam, zmarł, zanim się urodziłam, a i tak za nim tęsknię. To trochę pokręcone, nie?
Moje serce bije nieco szybciej. Pierwszy raz się przede mną otwiera. Nie przez alkohol, nie z powodu strachu. Robi to, bo chce.
– Wcale nie – zapewniam. – To nic dziwnego, że chciałabyś go odzyskać. Ja swojego też bym chciał. Moja mama jest najlepsza na świecie i daje z siebie wszystko, ale nie mogę nie tęsknić też za nim. Był moim wzorem.
– Grał w kosza?
Krzywię się.
– Do czasu kontuzji, która przekreśliła jego karierę i marzenia.
W oczach dziewczyny pojawia się smutek.
– Och, nie. Jak do niej doszło?
Uśmiecham się z trudem.
– Powiem ci innym razem, iskierko. Teraz powinniśmy już się stąd ruszyć, nim ktoś zagoni nas do pracy.
Poza tym spojrzenia ochroniarzy są naprawdę irytujące, odkąd wiem, jacy są Wilburn i Pearce.
– Racja. – Coralie splata nasze palce tak naturalnie, jakby robiła to od zawsze. – Chodźmy.
*
Udaje nam się przemknąć do mojego pokoju niezauważonym. Specjalnie nasłuchiwaliśmy jakiś czas w korytarzu, czy nikt nie spróbuje podążyć za Coralie, ale Madeleine, która jej zdaniem ostatnio była źródłem przecieku, wróciła z rodzicami do domu na weekend. To nieco upraszcza sprawę.
– Od czego zaczynamy? – pyta Coralie, odkładając torbę na krzesło przy moim biurku. – Chciałam ogarnąć włoski i...
Obejmuję ją od tyłu.
– Co powiesz na wspólny prysznic?
Kiedy całuję ją w skroń, dziewczyna drży.
– Powiem, że tego nie mam w zadaniach na weekend – odpiera.
– Zawsze tworzysz sobie listy zadań? Układasz wszystko i planujesz z góry?
Przytakuje krótko.
– Tak.
– Dlaczego?
– Potrzebuję poczucia, że mam nad tym kontrolę – mówi. – I to pomaga mi się zorganizować, zmotywować.
Przesuwam nosem po jej policzku.
– Dzisiaj ja mogę cię motywować.
Opiera się o mnie w końcu i wzdycha głęboko.
– A jutro znowu mnie olejesz i każesz Payton mnie pilnować? – pyta cicho.
Marszczę brwi.
– Sądzisz, że to właśnie robiłem? Olewałem cię?
Nie odzywa się parę sekund.
– Tak się czułam – szepcze w końcu. – Nienawidzę się tak czuć, Jazz.
Odwracam ją do siebie, opieram o biurko i unoszę jej podbródek.
– Odepchnęłaś mnie. Myślisz, że dla mnie to było przyjemne?
– Ja po prostu... jestem trochę skomplikowana – wyznaje z trudem. – I nie ufam nikomu. I nie wiem, czego się po tobie spodziewać. Jednego dnia byliśmy rywalami, a kolejnego nagle... coś się zmieniło.
– Nagle? – rzucam. – Dla mnie nic, co się działo, nie było nagłe. Nawet nasi przyjaciele mówili, że wiedzieli, że się na to zanosi od bardzo dawna. Ty i ja po prostu się przyciągamy. Nieustannie. Pasujemy do siebie, ale to od siebie odrzucaliśmy. Aż do dnia, w którym trzymałem cię pierwszy raz w ramionach, a potem szukałaś u mnie schronienia, nieco się przede mną otworzyłaś i uświadomiłem sobie, że się myliłem. Ja wcale nie chcę ciągle z tobą walczyć, Cora. Chcę walczyć z tobą u boku.
Wpatrujemy się w siebie długi moment, nim nachylam się i odnajduję jej wargi własnymi. Coralie mięknie, łapie mnie za koszulkę i zaciska na niej palce, a ja obejmuję dziewczynę w talii. Jest taka słodka. Maska chłodu i zdystansowania opada, kiedy trzymam ją tak w ramionach, całując długo. To jak smakowanie czegoś zakazanego. Wiesz, że nie powinieneś, wiesz, że się uzależnisz, ale nie możesz się powstrzymać i zupełnie nie masz ochoty. Ona mnie oszałamia.
– Powiedziałem ci, że ty mnie już masz – szepczę. – Daj mi też siebie. Wszystko inne ogarniemy.
W jej spojrzeniu pojawia się przebłysk strachu, mimo to odpiera:
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
Nie wykonuje żadnego ruchu jeszcze przez moment, nim kiwa głową.
– Pójdę pierwsza pod ten prysznic. Znajdź w tym czasie jakieś ciastka, Parish.
Następnie wyplątuje się z moich objęć i rusza do łazienki, a ja opadam na łóżko i wzdycham głęboko. Muszę być bardziej cierpliwy i próbować się powściągnąć. Przekonałem się już przecież, jak łatwo ją spłoszyć. Nie wiem, dlaczego jest aż tak nieufna, ale powinienem zwyczajnie przebić się do końca przez jej mur. Powoli mi na to pozwala.
A ja chcę więcej.
Dlatego gdy wychodzi z łazienki, po prostu sam ruszam pod prysznic po znalezieniu dla niej ciastek. Po chwili stoję pod chłodnym strumieniem wody. Pomaga na moment. Emocje po meczu i tym dniu stygną. Dzięki temu udaje mi się zacząć myśleć o czymś innym niż o tym, że moja dziewczyna czeka na mnie w łóżku.
– Odłożyłam twoją bluzę o tam – rzuca Coralie, kiedy wracam do pokoju.
Marszczę brwi.
– Co? Dlaczego?
– No bo... przecież nie dałeś mi jej na zawsze.
– Dałem – odpowiadam.
– Ale nie będę mogła jej nosić. W tygodniu obowiązuje nas mundurek...
– A w weekendy moja bluza – oznajmiam. – Chcę, żebyś ją nosiła. W weekendy i na mecze.
Wygląda, jakby chciała zaprotestować albo się ze mną kłócić, dlatego zbliżam się szybko, łapię leżące w opakowaniu ciastko i przysuwam je do jej warg. Dziewczyna rozchyla je tak seksownie, że mój problem natychmiast wraca. Ja pierdolę. Ona tylko gryzie pieprzone ciastko, a ja...
– Cholera – mamrocze po sekundzie z pełnymi ustami. – Co narobiłeś?
Mrugam i dopiero wtedy dostrzegam, że truskawkowe nadzienie spadło na jej koszulkę. Na różowym materiale widnieje duża, czerwona plama z musu, który wypływa z drugiej połowy ciastka.
– Wybacz – odpowiadam. – Zagapiłem się.
Marszczy słodko nos.
– Muszę się wrócić do pokoju po coś na przebranie. Jeśli mnie przyłapią...
– Weź koszulkę ode mnie – przerywam.
– Nie oddałam ci jeszcze poprzedniej.
Uśmiecham się.
– To dobrze. To pretekst, żebym mógł do ciebie wpadać i udawać, że chcę ją odzyskać.
Przewraca oczami, odpycha mnie i wstaje z łóżka.
– Niby którą mogę wziąć?
– Którą chcesz – odpowiadam. – Są w komodzie na górze.
Coralie wybiera sobie ciuch, z którym znika w łazience. Ja dokańczam jej ciastko i układam się na łóżku, zerkając na podręczniki, które wyjęła. Ta dziewczyna naprawdę jest niezniszczalna. Sam sporo się uczę, choć głównie zapamiętuję wszystko z zajęć, ale ona to zupełnie inna liga.
– Wzięłam tę. W porządku? – pyta Coralie.
Zerkam na nią. Wychodzi z łazienki, spoglądając na mnie niby niewinnie, ale myślę, że dobrze wie, co robi. Bo nie ma na sobie byle jakiej koszulki, a moją zapasową meczową. Przysięgam, że nawet święty zapomniałby o postanowieniu wstrzemięźliwości, gdyby ją taką zobaczył. W rozpuszczonych blond włosach okalających jasną twarz, z błyszczącymi oczami i w czarnej koszulce, która sięga niemal kolan.
Siadam, wbijając wzrok w dziewczynę. Nie wiem, co ze mną wyprawia, ale czuję się jak po paru mocnych szotach. Jej widok uderza mi do głowy. Jak mogłem kiedyś trzymać się od niej z daleka? Jakim cudem udawało mi się ją ignorować i knuć przeciwko niej?
Ona jest pierdoloną perfekcją.
– Mogę się prze...
– Nie – przerywam gwałtownie. – Nawet nie próbuj.
– Na pewno?
Nie mam pojęcia, czy stara się droczyć, czy jednak serio nie zdaje sobie sprawy z tego, co ze mną robi. Tak czy siak zsuwam się powoli z łóżka i ruszam w jej stronę z sercem walącym szybko w piersi.
– Na pewno – odpowiadam.
Później obejmuję ją i przyciągam do pocałunku. Miękkie wargi rozchylają się dla mnie natychmiast, gdy tylko nakrywam je własnymi. Nie umiem się powstrzymać. Łapię Coralie pod udami i ruszam z nią do łóżka, gdzie w tej chwili jesteśmy naprawdę pilnie potrzebni. Kiedy opadam razem z nią na materac i nakrywam ją swoim ciałem, nie daję jej nawet sekundy na odetchnięcie. Od razu odnajduję jej usta i pogłębiam pocałunek.
– Nie wiedziałam... że tak podoba ci się... ta koszulka – wydusza między pocałunkami.
– Masz na niej moje nazwisko i ubrałaś ją sama, bez mojej ingerencji, iskierko – szepczę. – Kurewsko mi się to podoba.
Obejmuje mnie za kark, a wtedy wsuwam kolano między jej uda i ustawiam się tak, by było nam wygodniej. Kolejne pocałunki nakręcają mnie mocniej. Jej drobna sylwetka pode mną, to, jak właśnie zaciska palce na mojej skórze, jak wzdycha, sprawiają, że kompletnie się zatracam. Dążę do tego, by usłyszeć głuchy jęk, który dostaję w nagrodę za to, że ciągnę jej wargę zębami, jednocześnie nakrywając dłonią jedną z piersi przez materiał koszulki.
– Jazz...
Kurwa.
– Powiedz mi, kiedy się zatrzymać – rzucam. W moim głosie słychać szaleństwo, które właśnie mnie ogarnęło. – I czy w ogóle to robić.
Wsuwa palce w moje włosy, a ja robię z nią to samo i odchylam jej głowę, po czym przenoszę się na szyję. W miejsce, gdzie zostawiłem już malinkę. Dodaję następną, do pary, bo przecież szkoda, by ta jedna była taka samotna, a Coralie znów cicho jęczy. To tak cholernie seksowny dźwięk, że moim ciałem wstrząsa dreszcz.
Dziewczyna nie każe mi się zatrzymać, dlatego kompletnie tracę głowę. Dłonią odnajduję drogę pod koszulkę, a że Cora do spania nie włożyła stanika, tym razem zamykam palce wokół jej piersi. Jest idealna. Jak ona cała. Chcę ją dotykać i całować wszędzie, gdzie mogę. Pieprzyć ją tak mocno, jak tylko dam radę, byśmy liczyli się wyłącznie my, nic innego. Oszałamia mnie to, co się dzieje, a granice powoli wyparowują.
– Jazz...
Trącam jej sutek kciukiem, na co wygina się w łuk.
– Wiem, że obiecałem ci wspólną naukę – rzucam cicho, nisko. – Więc zacznijmy od nauczenia się tego, gdzie mam cię dotykać, żebyś zmiękła dla mnie jeszcze bardziej. Co ty na to?
W odpowiedzi przyciąga mnie do swoich warg, a ja całuje ją głębiej, bardziej gwałtownie. To po prostu... To takie przyjemne.
– Pierwsza rzecz, której się już nauczyłem – odzywam się, oddychając ciężko. – Twój głos jest tak cholernie seksowny, gdy jesteś podniecona, Coralie.
Zrzucam swoją koszulkę przez głowę i ponownie się nachylam, a ona wzdycha mi w usta. Reaguje tak żywo na każdy nasz kontakt, na każdą pieszczotę, jakby pierwszy raz w ogóle czegoś takiego doświadczała. Ja zresztą też czuję, że żaden poprzedni nie miał znaczenia. Tylko teraz aż cały drżę z pobudzenia i odczuwam to tak mocno.
Dlatego kiedy Coralie nagle kładzie dłonie na mojej rozgrzanej skórze i napiera na tors, by mnie zatrzymać, to jak nagłe wyrwanie z cholernego raju. Unoszę się jednak i patrzę na nią pytająco. Jej klatka piersiowa porusza się tak samo szybko jak moja. Usta ma nabrzmiałe, oczy rozszerzone i błyszczące, a włosy rozczochrane, rozrzucone na mojej poduszce.
Nigdy nie była piękniejsza.
– Zwolnijmy – prosi cicho.
Zawisam z twarzą tuż nad jej twarzą.
– W sensie mam całować i dotykać cię wolniej czy całkowicie przestać?
Wydaje się rozdarta.
– Ja po prostu... To za szybko, Jazz.
Przymykam powieki, a później chowam twarz w jej szyi i próbuję się uspokoić.
– Okay. Okay. Daj mi tylko chwilę.
Nie pomaga, kiedy obejmuje mnie za kark i lgnie do mnie chętnie. Tyle że z jej strony to chyba wyłącznie pragnienie bliskości, a nie zaproszenie do dalszej zabawy, dlatego się nie ruszam, dopóki nie udaje mi się ochłonąć.
Cholera. Wpadłem w jakiś trans. Zatraciłem się w niej całkowicie, chociaż przecież miałem działać powoli i dać jej czas. Jeśli teraz znowu spróbuje się zdystansować...
– Przepraszam – mamrocze nagle, na co sztywnieję. – Mogłam wcześniej...
Opieram się na łokciach, by spojrzeć jej w oczy.
– Hej. Przestań. Nie masz za co przepraszać.
Wpatruje się we mnie z taką miną, że coś ściska mnie za serce.
– Nie jesteś na mnie zły? Ani... rozczarowany, że...
– Jezu, Coralie – przerywam. – Przecież to całkowicie normalne, że chcesz zwolnić. To ja się na ciebie rzuciłem jak jakiś idiota. Masz prawo kazać się mi zatrzymać, kiedy tylko będziesz chciała, żebym to zrobił.
Wydaje mi się, że się rozluźnia.
– Okay.
Odsuwam jej kosmyk włosów z czoła.
– Czy jakiś skurwiel kiedyś miał do ciebie pretensje...
– Nie – zapewnia szybko. – Nie. Ja... Nie wiem. Po prostu się wystraszyłam.
– Ze mną nie musisz się niczego bać, iskierko.
Uśmiecha się tak pięknie, że na moment wstrzymuję oddech.
– A wrócimy teraz do tej prawdziwej nauki? – pyta.
Zaczynam się cicho śmiać.
– Mam lepszy pomysł – rzucam. – Co powiesz na to, żebyśmy dokończyli tę paczkę ciastek, a później położyli się spać, umierając z przejedzenia?
Przewraca oczami, ale ostatecznie moja wersja spędzania razem wieczoru idzie w ruch. Zjadamy ciastka, po prostu rozmawiając o wszystkim, co się dzisiaj działo. Coralie jest spokojna i niemal ciągle się uśmiecha, pochłaniając kolejne słodycze. Podoba mi się oglądanie jej takiej swobodnej i naturalnej. Nikogo teraz nie udaje.
Jest moją iskierką.
Nie tą małą, niegroźną, którą ją kiedyś nazwałem. Tą małą, potężną iskrą, która w jednej sekundzie może sprawić, że spłonę doszczętnie.
W końcu robimy się zmęczeni, więc po wspólnym umyciu zębów – tym razem zabrała swoją szczoteczkę – kładziemy się w moim łóżku. Coralie od razu wtula się we mnie i rozluźnia, a ja splatam nasze nogi, jak zawsze, i obejmuję ją w talii.
Kiedy po chwili zaczynam powoli odpływać, dobiega mnie jej szept:
– Jasper?
– Tak?
– Proszę, nie złam mi serca.
Przytulam ją ciaśniej i całuję we włosy. Nawet nie wiem, kiedy zasypiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top