31. Czarna marynarka

#keepmecloseap

Coralie

To dziwne, jak wiele może się zmienić w ciągu zaledwie paru tygodni. Straciłam swoje stanowisko i znajomych, zyskałam nowych, moja współlokatorka została zamordowana. Zaczęłam zastanawiać się nad wieloma rzeczami w swoim życiu, kwestionować dotychczasowe sprawy. Dowiedziałam się, jak wiele otaczających mnie osób jest zepsutych i niewartych zaufania.

I jeszcze przekonałam się, że bycie ignorowaną przez chłopaka, który poświęcał mi ostatnio mnóstwo uwagi, to coś okropnego.

To znaczy Jasper mnie teoretycznie nie ignoruje. Nadal odprowadza mnie na zajęcia, normalnie ze mną rozmawia, interesuje się tym, jak się czuję i kryje mnie przed dyrektorem oraz pielęgniarką. Czytaliśmy też kolejne kilka wpisów Mirandy, tym razem z początku, omawialiśmy je, no a Jasper gadał też z byłym dziewczyny, który nie powiedział nam nic nowego i nie reagował na aluzje dotyczące ciąży. Chodziliśmy dyskretnie sekretnymi korytarzami, by sprawdzić, czy uda nam się jeszcze czegoś dowiedzieć. W dodatku Payton lub Zeke zawsze pojawiali się wtedy, kiedy on nie mógł, czyli to nie tak, że mnie całkowicie olewał.

Po prostu stał się... obojętny. A chociaż na początku roku właśnie tego chciałam, teraz odkrywam, jak bardzo mi to przeszkadza. Zwłaszcza że w przygotowaniach do Dnia Otwartego pomagają Lia i Piper, które wodzą za nim wzrokiem, a on poświęca czas na rozmowy z nimi, uśmiecha się i żartuje, czego ze mną już nie robi.

Jestem tak cholernie wściekła, że chodzę podminowana od momentu, gdy otwieram oczy, aż do chwili ich zamknięcia. Kieran się z tego nabija, przyjaciele Parisha też rzucają mi spojrzenia, a dodatkowe patrole na terenie szkoły tylko mocniej mnie irytują. Dużym wsparciem w tym czasie okazuje się Nessa, która nie wie za wiele o tym, co zaszło między mną i Jasperem, ale się solidaryzuje i posyła mu krzywe miny w moim imieniu.

– Wow, ten kontrast wygląda genialnie – mówi właśnie, stając za moimi plecami.

Spogląda na namalowany przeze mnie obraz, który wreszcie skończyłam. Chociaż nie mam już kluczy do Golden Arts, Nessa je posiada, więc dzięki niej zaglądam tu codziennie, kiedy nikt nie patrzy. Jasper i jego świta trzymają się z daleka, gdy spędzam czas z przyjaciółką lub Kieranem.

– Wydawał mi się odpowiedni – przyznaję. – Chciałam podkreślić kolor piór, ich nieskazitelność, która znika, gdy spadają na ziemię. Dlatego najwyżej dodałam białe, a im niżej, tym są ciemniejsze.

– Niektóre są czarne, a inne granatowe – zauważa Nessa. – Czarne, czyli symbol smutku i mroku? A granat...

– Czyli spokój i bezpieczeństwo – kończę cicho.

Obejmuje mnie ramieniem.

– Dlatego kwiat jest pomieszaniem barw. Wyrazem rozdarcia – zgaduje. – Zagubienia.

Rozumie wszystko tak dobrze, że z jakiegoś powodu coś ściska mnie w klatce piersiowej.

– Tak.

– A płomień, który się pojawia, to zaburzenie porządku. Zmiana – dodaje. – Zniszczenie tego, co było. Odrodzenie. Prawda?

Przytakuję bez słowa.

– I jeszcze symbolika piór – ciągnie dalej Nessa. – Są jak wolność, latają niczym nieskrępowane, a jednak coś je ciągnie do ziemi i zmienia... Czuję to wszystko, Cora. To jest genialne.

Przygryzam wargę, po czym odwracam się szybko, gdy od strony wejścia słychać głos profesor Barton:

– Też tak uważam.

Prostuję się, podobnie jak Nessa. Obie spoglądamy na kobietę, która przemierza pomieszczenie, uśmiechając się do nas. Ma na głowie jak zawsze swoją czarną opaskę, która utrzymuje jej rude włosy w ryzach. W zielonych oczach widzę błysk, który podpowiada mi, że mój obraz naprawdę się spodobał.

– Powinnaś jutro wystawić także ten obraz – mówi profesor Barton. – Niepokój jest świetny, ale to... Uwielbiam twoje akrylowe dzieła. Masz taką delikatną rękę, te wszystkie szczegóły... Niesamowite. Jak go nazwiesz?

Waham się chwilę.

Rozdarcie. Ale nie sądzę, że powinnam w ogóle wystawić pierwszy. One...

– Będą anonimowe – przypomina profesor Barton. – Dlaczego tego nie chcesz? Ustaliliśmy, że każdy obraz będzie anonimowy. Nikt się o nim nie dowie.

– Nie wiem. Ja...

– Daj spokój, Cora – przekonuje Nessa. – One zasługują na pokazanie. A nikt nie będzie wiedział, kto jest autorem. Podpisz je jak zawsze nieczytelnie i nikt się nie zorientuje. Tylko my wiemy.

Nalegają na to razem z profesor, która wpadła tu tylko po ostatnie rzeczy potrzebne na wystawie przygotowanej już w sali bibliotecznej. Nakłaniają mnie, a ja wreszcie się łamię i pozwalam, by kobieta zabrała oba obrazy, gdy ten drugi wyschnie do końca. Nie wiem, czy to dobry pomysł, z jakiegoś powodu mnie to mocno stresuje.

Po prostu... to pierwszy raz, gdy w pełni świadomie zrobię coś wbrew woli matki. Kazała mi trzymać się z daleka od tak nieprzydatnego hobby, zamiast tego ja maluję i jeszcze wezmę udział w Dniu Wystawy, który przez połączenie z Dniem Otwartym zgromadzi pewnie mnóstwo osób.

To zaskakująco dobre uczucie.

Które zmienia się w panikę, gdy po opuszczeniu Golden Arts dostaję SMS.

Cat: Właśnie wracamy do hotelu się spakować i ruszamy na samolot. Do zobaczenia jutro, siostrzyczko!

Och, cholera.

*

Skupianie się na swoich zadaniach pomaga mi nie zwariować. Mimo że nie dokucza mi już brzuch, nie przesypiam prawie całej nocy, zwłaszcza że Payton zajmująca łóżko Mirandy od paru dni chrapie. Nie wiem, co bardziej mnie drażni – ten dźwięk czy to, że wolałabym, by to Jasper znów ze mną zostawał.

Oprócz tego fiksuję się na tym, że mama i Cat naprawdę mają się pojawić, i że jakimś cudem moja tajemnica się wyda. Pani Barton odmawia jednak zabrania obrazów, bo już wkomponowały się w wystawę i zapewnia mnie, że nie powinnam się niczego obawiać.

Łatwo jej mówić.

Denerwuję się tym tak bardzo, że nawet nie idę na śniadanie z Payton, tylko kłamię, że skoczę do toalety, a kiedy dziewczyna odchodzi do stołówki, od razu wracam na dziedziniec, gdzie ma odbyć się oficjalne rozpoczęcie. Co prawda za parę godzin, ale odpowiadam za powitanie gości oraz poczęstunek i kilka mniejszych spraw, więc już teraz upewniam się, że wszystko jest perfekcyjne. Możliwe, że sprawdzam też, jak poradzili sobie inni z ogarnięciem swoich części.

W pewnym momencie mój telefon wibruje.

Jasper: Gdzie jesteś?

Chcę zignorować wiadomość, bo imię chłopaka tylko przypomina mi o tym, co się dzieje między nami, ale wiem, że nie mogę. Mimo że jest też na mnie zły, wciąż mi pomaga. Dotrzymuje słowa.

Ja: Aktualnie w sali wystaw.

Jasper: Dlaczego nie w stołówce?

Ja: Nie byłam głodna.

Nie odpisuje, ale w sali pojawia się Kieran. Posyła mi wymowne spojrzenie, zapewne dobrze wiedząc, jak strasznie się stresuję, lecz nie zmusza mnie do niczego. Zwyczajnie towarzyszy, kiedy przechodzę do Złotego Domu, by sprawdzić, czy catering już dotarł. Część przekąsek kazałam zostawić tutaj w kuchni, bo będzie bliżej, żeby donosić je na dziedziniec i do sali wystawowej w bibliotece, gdzie odbędzie się większość wydarzeń.

– Wszystko pójdzie dobrze, Cora – zapewnia Kieran.

Biorę głęboki wdech.

– Nie wiem. Ostatnio nagłośnienie nawalało i zapewniono mnie, że teraz wszystko będzie działać, ale wiesz, jak bywa. A jeśli podczas przemowy coś się stanie...

– To dyrektor i Parish będą głośno wrzeszczeć, żeby ich usłyszano. Spokojnie.

Kręcę głową.

– Boję się, że coś się posypie. Drużyna koszykarska ze Springfield lubi się spóźniać...

– Sam po nich pojadę, jeśli nie zjawią się do piątej. To dwanaście mil. Wyluzuj. Mecz się odbędzie.

Przełykam z trudem ślinę i spoglądam przyjacielowi w oczy.

– Wszystko musi wyjść idealnie, K – szepczę. – Musi.

Przytula mnie bez słowa. Wie dlaczego. Wie, że nie chcę znów usłyszeć od matki, że jest rozczarowana. Chcę pokazać jej, jak sobie radzę. Wszystko inne odchodzi na dalszy plan. Kieran doskonale zdaje sobie z tego sprawę i gładzi spokojnie moje plecy. Oddycham więc wolniej, próbuję się rozluźnić. Słucham jego pełnych pociechy słów, pozwalam, by mnie trzymał, dopóki nie rozdzwania się dzwonek rozpoczynający zajęcia. Znów nie potrafię się na nich skupić, lecz daję z siebie wszystko.

Czas ucieka mi przez palce i nim się oglądam, nadchodzi koniec lekcji. Olewam więc też obiad, bo za dwadzieścia minut powinni pojawić się już uczniowie z innej prywatnej szkoły niedaleko, którzy rozegrają dziś towarzyski mecz z Płomieniami. Upewniam się, że mój mundurek pozostaje nieskazitelny, włosy idealnie ułożone, a uśmiech nie znika z twarzy i wchodzę w swoją rolę.

Payton i Alan dotrzymują mi towarzystwa. Razem witamy pojawiające się w szkole osoby, którym ci dwoje na zmianę wskazują kierunki, w czasie gdy ja zagaduję uprzejmie gości. W pewnym momencie moje serce przyspiesza aż za bardzo, kiedy widzę znajomy ciemny samochód, a potem zwalnia, bo wysiada z niego jedynie Cathleen ze swoim ochroniarzem.

– Hej, siostro – wita się ze mną wesoło, jak zawsze zwracając na siebie uwagę wszystkich dokoła. Cat już tak ma, że gdzie się nie pojawi, przyciąga wzrok. – Tęskniłam za tobą!

Przytula mnie krótko. Alan i Pay w tym czasie zagadują kolejnych rodziców zjeżdżających na wieczór, a ja koncentruję się na bliźniaczce. Jej jasne włosy układają się lepiej niż moje, a promienny uśmiech zdaje się wyćwiczony bardziej niż mój.

Choć Cat dużo narzeka na swoją karierę, wiem, że uwielbia wszystko, co z nią związane. Zwłaszcza że mama dba, by nikt nie wykorzystał jej braku doświadczenia. Jako była piosenkarka, która mierzyła się z wieloma przeciwnościami, doskonale wie, jak ją chronić i poświęca na to całą energię. Wydaje mi się, że widzi w Cathleen siebie i dlatego tak bardzo na nią naciska, by ciągle parła do przodu i się nie zatrzymywała. Gdy sama się zatrzymała, bo zaszła w ciążę, wszyscy o niej zapomnieli, a śmierć taty chyba dodatkowo na nią wpłynęła. Mama się wycofała i nigdy nie wróciła na scenę.

– Ja też – mówię cicho. – Mama... nie przyjechała?

– Och, ma coś do załatwienia w Bostonie, więc została. Jakieś spotkania związane z moimi kolejnymi koncertami i w ogóle. Jeśli nie będzie zbyt zmęczona, przyjedzie późnym wieczorem.

Nie wiem, czy ogarnia mnie ulga, czy zawód.

– Jasne. Ale super, że ty dotarłaś.

– Chciałam spędzić z tobą trochę czasu, skoro mam teraz parę dni przerwy – odpiera siostra. – Ta produkcja mnie naprawdę wykańcza, ale myślę, że będzie super, wiesz? Pytałam nawet, czy nie zaproponowano by ci roli, gdybyś chciała. Mogłabyś wystąpić epizodycznie, co sądzisz?

Jako jej dublerka? Albo jakaś nic nieznacząca osoba podobna do wielkiej gwiazdy?

– Ciekawa sprawa – kłamię. – Pogadamy o tym później? Bo muszę zająć się gośćmi. Znajdę cię na dziedzińcu, dobrze? Czuj się jak u siebie.

Kiwa głową.

– Jasne. Do później.

Mija mnie i wchodzi do szkoły, przez którą musi przejść na dziedziniec. Niczym cień podąża za nią jej ochroniarz, choć ona nie zwraca na niego nawet uwagi. W szkole teoretycznie jest bezpieczna – bardzo teoretycznie – i ma zapewnioną namiastkę spokoju, bo na nikim nie powinno robić wrażenia, kim jest. Uczy się tu mnóstwo dzieci gwiazd. Mimo to Cat rozgląda się, jakby spodziewała się ataku fanów, a kiedy ten nie następuje, zadziera podbródek i znika w korytarzu.

Reszta powitań mija mi szybciej. Dzięki temu, że wiem, że matka się nie pojawi, jakoś mi lepiej, więc już bez takiej nerwowości wysłuchuję przemowy dyrektora, po której Jasper też wygłasza krótkie przemówienie. To, które razem napisaliśmy. Po nich Dzień Otwarty rozpoczyna występ Hallie, który Cat zajmująca miejsce obok mnie krytykuje, bo uważa, że dziewczyna fałszowała.

Na szczęście później moja siostra się rozluźnia, częstuje przekąskami wystawionymi na długim stole pod namiotem przy akademiku, i obserwuje występ cheerleaderek, podobnie jak inni goście. Uczniowie chodzą ze swoimi rodzicami po całym terenie, gawędzą, niektórzy oglądają występy. Rodzinna atmosfera, która się unosi wokół, tym razem nie jest dla mnie aż tak okropna, skoro mam obok siostrę.

Nawet jeśli jej zachowanie działa mi na nerwy na przykład wtedy, gdy proponuję jej oprowadzenie po szkole, bo dawno tu nie była, a trochę się zmieniło, jednak Cat odmawia, bo twierdzi, że jest zmęczona lotem. Rozmawiamy więc po prostu, choć ciągle zerkam w kierunku biblioteki, gdzie można podziwiać wystawę.

– Może pójdziemy obejrzeć chociaż wystawę szkolnego kółka artystycznego, zanim zacznie się przedstawienie? – proponuję.

Cat wydyma wargi.

– Po co? Gdybym chciała obejrzeć sztukę, pojechałabym do jakiejś galerii. Chociaż mama uważa to za stratę czasu. Mówi...

– Wiem, co mówi mama – przerywam nieco ostrzej, niż chciałam. – Wybacz mi na moment, mam obowiązki i muszę sprawdzić, czy wszystko w porządku, dobrze? Niedługo do ciebie wrócę.

– Nie przejmuj się mną, nie jestem dzieckiem. Znajdę sobie coś ciekawego do roboty – zapewnia, koncentrując spojrzenie gdzieś za mną.

Zostawiam ją więc i ruszam do biblioteki. Jedną z sal, z których jest widok na dziedziniec, zaadaptowano już dawno temu właśnie na tego typu wystawy. Kręci się tutaj więcej osób, niż przypuszczałam, a pani Barton oraz Nessa opowiadają o obrazach obecnym gościom. Widzę wśród nich Crawforda, który chodzi z Lią uwieszoną ramienia. Dziewczyna szczebiocze coś do niego, a on kiwa głową, zerkając tylko na towarzyszącego im Gravesa, który pozostaje poważny. Mina Crawforda mówi: „wybacz, nastolatki", co jego towarzysz zdaje się mieć totalnie gdzieś.

Są tu też inne osoby. Rozpoznaję panią Chang, która także zasiada w radzie, oraz ojca Aubrey, który emanuje jeszcze większym chłodem niż Graves. Do tego między obrazami chodzą uczniowie, ich rodzeństwo czy znajomi oraz nauczyciele. Na przykład Benton, na którego patrzę teraz z większym dystansem niż wcześniej, nawet jeśli nie wydał mnie i Jaspera oraz nie zachowuje się inaczej.

Albo Blanchard, który właśnie przygląda się krytycznie mojemu tworowi.

O nie.

Kiedy przystaje przy nim pani Barton, niemal schodzę na zawał, ale uśmiech kobiety nie znika. Nauczycielka wymienia kilka uwag z gburowatym mężczyzną, który po chwili rusza dalej. Ja natomiast dostaję uniesiony kciuk od profesor, która właśnie mnie zauważa.

Nie wierzę. Czy to oznacza, że mu się spodobało?

– Który z nich jest twój? – słyszę nagle za plecami.

Zamieram. Po odwróceniu się staję twarzą w twarz z Gravesem mierzącym mnie spokojnym wzrokiem. Mimo to mam ochotę cofnąć się o krok, bo bije od niego coś, czego nie potrafię określić. Po prostu wprawia mnie w nerwowy nastrój.

– Słucham?

– Wyglądasz na tak samo zdenerwowaną tą wystawą, jak reszta artystów, która pokazuje tu swoje prace – wyjaśnia. – Założyłem, że to znaczy, że któryś jest twój.

– Ja nie maluję – kłamię natychmiast.

Przygląda mi się parę sekund.

– Nie lubisz?

– A pan?

Nie spodziewam się, że odbicie piłeczki zadziała, jednak Graves mnie zaskakuje, gdy oznajmia:

– Kiedyś uwielbiałem. Studiowałem nawet malarstwo równocześnie z zarządzaniem – wyjawia, a ja mrugam z zaskoczenia. – Nadal okazjonalnie to robię, ale przez brak czasu zwykle wolę podziwiać.

– Naprawdę?

– Nie wyglądam na artystę?

W jego oczach po raz pierwszy pojawia się rozbawienie.

– Ja... Nie to chciałam powiedzieć – rzucam. – Po prostu to zaskakujące.

– Jestem pełen niespodzianek, Coralie – oznajmia. – Powinnaś spytać swoją matkę.

Tym razem zdumiewa mnie mocniej.

– Zna ją pan?

Posyła mi oszczędny uśmiech, a jego spojrzenie znów się ochładza. Właściwie niemal parzy mnie od zimna.

– Tak. Można tak powiedzieć. Pojawi się tu dzisiaj? Bardzo chciałbym z nią porozmawiać o pewnej ważnej sprawie.

Przełykam z trudem ślinę. Mam nadzieję, że nie chodzi mu o to, co mówił na radzie. Plotki powoli się uspokajają i nie ma sensu przypominać o tym mamie.

– Jest na jakimś spotkaniu. Nie wiem, czy uda jej się dotrzeć – mówię zgodnie z prawdą. – Pewnie nie – dodaję, nim gryzę się w język.

Graves unosi brew.

– Często jej się to zdarza?

– Co takiego? – pytam.

– Zawodzenie swojej córki.

Zamieram. Jego słowa wprawiają mnie w prawdziwy szok.

– Mama robi wszystko, żeby być obecna na różnych wydarzeniach, ale wiem, że nie zawsze się to uda. Stara się, jak może...

– I dlatego się tu nie pojawiła – wtrąca Graves. – Chociaż tak wiele cię ostatnio spotkało, przyleciała na godzinę i zniknęła. Tuż po tym, jak twoja współlokatorka tragicznie zmarła.

– Skąd pan wie? I czemu właściwie...

– Tato – rozlega się nagle głos Rafaela. – Tak czułem, że cię tu znajdę.

Odwracamy się do chłopaka, który posyła ojcu krótkie spojrzenie. Ten odwzajemnia się podobnym. Wyglądają, jakby wymieniali bezgłośnie jakieś uwagi, których nie rozumiem.

– Wybacz, Cora, muszę go porwać – rzuca w końcu chłopak. – Trener chciał z tobą porozmawiać.

Graves kiwa głową.

– Do zobaczenia później, panno Colbern.

Mamroczę pożegnanie. Nie podoba mi się ten facet. Ani to, jak Rafael na niego spojrzał, kiedy wspomniał o Mirandzie. Uświadamiam sobie też, że Graves nie powiedział, że dziewczyna popełniła samobójstwo, a tragicznie zmarła. Czy on... coś o tym wie? Chcieliśmy z Jasperem to właściwie wybadać, sprawdzić, czy mężczyzna mógłby nam pomóc, skoro wcześniej wydawał się zainteresowany, ale teraz nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.

Muszę o tym powiedzieć Jasperowi.

Ruszam na zewnątrz, by go znaleźć. Zostaję po drodze zaczepiona przez paru pracowników, którym podpowiadam, co zrobić z kolejnymi przekąskami, oraz przez Killiana, który mówi o problemie z oświetleniem sceny. Obiecuje się nim jednak zająć, nim zaczynam się denerwować. Muszę to sprawdzić, gdy tylko znajdę Jaspera.

Nie widzę go jednak na zewnątrz. Jest tu natomiast Cathleen, która niemal na mnie wpada.

– Och, wreszcie jesteś. Szłam po ciebie.

– Co się stało?

Siostra obejmuje się ramionami.

– Zrobiło mi się trochę zimno. Czemu to nie jest zorganizowane wewnątrz?

– Bo tutaj mamy najwięcej miejsca – wyjaśniam. – Nie masz kurtki?

– Zostawiłam w szatni. – Patrzy na mnie prosząco. – Poszłabyś mi po nią? Nie pamiętam, gdzie to, a te korytarze są takie przygnębiające, bo robi się ciemno. Masz tu numerek.

Podaje mi metalową zawieszkę, więc wzdycham.

– Dobra. Zaraz wracam.

Jaspera mogę znaleźć za moment. Na razie ruszam do szatni, gdzie muszę chwilę poczekać, aż dostanę okrycie Cat, z którym kieruję się znów na zewnątrz. Już po paru krokach orientuję się, że mój problem został rozwiązany, bo w końcu dostrzegam Parisha. Stoi niedaleko ogromnego dębu i uśmiecha się szeroko, zdejmując swoją czarną marynarkę, którą zarzuca na ramiona rozmawiającej z nim dziewczyny.

Tą dziewczyną jest oczywiście moja siostra.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top