25. Masz mnie

Łapcie bonus ❤️

#keepmecloseap

Coralie

Trzymam mocno dłoń Jaspera, kiedy idziemy szybkim krokiem w stronę biblioteki. Na zewnątrz robi się już ciemno, więc latarnie na dziedzińcu płoną jasno, rzucając cienie na ziemię. Niektóre z nich wydają mi się złowrogie i nieprzyjazne. Właściwie to wszystkie.

Denerwuję się, chociaż wiem, że minęło już parę minut i pewnie ten, kto tu był, zdążył uciec. Jasper musi podejrzewać podobnie, ponieważ gdy zauważa ochroniarza patrolującego dziedziniec, podchodzi do niego i pyta, czy widział kogokolwiek opuszczającego budynek. Ten zapewnia, że nie, jedynie widział, jak ja wybiegłam ze środka i podążył za mną, ale że zniknęłam w Złotym Domu, w którym usłyszał śmiechy, uznał, że po prostu spieszyłam się do przyjaciół.

Idiota.

Mogłabym uciekać przed mordercą, a on by nie zareagował, bo uznałby, że gramy w berka.

Jasper mu jednak dziękuje i zapewnia, że wrócimy zaraz do akademików, przed godziną nocną, tylko najpierw zabierzemy rzeczy, które przyjaciel zapomniał dla nas zabrać z biblioteki. Do niej właśnie się kierujemy i moment później wchodzimy do środka. Długi korytarz jest z obu stron zamknięty, w toaletach nikogo nie ma, dlatego przechodzimy do biblioteki.

Panuje tutaj totalna cisza.

– Nikogo już tu nie ma – szepczę. – Ale był. Ja...

Rozlega się trzask, na który się wzdrygam. Ściskam wtedy mimowolnie dłoń Jaspera, który odwzajemnia się pewnym uściskiem.

– Spokojnie – mówi. – Nic ci nie grozi. Pójdę to sprawdzić.

Łapię go i zatrzymuję.

– Czekaj. A jeśli...

– Co wy tutaj robicie? – przerywa mi nagle pani Price.

Spoglądam na nią szybko, tak samo jak Jasper. Siwowłosa kobieta wychodzi zza drzwi umiejscowionych przy pierwszym regale, krzywiąc się nieznacznie i trzymając za rękę.

– Jest już po zamknięciu – dodaje. – Czegoś zapomnieliście?

Jasper odchrząkuje i zerka na drzwi za nią.

– Nie. Po prostu... Cora się tu uczyła i usłyszała chwilę temu coś dziwnego. Poprosiła, żebym to z nią sprawdził. Czy pani cokolwiek słyszała?

Kobieta parska cicho i posyła mi krótkie spojrzenie.

– Dziwnego w jakim stylu? – pyta. – Bo od pół godziny próbowałam dostać się do zatrzaśniętej szafki na zapleczu, więc jeśli to były jakieś trzaski albo niecenzuralne słowa, to nie mam pojęcia, co to.

Jasper uśmiecha się do niej szeroko.

– W takim razie niczego nie słyszeliśmy – zapewnia. – A czy w bibliotece ktoś jeszcze jest?

Kręci głową.

– Nie wiem, wyszłam właśnie to sprawdzić i wszystko pozamykać. Mam dzisiaj małą obsuwę przez tą zatrzaśniętą szafkę. Może ty na nią zerkniesz? Jesteś pewnie silniejszy.

Chłopak oczywiście się zgadza i udaje mu się otworzyć dla pani Price szafkę, która przy próbach wydaje z siebie dziwne odgłosy oraz szura po podłodze. Przez to zaczynam się zastanawiać, czy to nie to słyszałam zamiast kroków, tyle że na wspomnienie tego spojrzenia...

Wiem, że to nie była szafka.

Po nieczytelnej minie Jaspera wiem jednak, co on myśli. I z jakiegoś powodu to mnie cholernie boli. To dlatego kiedy ruszamy już do drzwi, a chłopak wyciąga dłoń, nie przyjmuję jej.

– Colbern...

Biorę się w garść.

– Wiem. Dzięki, że chociaż udawałeś, że mi wierzysz – rzucam. – Dobranoc.

Dogania mnie po paru krokach.

– Poczekaj. Posłuchaj... – Zatrzymuje mnie. – Nie udawałem. Martwię się o ciebie. Widzę, że ostatnio jesteś przygaszona i zmęczona. Od tamtego wieczoru tak jest. I ja... Po prostu może to ją słyszałaś. Pani Price...

Wyrywam się.

– To nie była ona.

– Jesteś zmęczona, dużo się działo i to nic dziwnego, że się niepokoisz. Doktor Langford mówił, że to może wynikać z nadmiernego stresu.

Zamieram.

– Rozmawiałeś o mnie z psychologiem?

– Po prostu spytałem go, bo się martwię. Nie mówił nic o tobie. Mówił tylko o reakcjach na stresujące sytuacje i...

Odsuwam się. Jeśli psycholog domyśli się, dlaczego Jasper pytał, a na pewno to zrobi, to może powiedzieć mojej matce. Ona dowie się, że nie tylko nauczyciele mają mnie tu już za wariatkę, ale także uczniowie. Wścieknie się. Będę miała jeszcze większe problemy.

– Popełniłam błąd – oznajmiam bez wyrazu, wycofując się. – Zapomnij.

– Nie, poczekaj. Posłuchaj mnie...

Kręcę głową.

– Nie powinnam była ci nic mówić. Znowu mnie nabrałeś. Zapomnij, że cokolwiek słyszałeś. Nic się nie stało. I nie waż się nigdy więcej o mnie rozmawiać z doktorem Langfordem ani nikim innym, nawet jeśli nie wymienisz mojego imienia.

Po tych słowach odwracam się na pięcie i ruszam do akademika. Nie zamierzam w nim zostawać, o tej godzinie i w weekend, gdy tyle osób pojechało w odwiedziny do domów, tym bardziej bym się bała. Chcę zostawić jedynie rzeczy dla sprzątaczek, zrobić nieco bałaganu, by udawać, że tu sypiam, i zabrać nowe ubrania.

A potem... potem nie wiem co dalej zrobię.

Nie myślę więc o tym, przepakowuję się i wymykam do korytarza. Jedynie w tych chłodnych, ciemnych murach czuję się normalnie, choć dociera do mnie, że przecież i tędy ktoś mógł się poruszać, by mnie obserwować. Mrozi mnie myśl, że ktoś, tak jak ja, ma zapasowe klucze. W szkole jedynie dyrektor i szef ochrony takie posiadają. A oni przecież nie biegaliby tędy, by mnie śledzić.

Chyba że ktoś im zabrał te klucze.

Przedostaję się znaną już drogą do Złotego Domu. Upewniam się jak zawsze, że Jaspera i jego przyjaciół już tu na pewno nie ma, a potem przechodzę do pustego pokoju, który kiedyś służył jako gabinet przewodniczących. Teraz już raczej nikt z niego od dawna nie korzystał. Jedynie ja, by schować w szafkach rzeczy na zmianę i mundurki, by się nie wygniotły.

Po wzięciu prysznica w łazience splatam włosy w warkocz i kieruję się do salonu z kocem zabranym z pokoju. Przez okna widzę na zewnątrz poruszające się sylwetki strażników patrolujących teren, co dodaje mi nieco otuchy. A to, co się wydarzyło, sprawia, że mam dość tej niepewności i domysłów, dlatego zbieram się na odwagę, by sama poszukać odpowiedzi co do tego, czy Miranda naprawdę popełniła samobójstwo.

Siadam z jej pamiętnikiem na kanapie i włączam małą lampkę. Nie otwieram zeszytu przez dobre kilka minut, nim wreszcie biorę głęboki wdech i znajduję ostatni wpis dziewczyny.

Z piątkowego poranka.

Dnia moich urodzin i jej śmierci.

Przełykam z trudem ślinę, gdy zaczynam czytać.

Piątek, 8.09.2023

Nienawidzę tej suki.

Okay, chyba będzie ciężej niż myślałam.

Ze wszystkich osób, z którymi Shaford mogła zamknąć mnie w pokoju, znowu musiało paść na nią. Nienawidzę codziennie patrzeć na ten jej perfekcyjny uśmiech i to, jak wszyscy ją uwielbiają. Rzygam już słuchaniem, że Coralie to najlepsza uczennica w tej szkole i powinniśmy wszyscy brać z niej przykład. Mam nadzieję, że serio dzisiaj przegra i w końcu przestanie czuć się lepsza ode mnie. Patrzeć na mnie jak zawsze z góry. Nagle stanie się znowu zwykłą uczennicą i będzie musiała sobie radzić. A ja kiedyś wkurzę ją na tyle, że pęknie i pokaże, że jest nawet gorsza niż ja. Nie wierzę, że nie udaje. Każdy z nas udaje.

Ja na przykład udaję, że wcale nic się nie dzieje. Że to się nie wydarzyło. Cały czas. Zapominam i do tego wracam, i znów pamiętam. A przecież w końcu będę musiała się z tym zmierzyć i pozbyć się problemu. Nie wiem tylko, czy z nim o tym rozmawiać. W sumie chciałabym zobaczyć, jaki będzie przerażony, kiedy się dowie, że...

Wpis się urywa. To chyba musiał być moment, w którym zwolniłam jej łazienkę, a ona później nie wróciła do pisania. Nie zdążyła.

Wgapiam się przez chwilę w tę stronę. W tę nienawiść, która aż z niej bije. Miranda sądziła, że się wywyższam i uważam za lepszą od niej? Przecież nigdy tego nie robiłam. To ona od początku zachowywała się wobec mnie jak suka, więc jak miałam odpowiadać? Starałam się traktować ją normalnie, ale w końcu musiałam odpowiedzieć.

Z poprzedniego wpisu dowiaduję się jednak, że Miranda nie znosiła mnie za wszystko. Za moje dobre oceny. Znane nazwisko. Uprzejmość. Uśmiech. Uczynność. Byłam jej najgorszym koszmarem, bo...

Bo mi zazdrościła.

Sądziła, że mam idealne życie, pozbawione problemów, w czasie gdy ona czuła się niewidzialna. Jej rodzice nigdy się nią nie interesowali. Jej starszy brat miał ją gdzieś. Nikt nigdy o nią nie dbał. Aubrey, jej najlepsza przyjaciółka, obgadywała ją z innymi za plecami, a Miranda o tym wiedziała. Wiedziała też, że Aubrey przespała się z jej byłym. Mimo to trzymała się z nią, bo jedynie ona czasem interesowała się tym, co u niej.

Przeszywa mnie tak ogromny smutek, gdy się tego dowiaduję, że w oczach stają mi łzy. Przypominam sobie państwa Paulsen, zdystansowanych i chłodnych. Ich obojętność.

Miranda i ja miałyśmy więcej wspólnego, niż mogłam przypuszczać.

I to zaskakująco bolesne. Tak bardzo, że odkładam pamiętnik, nie będąc w stanie dłużej niczego czytać. Nie natrafiam na razie na nic, co wskazywałoby, że dziewczyna miała myśli samobójcze, chyba że przegapiam jakieś sygnały. Na razie jednak to tylko narzekanie, wściekłość, nienawiść. Masa nienawiści.

No i jakaś tajemnica, której nie zdążyła zapisać ani...

A jeśli zdążyła ją powiedzieć tej osobie, o której wspomina, jakiemuś chłopakowi, i to przez to została zepchnięta z wieży?

Zalewa mnie chłód, kiedy przychodzi mi to do głowy. Powinnam powiedzieć o tym komuś. Czy to jakiś dowód? Może policjanci zaczęliby badać jeszcze raz wszystkie ślady, gdyby wiedzieli... Nie wiem. A może jedynie coś nadinterpretuję?

Nie mam pojęcia. Natrętne myśli nie dają mi się wyciszyć, mimo to kładę się i próbuję zasnąć. Jest już późno, więc powinnam chociaż spróbować się wyspać, nawet jeśli na każdy szmer reaguję szybkim otwarciem oczu i palpitacjami serca. Zostawiam włączoną lampkę, wiedząc, że z zewnątrz i tak nie widać jej poblasku, a potem przysypiam i co chwilę się budzę.

Kiedy w pewnym momencie do moich uszu dobiega odgłos czyichś kroków, cała tężeję i boję się odwrócić. To tylko sen. Nadal śpię, niczego nie słyszę. Nikt wcale nie wchodzi właśnie do salonu. Muszę przestać się sama nakręcać i wyobrażać sobie coś, czego nie ma, bo przecież jestem tutaj zamknięta, nikt nie mógłby tu wejść.

Ale do mojego pokoju też nikt nie powinien móc.

Dlatego zrywam się do siadu i odwracam, kiedy czuję, że ktoś staje obok kanapy. Mimowolnie wyrzucam przed siebie rękę, jak do uderzenia, tyle że intruz łapie mnie za nadgarstek, przez co wydaję z siebie pełen przerażenia krzyk. W kolejnej sekundzie na moich wargach ląduje duża dłoń, a ja spoglądam w brązowe oczy.

– To ja – szepcze Jasper. – Cii, iskierko, to ja.

Mój oddech się rwie, a serce prawie wyskakuje z klatki piersiowej, kiedy odpycham jego rękę.

– Odbiło ci, Jasper? – pytam drżąco. – Co ty wyprawiasz?

– Przepraszam. Cholera, nie chciałem cię wystraszyć. Myślałem, że śpisz.

Kręcę głową, a on siada na kanapie przy mnie.

– Po co... Co ty tu robisz?

Dopiero kiedy przyciąga mnie do siebie, orientuję się, że cała się trzęsę. Dlatego pozwalam mu się objąć i zamknąć w ramionach, nawet jeśli to on jest częściowo odpowiedzialny za mój stan.

– To raczej ja powinienem spytać – odpiera cicho. – Nie znalazłem cię w twoim pokoju. Myślałem, że...

– Że?

Nie odpowiada. Zamiast tego pyta:

– Od jak dawna tutaj sypiasz?

Przymykam powieki i chcę się odsunąć, ale na to nie pozwala.

– Nieważne. Możesz dać mi...

– Powiedziałem ci, że jeśli będziesz potrzebowała uciekać, masz uciekać do mnie – przypomina, gładząc moje plecy, aż zaczynam się rozluźniać. – Dlaczego nie posłuchałaś?

– Bo mi nie wierzysz.

Przytula mnie ciaśniej.

– Jestem tutaj. Wierzę ci. I obronię cię, gdyby ktokolwiek próbował cię skrzywdzić.

Milczę długie sekundy. Nie mam pojęcia, jak na to zareagować. Ale jestem taka zmęczona. Wszystko jest takie pokręcone. Potrzebuję, żeby ktoś był przy mnie, a on znów pojawia się właśnie wtedy, kiedy chcę mieć kogoś obok.

– Obiecujesz? – szepczę.

Wsuwa nos w moje włosy.

– Obiecuję. Jesteś bezpieczna.

Nie wiem, czy to nie błąd, ale mu wierzę i nawet nie mam pojęcia, kiedy zasypiam.

*

Jestem cała zdrętwiała i nie mogę się ruszyć. Chcę się przekręcić na drugi bok, ale coś blokuje mi tę możliwość. A raczej ktoś. Otacza mnie męskie ramię, moje nogi są splątane z innymi, dłuższymi. Twarde kolano ktoś wsunął między moje uda.

Rozbudzam się natychmiast, kiedy to wszystko do mnie dociera, i otwieram oczy, a po uniesieniu głowy napotykam zamglone spojrzenie Jaspera. Nie ruszam się. Uświadamiam sobie, że ja także go obejmuję. Leżymy tak blisko siebie na niewygodnej, ciasnej, a dla niego też przykrótkiej kanapie, że nie moglibyśmy inaczej, by się tu zmieścić.

– Hej – szepcze.

Kiedy odsuwa mi sprzed oczu kosmyk włosów, moje serce zaczyna wariować.

– Hej – mamroczę.

Jasper wzdycha lekko i przyciąga mnie bliżej, aż opadam głową na jego klatkę piersiową.

– Nie wstawajmy jeszcze – mruczy. – Gdy wstaniemy, znowu będziesz mnie odpychać, a mi jest tak całkiem przyjemnie.

Nie protestuję. Pozwalam sobie na chwilę zatracić się w tej chwili i tym razem udawać, że jest prawdziwa. Że leżę z chłopakiem, któremu na mnie zależy. Został ze mną, bo chciał się mną zaopiekować. Chciał, bym była bezpieczna.

– Dorobiłaś sobie klucze przewodniczącego, prawda? – pyta w kolejnej chwili.

Kiedy się spinam, gładzi moje plecy.

– Spokojnie. Nikomu nie powiem. Domyślałem się tego w sumie.

Spoglądam znów na niego.

– I mnie nie wydałeś. Czemu?

– Masz piękne oczy – szepcze, na co robi mi się cieplej.

– Słucham?

– Nie są teraz takie lodowate jak zawsze. Są ciepłe i piękne – mówi Jasper. – Ostatnio, gdy się obudziliśmy, byłaś wystraszona, ale tym razem wszystko pamiętasz i nie widzę w nich strachu. To mi się podoba o wiele bardziej.

Nie wiem, jak odpowiedzieć na komplement. On nie mówi mi przecież komplementów.

– Jasper...

– Tak?

Postanawiam zmienić temat.

– Naprawdę mi wierzysz? – pytam cicho.

Jego twarz staje się nieprzenikniona.

– Poszedłem wczoraj do biblioteki jeszcze raz, gdy uciekłaś. Szukałem jakichś śladów. I wydaje mi się, że...

Zaciskam palce na jego koszulce.

– Że?

– W drzwiach prowadzących do korytarza jest wizjer, którego nie widać z zewnątrz, wiesz, prawda?

Przytakuję.

– Mhm.

– Ruszałaś go ostatnio?

– Nie. Nie byłam w tamtych korytarzach od... paru tygodni – odpowiadam.

Zaciska szczęki, a moje serce zaczyna wybijać niespokojny rytm.

– Ja gdy dostałem klucze sprawdziłem te wszystkie przejścia. I jestem pewny, że to oczko było zasłonięte, gdy tam zaglądałem. A teraz zasłonka była uniesiona.

Po kręgosłupie wspinają mi się ciarki.

– Ktoś tam był – wyduszam.

Kiedy kiwa głową, mimowolnie wtulam się w niego ponownie, a on od razu otacza mnie ramionami. Nie zwracam uwagi na to, że to niecodzienne, pozwalam sobie na zatonięcie w jego objęciach.

– Przepraszam, że ci wcześniej nie wierzyłem, Coralie – szepcze w moje włosy. – Ale nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało. Dlatego żadnego chodzenia tymi korytarzami beze mnie. Jasne?

Przełykam z trudem ślinę.

– Tak.

– I żadnego nocowania samotnie na tej kanapie. Załatwię ci tę wymianę zamka. Shaford nie chce się zgodzić, bo jej zdaniem to zbędny wydatek, ale ogarnę to z woźną.

– I tak nie będę tam chciała spać, Jazz.

– Więc będziemy spać u mnie – stwierdza.

– Żeby plotki na mój temat jeszcze się zwielokrotniły i wszyscy nazywali mnie dziwką?

Tężeje.

– Ktoś cię tak nazwał?

– Jeszcze nie. Ale już głupio gadają i...

– To ja będę przychodził do ciebie – oświadcza. – Mam gdzieś, czy ktokolwiek będzie coś gadał. Zapewnię ci bezpieczeństwo.

Mięknę. Chcę mu wierzyć. Bardzo bym chciała.

– I oboje wylecimy? – mamroczę.

Pstryka mnie w nos, czym kompletnie mnie zaskakuje.

– Nie bądź taką pesymistką, iskierko – rzuca.

Potem wstaje z kanapy i się przeciąga, a ja spoglądam na pasek skóry na jego brzuchu odsłonięty przez podsuniętą do góry koszulkę. To odruch.

– Ogarnę to. I dowiem się, kto robi sobie z ciebie te idiotyczne żarty i kto ma klucze do korytarzy – zapewnia.

– A jeśli...

Zatrzymuje się, choć chciał ruszyć do kuchni.

– A jeśli?

– Jeśli to nie głupie żarty, Jazz? Jeśli Miranda nie popełniła samobójstwa, tylko ktoś ją zabił, a ja widziałam jakąś postać pod wieżą i ona się boi, że ją rozpoznam, więc chce się też pozbyć mnie?

Chłopak napina ramiona.

– To...

Czekam, aż powie, że głupie, jednak on dodaje:

– Też mi to przyszło do głowy. Dlatego sądzę, że powinniśmy skontaktować się z policją.

– I co im powiemy? – pytam z rezygnacją. – Że wizjer w sekretnym korytarzu, którym nie powinieneś chodzić, był uniesiony? Oni mi nie uwierzą. Wszyscy sądzą, że wariuję. A ten nowy psycholog, który nie wiem, skąd się wziął...

– Graves naciskał na radzie, żeby zapewnić szkole większą pomoc – wyjaśnia chłopak. – I sam wybrał psychologów.

Mrugam. Przypominam sobie, jak ojciec Rafaela wspomniał, że poruszy mój temat na radzie.

– Czy on... mówił o mnie?

Jasper przytakuje.

– Tak. Był oburzony, że szkoła pozwala na oskarżenia w twoją stronę. Chciał wezwać twoją matkę na spotkanie.

Spinam się. O Boże.

– Powiedz, że dyrektor się nie zgodził.

Mierzy mnie zdziwionym spojrzeniem.

– Nie zgodził. Powiedział, że to załatwi. I że twoja mama wie, co się dzieje, razem próbują temu zapobiegać.

Parskam bez humoru. Jasne. Zapobiegać.

– Okay.

– Ale może powinniśmy jej powiedzieć. Jeśli każe zareagować i ci pomagać...

Kręcę głową.

– Nie. Ona jest zbyt zajęta. Nie mieszajmy jej w to.

– Jeśli naprawdę coś ci grozi, nie możemy tego ignorować – nalega chłopak.

– Poprosiłam Shaford, nie uwierzyła mi. Poprosiłam Bentona, nie uwierzył mi. Jeśli znów zrobię coś takiego, w końcu uznają mnie za wariatkę i stąd zabiorą. Moja matka zamknie mnie w jakimś zakładzie i... – Gryzę się w język, nim cokolwiek dodaję. – Ja... Poradzę sobie sama.

– Nie jesteś sama. – Jasper przykuca przed kanapą. – Masz mnie.

Wpatruję się w niego. Nie wiem czemu, ale jego słowa dodają mi otuchy, choć nadal nie mam pewności, czy mogę w nie wierzyć.

– Ciebie? – szepczę. – Przecież mnie nie...

Kładzie kciuk na moich wargach.

– Wydawało mi się, że już ustaliliśmy, że wcale się nie nienawidzimy.

Zaczyna mi się robić cieplej od sposobu, w jaki na mnie patrzy.

– Wcale nie – protestuję słabo zza jego palca. – Ja cię nienawidzę.

Jasper obrysowuje opuszką kontur moich ust. Nikt nigdy nie dotykał mnie w ten sposób. Moje kobiece zmysły zaczynają wariować, gdy czuję tę lekką pieszczotę.

– Powtórz to – żąda, unosząc się tak, że nasze twarze znajdują się na tej samej wysokości.

Przeszywa mnie dreszcz. Otwieram usta, ale nim cokolwiek się z nich wydostaje, on dorzuca:

– Ale jeśli skłamiesz mi kolejny raz, wyniosę cię stąd i pocałuję na środku stołówki.

Zamieram. Fala gorąca, która we mnie uderza, skutkuje pojawieniem się rumieńców na moich policzkach, szyi i pewnie całym ciele. Jasper wydaje się poważny. A ja pierwszy raz w życiu mam ochotę z nim przegrać.

– Nie zrobiłbyś tego – mamroczę.

– To wyzwanie?

Zsuwam mimowolnie wzrok na jego usta, a on wtedy układa dłonie po bokach moich ud i zaciska palce.

– A może ty tak naprawdę nie miałabyś nic przeciwko? – pyta.

Wracam spojrzeniem do jego oczu.

– Udusiłabym cię, gdybyś coś takiego zrobił, Parish.

– Bo udowodniłbym, czego pragniesz? – Zbliża się bardziej, a ja opieram dłonie na jego torsie, by nie zmniejszył odległości między nami całkowicie. – Nikogo tu nie ma, iskierko. Możesz się do tego przyznać.

– Skąd wiesz, że nie skłamię? – rzucam. – Sam mówiłeś, że ciągle coś wymyślam. Że jestem fałszywa. Że...

– Myliłem się – odpowiada. – Ty po prostu ciągle udajesz, żeby jakoś tu przetrwać, bo wydaje ci się, że inaczej to ci się nie uda. Boisz się być prawdziwa. Ale to błąd.

Kiedy to mówi, rozpracowuje mnie tak z każdym kolejnym słowem, narasta we mnie niepokój. Już ostatnio zauważył coś w tym stylu, a teraz jakby tylko się w tym upewnia. Nie podoba mi się to. Nie chcę, żeby to zrobił i poznał tak naprawdę, jaka jestem. Rozczaruje się tylko. Jak każdy.

– Niczego o mnie nie wiesz – mówię ostro do Jaspera i w końcu go odpycham. – To był błąd. To wszystko. Ja...

Zatrzymuje mnie, kiedy chcę go wyminąć.

– Przestań w końcu uciekać – prosi cicho. – Przestań się przede mną bronić.

Nie umiem. To moja naturalna reakcja. Odpychanie ludzi jest prostsze niż mierzenie się z ich rozczarowaniem.

– Dziękuję, że mnie uspokoiłeś i zostałeś. Ale gdy wymienisz mi zamek, będzie w porządku. Zapomnij o moich głupich domysłach.

Zaciska wargi.

– Nie zamierzam. Też sądzę, że dzieje się coś złego i planuję to sprawdzić. Pomóc ci. Czy tego chcesz, czy nie.

Patrzę mu w oczy.

– Po co? Ja cię nie potrzebuję.

Ku mojemu zdziwieniu wcale nie odpowiada atakiem, jak zawsze. Uśmiecha się jedynie.

– Ale i tak mnie masz. Obiecałem ci. A teraz się przebierz i uczesz, pójdziemy razem na śniadanie.

– Nigdzie...

– Nie wyjdziesz stąd głównymi drzwiami, a ja nie wypuszczę cię samej korytarzami. Więc albo idziesz ze mną, albo nie idziesz w ogóle, Colbern. Twój wybór.

Po tych słowach kieruje się do łazienki po prawej stronie i w niej znika. Ja ruszam w przeciwnym kierunku, nadal nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. Po raz pierwszy naprawdę się boję, że Jasper może mnie skrzywdzić, jeśli go do siebie dopuszczę.

A chyba już zaczęłam to robić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top