24. Dzieje się coś dziwnego

#keepmecloseap

Coralie

Nie przywykłam do wykonywania codziennych, prostych czynności jak zmywanie naczyń. Mama od zawsze zatrudniała gosposię, w szkole o wszystko dbają pracownicy, są tu odpowiednie sprzęty. Mimo to gdy wicedyrektorka chce ukarać poważniej jakiegoś ucznia, skazuje go na pracę w kuchni lub w ogrodzie. Ja dostałam karę pierwszy raz w życiu, więc wcześniej nigdy nie miałam styczności z tego typu domowymi zajęciami. Zaciskam jednak zęby, gdy jedna z pracownic w kuchni wskazuje mi blat, na którym czekają naczynia, oraz dwa duże zlewozmywaki.

Zmiana mija mi mozolnie. Czyszczę naczynia z resztek jedzenia, opłukuję je i odstawiam, by inna osoba zaniosła wszystko do wyparzenia. To monotonna praca, w której nie potrafię powstrzymać się przed nadmiernym myśleniem. Ostatnie wydarzenia, które się na mnie zwalają, to po prostu za dużo. Śmierć Mirandy, wizyta matki, napis, śledzenie, teraz te rzeczy...

Dzieje się coś dziwnego.

Dlatego kiedy kończę pracę, zamiast do akademika, kieruję się w inną stronę. Tym razem jednak nie korzystam z kluczy, tylko podchodzę do dyżurki w akademiku nauczycieli, i proszę o zawołanie pana Bentona. Uczniowie mogą spotykać się z nauczycielami po zajęciach w ten sposób, w sali spotkań w tym budynku, ale zwykle wolałam tego unikać, żeby nikt nie wiedział, jak pomagał mi Benton. Teraz chodzi o coś innego, dlatego wybieram oficjalną drogę.

– Cora – mówi na mój widok, gdy wchodzi do dużego pokoju wypełnionego stolikami. Jest tu niemal jak w stołówce, tylko bardziej kameralnie. – Coś się stało?

Wzdycham cicho. Wiem, że nie wierzył mi ostatnim razem, ale i tak opowiadam mu o rzeczach, które się pojawiły dziś w moim pokoju z nadzieją, że mężczyzna pomoże. Przecież ktoś musi mi pomóc. A jemu ufam, wspierał mnie wielokrotnie.

– Myślę, że powinnaś koniecznie porozmawiać z panią Fulton.

Zaciskam pięści. Nie wierzy mi, przez co do oczu napływają mi łzy.

– Ja sobie tego nie wyobraziłam, panie Benton – szepczę. – Dlaczego nikt mi nie wierzy? Dlaczego pan ze wszystkich osób nie może mi uwierzyć?

– Cora...

– A jeśli Miranda nie popełniła samobójstwa i ktoś ją skrzywdził? I ten ktoś chce teraz skrzywdzić mnie?

Benton zaciska wargi.

– Policja zamknęła śledztwo – zauważa łagodnie. – Uznali to za samobójstwo. Miranda miała problemy, o których nie mówiła i niestety sobie z nimi nie poradziła. Dlatego tak ważne jest, żebyś rozmawiała z psychologiem. Pomoże ci. Pani Green też...

Podnoszę się.

– Pójdę już.

– Coralie – woła za mną Benton. W sali nikogo nie ma, ale na zewnątrz jest przecież ktoś w dyżurce, więc ścisza głos: – Pozwól sobie pomóc. Przecież wiesz, że ja zawsze chciałem ci pomagać. Martwię się o ciebie i nie mówię tego wszystkiego, żeby zrobić ci na złość.

Zbieram się w sobie. Dociera do mnie powoli smutny fakt. Nikt nie może mi pomóc.

– Wiem, proszę pana. To po prostu dla mnie trudne. Ale może naprawdę powinnam pogadać znowu z panią Fulton – kłamię.

Benton nabiera się jak dziecko i zdaje się odetchnąć z ulgą. Nie wspominam mu o pamiętniku Mirandy, nie dodaję więcej swoich podejrzeń. Udaję, że dam sobie pomóc, a później opuszczam budynek i ruszam biegiem do akademika. W pokoju pakuję najważniejsze rzeczy do swojej szkolnej torby, łapię klucze i wymykam się tajnym korytarzem. Nie zamierzam zostawać w tamtym miejscu.

Ja: Jesteś już po treningu?

K: Tak. Padam na twarz. Chcesz wpaść do mnie, bo ja chyba nie dam rady ruszyć się z miejsca?

Waham się kilka chwil.

Ja: Nie. Muszę się pouczyć do jutrzejszego testu. Zobaczymy się na śniadaniu.

Potem chowam komórkę i ruszam korytarzem do jedynego miejsca, w którym w tej chwili chcę być.

*

Moja dłoń porusza się niemal sama, kiedy sunę pędzlem po płótnie. Pierwsze sekundy jak zawsze oglądam się nerwowo przez ramię, by upewniać się, że w pracowni nikogo nie ma i nikt tutaj nie wraca, a dopiero później rozluźniam się i pozwalam sobie zatracić się w tym, co czuję. Potrzebuję wyrzucić z siebie kolejne nagromadzone emocje, z którymi nie potrafię sobie radzić.

Nie uświadamiam sobie od razu tego, co maluję. Moim zamiarem było stworzenie abstrakcji oddającej w tym momencie to, co we mnie siedzi, a zamiast niej po paru minutach dociera do mnie, że plamy, które miały niczego nie przypominać, wyglądają jak pióra. Czarne, poskręcane, porozrzucane na tle ciemnego nieba, jakby jakiś ptak stracił je wszystkie w czasie lotu, ale nie zatrzymał się, by to sprawdzić. Wirują też w powietrzu, wokół kwiatu, który stoi samotnie pośrodku niczego.

Kiedy rozumiem już, co dokładnie mam przed sobą, waham się parę chwil, a później nadaję obrazowi głębi. Pióra dostają realniejszych kształtów, kwiat otrzymuje więcej płatków, które smętnie opadają, jakby chciały dołączyć do piór. Jakby chciały być wolne, jak one. Bo chyba właśnie to widzę w tych małych elementach. Wolność. Spokój. Możliwość wzlecenia w powietrze, zamiast leżenia wciąż na ziemi, gdzie nic ich nie czeka.

Skupiam się na obrazie i wszystko inne odchodzi w niepamięć. Zapach farby unoszący się w powietrzu pomaga mi się rozluźnić. Maluję, robię przerwę, spoglądam na płótno z oddalenia i wracam do pracy, aż po nie wiem jak długim czasie po prostu opadam na podłogę przed sztalugą.

– Lepiej? – rozlega się wtedy jakiś głos.

Wzdrygam się i odwracam błyskawicznie do Nessy, która stoi w wejściu do pracowni. Nie słyszałam jej. Moje serce zaczyna walić jak szalone.

– Co tu robisz? Jak tu weszłaś?

Unosi brew.

– A ty?

Wpatrujemy się w siebie, aż w końcu dziewczyna wzdycha.

– Profesor Barton dała mi zapasowy klucz – wyjaśnia. – Też czasami potrzebuję po godzinach tu przyjść i się wyżyć. I tak czułam, że cię tu znajdę.

Marszczę nos.

– Czułaś? Szukałaś mnie?

– Pisałam do ciebie, czy chcesz się razem pouczyć na jutro – mówi. – Nie zdążyłam cię złapać przed naszymi karami. Zazdroszczę, że masz zmywak, wiesz?

Podchodzi bliżej, przysiada przy ścianie naprzeciwko mnie i opowiada o swojej zmianie. Razem z paroma innymi osobami muszą ogarniać ogród, kilku szermierzom trafiły się też prace przy czyszczeniu basenu i sprzątaniu szatni. Ja jako jedyna zostałam posłana na zmywak, bo Shaford nienawidzi mnie widocznie aż tak, że nie chciała, bym miała z kimś kontakt.

– No i bolą mnie całe ramiona, nienawidzę prac ogrodowych – kończy Nessa. – A jak zmywanie?

Jej głos mi pomaga. Chociaż z początku się zjeżyłam, gdy weszła w moją przestrzeń, teraz to doceniam. Chyba potrzebowałam towarzystwa.

– Nudno – odpowiadam. – Te dwa tygodnie to będzie męka.

Dziewczyna się śmieje.

– Ja w domu muszę codziennie zmywać – oznajmia. – Spróbuj tego.

No tak. Ona też jest tu na stypendium, nie ma gosposi ani sprzątaczek. Dla niej to nic nowego.

– Spasuję.

Uśmiecha się do mnie i zerka na obraz.

– Co dziś tworzysz?

– Nie wiem. Nie skończyłam – odpowiadam. – Muszę... Chyba go przyciemnić. Dodać parę rzeczy.

Kiwa głową.

– Okay. Wygląda ciekawie. To pióra?

Rumienię się mimowolnie, bo dobrze wiem, skąd się wzięły.

– Mhm.

– Masz dla niego jakąś nazwę? Ten poprzedni nazwałaś Niepokój, prawda?

Wzruszam ramionami.

– Tak. Ale ten... Nie wiem. Pomyślę, gdy skończę. Ja... – Odchrząkuję. – Czy ktoś mówił ci, że jest na mnie zły za tę karę? Albo na ciebie, że mnie tam zabrałaś?

Nessa spogląda na mnie ze zdziwieniem.

– Zły? Dlaczego?

– Nikt nie podejrzewa, że to ja naskarżyłam? Wszyscy zawsze to robią.

Prycha.

– Nie. Powiedziałam wszystkim, że to ta suka Aubrey. Nie martw się. Odpłacimy jej, gdy nadarzy się okazja. – Przechyla lekko głowę. – A tak w ogóle to Ian pytał, czy dam mu twój numer.

Rozchylam wargi.

– Ian? Dlaczego?

Dziewczyna chichocze.

– Ty naprawdę nadal niczego nie pamiętasz, co?

Kręcę głową.

– Nie. Mówiłam ci, że w sumie to nie chcę pamiętać. I że masz więcej nie pozwalać mi pić.

– Hej, próbowałam się stopować, nie pozwalałaś – protestuje. – Możesz pić, po prostu mniej. Wtedy się dobrze bawiłaś, dopóki nie wpadł Parish. – Przygląda mi się parę sekund. – Kręcicie ze sobą?

Posyłam jej pełne niedowierzania spojrzenie.

– Co? Nie!

Unosi dłonie.

– No sory, ale to wyglądało inaczej, gdy zobaczył cię na kolanach Iana.

Zamieram.

– Gdzie?!

Nessa nabija się ze mnie przez moment, lecz w końcu opowiada o grze w butelkę, o pojawieniu się Parisha, o tym, jak wyciągnął mnie z pokoju, a później pobiegł za mną, gdy odmówiłam powrotu do akademika. Zeke zapewniał w tym czasie Vanessę, że nic mi nie grozi, więc odpuściła. Kolejnego dnia, kiedy chciała coś ze mnie wyciągnąć, niczego jej nie zdradziłam, więc była niepocieszona. Teraz jednak mówi mi, że ktoś rozpuścił plotkę, że wracałam nad ranem w męskiej koszulce do pokoju.

– To nie moja sprawa – zaznacza. – Po prostu lepiej, żebyś wiedziała. I jeśli chcesz z kimś o tym pogadać, to jestem.

Wpatruję się w nią parę chwil, nie wiedząc, jak się zachować. Nigdy nie rozmawiałam z nikim o chłopakach. Z siostrą ani matką nie czułabym się komfortowo, nie mamy tak bliskiego kontaktu, z Madeleine czy Elodie rozmawiałyśmy wyłącznie o szkole. Z Kiranem kiedyś zdarzyło mi się poruszyć taki temat, ale tylko dlatego, że spotkało mnie coś niefajnego, a on chciał pomóc w zemście. Za to Nessa...

A może ona podpowie mi, w co właściwie pogrywa Parish?

A jeśli jej się zwierzę i wykorzysta to przeciwko mnie?

Waham się długi czas, aż w końcu wyrzucam z siebie:

– To nie tak. Nie wracałam od chłopaka. To znaczy wracałam – poprawiam się. – Ale on mi tylko pomógł, bo widziałaś, jaka byłam pijana. Przenocował mnie. A że na siebie zwymiotowałam, to dał mi koszulkę na przebranie.

Nessa kiwa głową.

– Okay. Tym chłopakiem był Jasper?

Przygryzam wargę. Gdyby chciała mnie wydać, miała różne okazje.

– Tak – przyznaję. – On... Dziwnie się ostatnio zachowuje.

– Jak to: dziwnie?

– Tak, jakby mnie wcale nie nienawidził. Nie rozumiem tego.

Dziewczyna wybucha śmiechem.

– O rany, przepraszam – mówi, kiedy patrzę na nią z urazą. – Po prostu to takie zabawne. Przecież Jasper od dawna wodzi za tobą wzrokiem. Nie mów, że tego nie zauważyłaś.

– Co?

Wzdycha głęboko.

– Słuchaj, co powiesz na to: zwiniemy jakieś przekąski ze stołówki i pójdziemy do ciebie. Pogadamy o facetach, zjemy coś i się wyluzujemy po ciężkim dniu, a potem wspólnie pouczymy.

Chcę zaprotestować, ale przecież inna opcja nie wchodzi w grę, jeśli chcemy mieć trochę prywatności. Tutaj nie ma miejsca, żeby wygodnie posiedzieć, z kolei Nessa ma współlokatorkę, która pewnie jest teraz w ich pokoju. No i skoro dziewczyna ze mną będzie, to nic się nie stanie, prawda? Po jej wyjściu przekradnę się zgodnie z planem na noc do Złotego Domu, bo nie zostanę w tamtym miejscu.

– Dobrze – zgadzam się. – Zróbmy tak.

A później zostawiam obraz do wyschnięcia w schowku, gdzie profesor Barton zrobiła mi na to miejsce, i kieruję się z Nessą do wyjścia. Na pierwszy w życiu wieczór spędzony z przyjaciółką na plotkach i nauce.

*

Mam wrażenie, że przez kolejne dni nauczyciele i ochroniarze obserwują mnie uważniej niż zwykle. Nie wiem, czy to paranoja, czy Benton albo Shaford cokolwiek komukolwiek powiedzieli, ale wymykanie się na noc do Złotego Domu bywa uciążliwe, bo personel robi też obchody po piętrach akademików częściej niż wcześniej. To może mieć związek z ostatnią imprezą u Iana.

Nie podoba mi się to, ponieważ jedynie podsyca niepokój i podejrzenia. Nadal nie powiedziałam nikomu o pamiętniku Mirandy ani sama do niego nie zajrzałam, tylko ukryłam go w Złotym Domu, wśród swoich książek. Coś blokuje mnie przed przekazaniem go dorosłym. Po prostu wyczuwam, że coś jest nie tak po tym, jak Benton zagaduje mnie na naszych zajęciach, bo jest moim doradcą akademickim, jak ochroniarze się zachowują...

Dziwne wydaje mi się też to, że kolejnych wspólnych zajęć z psychologiem nie prowadzi już pani Fulton, tylko ktoś nowy. W szkole pojawia się właściwie trzech nowych psychologów, każdy ma zająć się inną grupą. Do mojej zostaje przypisany doktor Langford – facet po pięćdziesiątce, który ma zupełnie inne podejście niż poprzednia terapeutka i w przeciwieństwie do niej nie daje się nabrać na moje spokojne odpowiedzi. Zadanie niewygodne pytania, przekonuje mnie do otworzenia się przed nim i na pierwszej wspólnej sesji, którą miałam z nim w poniedziałek, bo nalegał, żebyśmy po grupowych zajęciach porozmawiali, niemal mnie złamał.

To też mi się nie podoba.

A gdy matka usłyszy, że rozmawiam z psychologiem oprócz przymusowych zajęć, będzie wściekła. Już w weekend dzwoniła do mnie, żeby dowiedzieć się, dlaczego dostałam dwie słabsze oceny i zapowiedziała, że przylecą razem z Cat na Dzień Otwarty, co napawa mnie znów niepokojem.

Jestem nerwowa przez to wszystko. Nie sypiam dobrze, bo odstawiłam tabletki, nie mówiąc o tym pani Green, kanapa w Złotym Domu nie jest aż tak wygodna, jak sądziłam, w dodatku źle się czuję, okłamując Kierana, że nic się nie dzieje. Ale nie chcę, żeby znów się mną zamartwiał, zwłaszcza że dziś wyjeżdża razem z innymi członkami drużyny pływackiej na zawody. Nie będzie ich do niedzieli.

– Whoa, uwaga – rzuca ktoś, kiedy niemal na niego wpadam w drodze do biblioteki. – Coralie?

Unoszę głowę i spoglądam na Rafaela. Chłopak zna się z Nessą, więc parę razy zagadywał nas w stołówce, ale oprócz tej wspólnej pracy na wieczorze pamięci, nie gadałam z nim twarzą w twarz.

– Hm?

– Dokąd się tak spieszysz?

Posyłam mu swój wyćwiczony uśmiech.

– Do biblioteki. Pomagam w nauce innym uczniom.

– Jakbyśmy byli w jakiejś szkole czy coś – rzuca.

Parskam cicho.

– No, niedorzeczne.

Unosi kąciki ust, nim ogląda się przez ramię.

– A jak idą przygotowania do Dnia Otwartego? – pyta. – Mój tata opowiadał mi, ile się tu wtedy dzieje, jestem tego ciekawy.

– Idą świetnie – odpieram. – Samorząd podał już do szkolnej gazetki wszystkie szczegóły i harmonogram wydarzenia, więc możesz sprawdzić.

Przytakuje.

– Super. Twoja siostra się pojawi?

Spinam się.

– Dlaczego pytasz?

Wsuwa dłonie do kieszeni.

– Po prostu.

– Po prostu po co? – dociekam.

Marszczy czoło.

– Jezu, wyluzuj. To było zwykłe pytanie, chciałem podtrzymać rozmowę. Na Dni Otwarte przyjeżdżają rodziny, ty masz siostrę, więc o nią spytałem. To zakazane?

Może rzeczywiście zareagowałam zbyt ostro, ale w mojej poprzedniej szkole, nim się tu przeniosłam, mnóstwo osób wypytywało mnie o Cat. Nawet jeśli ich rodziny miały pieniądze i dobry status, sukces Cathleen przyciągał ich jak magnes i mieli nadzieję na jakieś korzyści. Od tamtego czasu zaczęłam dobierać ostrożniej znajomych. Albo raczej nie dobierałam ich wcale, Kieran był, można powiedzieć, wypadkiem przy pracy.

– Nieważne – rzucam do Rafaela. – Pójdę już.

Nie zatrzymuje mnie, ale rusza za mną do gmachu biblioteki. Czuję się nieco dziwnie, kiedy podąża moim śladem, zwłaszcza gdy przechodzimy obok miejsca, w którym znalazłam Mirandę. Zawsze przyspieszam tam kroku. Potem już znajduję się w sali do nauki, gdzie czeka trzech uczniów pierwszych klas. Rafael do nich dołącza, co mnie zaskakuje, bo słyszałam, że ma dobre oceny i nie sądziłam, że potrzebuje jakiejkolwiek pomocy.

Udzielam jej jednak w zadaniach, które dostał z algebry, podobnie jak reszta. Tłumaczę im zagadnienia i pokazuję przykłady, aż mija godzina tych dodatkowych korepetycji i uczniowie zbierają się do wyjścia. Ja z poczuciem spełnionego obowiązku kieruję się do czytelni, żeby w ciszy się pouczyć.

Albo przynajmniej próbuję to robić, tyle że są tutaj też cheerleaderki, które jak zawsze posyłają mi złe spojrzenia, co mnie rozprasza. W dodatku Kieran jest już w drodze, nudzi się i zamęcza mnie SMS-ami, a do tego Nessa wysyła mi zdjęcia swojego psa. Jest słodki, puchaty i najchętniej bym go przytuliła. Zazdroszczę, że ona wraca na weekend do domu.

Ja za to muszę się uczyć, mimo że mamy piątek, bo kolejna słabsza ocena na pewno przyciągnie uwagę matki. A dostałam ją dziś znów u Blancharda, co jest bardzo niedobre. Nie mogę sobie pozwolić na obniżenie średniej. Jasper odebrał mi już tytuł przewodniczącej, nie oddam mu stołka najlepszego ucznia.

To dlatego wkuwam kolejne regułki, których zapomniałam dziś na lekcjach, powtarzam je do znudzenia, a potem rozrysowuje na kartkach. To zawsze mi pomagało w szybszej nauce, bo zapamiętuję wszystko lepiej, kiedy mam to rozłożone w ten sposób. Skupiam się na tym, powtarzam informacje i rozwiązuję zadania, a później przerabiam kolejny temat sama, by przygotować się na poniedziałek. Mam też inne przedmioty do ogarnięcia w weekend, więc chcę dziś w pełni zamknąć choć ten.

Robię sobie przerwę tylko po to, by odbębnić zmianę na zmywaku i zabrać ze stołówki kawę, z którą na szczęście mogę siedzieć przy stanowisku, a następnie znów pogrążam się w nauce. Nie zauważam nawet, kiedy mijają kolejne godziny, dopóki nie uświadamiam sobie, że ostatnia osoba pracująca przy biurku naprzeciwko właśnie się pakuje.

Klnę w duchu i zerkam na zegarek. Bibliotekę zamykają za pięć minut, a ja jeszcze miałam znaleźć książkę na literaturę angielską. Muszę ją przeczytać na ten tydzień. Zbieram więc rzeczy, po czym ruszam do stanowiska bibliotekarki, tyle że nie zastaję jej na miejscu. Przygryzam wargę. Potrzebuję tej książki, a jutro wolałabym tu nie przychodzić. Bez Kierana i Nessy na kampusie będę się znów czuła samotnie, więc chciałam zaszyć się w Złotym Domu, gdzie nikt nie powinien zaglądać.

Ruszam więc na poszukiwania książki sama. Biblioteka szkolna jest ogromna, ale bywam tu na tyle często, że wiem, gdzie się kierować. Wchodzę między alejki, dążąc do jednej z ostatnich, w których znajdują się książki z interesującego mnie okresu, ale zwalniam nieco, gdy dobiega mnie jakiś trzask. Odwracam się przez ramię, lecz nikogo nie dostrzegam, biblioteka wciąż pozostaje pusta.

Idę dalej, aż docieram w odpowiednie miejsce i przesuwam palcami po grzbietach. Uwielbiam czuć pod palcami te skórzane, stare oprawy, które niosą za sobą tyle historii. Tym razem jednak nie rozkoszuję się tym jak zawsze, bo znowu słyszę jakiś dziwny dźwięk i po chwili uświadamiam sobie, że to chyba odgłos cichych kroków.

Jakby ktoś się skradał.

– Halo? – wołam niepewnie. – Pani Price, to pani?

Nie dostaję odpowiedzi. Moje serce zaczyna walić jak szalone. Zapominam o książce, a w głowie pojawiają mi się wszystkie te podejrzenia, które miałam. Zaczynam chyba panikować i zastygam w miejscu, nie mając pojęcia, co robić. Powinnam uciekać, ale jestem jak wrośnięta w podłogę. Mój oddech się rwie, w oczach stają łzy, a w bibliotece zapada cisza.

W której wyraźnie czuję na sobie czyjeś spojrzenie.

To nie tylko wrażenie, jakby ktoś na mnie zerknął, a wręcz wypalał we mnie dziury. Wzdrygam się i w końcu ruszam biegiem do przodu. Mam gdzieś lekturę, po prostu uciekam, oglądając się przez ramię. Nie widzę nikogo, ale ta sytuacja uruchamia we mnie wspomnienia z tamtego wieczoru. Za gardło chwyta mnie panika.

Wydostaję się z biblioteki na chłodny, wrześniowy wieczór. Drzwi za mną zamykają się z trzaskiem, przez który niemal podskakuję w miejscu. Przez to i jeszcze przez wibrację mojego telefonu, który właśnie się odzywa. Potrzebuję teraz Kierana, dlatego sięgam po komórkę bez zawahania, ruszając ścieżką i oglądając się co chwila za siebie.

To jednak nie K do mnie pisze.

Jasper: Zagramy w grę?

Zapala się we mnie złość. To on? To był on? Wystraszył mnie na śmierć, żeby pograć w swoją idiotyczną grę i... Co niby? Czego on ode mnie chce? W ciągu ostatnich dni znów go unikałam, opuściłam nawet dwa spotkania samorządu, wykręcając się sesją z psychologiem, więc w ten sposób chce mi się za to odwdzięczyć, ukarać mnie czy o co chodzi?

Nie mam pojęcia, ale mój strach zmienia się we wściekłość. Zaciskam palce na komórce i ruszam dalej biegiem aż do Złotego Domu, bo chcę tam zostawić rzeczy i pójść zmierzyć się z Parishem. Kiedy jednak docieram do drzwi budynku, dobiegają mnie ze środka jakieś głosy i znów odzywa się we mnie przerażenie.

Dopóki nie słyszę śmiechu.

Czy oni zabawiają się właśnie moim kosztem i teraz ze mnie szydzą?

Wpadam do środka, przecinam długi, ciemny korytarz i docieram do salonu, w którym przyjaciele Parisha siedzą na podłodze, popijając drinki. Wygląda to jak typowa piątkowa posiadówka, której oczywiście im nie wolno urządzać, a to robią. Spojrzenia wszystkich kierują się na mnie, gdy ze łzami w oczach i furią pewnie wypisaną na twarzy zatrzymuję się w progu.

– Cora? – pyta zdziwiona Payton.

Odnajduję spojrzeniem Jaspera siedzącego przy ścianie.

– Możesz mi dać po prostu spokój? To przestało być zabawne, Jasper. Czego ty chcesz? Co to za chora gra?

Wygląda na zaskoczonego, gdy podnosi się płynnie i rusza w moim kierunku.

– O czym ty mówisz? Co się dzieje?

Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że skoro tu siedzi, skoro są tu wszyscy, nie mogłam słyszeć ich w bibliotece. Robi mi się zimno. Panika powraca.

– Colbern?

– Ja... Nieważne – wyduszam.

Chcę się odwrócić, zanim oni też uznają mnie za wariatkę, jednak Jasper łapie mnie za nadgarstek.

– Co się dzieje? – powtarza. – Hej, spójrz na mnie.

Koncentruję się na jego brązowych oczach. Widzę w nich zaniepokojenie, przez które z jakiegoś powodu do oczu napływają mi łzy. Mam dość. Tak bardzo mam dość tego, co się dzieje. Ale nie chcę znowu płakać na jego oczach. Ani tym bardziej oczach jego przyjaciół, dlatego próbuję się wycofać, ale przerywa mi jego spokojny głos, gdy rzuca:

– Zwijajcie się. Wszyscy.

Wpatruję się w niego, kiedy Payton, bracia Wood, Justin i Layla zbierają się do wyjścia. Robią to zadziwiająco sprawnie, więc po chwili zostajemy sami z Jasperem, który nie pozwala mi uciec, tylko gładzi uspokajająco moją dłoń.

– Co się dzieje, Coralie? – pyta miękko.

Przez ten ton tylko bardziej chce mi się płakać.

– Nic.

– Powiedziałaś, że to nie jest zabawne i mam dać spokój. O co chodziło?

Potrząsam głową. To nie ma sensu. On i tak mi nie uwierzy. Ja sama zaczynam wątpić w swoją poczytalność.

– Coś mi się pomyliło.

– Hej. – Chwyta moje policzki w dłonie. – Powiedz mi.

Nie udaje mi się dłużej powstrzymać łez.

– W-wydawało mi się, że to... Ale skoro jesteś tutaj, to nie byłeś ty.

– Co ci się wydawało?

Przymykam powieki, a on ociera mi łzę. W kolejnej chwili po prostu mnie obejmuje, więc całkowicie się rozpadam.

– Słyszałam czyjeś kroki – wyznaję z trudem. – Ktoś mnie znowu obserwował, jakby zza ściany w bibliotece. To nie był pierwszy raz. Najpierw ten napis, potem ktoś był w lesie, potem moje rzeczy, teraz to... Ale nikt mi nie wierzy. Nikt. A ja mam dość, Jasper. Chcę, żeby to się skończyło. Co ja takiego zrobiłam, że to mi się przytrafia?

– Cii – mruczy mi do ucha. – Spokojnie.

– N-nie m-mogę być spokojna. Ktoś... ktoś chyba mnie obserwuje i... Ale ty pewnie mi nie wierzysz.

Nie odpowiada dłuższą chwilę, aż w końcu rzuca:

– Weź kilka głębokich oddechów. Razem ze mną, dobrze?

Odsuwa się, łapie moje dłonie, a ja wykonuję polecenie, koncentrując się tylko na nim. Udaje mi się nieco uspokoić, kiedy razem oddychamy, na co Jasper posyła mi łagodny uśmiech.

– Wspaniale, iskierko – chwali. – A teraz poczekaj tutaj, a ja pójdę do biblioteki...

– Nie! – protestuję. – Ja... Nie. Idę z tobą.

Obserwuje mnie parę chwil, aż wreszcie kiwa głową.

– W porządku. Chodźmy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top