19. Chwila oddechu
#keepmecloseap
Coralie
Na wieczorze pamięci Mirandy są chyba niemal wszyscy uczniowie. Do tego rada rodziców, państwo Paulsen, sztywni i chłodni, kadra nauczycielska, pracownicy. Aula jest wypełniona po brzegi, kiedy wciskam się do środka, cały czas spoglądając przez ramię. Moje serce nie chce się uspokoić.
Ja chyba naprawdę wariuję.
- Hej, uważaj... Cora? - rzuca Nessa, kiedy w kolejnej chwili na nią wpadam. - Coś nie tak?
Spoglądam na nią i chcę wyjaśnić, że przed chwilą siedziałam nad rzeką, niedaleko starego młyna, i mogę przysiąc, że ktoś mnie obserwował, ale z mojego gardła nie wydobywają się żadne słowa. Może to też sobie wyobraziłam?
- Ja... Nie zauważyłam cię. Przepraszam.
Dziewczyna uśmiecha się do mnie lekko.
- Nic się nie stało. W sumie to cię szukałam, mam twoją torbę. Zostawiłaś ją wcześniej - mówi. - Chodź, mam dla ciebie miejsce.
Łapię ją za rękę.
- Czemu?
Unosi brwi.
- Co czemu?
- Czemu mi tak pomagasz? - pytam.
Wydaje się zdziwiona.
- Bo cię lubię - wyjaśnia, na co coś w mojej klatce piersiowej się zacina. - Czasami mnie wkurzasz, gdy jesteś sztywniaczką, ale ogólnie cię lubię. No i jesteś jedną z nas, nawet jeśli się nas wstydzisz.
- Nas?
Nachyla się i zniża głos.
- Artystów - szepcze. - Jesteś jedną z nas, pomagałaś nam. Nie myśl, że o tym nie wiem. Chodź, Hallie zaraz zacznie występ.
Przemykamy na siedzenia niemal na końcu sali. Znajomi Nessy zostawili nam dwa wolne krzesła, które zajmujemy, akurat gdy solistka wchodzi na scenę. Nessa podaje mi wtedy torbę, a ja próbuję się uspokoić. Przez szaleńczy bieg do głównego gmachu i ucieczkę przez las zaschło mi w ustach, dlatego chcę wyjąć butelkę wody, którą zawsze ze sobą noszę. Jest wielokrotnego użytku, w moim ulubionym odcieniu różu. Dostałam ją od Kierana i ją uwielbiam. Problem w tym, że nie znajduję jej w torebce, choć szukam przez parę sekund. Nie mam też szczotki do włosów, by ogarnąć rozczochrane kosmyki. Chyba musiałam zostawić te rzeczy jednak w pokoju.
Odkładam więc torbę i skupiam się na występie. Hallie wykonuje bardzo wzruszający, spokojny utwór, a pan Benton jej akompaniuje. Wystrój sali, głos wokalistki, zapalone przy zdjęciu Mirandy świece oraz kolejne przemówienia jej znajomych sprawiają, że ten wieczór jest naprawdę podniosły i wyjątkowy. Nie udaje mi się powstrzymać przed myślami, czy mnie też by tak żegnano.
Czy gdybym odeszła, ktokolwiek w ogóle by za mną zatęsknił? Ktokolwiek płakałby po mnie tak, jak koleżanki Mirandy?
Samą ogarnia mnie prawdziwy smutek, gdy słucham, jak cheerleaderki mówią o dziewczynie. Niemal zapominam przez to, jaka była wobec mnie. W ich wspomnieniach Miranda jawi się niczym najlepsza, najspokojniejsza, najmądrzejsza i najzabawniejsza osoba, która zawsze wszystkich wspierała. Nie znałam jej prywatnie, więc kto wie, może dla innych właśnie taka była.
- Nie podziękowałam ci - szepczę, kiedy przemówienia się kończą i ma zacząć się występ cheerleaderek. - Za to, że stanęłaś w mojej obronie. Za stołówkę. I za teraz. Dziękuję, Nessa.
Vanessa klepie mnie po udzie.
- Nie ma sprawy. Zrobisz coś dla mnie i będziemy kwita.
Spinam się. No oczywiście.
- Co takiego?
Szturcha mnie lekko.
- Weźmiesz udział w Dniu Wystawy. Nie mogę patrzeć, jak chowasz swoje prace, zamiast pokazywać je światu. Uwielbiam twoje szkice, ale obrazy... Te mieszanki realizmu i abstrakcji... Jak ten obraz Golden Flame skąpanego we krwi. Genialne.
Wzdrygam się.
- To nie była krew - mamroczę.
- Ale wygląda, jakby była. Pokazuje niebezpieczeństwo, niepokój, wrogość. Gdy zobaczyłam ten obraz w pracowni, nie potrafiłam nic zrobić. Jest świetny, Cora. A ty schowasz go pewnie do szafy.
Nie odpowiadam, a Nessa się nachyla.
- Namalowałaś go tamtego wieczoru, prawda?
Kręcę głową.
- Nie. Niby jak weszłabym do budynku?
Posyła mi krzywy uśmiech.
- Och, proszę cię - rzuca. - Ten obraz jest taki... Bije od niego tyle emocji. Jest jak alarm. Ostrzeżenie. I krzyk o pomoc - kończy ciszej.
Zaczynam nieco szybciej oddychać.
- Nessa...
Dziewczyna łapie moją dłoń.
- Przestań. Nie oceniam - mówi. - Twój sekret jest u mnie bezpieczny. Nie wydałam cię, prawda?
Przełykam z trudem ślinę. Nie wiem, co na to odpowiedzieć.
- Nie - szepczę.
- I tego nie zrobię. Nie rozumiem, czemu to ukrywasz, ale weź udział w Dniu Wystawy, Cora. Serio. Chociaż anonimowo.
- Przemyślę to - mamroczę.
Posyła mi lekki uśmiech, a później już znów skupiamy się na scenie. Cheerleaderki wykonują ulubiony układ Mirandy z zeszłego roku, skandują jej imię i po kolei zapalają nowe świeczki przy jej zdjęciu. Wieczór przebiega bez zakłóceń, wszyscy zachowują powagę i nawet ja mam spokój od idiotycznych zaczepek.
Nie mogę się jednak pozbyć tych spojrzeń i dziwnego wrażenia, jakby ktoś śledził każdy mój ruch. Już w lesie to odczułam. Zadzwoniłam do Kierana, rozmawialiśmy chwilę, nim zawołała go macocha, a później po prostu siedziałam nad rzeką i starałam się uspokoić. Dopiero po jakimś czasie poczułam, jakby ktoś mnie obserwował. Spytałam głośno, czy ktoś znajduje się w pobliżu, ale nie dostałam odpowiedzi, a wrażenie nie zniknęło.
Wzdrygam się na to wspomnienie.
- Chodź - rzuca Nessa, kiedy dyrektor kończy uroczystą część wieczoru.
Uczniowie powoli mają rozchodzić się do akademików lub mogą zostać i wspominać Mirandę. Jej rodzice wychodzą jako pierwsi, niemal się za nimi kurzy. Nie dbają o pozory. Moja matka pewnie by tu została i opłakiwała mnie do północy, by udawać, jak to ma złamane serce. Państwo Paulsen najwyraźniej mają gdzieś to, co powiedzą o nich inni.
- Dokąd? - pytam.
- Słyszałam, że sportowcy będą żegnać koleżankę na własny sposób - wyjaśnia. - Myślę, że tobie też się to bardzo przyda.
Nie do końca wiem, o czym mówi, ale pozwalam złapać się za dłoń i pociągnąć w stronę wyjścia. Nim do niego docieramy, napotykam spojrzenie Parisha i Zeke'a, którzy dostrzegają nas w tłumie. To przez to przegapiam, że Nessa się zatrzymała i niemal na nią wpadam.
- Przepraszam, proszę pana - rzuca.
Na naszej drodze stoi Graves ubrany w elegancki czarny garnitur.
- Nic się nie stało - zapewnia mężczyzna. - Wszystko u was w porządku, dziewczyny?
Marszczę brwi, nim przypominam sobie, że jest członkiem rady rodziców. Pewnie ustalili, że będą się upewniać, że uczniowie sobie radzą. Nawet jeśli to tylko puste, pozbawione troski pytanie.
- Jasne - odpiera Nessa.
Wzrok mężczyzny koncentruje się na mnie.
- A u ciebie, Coralie? - pyta.
Zaskakuje mnie tym. Brzmi niemal, jakby serio go to interesowało.
- Tak, panie Graves - odpowiadam.
Kiwa głową, przyglądając nam się uważnie.
- Pamiętajcie, że gdybyście czegokolwiek potrzebowały, rada rodziców i nauczyciele wam pomogą. Wystarczy jedno słowo.
Chciałabym, żeby to była prawda.
- Pewnie - mówi Nessa. - Dziękujemy. Jest pan tatą Rafaela?
Mężczyzna unosi kącik ust w skąpym półuśmiechu. Bije od niego chłód.
- Tak. Czy mój syn już się wam czymś naraził?
Dziwnie się zachowywał i mnie wkurzył, więc w sumie trochę.
- Gdzie tam - rzuca Vanessa. - Bardzo nam dzisiaj pomagał.
Graves skupia się na mnie.
- Tak, Raf tak ma. Mogę z tobą chwilę porozmawiać, Coralie?
Marszczę brwi.
- Hm, jasne. - Spoglądam na Nessę. - Zaraz do ciebie dołączę.
- Będę przed aulą.
Przytakuję i odprowadzam ją wzrokiem. Po chwili zostajemy sami z Gravesem, stoimy w nieznacznym oddaleniu od innych osób, które gromadzą się przy platformie ze zdjęciem Mirandy.
- O co chodzi? - pytam. - Czy ma pan jakieś pytania co do samorzą...
- Mój syn wspomniał, że masz nieprzyjemności związane z tym tragicznym wypadkiem - przerywa, a ja zamieram.
- Och, ja... To nic. Wszyscy jesteśmy w szoku i...
- Szok nie usprawiedliwia ataków w twoją stronę - stwierdza spokojnie. - Rozmawiałaś o tym z nauczycielami i rodzicami?
Odchrząkuję.
- Dyrekcja i moja mama wspólnie próbują ukrócić te nieprzyjemne plotki. Ale to wymaga czasu.
Wpatruje się we mnie parę sekund.
- Poruszę ten temat na radzie - oznajmia, czym mnie zaskakuje. - Czy szkolny psycholog cię wspiera?
Rozszerzam oczy ze zdumienia, a moje serce zaczyna bić szybciej. Do oczu niemal napływają mi łzy, gdy uświadamiam sobie, że obcy mężczyzna, ten chłodny i zdystansowany, który wywołuje we mnie niepokój, interesuje się bardziej moim samopoczuciem, niż własna matka.
- Próbuje - mamroczę.
Graves marszczy czoło.
- Co to znaczy: próbuje?
- Nic takiego. Po prostu to trudna sytuacja. Ale daję radę. Dziękuję za troskę, panie Graves. To miłe z pana strony.
Zmuszam się do posłania mu uśmiechu, na który nie odpowiada.
- To prawda, że widziałaś kogoś tamtego wieczoru?
Spuszczam wzrok. Sama już nie jestem pewna tego, co widzę.
- Ja... Powiedziałam już wszystko policji.
Ktoś z tyłu woła mężczyznę po nazwisku, więc ten odwraca się przez ramię. Później znów spogląda na mnie.
- Gdyby coś się działo, nie wahaj się do mnie zwrócić - mówi.
Następnie się żegna i odchodzi, a ja kieruję się do wyjścia. Dziwnie czuję się ze świadomością, że ktoś z rady rodziców naprawdę przejmuje się tym, co dzieje się w szkole z uczniami, a nie myśli wyłącznie o wynikach i tym, jak reprezentujemy liceum. To miła odmiana.
- Już? - pyta Nessa, kiedy wychodzę zza rogu.
- Mhm. Chyba tak. Dokąd idziemy?
Uśmiecha się lekko.
- Zapomnieć o tych ostatnich strasznych dniach.
*
Gdybym wiedziała, że Vanessa ma na myśli pójście do męskiego akademika, gdzie w jednym z pokoi na ostatnim piętrze zebrało się kilka osób, pewnie bym się wycofała. Nessa jednak mi na to nie pozwala, zaciąga mnie do swoich znajomych, którzy puszczają muzykę, rozsiadają się w każdym dostępnym miejscu, podają sobie kubki z alkoholem i e-fajki.
- System przeciwpożarowy... - zaczynam cicho na widok dymu.
- Zepsuli go tu już w zeszłym roku - odpowiada dziewczyna. - Nie myśl tyle, Cora. To chyba twój problem. Chociaż raz odpuść.
Nie wiem, jak to zrobić, gdy znów padają na mnie te podejrzliwe spojrzenia, ale wtedy Nessa rzuca:
- Nigdy nie widzieliście takich pięknych lasek czy o co wam chodzi?
Paru chłopaków uśmiecha się szeroko, kilka dziewczyn chichocze i po chwili siedzimy już między nimi na podłodze, z własnymi kubkami w rękach. To raczej okropny pomysł, gdyby moja matka o tym usłyszała, wpadłabym w prawdziwe kłopoty. Byłaby...
Rozczarowana.
Zaciskam palce na kubku, a potem przechylam go i wypijam zawartość niemal duszkiem. Rozlegają się jakieś śmiechy, Nessa gwiżdże z uznaniem, a mój przełyk pali. Mimo to wyciągam rękę, by jeden z szermierzy, u których jest ta nielegalna domówka, dolał mi więcej. Postanawiam odpuścić. Totalnie odpuścić i niczym się nie przejmować.
Ludzie w pokoju Iana rozmawiają i wznoszą toasty ku pamięci Mirandy, opowiadając o swoich pierwszych spotkaniach z nią. Dla niektórych była miła, dla innych sukowata, jednak wspominają ją tak zwyczajnie, bez żadnych zranionych uczuć. Odkrywam, że to mi bardzo pomaga, bo sama nie wiem, jak powinnam się czuć w związku z tym, co się stało. Dzięki otaczającym mnie osobom rozumiem, że moje zmieszanie jest normalne. Nie tylko ja nie lubiłam Mirandy, nie tylko ja miałam z nią spięcia. Mimo to wszyscy czujemy smutek, że posunęła się do czegoś takiego.
Potem wieczór zmienia się diametralnie. Poważne chwile zostają zastąpione przez małą imprezę, gdy ktoś proponuje grę w butelkę. Robi się lżej i nikt nawet nie zwraca już uwagi na to, że tu jestem. Zaczynam czuć się normalnie, dobrze i swobodnie, na co wpływ ma pewnie też trzeci kubek alkoholu, który kończę.
- Hej, może lekko przystopuj - proponuje Nessa. - Zazwyczaj nie pijesz, prawda? A jutro szkoła.
Macham ręką i proszę o dolewkę. Dziewczyna przez jakiś czas próbuje mnie namówić, bym zwolniła, bo będę tego żałować, jednak rozprasza ją pojawienie się w pokoju nowych osób. Konkretniej Rafaela, Alana i innego koszykarza, Calvina, który całkowicie zajmuje myśli Nessy. Koleżanka mówi, że zaraz do mnie wróci i zabiera mi kubek, ale kiedy tylko wpada w objęcia chłopaka, jeden z jej znajomych podaje mi nową porcję alkoholu.
Spędzam czas naprawdę dobrze. Gra w butelkę okazuje się nie być aż tak głupia, jak sądziłam, bo przynosi sporo frajdy. Ludzie prześcigają się w wymyślaniu śmiesznych pytań czy wyzwań, a kiedy w końcu pada na mnie, sama nie wiem, którą opcję wybrać. To moja pierwsza tego typu zabawa. Boję się, co dostanę.
- Nie bądź tchórzem, Cora - rzuca Ian. - Bierz wyzwanie.
Przygryzam wargę, kiedy osoby dokoła mówią mi to samo, aż w końcu się uginam.
- Ugh, dobra. Wyzwanie.
Ian, który kręcił butelką, poleca:
- Usiądź na kolanach jednego chłopaka na pięć następnych kolejek. - Puszcza do mnie oko. - Mogę być tym chłopakiem.
Rumienię się.
- Och. To głupie - mamroczę. - Będę przeszkadzać w grze. I jestem ciężka.
Ian i jego kumple parskają śmiechem.
- Zdecydowanie nie będziesz przeszkadzać i wcale nie jesteś ciężka - zapewnia. - No dalej.
Zerkam na Nessę, która porusza sugestywnie brwiami z kolan Calvina, a później powoli się podnoszę. Wypity alkohol chyba dodaje mi odwagi, bo naprawdę zbliżam się do Iana, który wyciąga ręce i uśmiecha się do mnie z zadowoleniem. Kiedy ląduję na jego udach, obejmuje mnie ramieniem i spogląda mi w oczy.
- Teraz ty kręcisz - podpowiada szeptem. - Jeśli trafisz na mnie, możesz wybrać fajne wyzwanie.
- A może od razu chcesz zostać z nią sam na sam, Ian? - prycha któryś z jego kumpli. - Przeszkadzamy?
- Trochę.
Wpatruję się w chłopaka. Chyba pierwszy raz jestem aż tak blisko jakiegokolwiek faceta, siedząc na jego kolanach. A chociaż właściwie do tej pory nawet nie zwracałam uwagi na Iana, to zauważam, że to przystojny koleś. Ma ciepłe, zielone oczy i krótko ścięte brązowe włosy, których parę kosmyków spada mu na czoło. Mógłby mi się spodobać, gdybym kiedykolwiek pomyślała o tym, by znaleźć czas na coś takiego jak spotykanie się z kimś. Problem w tym, że choć jestem tuż przy nim, a on ewidentnie próbuje ze mną flirtować, nawet alkohol nie sprawia, że czuję coś więcej. Było tak tylko, gdy... gdy...
- Co tu się dzieje?
Drgam niespokojnie, kiedy dobiega nas nagle ostry głos. Wszyscy odwracamy się w kierunku drzwi, w których stają właśnie Jasper razem z Zekiem.
- Jezu, Parish, nie strasz - rzuca Ian. - Już myślałem, że ochroniarz nas usłyszał. Siadajcie.
Jasper nie rusza się z miejsca, tylko wbija wzrok w gospodarza tej małej imprezy. I ramię, którym mnie obejmuje.
- Pojebało cię, Ian? - pyta chłodno. - Urządzasz domówkę dwa dni po śmierci Mirandy i w wieczór ku jej pamięci?
Ian unosi kubek.
- To impreza na jej cześć. Lubiła tutaj wpadać - stwierdza. - Niech ktoś mu da coś do picia, bo zamienia się w byłą przewodniczącą. - Sztywnieję, a on nachyla się do mojego ucha. - Bez urazy, kotku. Czasami bywałaś upierdliwa, wiesz to.
Wiem. Ale przypomnienie o tym mnie otrzeźwia. Wyplątuję się z objęć chłopaka i wstaję. Czuję się głupio pod uważnym spojrzeniem Jaspera.
- Cora, daj spokój - protestuje Ian.
- Chyba już pójdę - mamroczę.
Nessa łapie mnie za łokieć.
- Hej, coś nie tak? Co ci powiedział?
Potrząsam głową, w której zaczyna mi wirować. Odkrywam, że po szybkim wstaniu, alkohol uderza we mnie mocniej niż wcześniej i miękną mi kolana. Pokój zaczyna się przechylać. Na szczęście Nessa mnie łapie.
- W porządku? - pyta.
Zaczynam chichotać.
- Jakby u mnie kiedykolwiek było w porządku - mówię.
Naprawdę bawią mnie teraz jej słowa.
- Dobra, wszyscy do swoich pokoi, już - poleca twardo Jasper. - Już prawie cisza nocna.
Ludzie narzekają, a ja się śmieję. To śmieszne, że tym razem nie ja psuję zabawę, a ten rozrywkowy, wyluzowany Parish. Jak widać nie jest już aż takim dobrym kumplem do imprezowania, skoro każe nam się rozejść. Uczniowie serio powoli opuszczają pokój.
- Chodźmy - rzuca Nessa.
- Nie, ja może jednak zostanę - stwierdzam.
- Możesz zostać - zapewnia Ian.
Nawet jeśli nie mam ochoty zostawać dla niego, zauważam, jak Jasper zaciska wargi.
- Nie ma mowy. Idziemy, Colbern - warczy.
Łapie mnie za łokieć, a ja parskam. Nie próbuję się jednak wyrywać, pozwalam mu zaprowadzić się do tylnego wyjścia z akademika, byśmy nie mijali dyżurki ochroniarza. Potem wydostajemy się na zewnątrz razem z Nessą i kilkoma innymi dziewczynami oraz Zekiem. Kiedy docieramy do drzwi za naszym akademikiem, Jasper je dla nas otwiera.
- Prosto do siebie - mówi sztywno.
Inne uczennice ruszają w stronę schodów, nawet Nessa, choć ogląda się parę razy przez ramię. Pyta bezgłośnie, czy coś się dzieje, ale pokazuję, by szła dalej, a sama odwracam się i zbiegam po schodach.
- Co ty wyprawiasz, Colbern? - syczy Jasper.
- Przejdę się jeszcze - odpieram. Chyba dość niewyraźnie. Trochę bełkoczę. - Nie przejmuj się.
- Cora? - woła za mną Nessa. - Co się dzieje?
Dobiega mnie przekleństwo.
- Ja się nią zajmę, a ty lepiej powstrzymaj swoją laskę, zanim ktoś nas przyłapie - słyszę Zeke'a.
Jasper mu coś odburkuje, po czym podąża za mną, przez co uświadamiam sobie, że jego przyjaciel miał na myśli mnie. To śmieszne.
- Colbern - dobiega mnie cichy głos Parisha.
Otrząsam się z myśli.
- Idź sobie. Przejdę się i potem wrócę do siebie.
Nie zamierzam tego robić. I nie chcę, by on mnie powstrzymał, dlatego stawiam parę chwiejnych kroków. Świat dziwnie się przechyla przy każdym z nich, ale mam to gdzieś. Słabo się kontroluję, co znów mnie bawi i z gardła wyrywa mi się śmiech. Niemal nie należy do mnie, bo nie mam pojęcia, skąd się bierze i dlaczego się pojawia. A mimo to wydobywa się z spomiędzy moich ust, kiedy nagle na kogoś wpadam.
Unoszę głowę i spoglądam w brązowe oczy Jaspera, który mnie właśnie łapie.
- Naprawdę masz dość - oznajmia. - Powinnaś wrócić do siebie.
Zdecydowanie nie mam dość. Powrót do akademika przypomniał mi o wszystkim, a już było tak dobrze. Zwyczajnie. Teraz natomiast oprócz tego, że nie panuję nad swoim ciałem, nic się nie zmieniło. Znów czuję to kłucie w klatce piersiowej, niepokój, wciąż dręczą mnie myśli o matce i Mirandzie. Wciąż przed oczami mam napis na drzwiach pokoju. Wciąż słyszę oskarżycielskie szepty.
- Dopiero zaczynam - rzucam bełkotliwie. - Powinnam wrócić do Iana.
Parish nie pozwala mi się odsunąć, tylko chwyta mnie ciaśniej i zaczyna prowadzić z powrotem do drzwi. Próbuję się opierać, jednak po paru krokach gubię rytm i zwisam bezwładnie w jego ramionach. Dobiega mnie pełne irytacji westchnięcie, a później nagle tracę grunt pod nogami. On mnie podnosi.
- Co ty...
- Zamknij się.
Mrugam z zaskoczenia, obejmuję Jaspera ramionami i przyglądam mu się, gdy niesie mnie w stronę budynku. Owiewa mnie rześkie nocne powietrze, ale to nie od niego na ciele czuję gęsią skórkę. To przez to, że dociera do mnie zapach męskich perfum i pierwszy raz z tak bliska mogę obserwować profil chłopaka. Jego wyraźnie zarysowaną kość policzkową, mocną szczękę, delikatnie zadarty nos. Z tej odległości dostrzegam, że ma chyba jakieś znamię przy uchu, dlatego wyciągam rękę i dotykam go, nie myśląc nad tym, na co sobie pozwalam.
- Przestań - warczy Jasper.
Chichoczę ponownie.
- Co to?
- Blizna. Nie dotykaj.
Zagryzam wargi i przesuwam opuszkiem po bladym śladzie na skórze chłopaka. Jestem ciekawa, co mu się stało, jednak nie pytam, ponieważ właśnie uświadamiam sobie, że docieramy do drzwi akademika i sztywnieję.
- Nie - mamroczę, próbując wydostać się z jego ramion.
- Uspokój się - mówi Jasper. - Położysz się do łóżka i...
Udaje mi się szarpnąć na tyle, że puszcza moje nogi, a wtedy staję na trawie i szybko się odsuwam. Nadal wiruje mi w głowie, jednak umykam przed rękami chłopaka, który próbuje mnie ponownie pochwycić.
- Colbern - odzywa się zniecierpliwiony. - Jesteś pijana i powinnaś...
Nie słucham go. Puszczam się biegiem po trawniku, na co Jasper klnie głośno. Mam nadzieję, że da sobie spokój i mnie zostawi, przecież nawet mnie nie lubi, lecz po chwili słyszę jego kroki. Piszczę, gdy się zbliża i rzucam się pędem dalej, nie myśląc o tym, czy zostaniemy przyłapani. Na razie nie widzę jednak żadnych ochroniarzy, poruszamy się za budynkami i nikt chyba nas nie dostrzega, więc docieram bez przeszkód do biblioteki.
Po paru sekundach dopadam do jednych z bocznych drzwi. Te tylne były zabezpieczone przez policję i ochronę, przednie są o tej porze już dawno nieczynne, ale niewiele osób wie, że boczne w niedzielę zawsze pozostają otwarte, bo kółko biblioteczne chodzi tędy na spotkania i zwykle zapomina o kluczach, więc przestało je zamykać. Dostaję się dzięki temu do środka, a potem już skręcam w lewo, popycham kolejne drzwi i wbiegam po schodach.
- Colbern!
Jasper wydaje się coraz bardziej wściekły.
- Daj mi spokój - odpowiadam.
Nie robi tego, wciąż podąża za mną, gdy wchodzę na wieżę, na której jest jeszcze chłodniej niż tam na dole. Czuję gęsią skórkę na ramionach, kiedy przebiegam przez wnętrze i wydostaję się na balkon.
- Colbern - odzywa się za mną Jasper. - Co ty wyprawiasz?
Chwytam właśnie niską poręcz, wyciągam twarz do nieba i oddycham pełną piersią.
- Potrzebuję chwili oddechu.
- Ale nie tutaj - odpiera ze złością Jasper.
- Dlaczego nie?
Nic nie mówi, więc odwracam się do niego i dostrzegam, jak bardzo napięte ma ramiona. Na jego twarzy maluje się niepokój, przez co marszczę brwi. Ma lęk wysokości?
- Bo to niebezpieczne. Chodźmy stąd.
Wpatruję się w niego parę chwil.
- Idź - mówię. - Ja tu trochę zostanę.
Jasper zaciska wargi, zerkając w kierunku barierki, o którą się opieram.
- Słuchaj... możemy po prostu odetchnąć razem na dole? - pyta.
Mrugam wtedy i w głowie pojawia mi się nieprzyjemna myśl, że nie chodzi o jego lęk wysokości. Chodzi o plotki o Mirandzie. O moim udziale w jej śmierci. Czy on boi się do mnie podejść, bo sądzi, że zrzucę go z tej wieży?
- Ty w to wierzysz, prawda? - szepczę, nagle czując jeszcze mocniejsze palenie w piersi.
Chłopak marszczy brwi.
- Chodźmy na dół - proponuje. - Porozmawiamy...
Kręcę gwałtownie głową i odsuwam się, kiedy wyciąga dłoń. Z jakiegoś powodu to, że on też wierzy w te idiotyczne pogłoski jest jeszcze bardziej bolesny niż w przypadku innych osób. Nie wiem czemu. Ale boli cholernie, dlatego robię jeszcze jeden krok, nie patrząc pod nogi, przez co potykam się nagle i wydaję z siebie cichy pisk. Nie przewracam się jednak, bo Jasper błyskawicznie znajduje się obok, chwyta mnie mocno i przyciąga do swojej klatki piersiowej.
- Kompletnie ci odbiło? - syczy. - Chcesz się zabić?
Ciągnie mnie w kierunku wyjścia, aż wchodzimy do wieżyczki. Chłopak mnie puszcza, zatrzaskując za nami drzwi, a wtedy uginają się pode mną kolana, całkowicie odmawiając posłuszeństwa. Opadam na brudne deski, nie mając siły nawet myśleć o tym, że nogi mocno mnie pieką, bo musiałam je właśnie zranić. Wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy w głowie pojawia mi się po raz kolejny obraz Mirandy, słyszę głos mojej matki i te oskarżycielskie spojrzenia. Dołącza do nich także to należące do Jaspera.
- Colbern...
Zaciskam powieki, kuląc się pod ścianą. Chcę się przed nim schować, choć nie mam gdzie, bo pomieszczenie jest kompletnie puste. Dlatego po prostu obejmuję kolana ramionami, odwracam się i opieram o ścianę, by ukryć twarz przed chłopakiem.
- Zostaw mnie - szepczę. - Po prostu daj mi spokój, Parish. Nie musisz udawać, że się martwisz. Nie planuję się zabić. Jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby ze sobą skończyć. I nigdy nie skrzywdziłabym Mirandy.
Słyszę odchrząknięcie, a po chwili czuję jego dłoń na ramieniu i się wzdrygam.
- Wiem, że tego nie zrobiłaś.
Przełykam z trudem ślinę i spoglądam na niego, nagle czując wypełniającą mnie nadzieję.
- Naprawdę?
Kiwa sztywno głową.
- Wiem, gdzie wtedy byłaś - odpowiada głucho.
Rozchylam wargi z zaskoczenia, moje serce bije szybciej.
- C-co?
- Poszedłem za tobą tamtego wieczoru, po kłótni z Mirandą - wyjaśnia bez emocji. - I widziałem, jak wchodzisz do jego pokoju. Wiem, że to nie był pierwszy raz.
Robi mi się gorąco. Skoro wie, że to nie był pierwszy raz... Dociera do mnie wszystko.
- To dlatego... to dlatego zacząłeś... bo myślisz, że ja... O Boże - szepczę, potrząsając głową. - Myślisz, że ja i on...?
Jasper zaciska szczęki.
- To nie moja sprawa. Chciałem tylko...
Odwracam się w pełni i chwytam jego dłoń.
- Ja go traktuję jak brata - mówię nerwowo. - W p-pierwszej klasie, gdy się tu przeniosłam, b-byłam bardzo zagubiona i on mi pomógł. Dawał mi korepetycje, żebym nadrobiła materiał, bo byłam wszystkim przytłoczona. Ja nie... on nie... Jezu, Jasper. Przecież on jest ode mnie ponad dwa razy starszy.
W brązowych oczach chłopaka pojawia się jakiś dziwny wyraz.
- Ja... - zaczyna. - Ja... to nie moja...
Zaciskam palce na jego ręce.
- Boże, ja z nim nie sypiam - szepczę. - Musisz mi uwierzyć. On mi tylko pomaga. Niczego między nami nie ma.
- I on o tym wie?
Otwieram usta.
- Słucham?
- On o tym wie, że niczego między wami nie ma? - pyta. - Bo czasami patrzy na ciebie w taki sposób, jakby...
Oblewam się kolejnym rumieńcem.
- Jakby co?
Kręci głową.
- Nie, nic.
- To dlatego mnie nie lubisz? - wyrzucam z siebie.
W jego spojrzeniu pojawia się błysk, którego nie potrafię rozszyfrować.
- Skąd pomysł, że cię nie lubię, Colbern?
Parskam.
- Daj sobie spokój. Od sekundy, w której postawiłam stopę w tej szkole, wyglądałeś, jakbyś chciał mnie zabić.
Tym razem to on zaczyna się śmiać.
- Jakbym chciał cię zabić? - powtarza.
- A nie?
- Nie. Nie tak na ciebie patrzyłem.
Unoszę kpiąco kącik ust.
- A niby jak?
Nie odpowiada. Zamiast tego nachyla się i dotyka mojego policzka. Drżę, kiedy muska skórę kciukiem. Jest tak blisko. I patrzy na mnie po raz pierwszy tak, że wypełnia mnie coraz mocniejsze gorąco.
- Jesteś kompletnie pijana, prawda? - szepcze. - Nie będziesz tego jutro pamiętać?
- Pewnie nie - przyznaję równie cicho.
Zsuwa spojrzenie na moje wargi, a ja wstrzymuję oddech.
- W takim razie powinniśmy wracać - mamrocze.
Chce się odsunąć, ale chwytam go za koszulkę i przyciągam z powrotem.
- Gdy będę trzeźwa, nie pozwolę ci się tak do mnie zbliżyć.
Na jego usta wypływa leniwy, arogancki uśmiech.
- Zobaczymy. A teraz zaprowadzę cię...
- Nie chcę tam wracać - przerywam, a on milknie. - Przeraża mnie to, że jej połowa pokoju jest pusta. Że nie budzi mnie ten pieprzony budzik, który zawsze nastawiała. Że nie zajmuje mi specjalnie łazienki, nie ćwiczy i nie uczy się do późna, żeby znowu pobić mnie w teście. Przeraża mnie to, co jej się stało, Jasper, i to, że mi jej brakuje, chociaż jej nie cierpiałam. Nie chcę tam wracać, bo znowu nie zmrużę oka albo zmrużę i ktoś znowu napisze mi coś na drzwiach. Proszę, nie każ mi tam wracać.
W kolejnej sekundzie Jasper przyciąga mnie do siebie i zamyka w uścisku. Przez parę chwil nie jestem pewna, co się dokładnie dzieje i po prostu się nie ruszam, oddychając głośno, ale w końcu się w niego wtulam. Tak bardzo tego potrzebowałam. Jego ciepłe ramiona przynoszą mi ukojenie. Tak samo jak to, że w końcu to z siebie wyrzuciłam. Nawet nie czuję, że po policzkach spływają mi łzy. Jest po prostu dobrze. Po raz pierwszy od nie pamiętam jak dawna czuję się... w porządku. Nawet jeśli zaledwie na moment, to przyjmuję to i zwyczajnie pozwalam sobie na parę sekund zapomnieć się w jego objęciach. W delikatnym dotyku jego warg, które czuję na włosach. W dłoni, którą gładzi moje plecy. W jego zapachu i ciepłu, które od niego bije.
W nim.
Nie wiem, czemu to takie przyjemne i... właściwe. Wiem tylko, że na krótką chwilę zapominam. Dzięki niemu.
- Powinnaś pójść do pani Green...
- Nie chcę do niej iść - szepczę. - Proszę. Nie chcę. Nie mogę.
- A co zamierzasz zrobić, iskierko? - pyta miękko. - Nie możesz nie wrócić do pokoju. Nie...
- Poczekam, aż przyjedzie Kieran - wyjaśniam. - I będę spać u niego. On mi pomoże. Jest moim przyjacielem i zawsze mi pomaga.
Jasper nie odpowiada. Po prostu obejmuje mnie ciaśniej, a ja przymykam powieki. Jeśli to sen, wcale nie mam ochoty się z niego budzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top