18. Szepty i spojrzenia

#keepmecloseap

Coralie

Rozmowa z policjantem i szefem ochrony jest tak nieprzyjemna, jak się obawiałam. Od rana pozostaję wytrącona z równowagi, zmęczona przez brak snu, niespokojna przez to, co stało się w nocy, i jeszcze przez naradę w Złotym Domu, w czasie której Jasper znów wykluczył mnie z jakichkolwiek działań związanych z wieczorem pamięci. On i jego przyjaciele mają zajmować się wszystkim, a ja nie powinnam się angażować. Dał mi za to całą listę innych zadań na nadchodzący tydzień, co mnie mocno zirytowało.

Wydaje mi się, że detektyw i szef ochrony biorą moje podenerwowanie za oznakę czegoś innego. Od początku w ich pytaniach wyczuwam jakieś drugie dno, przez które zaczynam kwestionować, czy śmierć Mirandy to na pewno samobójstwo.

A może ja po prostu naprawdę wariuję?

– Rozpoznałabyś osobę, którą widziałaś przed budynkiem? – pyta detektyw West po jakimś czasie.

Kręcę głową.

– Było ciemno, padał deszcz. Widziałam tylko cień.

– I on na pewno tam był? – dopytuje Wilburn.

Zaciskam wargi. Od początku policjant zadaje spokojne i normalne pytania, za to ochroniarz niemal atakuje kolejnymi. Czuję się przez to okropnie i źle.

– Tak. Nie wymyśliłam go sobie – oznajmiam twardo.

– Tak jak napisu na drzwiach twojego pokoju? – rzuca Wilburn.

Spinam się. Strażniczka i woźna oczywiście zgłosiły ten incydent, więc musiałam opowiedzieć także o tym, co było cholernie żenujące. Zwłaszcza że detektyw wysłał na miejsce kogoś, by zdjął ewentualne ślady i niczego nie znaleziono. Nie chcę ponownie tego powtarzać. Na szczęście szkolna psycholożka, która towarzyszy mi podczas przesłuchania razem z Shaford, odchrząkuje.

– Panie Wilburn, chyba się pan zagalopował – zauważa. – Coralie wiele przeszła, a pańskie zachowanie wprawia ją w dyskomfort i nerwowość. Już wyjaśniała sytuację z nocy. Straciła koleżankę, pierwszy raz w życiu widziała martwą osobę, sama ją znalazła, w dodatku ta osoba mieszkała z nią w pokoju. Jest też parę innych czynników, które mogły wpłynąć na to, co wydawało jej się, że widziała w nocy. Potrzebuje wsparcia, nie oskarżeń.

Ku mojemu zdziwieniu wicedyrektorka jej przytakuje.

– Zgadzam się – mówi. – Panna Colbern opowiedziała nam wszystko, co wie. Czy macie jeszcze jakieś pytania?

Mężczyźni kręcą głowami i pozwalają mi odejść.

– A czy ja mogę o coś spytać? – rzucam, nim kieruję się do drzwi.

Padają na mnie spojrzenia wszystkich obecnych.

– O co, panno Colbern? – chce wiedzieć detektyw West.

– Jesteście pewni, że Miranda sama wyskoczyła z wieży, a to śledztwo jest jedynie formalnością, czy to możliwe, że... że ktoś jej pomógł i to stąd te wszystkie dziwne pytania?

Ciemnowłosy policjant uśmiecha się do mnie uspokajająco.

– Takie procedury – wyjaśnia. – Musimy poznać wszystkie okoliczności zdarzenia. Chociaż Miranda popełniła samobójstwo, chcemy się także dowiedzieć, dlaczego to zrobiła. To dlatego zadawaliśmy pytania o wasze relacje, o twoje prośby o zmianę pokoju. Nie dlatego, że uważamy cię za winną czegokolwiek. Chcemy zrozumieć i nie dopuścić do takich sytuacji w przyszłości.

Kiwam głową. To ma sens. Choć wydaje mi się, że on nie mówi całej prawdy.

– Rozumiem.

– Gdybyś sobie cokolwiek przypomniała, cokolwiek usłyszała czy działoby się coś ważnego, nie wahaj się ze mną skontaktować na ten numer – dodaje mężczyzna, podając mi wizytówkę.

– Lub ze mną – wtrąca szef ochrony.

Posyłam mu krótkie spojrzenie, nim patrzę na detektywa.

– Dobrze, proszę pana. Dziękuję.

Później szkolna psycholożka upewnia się, że wszystko w porządku, mówi, że mam zajrzeć do niej jeszcze dziś i przypomina, że mogę się do niej zwrócić w każdej chwili. Nie wie, że nie wolno mi tego robić. To pewnie też byłby PR-owy koszmar. I okazanie słabości.

Opuszczam gabinet Shaford niepewna i w naprawdę złym nastroju. Domyślam się, że West i Wilburn pewnie odgrywali złego i dobrego glinę, ale to nie zmienia faktu, że szef ochroniarzy jest już dla mnie całkowicie skreślony. Zwłaszcza po tym, że chciał skonfiskować mój telefon. I choć niby rozumiem, że mężczyźni muszą dowiedzieć się, co przytrafiło się Mirandzie, nie potrafię tak po prostu przejść do porządku dziennego nad tym, jak wiele oskarżeń wyczułam w niektórych pytaniach.

Okay, wiem, że spacer w deszczu to słabe alibi, ale ja naprawdę nic nie zrobiłam. Śmierć Mirandy to dla mnie ogromny szok, jednak nie mam z nią nic wspólnego. Chciałabym, żeby mi po prostu uwierzono, bo jak miałabym się przyznać do tego, że tak naprawdę najpierw odwiedziłam Bentona, a potem gmach artystyczny? Odebrano by mi klucze. Już i tak musiałam powiedzieć, że moja spódniczka została ubrudzona farbą i że czasem maluję, co Shaford może przekazać matce. A jeśli to zrobi, będę skończona. Ona mi nie odpuści, skoro nie cierpi, gdy to robię. Zabraniała mi wielokrotnie nawet myślenia o rysowaniu, ponieważ uznaje moją pasję za nic niewartą, na którą nie powinnam marnować czasu.

Muszę mieć nadzieję, że wicedyrektorka się nie wygada. I że matka nie zainteresuje się już tym śledztwem na tyle, by dowiedzieć się, że oddałam do badania spódniczkę, na której mam zaschniętą farbę. Ale po tym, jak szybko wyjechała, mogę być tego raczej pewna. Nie obchodzi jej nic, co jest ze mną związane, dopóki nie sprawię prawdziwych problemów, które mogłyby się odbić na Cat.

Opuszczam budynek, otulając się ciaśniej sweterkiem. Czuję, jakby pod oczami zebrał mi się piasek, najchętniej bym się położyła i zasnęła, nie myślała zbyt długo o tym, co się działo, jednak mam sporo do zrobienia. Nie wiem zresztą, czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek zasnę w tamtym pokoju. Nie chcę tam wracać, dlatego obieram zupełnie inny kierunek, realizując początkowy plan na ten dzień.

Biblioteka i nauka. To zajmie moje myśli, pomoże mi się uspokoić przed apelem i przed wieczorem.

A przynajmniej mam taką nadzieję.

*

Szepty i spojrzenia są męczące. Mam naprawdę dość tego, że podczas nauki w bibliotece, drogi do gabinetu psycholożki, a później także apelu dyrektora, uczniowie ciągle mi je posyłają. Parę dni temu uśmiechali się do mnie i przymilali, bo czegoś ode mnie chcieli, za to teraz nie dość, że zostałam zdegradowana, to jeszcze uważają mnie za morderczynię.

Przyjmuję jednak zwyczajową postawę i ignoruję to wszystko. Muszę dalej grać. Udawać, że nic się nie dzieje, ponieważ mam na nazwisko Colbern. Nie wolno mi się załamywać ani przynosić matce wstydu. Nie wolno mi pokazać słabości.

Chociaż... Co za różnica, jak widzą mnie inni uczniowie? Przez ostatnie lata stawałam na głowie, by im się przypodobać. Robiłam, co w mojej mocy, by mnie lubili i uważali za dobrą osobę. By przynajmniej oni sądzili, że coś znaczę i jestem coś warta. Przegrana w wyborach zniszczyła moją naiwnie budowaną rzeczywistość. Właściwie to czy cokolwiek, co powstało na fundamentach z kłamstw, miałoby prawo przetrwać?

Pewnie nie. Ale to nie znaczy, że teraz mam podkulić ogon i się poddać. Ja tak nie robię. Muszę sobie poradzić, potrzebuję też zająć czymś myśli i pragnę zwyczajnie pomóc, dlatego kiedy większość uczniów po apelu zbiera się do wyjścia, ja zostaję na miejscu. Obserwuję tylko, jak Parish z dyrektorem, Shaford i nauczycielami opuszcza aulę, a potem koncentruję się na jego przyjaciołach, którzy mają nadzorować prace.

Zeke oraz Payton zdają się wiedzieć, co robić. Wydają kolejne polecenia, a uczniowie zabierają się do roboty. Koszykarze razem z paroma innymi sportowcami mają zmienić duże, złote kotary na czarne. Cheerleaderki z Aubrey na czele zajmą się rozkładaniem kwiatów, inne uczennice ogarną lampy, a część osób z kółka artystycznego razem z pomocnikami zbuduje przy scenie platformę, na której zostanie postawione zdjęcie Mirandy.

– Nie powinno cię tu być – słyszę nagle za plecami.

Odwracam się wtedy szybko i spoglądam w oczy Zeke'a.

– Chcę pomóc. Powiedz mi, co mam robić.

Kręci głową.

– Wrócić do pokoju.

Na samą myśl o powrocie do tego miejsca, patrzeniu na puste łóżko współlokatorki i przypominanie sobie napisu na drzwiach, przeszywa mnie dreszcz. Nie chcę tego. Tak samo jak kolejnej bezsensownej rozmowy z psycholożką, która zadawała mi idiotyczne pytania i cieszyła się z moich spokojnych, wyważonych odpowiedzi. Gdyby była specjalistką, wiedziałaby, że powiedziałam jej prawdę tylko wtedy, gdy przypomniałam swoje imię.

– Nie, dzięki. Co mam robić? – pytam, otrząsając się z myśli.

Zeke zaciska wargi.

– Jasper zabronił ci się angażować, Cora. Nie utrudniaj tego, dobra?

Mogłam się domyślić, że to on spróbuje wszystko utrudnić.

– Gdzie on jest? – pytam.

– Ma spotkanie z dyrekcją i radą rodziców – wyjaśnia Zeke.

To ja bym tam była, gdybym nie przegrała.

– Okay, czyli znajdę go w Złotym Domu, tak? Z dyrektorem, Bentonem, rodzicami i pewnie detektywem...? – rzucam. – Jak myślisz, spodoba mu się rozwalenie tego spotkania, Zeke?

Chłopak unosi kącik ust.

– Nie wiem. A tobie spodoba się zawieszenie?

– Sprawdź mnie – odpieram pewnie. – Nie mam już nic do stracenia. Jasper odebrał mi dosłownie wszystko, więc równie dobrze może mnie spróbować wywalić z tej szkoły.

– Ale twoja mamusia by na to nie pozwoliła i ty dobrze o tym wiesz – stwierdza Zeke.

– Moja mamusia może za to zażądać od dyrektora wyjaśnień, dlaczego jej córce odmawia się prawa do uczestniczenia w życiu szkoły, gdy zgłasza się dobrowolnie do udziału w organizacji tak ważnego wydarzenia – mówię chłodno.

Nie lubię posługiwać się matką, ale w sumie choć w ten sposób mi czasem pomaga. Wspomnienie o niej budzi strach i respekt.

– Bo przewodniczący ci zabronił – oznajmia twardo Zeke.

– Nie miał do tego żadnego powodu. Statut szkoły...

– Ty naprawdę nie rozumiesz, co? – przerywa.

Jego szare oczy błyszczą irytacją.

– Niby czego?

– Tego, że on próbuje cię chronić – rzuca Zeke.

Zamieram.

– Chyba siebie, bo boi się, że sprawię kłopoty – prycham.

Zeke wpatruje się we mnie parę sekund, ale w końcu unosi ręce.

– Dobra. Skoro tak bardzo chcesz pomagać, idź do Nessy, która ogarnia platformę. Znajdzie dla ciebie zajęcie. Ale gdy Jasper spyta, powiem, że nic o tym nie wiedziałem.

Posyłam mu kpiący uśmiech.

– To będzie znaczyło, że słaby z ciebie zastępca i organizator, skoro nie wiesz, kto dla ciebie pracuje, Zeke – oświadczam. – Lepiej to przemyśl.

Później odwracam się i po prostu ruszam we wskazane miejsce. Przy platformie jest już kilka osób, pracują nad konstrukcją, a obok kilka innych tworzy dekorację. Na widok zdjęcia Mirandy w ramce i czarnej wstążki robi mi się nieco słabo, jednak nie zwalniam kroku.

– Zeke przysłał mnie do pomocy – mówię zamiast przywitania, gdy kilku uczniów się do mnie odwraca. – Co mogę zrobić?

Vanessa spogląda na mnie spod stolika, przy którym przykuca.

– Och, hej, Cora. Idealnie. Pomóż mi i to przytrzymaj.

Oddycham z ulgą, że przynajmniej ona nie patrzy na mnie w taki sposób, jak inni, i biorę się do pracy. Najpierw przy stworzeniu konstrukcji do platformy, potem przy ozdobach. Nawet kiedy słyszę kilka komentarzy Aubrey, mniej lub bardziej wybrednych, po prostu ją ignoruję i robię swoje. Nie chciałabym, żeby dzień poświęcony Mirandzie zmienił się w pole bitwy.

– Nie, nie tak! – rozlega się głos Aubrey. – Przecież tutaj mają stać fiołki, to ulubione kwiaty Mirandy. Mówiłam to już milion razy. Muszą otaczać scenę.

Cheerleaderki i osoby zajmujące się kwiatami słuchają jej uważnie tylko po to, by dziewczyna po chwili znów zaczęła wrzeszczeć, że ktoś robi coś źle. Payton rusza do niej, żeby zażegnać kryzys, próbuje uspokoić Aubrey, ale ta jedynie kręci głową, mówi, że wszystko jest nie tak i wybiega z sali, wybuchając płaczem. Pierwszy raz w życiu mi jej szkoda. Wiem, że ona i Miranda były naprawdę blisko, a te łzy nie wydawały się sztuczne.

– Zawsze to tak teraz będzie wyglądać? – mamrocze jedna z cheerleaderek. – Ona nie umie nic zrobić, żeby się nie rozryczeć od paru dni.

Nie rozpoznaję jej. Udaje mi się natomiast skojarzyć osobę, która stoi obok tej brunetki i właśnie jej odpowiada.

– Cicho – syczy Lia. – Jak chcesz zostać w drużynie, to lepiej gryź się w język. Aubrey jest w naprawdę złym nastroju przez to, co się stało, i ma do tego prawo.

W tym roku skład cheerleaderek musiał zostać uzupełniony o trzy nowe osoby, więc te pierwszoklasistki musiały do niego dołączyć. Dlatego nie znam tej nowej, a Lię kojarzę wyłącznie przez sytuację z szatni. I przez to, że może być jednym z powodów, dla których przegrałam.

– Ktoś zabił jej przyjaciółkę, to chyba nic dziwnego – wtrąca blondynka stojąca obok tych dwóch i rzuca mi krótkie spojrzenie.

Tężeję. Czy ona właśnie jako pierwsza bezpośrednio zasugerowała, że to moja wina?

– Daj spokój, Piper – mówi Lia. – To było samobójstwo.

– Albo nie – odpiera Piper, znów na mnie zerkając.

Jej wzrok mi się nie podoba. Kpiąca mina i pogarda bijące z sylwetki też nie. Dlatego prostuję się i patrzę jej prosto w oczy. Dziewczyny znajdują się całkiem niedaleko, bo dekorują już tę stronę sceny, przy której robimy platformę, więc nie muszę podnosić głosu.

– Chcesz mi coś powiedzieć, Piper? – pytam.

W pomieszczeniu zapada wtedy prawdziwa cisza. Nikt już nie rozmawia, nie słychać kroków. Wiem, że wszyscy koncentrują się teraz na naszej dwójce.

– Nie muszę nic mówić – odpowiada pewnie dziewczyna. – Każdy wie, co się stało.

– Ja nie wiem. Możesz mi, proszę, wyjaśnić?

Mój spokojny ton i prośba chyba ją deprymują. Odchrząkuje i rozgląda się dokoła, jakby w poszukiwaniu wsparcia, a wtedy wtrąca się Lia:

– Ona nie miała na myśli nic złego. Po prostu...

Koncentruję się na niej.

– Po prostu?

Dziewczyna przygryza wargę.

– Po prostu najpierw pokłóciłaś się z Mirandą, a potem ona nie żyła – rzuca Piper, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Nie sądzisz, że to dziwne?

Moje serce zaczyna bić szybciej, mimo to zachowuję opanowanie.

– Nie, nie sądzę – odpowiadam. – Często kłóciłam się z Mirandą, nie potrafiłyśmy się dogadać. Ty dogadujesz się z każdą osobą w tej szkole?

– No nie, ale...

– I co, gdy się nie dogadujesz, zabijasz takie osoby? – drążę.

Piper się krzywi.

– No nie, ale...

– Ja też tego nie robię – przerywam. – Nie lubiłam Mirandy, ale nie życzyłam jej śmierci. Nie wiem, dlaczego ktoś rozpuszcza takie niesprawiedliwe i okropne plotki, ale to wszystko zszokowało i zasmuciło mnie tak samo, jak wszystkich. Odejście Mirandy to ogromna tragedia. Ja nie mam z nią nic wspólnego oprócz tego, że znalazłam martwą koleżankę i próbowałam jej pomóc, choć było za późno.

– A te plamy na twojej spódniczce? – pyta dziewczyna. – Słyszałam, że policja je będzie badać.

Zaciskam wargi.

– Od kogo słyszałaś? Od tej samej osoby, która twierdzi, że skrzywdziłam Mirandę?

Piper zerka krótko na Lię. Uświadamiam sobie wtedy, że skoro jej ojciec jest w radzie rodziców, pewnie ma aktualne informacje dotyczące śledztwa. Mógł jej o tym powiedzieć, a ona puściła plotki dalej.

– Nie. Nieważne – rzuca Piper.

– Dla mnie ważne – upieram się. – Bo skoro już ktoś mnie o coś oskarża i mówi na mój temat coś takiego, powinnam móc odpowiedzieć i to wyjaśnić, tak?

Dziewczyna wzrusza ramionami i wraca do ustawiania kwiatów, podobnie jak jej koleżanki. Ludzie dokoła tracą zainteresowanie, zabierają się do swojej pracy. Ja natomiast zauważam, że lekko drżą mi dłonie i serce nie chce się uspokoić, dlatego kiedy Nessa mówi, że ktoś musi przynieść ze schowka świece, zgłaszam się na ochotniczkę.

Po chwili zamykam się w schowku, opieram o ścianę i biorę głęboki wdech. To wszystko po prostu mnie przytłacza. A jeśli samobójstwo Mirandy to naprawdę moja wina? Może mogłam jakoś temu zapobiec. Zrobić cokolwiek. Nigdy nie dostrzegłam, że coś u niej nie tak, ale... czy u mnie ktokolwiek to dostrzega?

Jedynie Kieran i Benton wiedzą, jaka jest moja matka. Jedynie oni wiedzą, jak próba stania się wartościową osobą w jej oczach pożera mnie żywcem. Jedynie oni rozumieją, dlaczego nie potrafię tak naprawdę zawiązywać znajomości, nie ufam nikomu i zawsze boję się ukrytych motywów. Tylko takie znam.

Krzywię się i wyciągam telefon, który właśnie wibruje.

K: Trzymasz się?

Ja: O której będziesz?

K: Późno.

K: Przepraszam, C.

K: Macocha udawała, że przejmuje się sytuacją z Mirandą i zastanawiała, czy powinienem wracać. Ostatecznie stwierdzili z ojcem, że odwiozą mnie i pogadają jeszcze z dyrektorem osobiście przed wylotem, ale jak zawsze mają mnóstwo rzeczy do zrobienia. Pewnie nie przyjadę wcześniej niż o dziesiątej.

K: Przysięgam, że jakoś ci to wynagrodzę.

K: I więcej mnie od ciebie nie odciągną. Słowo.

Przymykam na sekundę powieki.

Ja: W porządku. Dam radę.

K: Wiem, że to nie w porządku. Ale wytrzymaj jeszcze tylko parę godzin.

Łatwo pisać. To nie on ciągle widzi martwe spojrzenie Mirandy, słyszy słowa matki i jest oskarżany o morderstwo. Nie wspominałam mu o tych najgorszych sprawach, bo wtedy jeszcze wpadłby na głupi pomysł, uciekł z domu i miał większe kłopoty. A już i tak przeze mnie mu się obrywa.

Ja: Wiem. Daj znać, jak będziesz w drodze.

K: Kocham cię, Cora. Nie daj się x

Odpisuję, że ja też go kocham, po czym prostuję się i sięgam w końcu po świece, akurat gdy słyszę, że drzwi do pomieszczenia się otwierają. Do środka wchodzi wysoki, ciemnowłosy chłopak, którego kojarzę z zeszłorocznego oprowadzania potencjalnych uczniów. Do tego po krótkiej chwili uświadamiam sobie, że kolor jego oczu przywodzi mi na myśl jednego z niedawno mianowanych członków rady rodziców. Gravesa. On też miał tak jasne, zimne tęczówki i spoglądał na mnie uważnym, przeszywającym wzrokiem, od którego czułam ciarki na plecach.

– Nessa wysłała mnie do pomocy ze świeczkami – odzywa się. Ma przyjemny, niski głos. – Jestem Rafael. A ty to Cora, prawda?

Przytakuję.

– Mhm. Należysz do kółka artystycznego?

Parska, jakbym powiedziała dobry żart, więc od razu się spinam. Też gardzi sztuką, jak moja matka? Natychmiast zapala się we mnie irytacja, dopóki chłopak nie wyjaśnia:

– Nie, totalnie nie mam tego typu talentu, jedynie podziwiam. – Skupia się na mnie, jakby chciał przejrzeć mnie na wskroś. – A ty?

Przygryzam wargę.

– Też nie. – Odwracam się i wskazuję na półkę. – Świece są tu.

– Mamy wziąć wszystkie?

– Tak – odpowiadam. – Będą potrzebne. Możesz zabrać...

– To Aubrey rozpuszcza po całej szkole plotki, że to ty zabiłaś tę dziewczynę – wchodzi mi nagle w słowo, na co milknę i sztywnieję. – Ona i jej cheerleaderki. Zamierzasz coś z tym zrobić?

– Dlaczego cię to interesuje?

Wzrusza ramionami, opiera się o jeden z regałów i mierzy mnie wzrokiem.

– Po prostu jestem ciekawy. Ta sytuacja przed chwilą to jedna z lżejszych. One mówią o tobie o wiele gorzej. Powinnaś coś z tym zrobić.

Wspinam się kolejny raz na wyżyny opanowania.

– Aubrey jest po prostu skołowana, jak my wszyscy. Przyjaźniła się z Mirandą, a teraz ona nie żyje. Gdy ochłonie, zrozumie, że źle robi...

Przerywa mi jego śmiech.

– Jasne. A do tego anioły z niebios zstąpią, by przyjąć ją w swoje szeregi – kpi. – Może jestem w tej szkole dopiero od paru tygodni, ale znam Aubrey i jej rodzinę. No i nie jestem idiotą, Cora. A ty jesteś czy tylko udajesz taką miłą, spokojną i wyrozumiałą?

Mrużę powieki.

– Wydaje mi się, czy ty mnie właśnie obrażasz, pierwszaku? – pytam chłodno.

Kącik jego ust drga.

– Wydaje ci się, czwartoklasistko – odpowiada. – Ale lepiej zrób coś z tymi plotkami. Sam Parish grożący wszystkim pobiciem albo zawieszeniem za obrażanie cię nie wystarczy, jeśli sama nie zdusisz problemu w zarodku.

Po tych słowach podchodzi do półki, zabiera opakowania świec i odwraca się do drzwi, które właśnie zostają otwarte.

– Wszystko w porządku? – pyta Zeke, przesuwając spojrzeniem ode mnie do Rafaela.

Nie wiem, co myślał, że tu zastanie, skoro rozluźnia się, gdy chłopak rusza do niego ze świecami.

– Jasne – zapewnia Rafael. – Po prostu nie umieliśmy znaleźć świec. A coś się stało, że nas szukasz?

Zeke kręci głową i mierzy go spojrzeniem.

– Nie. Idź do Vanessy. I ty też, Colbern – dodaje.

Potem znika na zewnątrz, a ja podążam za nim i Rafaelem. Wydaje mi się, czy Zeke... Nie wiem. I czy tamten chłopak serio powiedział, że Parish... bronił mnie przed plotkami? Nawet jeśli, pewnie chodziło mu tylko o utrzymanie porządku, bo to zadanie przewodniczącego. No i o ukrócenie plotek, bo tego wymaga moja matka i Pearce kazał tego dopilnować. Nic więcej.

– Co wam tyle zajęło? – pyta Nessa, gdy pojawiamy się ze świecami.

– Pewnie wybierała kolejną ofiarę – słyszę za plecami znajomy głos. Aubrey wróciła na salę. – Uważaj, Raf, bo będziesz następny.

Spoglądam na nią. Po wcześniejszym płaczu nie ma śladu.

– Najpierw pozbyła się jednej z nas, teraz kolej na koszykarza? – szydzi jedna z jej koleżanek. – W czym on jej przeszkadza? Ma już własny pokój. Chce drugi?

– Dziewczyny – wtrąca ostro Zeke. – Skończcie. Jesteśmy tutaj, by zorganizować coś na cześć Mirandy, a nie niszczyć pamięć o niej. Jeśli usłyszę jeszcze jedno słowo, od kogokolwiek, które nie ma związku z tym wieczornym wydarzeniem, wyślę go do karnej sali na najbliższy miesiąc.

Groźba działa. Częściowo. Wszyscy wracają do swoich zajęć, ja pomagam w ostatnich poprawkach, ale wciąż czuję te spojrzenia. Dodatkowo kiedy zaczynamy sprzątać już aulę, parę razy zostaję szturchnięta przez przechodzące obok cheerleaderki. Nie odzywam się jednak, żeby nie dać im satysfakcji i nie wpaść kłopoty.

Nessa za to reaguje w ostatnim przypadku, podrywa się na nogi i rzuca za Piper, która akurat uderzyła mnie ramieniem:

– Hej, pierwszaku. W momencie wstąpienia do grupy cheerleaderek wyprano ci mózg czy nigdy go nie miałaś?

Wpatruję się w nią szeroko otwartymi oczami.

– Nessa... – zaczynam cicho.

– Nie, mam dość – stwierdza dziewczyna. – Jeśli Zeke mnie wyśle do kozy, to proszę bardzo. Ale nie będę patrzeć, jak te idiotki robią sobie z ciebie popychadło tylko dlatego, że Miranda była suką, a ty się broniłaś i teraz każdy przez to myśli, że mogłaś ją zabić.

Moje serce zaczyna bić szybciej.

– To, co się stało, to tragedia, też nie życzyłam jej śmierci, ale fakty są takie, że była dla ciebie okropna, a ty zawsze traktowałaś ją tak, jak wszystkich w tej szkole – ciągnie głośno Vanessa. – Normalnie, uprzejmie. Każdemu z nas starałaś się pomóc. To, że w końcu puściły ci nerwy i miałaś nadzieję, że zmienią ci pokój, żebyś nie musiała się z nią użerać, to nic nadzwyczajnego po tym, jak się zachowywała. A wszyscy najwyraźniej o tym zapominają tylko dlatego, że nie żyje. To nie ona była tą dobrą z was dwóch. I wszyscy doskonale to wiedzą.

Wypuszczam drżący oddech przez usta. Nie wierzę, że ktoś oprócz Kierana staje w mojej obronie. To... to dziwne. Nessa przecież nie jest moją przyjaciółką. Zna mój sekret, kilka razy rozmawiałyśmy, jednak nic więcej. Dlaczego to dla mnie robi?

– Jak śmiesz obrażać Mirandę... – zaczyna Aubrey.

– Co tu się dzieje? – Salę przecina nagle ostry głos wicedyrektorki. – Czy jest jakiś problem?

Oczywiście gdy o to pyta, patrzy prosto na mnie. A ja mam dość kulenia się i udawania. Odpierania tych głupich zarzutów. Tłumaczenia się, jakbym zrobiła coś złego. Mimo to się nie odzywam. Wiem, że pogorszyłabym sprawę, gdybym doniosła na kogokolwiek w tej chwili.

– Nie, pani Shaford – zapewnia Payton, która stoi po drugiej stronie auli. – Wszystko idzie zgodnie z planem.

Zaraz za wicedyrektorką pojawiają się Jasper oraz pan Benton. Obaj również skupiają się na mnie, z tym, że drugi wydaje się zatroskany, pierwszy wściekły.

– To wracajcie do pracy – rzuca Shaford.

Uczniowie skupiają się znów na swoich zajęciach, a kobieta podchodzi do Zeke'a, by omówić z nim próby, które teraz się rozpoczną. W końcu na wieczorze pamięci będzie występ solistki, cheerleaderek i pokaz slajdów o Mirandzie. Znajomi dziewczyny mogą też wygłosić przemówienia. Wszystko niby już ustalono, ale Shaford lubi się co do tego upewniać, dlatego podchodzi do chłopaka.

Do mnie za to zbliżają się Parish i Benton.

– Co ty tutaj robisz? – pyta Jasper, kiedy tylko jest już obok.

– W porządku? – odzywa się w tym samym czasie pan Benton.

Ignoruję chłopaka i zwracam się do nauczyciela:

– Tak, proszę pana. Nic się nie dzieje.

Uśmiecha się pokrzepiająco i chyba chce coś powiedzieć, ale wtedy Jasper rzuca:

– Chodź ze mną. Natychmiast.

– Mam jeszcze...

– Natychmiast – ucina.

Benton odchrząkuje.

– Panie Parish...

– Zdaje się, że ma pan swoje zajęcia wyznaczone przez dyrektora – zauważa chłodno Jasper. – Proszę je wykonać i pozwolić mi wykonywać moje.

Nauczyciel się spina.

– Panie Parish, sytuacja jest wyjątkowa i dużo się dzieje, więc pozwolę sobie zapomnieć o tym, jak po raz kolejny się pan do mnie zwraca. Ale moja cierpliwość też ma swoje granice, a stołek przewodniczącego nie gwarantuje nietykalności. Proszę o tym pamiętać.

Wchodzący do auli dyrektor rozprasza jednak jego uwagę, dlatego Benton po krótkim spojrzeniu w moją stronę odchodzi do Pearce'a. Ja natomiast czuję zaciskające się na moim łokciu palce Jaspera, który ciągnie mnie w kierunku wyjścia. Nawet nie zdążyłam podziękować Nessie.

– Zabroniłem ci się w to angażować – mówi Parish, kiedy wydostajemy się na zewnątrz.

– Chciałam tylko...

– Powiedziałem, że masz się w to nie angażować, bo wiedziałem, że będą się ciebie czepiać. Że zamiast na pracy, skupią się na tobie i tych głupich plotkach. A w tym wszystkim miało chodzić o Mirandę, nie ciebie.

Mrugam.

– Przecież wiem. Dla niej tutaj jestem. Ja...

– Nie pieprz, Colbern – przerywa. – Nie cierpiałaś jej i ona ciebie. Nie masz powodów się angażować, wyraźnie kazałem ci tego nie robić, ale jak zwykle nie posłuchałaś.

– Chciałam pomóc! – protestuję.

– Najbardziej byś pomogła, gdybyś została w pokoju – odpowiada zimno. – Ale wtedy nikt nie widziałby, jak dobra, wspaniała Coralie pomaga uczcić pamięć dziewczyny, której nienawidziła.

Otwieram usta i je zamykam. On oskarża mnie o pokazówkę? O to, że robię to, żeby wszyscy uważali mnie za świętą? Wielokrotnie posuwałam się do czegoś takiego, ale nie tym razem. Tym razem serio chciałam pomóc. Po prostu. Bez ukrytych motywów. Dlatego jego słowa tak mnie bolą. Chociaż wiem, czemu tak sądzi, nadal boli.

– Pieprz się, Parish – szepczę z trudem.

Później odwracam się na pięcie i chcę odejść, ale on chwyta mnie za rękę.

– Colbern...

– Daj mi święty spokój – syczę. – Idę sobie, dokładnie jak chciałeś. Nie mam niczego ani nikogo, dokładnie jak chciałeś. Słucham twoich pierdolonych rozkazów. Dokładnie. Jak. Chciałeś. Czego jeszcze ode mnie chcesz?

Wpatruje się we mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie tego nie robi. Puszcza mnie, więc cofam się o dwa kroki. I jeszcze jeden. Nawet jeśli do głowy przychodzi mi idiotyczny pomysł, że chciałabym, żeby po prostu ktoś mnie przytulił i powiedział, że będzie dobrze. I nawet on mógłby być w tej chwili tym kimś. Ktokolwiek by mógł.

– Słyszałem o tym, co się stało w nocy – odzywa się, a ja zamieram. – Byłaś u pani Green?

Prostuję się, biorę w garść i odwzajemniam jego spojrzenie.

– To ty kazałeś mi wymalować ten napis?

Unosi brwi.

– Co?

– Słyszałeś. To byłeś ty czy Aubrey?

Jasper odchrząkuje.

– Powinnaś iść do pani Green po coś na sen i odpocząć, Colbern.

On też nie wierzy, że ten napis istniał. Nikt mi nie wierzy. Może serio go sobie wyobraziłam?

– Czy na wieczór pamięci też nie mam wstępu, panie przewodniczący? – pytam sztywno.

– Masz. Nie zabronię ci uczestniczenia w nim. Nie chciałem tylko, żeby się ciebie czepiali i...

– I żeby mój niecny plan pokazania się jako anioła wypalił, wiem – przerywam lekko. – W końcu nie mogłam chcieć pomóc w pożegnaniu koleżanki. Jestem tylko głupią, interesowną i uwielbiającą pokazówki idiotką.

Jasper przesuwa dłonią po twarzy.

– Nie o to mi chodziło. Przesadziłem. Ja...

– Jasne, że nie. Pewnie nie miałeś też na myśli tego, że mogłam zabić Mirandę, gdy powiedziałeś, że zdobyłam wolny pokój, nieważne w jaki sposób.

Krzywi się.

– Nie chciałem...

– Daj sobie spokój. Chciałeś. A ja mam to gdzieś. Mam to wszystko gdzieś.

Potem odwracam się i ruszam korytarzem. Jasper mnie nie zatrzymuje, więc po prostu opuszczam budynek. Nie zamierzam wracać do swojego pokoju, nie mogę pójść do Złotego Domu ani do gmachu artystów, a nie chcę ponownie czuć na sobie tych spojrzeń w bibliotece, stołówce czy pokoju wspólnym, gdybym się do nich udała.

Dlatego choć wchodzę do akademika, po chwili wymykam się tylnym wyjściem i odczekuję odpowiednio dużo czasu, by ochroniarze skończyli obchód, a potem ruszam za ogrodzenie. Potrzebuję oddechu. Odpoczynku od tego miejsca, nim wrócę w jego chłodne, ponure mury. I nawet jeśli zostanę za to później ukarana, to też mam gdzieś.

Po prostu uciekam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top