15. Wrogów trzymaj jak najbliżej
#keepmecloseap
Jasper
Nie potrafię się skupić. Mam do napisania parę prac, bo jak zawsze zgłosiło się do mnie kilku bogatych uczniów, którym zwykle nie chce się robić tego samodzielnie, a że to łatwa kasa, podejmuję się tego typu zleceń. Tym razem jednak nie wiem, czy cokolwiek z tego wyjdzie, ponieważ literki uciekają mi sprzed oczu i nie tworzą żadnego sensownego słowa.
– ...że ją uciszy. Pewnie, że to ona – słyszę z tyłu.
Marszczę brwi i odwracam się w stronę jego właściciela. Siedzę w pokoju wspólnym na parterze męskiego akademika, przy jednym ze stolików. Wieczorami czy w weekendy uczniowie lubią się tutaj spotykać, bo w przeciwieństwie do biblioteki, tu nie trzeba zachowywać ciszy. To chyba jednak niedobrze, ponieważ ktoś najwtraźniej sądzi, że w takim wypadku może pieprzyć od rzeczy.
– Słyszałem, że już kiedyś próbowała ją wepchnąć do zsypu na śmieci – dodaje drugi chłopak. – To jakaś wariatka.
Wbijam w nich spojrzenie, ale tego nie dostrzegają i dalej wygadują idiotyczne rzeczy na temat Coralie, dlatego się podnoszę. Zeke rzuca mi tylko krótkie spojrzenie zza ekranu telewizora, na którym razem z Justinem grają na konsoli. Kilku innych chłopaków ogląda ich rozgrywkę, między innymi ci, do których właśnie podchodzę.
– Słyszeliście o nowych faktach dotyczących śmierci Mirandy? – pytam.
Obaj kretyni skupiają się natychmiast na mnie, podobnie jak większość innych uczniów. Jedynie ochroniarz w dyżurce przy drzwiach nie zwraca na nas uwagi.
– A są jakieś nowe? – pyta blondyn, jakby wyhaczył kolejną dramę.
Przytakuję.
– Mhm. – Nachylam się, podobnie jak oni. – Słyszałem, że każdy, kto nie zamknie mordy i będzie pierdolił głupoty o okolicznościach jej śmierci albo zwalał winę na jakiegoś ucznia, dostanie ode mnie w pysk.
Zeke i Justin parskają, a ci dwaj odsuwają się z grymasami na twarzach.
– Daj spokój – rzuca jeden. Chyba ma na imię Wes. – Miranda była rozrywkową dziewczyną. Niby czemu miałaby sama wyskoczyć z wieży?
– Tego dowie się policja i ochrona – odpowiadam chłodno. – Nastoletni detektywi powtarzający idiotyczne plotki nie są im potrzebni.
– Próbujesz bronić...
– Próbuję powiedzieć, że jako nowy przewodniczący nie zamierzam tolerować rozsiewania głupich pogłosek, które mogłyby komuś zaszkodzić – ucinam. – Jeśli policja uzna, że samobójstwo Mirandy nie było samobójstwem, dowiemy się. Ale na ten moment wszystko wskazuje na to, że sama odebrała sobie życie. I oskarżanie kogokolwiek o udział w tej tragedii to chujowe zachowanie. Jeśli o takim usłyszę, wlepię winnym fajne chwile w kozie albo prace na rzecz szkoły. Ktoś z was ma za dużo wolnego czasu?
To ukraca ich zapędy. Mamroczą coś pod nosami, jednak porzucają temat i wracają do obserwowania zmagań Zeke'a oraz Justina na ekranie. Inne osoby także skupiają się na swoich zajęciach, a ja przestaję udawać, że także w końcu to zrobię. Zabieram swoje rzeczy, rzucam do chłopaków, że będę u siebie w pokoju i po zaniesieniu książek, łapię klucze, które dostałem od Colbern.
Chwilę później po raz pierwszy łamię zasady jako przewodniczący i wymykam się tylnym wyjściem z akademika, by dotrzeć do drzwi prowadzących do wieży zegarowej. Są zabezpieczone przez policję, podobnie jak drugie, ale wiem, że nikogo tam już nie ma. Korzystam więc z wejścia, do którego dostęp mam wyłącznie dzięki tym kluczom. Chociaż dyrektor i Benton mówili, że nie wolno mi poruszać się sekretnymi korytarzami znajdującymi się w budynkach, o ile nie będzie to uzasadnione jakimś poważnym zagrożeniem, to wchodzę po raz pierwszy do jednego z nich.
Po zamknięciu drzwi w środku zapada mrok. Zapalam więc latarkę, zastanawiając się, czy będzie widać poświatę... gdzieś, w jakimś miejscu, obok którego biegnie korytarz. Ściany są jednak gładkie, nie dostrzegam w nich otworów ani żadnych ubytków. Dopiero kiedy przechodzę parę kroków, docieram do jakichś drzwi, w których znajduje się wizjer. To nieco dziwaczne, ponieważ przez niego mogę zajrzeć do sali w bibliotece.
Ciekawe, ile razy Colbern tędy chodziła.
Ruszam dalej. Nie mam zamiaru podglądać uczących się osób, tylko znaleźć inne przejście do wieży zegarowej. Na pewno takie istnieje, tyle że nie znam tych korytarzy i odnalezienie się w nich zajmuje mi dłuższy czas. Ostatecznie jednak wyrastają przede mną jakieś stare drzwi, do których pasuje jeden z mniejszych kluczy. Przedostaję się nimi na schody.
Wejście do wieży także zostało odgrodzone policyjną taśmą. Upewniam się, że nikogo nie ma w pobliżu, przechodzę pod nią i rozglądam się po wnętrzu. Nic tutaj nie ma. Dosłownie nic, oprócz kurzu zalegającego na podłodze i pajęczyn. Dla pewności przesuwam latarką po każdym kącie, lecz nie odkrywam niczego nowego. Ruszam więc dalej, aż wydostaję się na taras otaczający wieżę.
Nie chcę, by ktokolwiek mnie dostrzegł z dołu, dlatego zbliżam się bardzo ostrożnie do krawędzi. Murek na końcu nie jest wysoki i właśnie przez to wieża pozostaje zamknięta dla uczniów. W teorii. Ktoś mógłby się naprawdę tylko poślizgnąć i wypaść za ceglaną barierkę. A tu na miejscu nie ma nawet żadnych śladów zabezpieczonych przez policję. Choć to może być akurat wina deszczu, podłoga nadal w niektórych miejscach jest mokra.
Zerkam w dół i czuję nieprzyjemny dreszcz na widok odległości dzielącej mnie od ziemi. Słyszałem, że Miranda upadła tak niefortunnie, że miała pogruchotany kręgosłup, w dodatku uderzyła głową o kamień. Zginęła natychmiast. Nie znałem jej na tyle, by wiedzieć, czy borykała się z jakimikolwiek problemami, więc nie wiem, czy naprawdę mogła wyskoczyć. Czy to był wypadek, serio się poślizgnęła? Czy zrobiła to celowo? A może ktoś jej pomógł?
Wzdycham. To wszystko jest tak popaprane, że nie wiem, co zrobić. Dyrekcja i nauczyciele niby zapewniają o wsparciu oraz pomocy, ochrona przepytuje po kolei uczniów, wszyscy nas za to uspokajają, lecz... Ktoś umarł. Jak niby mamy być spokojni?
W kolejnej chwili jakiś ruch na dziedzińcu przykuwa moją uwagę. Dwie osoby idą szybkim krokiem w stronę głównego gmachu. Marszczę brwi, gdy w tej wyższej, bardziej wyprostowanej rozpoznaję matkę Coralie. Dziewczyna obok to jej siostra. Już wyjeżdżają? Zostawiają ją samą?
Słyszałem, że są teraz w jakiejś trasie albo że Cathleen ma grać w filmie czy coś, więc pewnie są zajęte, mimo wszystko... Serio? Moja mama nie odstąpiłaby mnie czy mojego rodzeństwa na krok po tym, co się stało. Już dzisiaj dzwoniła dwa razy, by się upewnić, że wszystko w porządku. Chciała przyjechać albo żebym ja wrócił na weekend do domu. Zapewniłem, że daję radę i wpadnę na kolejny, bo muszę w ten zostać na miejscu. A gdyby tata żył, na pewno pojawiłby się tu jeszcze wczoraj.
Opuszczam wieżę, wymykam się sekretnym korytarzem i przez parę sekund się waham. W końcu jednak wyjmuję z kieszeni wyłączony telefon Colbern, którego jeszcze jej nie oddałem, i z nim w ręku ruszam do damskiego akademika. O tej godzinie odwiedziny nie są zabronione, więc nie muszę się skradać. Bez problemu dostaję w dyżurce informację na temat tego, który pokój należy do Coralie i właśnie tam się udaję.
Na trzecim piętrze znajduje się dziesięć damskich sypialni, po pięć z jednej i z drugiej strony. Colbern mieszka w ostatniej, na końcu korytarza, z widokiem na las, a nie dziedziniec, więc chociaż tyle. Wyobrażam sobie, że lepiej, by nie musiała za dużo spoglądać na to miejsce po tym, jak wczoraj zareagowała.
Pukam krótko, rozglądając się po ciemnym wnętrzu. Okno na końcu korytarza nie daje zbyt wiele światła, skoro na zewnątrz go nie ma, a nikt nie zapalił lamp, więc wszystko tu wydaje się bardziej ponure. Od wczoraj w ogóle to miejsce mi się takie wydaje. Nigdy nie sądziłem, że w naszej szkole zginie jakikolwiek uczeń i...
Nie kończę tej myśli, ponieważ drzwi pokoju się otwierają.
– Nareszcie jesteś – szepcze Coralie, a moje serce przyspiesza. Dopóki nie dodaje: – Och. To ty. Co tu robisz?
Jej pełen zawodu ton sprawia, że czuję ukłucie irytacji. Na kogo czekała?
– Spodziewałaś się kogoś innego?
Koncentruje na mnie te duże, błękitne oczy, nim opuszcza głowę. Zdążam jednak zauważyć, że są zaczerwienione. Płakała. Teraz coś kłuje mnie w klatce piersiowej jeszcze mocniej. Przecież ona nie płacze.
– Ja... Po prostu powiedz, czego chcesz, Jasper – mamrocze. – Nie mam ochoty na żadne gierki ani przepychanki. Nie dzisiaj, okay?
– Mam twój telefon – odpowiadam, a ona marszczy czoło.
– Co? Dlaczego?
Odchrząkuję.
– Wilburn chciał ci go wczoraj zabrać – wyjaśniam. – Mogę wejść czy będziesz mnie tak trzymać na korytarzu?
Przygryza wargę i odwraca się, by zerknąć na pokój.
– Właśnie miałam wychodzić – stwierdza.
– Dokąd?
– Do stołówki. Nic dzisiaj nie jadłam.
– Mogę ci coś przynieść – oferuję. – Jeśli nie chcesz wychodzić.
Otwiera usta i spogląda na mnie z zaskoczeniem.
– Dlaczego niby miałbyś to zrobić? Dyrektor albo Benton kazali ci się teraz nade mną użalać?
– Co...
– Bo nie potrzebuję twojego współczucia, Jasper – oznajmia sztywno. – Nie musisz mnie traktować jak dziecka. Nie jestem słaba ani głupia, żeby ktoś musiał się teraz mną zajmować. A już na pewno tym kimś nie byłbyś ty.
Jej słowa są jak policzek. Chociaż powinienem się ich spodziewać, mimo wszystko mnie zaskakują. Od wczoraj nie robię niczego innego, tylko martwię się o tę cholerną dziewczynę, a ona jak zawsze odpłaca mi w jedyny sposób, jaki zna. Atakiem.
– No tak, zapomniałem – odpieram kwaśno. – Wspaniała Coralie Colbern radzi sobie ze wszystkim sama. Dlatego musiałem cię wczoraj zanieść do szpitala, bo nie utrzymywałaś się na własnych nogach i płakałaś w moich ramionach.
Sztywnieje.
– Byłam w szoku – rzuca w końcu. – Przytuliłabym wtedy nawet Aubrey, więc nie myśl, że skoro to ty mnie znalazłeś...
– Wiesz co? – przerywam, wyciągając w jej stronę telefon. – Radź sobie sama. Następnym razem nie kiwnę palcem, nawet jeśli będziesz wrzeszczeć na całą szkołę.
– No i wspaniale – kwituje ostro.
– A już na pewno nie będę dla ciebie zostawał w pierdolonym szpitalu ani nie daj Boże się o ciebie martwił – dodaję z irytacją. – Nie mam pojęcia, co sobie myślałem. Przecież ty jesteś ponad to wszystko, no nie? Może nawet się cieszysz, że w końcu masz własny pokój. Nieważne jak go zdobyłaś, co?
Jej oczy się rozszerzają, a w kolejnej sekundzie unosi dłoń i uderza mnie z całej siły w twarz. Syczę, a po korytarzu roznosi się echo jej ręki stykającej się z moim policzkiem. Piecze.
– Wynoś się, Parish. I nigdy więcej tutaj nie przychodź ani się do mnie nie odzywaj.
Wyrywa mi komórkę z ręki, a później zatrzaskuje drzwi do swojego pokoju. Wpatruję się w nie ze złością przez parę sekund, mając ochotę je wyważyć, wejść do środka i... i nie wiem, co dalej. Nawrzeszczeć na nią? Objąć ją? Usiąść obok i po prostu być? Czy cokolwiek z tego w ogóle by ją obeszło? Wyraziła się bardzo jasno. Nie potrzebuje mnie ani mojej pomocy.
A skoro tak, powinienem ją zignorować, tak jak ona ignorowała mnie przez te wszystkie lata. I przestać jej żałować czy jej pomagać, skoro nigdy nie zrobiłaby dla mnie tego samego.
*
Popołudniowe spotkanie samorządu z dyrektorem i panem Bentonem nie jest tym, na co miałem ochotę w ten weekend. Śmierć Mirandy pozostaje jednak wciąż na językach wszystkich uczniów oraz pracowników, śledztwo w tej sprawie trwa, do Pearce'a dzwonią kolejni zaniepokojeni rodzice i nastroje robią się naprawdę nieprzyjemne.
– Jutro w południe musimy zorganizować apel – oznajmia dyrektor. – Wyjaśnię wszystko i odpowiem na pytania, żeby ukrócić te plotki. Gdybyście słyszeli jakiekolwiek...
– Już je ukracamy – zapewniam. – Robimy wszystko, co pan kazał. Ale nic nie poradzę na to, że niektórzy i tak... gadają.
– Co konkretnie? – pyta Benton.
Nawet na niego nie spoglądam. Nie mam ochoty się znowu wkurwiać.
– Że Miranda by się nie zabiła i to Colbern wypchnęła ją z wieży.
W salonie Złotego Domu zapada cisza.
– To idiotyczne – mówi w końcu z westchnieniem Benton.
– To, że Coralie jeszcze z nikim nie rozmawiała, a jej matka się tu pojawiła nie pomogło – zauważa Payton. Potem unosi ręce, gdy Benton posyła jej złe spojrzenie. – Wiem, że ona nie miała z tym nic wspólnego, bez przesady. Chodzi mi tylko o to, że... przyjazd jej mamy i szybkie zniknięcie wygląda jak zamiatanie sprawy pod dywan. Cory nie było na imprezie, w akademiku też nie, bo Aubrey wspomniała, że zajrzały do pokoju Mirandy pół godziny przed tym wszystkim i jej tam nie znalazły. W dodatku...
– Co takiego? – dopytuje dyrektor.
– Komuś udało się zrobić zdjęcie, zanim ochroniarze zabrali telefon – wtrąca cicho Layla. – I widać na nim jakieś plamy na spódniczce Coralie.
Patrzę na nie obie, a Pearce przesuwa dłonią po twarzy.
– Cora tego nie zrobiła – odzywa się stanowczo Benton.
– A gdzie była? – pytam wtedy, wbijając w niego wzrok. – Może jeśli ma jakieś mocne alibi, ukrócimy te plotki całkowicie.
Nauczyciel napina ramiona, jednak nim odpowiada, dobiega nas spokojny głos:
– Skoro Miranda popełniła samobójstwo, dlaczego miałabym potrzebować jakiegoś alibi?
Zaciskam zęby. Coralie wchodzi do pomieszczenia, wyprostowana i jak zawsze pewna siebie. Po jej wcześniej zaczerwienionych oczach nie ma śladu, przebrała się w zwykłe, ciemne ubrania, które pewnie kosztowały trzy razy tyle co moja sprana bluza i jeansy. Do tego spięła włosy, co podkreśliło dodatkowo jej smukłą szyję.
– Coralie – odzywa się Pearce. – Jak się czujesz?
Dziewczyna zaciska wargi.
– Jeśli nie liczyć tego, że zwołaliście jakieś spotkanie beze mnie, na którym mnie najwyraźniej obgadujecie, to wszystko w porządku, panie dyrektorze.
Rzucam jej krótkie spojrzenie.
– Och, o nie, spotkanie, o którym ktoś cię nie poinformował – kpię. – Jak tak można? To prawdziwe świństwo, co, Colbern?
Wbija we mnie ostre spojrzenie, jednak po chwili się reflektuje.
– Wiem, że pewnie zrobiłeś to z troski o mnie, Jasper – mówi miękko. Kolejna pokazówka przed nauczycielami. Słodka Coralie w najlepszym wydaniu. – To miłe. Ale nie musiałeś. Chcę pomóc.
– To na początek powiedz, gdzie byłaś – wtrąca Payton.
Coralie odwraca się w jej stronę.
– Na spacerze. Byłam zła i wyszłam z akademika, żeby się przejść. Złapał mnie deszcz, więc się wróciłam. I wtedy... – Zaciska pięści. – Potknęłam się.
– Potknęłaś? – powtarza Zeke.
– Wydawało mi się, że ktoś mnie obserwował – wyznaje niechętnie dziewczyna. – Że ktoś stał przy budynku. Ale przez ten deszcz niczego nie widziałam. Zboczyłam ze ścieżki, potknęłam się i... i ją znalazłam. Potem... Potem chyba już wszystko wiecie.
Dyrektor i Benton wymieniają spojrzenia.
– Ale nie sądziłam, że będę musiała się z tego tłumaczyć – dodaje Coralie. – Czy ktoś naprawdę sądzi, że ja mogłam skrzywdzić Mirandę?
– Nie... – zaczyna Pearce.
– Tak – odzywam się w tym samym czasie, a ona zamiera.
– Panie Parish! – protestuje dyrektor.
– Powinna wiedzieć – stwierdzam. – Nie ukrócimy wszystkich głupich plotek. A Coralie uwielbia radzić sobie sama, więc powinna wiedzieć, z czym się będzie mierzyć.
W jej oczach pojawia się przebłysk niepewności, jednak szybko znika.
– Ja... W porządku. To nic. Uczniowie nic nie wiedzą i dlatego tworzą dziwne teorie. A każdy zdaje sobie sprawę, że nie dogadywałam się z Mirandą. Po prostu przydałby się apel informacyjny.
Dyrektor posyła jej uśmiech.
– Tak. Zwołałem go na jutro w południe.
– Świetnie. Dziś powinniśmy za to zorganizować wieczór pamięci dla Mirandy – oznajmia Colbern. – Cheerleaderki na pewno będą chciały się włączyć, skoro była jedną z nich, tak samo jak drużyna koszykarska. Udekorujemy aulę, zapalimy dla niej świece. Hallie z pewnością wystąpi, zaśpiewa dla niej pożegnalną piosenkę... – Milknie nagle i spogląda na mnie, jakby uświadomiła sobie dopiero, że to przecież nie ona tu rządzi. – To znaczy... Jeśli to zatwierdzasz.
Słowa ledwo przechodzą jej przez gardło.
– Nie sądzę, żeby dziś to był dobry pomysł – odpowiadam. – Wszyscy nadal są w szoku. Nie powinniśmy robić tego też tak na szybko, tylko się przygotować. Wieczór pamięci możemy zorganizować jutro, na spokojnie.
Marszczy nos.
– Ale...
– Jej rodzice jeszcze nawet nie przyjechali do kraju – zauważam. – Mogą chcieć wziąć w tym udział.
Przytakuje w końcu.
– W porządku. Zajmę...
– Zeke i Payton się tym zajmą – przerywam.
– Ale...
– Nie będziesz się w to angażować – ucinam.
– Niby dlaczego?
– Bo ci zabroniłem – oznajmiam chłodno. – A teraz lepiej wróćmy do apelu. Niech pan powie, panie dyrektorze, jak mogę pomóc oprócz wysłania wiadomości do uczniów i przygotowania na jutro auli.
Do końca spotkania Coralie piorunuje mnie wzrokiem. Dobrze wiem, że nie zamierza mnie słuchać, dlatego będę musiał przypilnować, by jednak zaczęła. Wczorajsza tragedia to coś, z czym wszyscy musimy sobie poradzić, ale jak widać nie zmieniła jednego – tego, że ta dziewczyna na każdym kroku będzie robić mi problemy.
Właśnie dlatego musi zostać w samorządzie, pod moją kontrolą.
W końcu wrogów zawsze trzeba trzymać jak najbliżej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top