11. Na każdy rozkaz

#keepmeclose

Coralie

Kiedy oklaski po przemówieniu cichną, dyrektor kończy apel i zaprasza nas wszystkich na zajęcia. To znaczy wszystkich, z wyjątkiem członków nowo powołanego samorządu, ponieważ oni mają spotkać się z nim oraz Bentonem i Shaford w Złotym Domu. Ludzie opuszczają więc powoli aulę, gratulując Jasperowi, a ja czekam, aż to się skończy, bym mogła wszystko naprawić.

– Cora... – zaczyna cicho Kieran.

Kręcę głową. Nie chcę współczucia. Przez nie się tylko rozpłaczę.

– Idź na zajęcia, K – szepczę. – W porządku.

– Nie kłam. To ja. I jeśli chcesz znać moje zdanie, oni totalnie...

– Idź, Kieran – proszę cicho.

Wpatruje się we mnie parę sekund i nachyla, jakby zamierzał mnie przytulić, na co sztywnieję. Wszyscy nadal na nas patrzą.

– Poczekam na ciebie za biblioteką.

– Spotkanie...

– Poczekam – ucina.

Po tym wstaje powoli, a ja się rozluźniam. Przecież K wie, że nie mogę publicznie okazać żadnej słabości. Nie zrobiłby niczego, co by mi zaszkodziło. Dlatego oddycham z ulgą i odprowadzam go spojrzeniem.

– Przykro mi, Cora – odzywa się wtedy Elodie. Zapomniałam, że nadal tu jest. – Ja... Przepraszam.

Marszczę brwi i odwracam się do niej.

– Za co?

Nie wyjaśnia niczego, po prostu się podnosi i na moich oczach podbiega do Jaspera, któremu entuzjastycznie gratuluje wygranej. Odczuwam to jak policzek. Choć nie tak mocny jak ten, gdy moja zastępczyni obejmuje Parisha za szyję i mówi mu wesoło, że wiedziała, że zwycięży.

Aua.

To boli. Bez żadnej przesady, coś kłuje mnie teraz tak mocno w klatce piersiowej, że z trudem nabieram wdech. Może nie byłyśmy przyjaciółkami, ale one... one naprawdę... Nie minęła nawet pieprzona sekunda, a już się ode mnie odwróciły. Tak po prostu.

Z ogromnym wysiłkiem udaje mi się zapanować nad drżeniem rąk i nóg. Nabieram parę razy spokojnie powietrza, aż ból nieznacznie mija. Na razie go od siebie odrzucam, jestem w tym mistrzynią. Opanowałam ignorowanie własnego cierpienia do perfekcji i nawet teraz przekonuję samą siebie, że przecież wszystko w porządku.

Dzięki temu w końcu zbieram się w sobie i ruszam do sceny. Uczniowie nadal powoli opuszczają aulę, Shaford i Benton wymieniają uwagi z nowymi nauczycielami, a dyrektor rozmawia z dwoma eleganckimi, ubranymi w ciemne garnitury mężczyznami. Ten blondwłosy to Crawford, a Graves jest brunetem, o ile zdrajczyni Elodie nie wprowadziła mnie w błąd.

Ona właśnie wychodzi razem z koleżankami, za to ja dostrzegam, że Jasper kiwa głową do Mads, która wciąż nawija mu o tym, jakim niezwykłym będzie przewodniczącym.

– ...doczekać, aż zaczniemy pracować nad pierwszymi projektami.

Marszczę brwi, kiedy docierają do mnie te słowa. Pracować? Ona chce z nim współpracować? Przecież Jasper wybrał już swój... Och. No tak. Ona i Elodie mają nadzieję, że choć nie dostały się do samorządu, to będą mogły z nim współpracować. Zwłaszcza że Jasper do swojego składu wybrał pewnie kolegów koszykarzy, którzy mają także dużo innych obowiązków. Będzie potrzebował pomocników.

Dlatego nawet się na mnie nie obejrzały.

– Dzięki, Madeleine, ale myślę, że poradzę sobie bez twojej pomocy – oznajmia Jasper.

Przystaję kawałek od dyrektora, czekając, aż skończy rozmowę, i jednocześnie podsłuchuję tę toczącą się parę kroków ode mnie.

– Słucham? – Mads zniża głos. – Przecież... mieliśmy umowę.

Sztywnieję. Nie udaję już, że wcale nie interesuję się tym, o czym mówią, tylko spoglądam prosto na nich, gdy Jasper odpowiada:

– Chyba nie sądziłaś, że będę chciał w swoim zaufanym kręgu osobę, która zdradziła przyjaciółkę i mi na nią donosiła?

Rozchylam wargi, które zaczynają drżeć. Ona... ona... To ona powiedziała mi o imprezie. Ona poddała pomysł, co na niej zrobić i jak pokonać Jaspera. Jaspera, który wiedział, że wcale nie piłam piwa, tylko sok, więc dał mi alkohol. A potem nigdzie jej nie było, gdy pojawili się ochroniarze. Ona...

Ona nie tylko się ode mnie odwróciła.

Zdradziła mnie wcześniej.

– Coralie – słyszę nagle głos dyrektora. – Podejdź do nas, moja droga. Powinnaś poznać nowych członków rady rodziców.

Próbuję skupić się na nich i otrząsnąć z poczucia zdrady, ale ten nóż, który wbito mi dziś kilkukrotnie w plecy, nadal nie chce z nich wyjść.

– D-dzień dobry – rzucam. – Właściwie to chciałam...

– Miło cię poznać, panno Colbern – zwraca się do mnie Crawford. – Bardzo wiele o tobie słyszałem.

Nie mam pojęcia od kogo, jednak przyjmuję jego dłoń i zmuszam się do uśmiechu oraz podziękowań. Mężczyzna ma silny uścisk, a jego zielone oczy wpatrują się we mnie uprzejmie, choć z dystansem. Mimo to wydaje się całkiem zwyczajny, w przeciwieństwie do Gravesa, bo pod wpływem jego wzroku przeszywa mnie nieprzyjemny dreszcz. Lodowatoniebieskie oczy tego faceta koncentrują się na mnie w sposób, przez który mam ochotę odwrócić się i uciec.

– Obawiam się, że ja słyszałem nieco mniej – odzywa się cicho.

Biorę się w garść, odpycham od siebie na razie myśli o Madeleine, Elodie i wszystkim innym. Muszę grać swoją rolę, więc uśmiecham się delikatnie.

– Jestem Coralie – zaczynam.

– Coralie to nasza najlepsza uczennica, a jej mama jest jednym z naszych najhojniejszych darczyńców – spieszy z wyjaśnieniami dyrektor. – Coralie była przewodniczącą przez ostatnie dwa lata, bardzo wiele zrobiła dla tej szkoły. I nadal będzie robić, skoro pan Parish, znając doskonale jej umiejętności, poprosił, by była jego zastępczynią.

Zastępczynią.

Więc na to się zgodziłam. Na bycie numerem dwa i popychadłem Jaspera.

– Gdy połączą siły, nasza szkoła naprawdę rozkwitnie – ciągnie Pearce.

Chwali mnie dalej, a ja zmuszam się do przytakiwania i utrzymywania uprzejmego wyrazu twarzy. Odpowiadam nawet krótko o moich inicjatywach, którymi Crawford się bardzo interesuje, aż w pewnym momencie dołącza do nas też pan Benton. Jego zmartwione spojrzenie sprawia, że czuję się tylko gorzej.

– To wspaniałe – stwierdza Crawford. – Cieszę się, że w tej szkole młodzież nadal jest tak ambitna, jak zapamiętałem. Moja córka zdecydowanie się tu odnajdzie.

Przynajmniej ona. Bo jeśli nie obudzę się z tego koszmaru, to ja się nie odnajdę.

– Jestem przekonana, że jej się tu spodoba, panie Crawford. Zadbamy o to, by czuła się tu jak najlepiej. Może pan zresztą wpaść niedługo na Dzień Otwarty, który będziemy organizować i zobaczy pan wszystko od środka. Bardzo do tego zachęcamy – mówię.

– Nadal wygląda tak, jak wtedy, gdy ja chodziłem do szkoły? – pyta mężczyzna.

– To wciąż dzień, gdy szkołę mogą odwiedzić rodzice lub znajomi uczniów – wyjaśniam. – Organizujemy wtedy różne aktywności, by osoby z zewnątrz zobaczyły, jak funkcjonuje nasza szkoła, są konkursy, pokazy kół zainteresowań, a wieczorem piknik i przyjęcie. Oczywiście są też inne okazje, w czasie których można zajrzeć do szkoły i do tego także zachęcam, bo mecze naszej szkolnej drużyny, wystawy artystyczne, występy muzyczne... Wszystko warto wspierać swoją obecnością.

Crawford kiwa powoli głową.

– Wspaniale. Na pewno ja i żona nieraz tutaj zajrzymy. Choćby z sentymentu – stwierdza, nim spogląda na Gravesa. – Też masz flashbacki?

Mężczyzna przytakuje.

– Aż za dużo – stwierdza. – A teraz wybaczcie, obowiązki wzywają. – Rzuca mi krótkie spojrzenie. – Do zobaczenia, panno Colbern.

Żegna się także z dyrektorem i Bentonem, po czym rusza do wyjścia. Crawford robi niedługo później to samo, dzięki czemu wreszcie chcę poruszyć temat, który tak naprawdę zamierzałam, dopóki Shaford rozmawia z Jasperem. Pewnie też spuszcza się nad jego wygraną.

– Panie dyrektorze...

– Sprawdzaliśmy wszystko trzy razy, Cora – mówi cicho Pearce, dobrze wiedząc, co zamierzałam powiedzieć. – Nie było żadnej pomyłki. Wiem, że chciałaś wygrać, ale przecież nadal będziesz w samorządzie. To dobrze.

Jako numer dwa.

– Czy moglibyśmy jednak...

– To co, czas na pierwsze posiedzenie nowego samorządu? – przerywa mi nagle Zeke, który pojawia się po prawej. – Nie mogę się doczekać, żeby zacząć pracę. A ty, współzastępczyni?

Och, świetnie. Czyli nawet nie będę numerem dwa. Jasper mianował nas oboje swoimi zastępcami?

– Jestem niesamowicie podekscytowana – odpowiadam z udawaną wesołością.

Grupa Jaspera kończy przyjmować gratulacje, więc nie mam już szans na spokojną rozmowę z Pearce'em. Wicedyrektorka, przyjaciele Parisha i on sam stają obok nas, dlatego dyrektor zapewnia, jaki jest dumny, że będziemy współpracować.

Ja nadal trwam w zaprzeczeniu, kiedy kierujemy się powoli na zewnątrz, by ruszyć do Złotego Domu.

– Coralie, możesz od razu przekazać klucze Jasperowi – stwierdza Shaford. – Niech otworzy pierwsze obrady samorządu sam.

Boże, chyba jednak się rozpłaczę. Mój azyl. Moje jedyne prawdziwe schronienie.

– Ja mam klucze – odzywa się Benton, ratując mnie chwilowo. – Nie ma pośpiechu. Coralie będzie musiała jeszcze zabrać swoje rzeczy.

– Swoje rzeczy? Przecież semestr się dopiero niedawno zaczął, a samorząd jeszcze nie miał wielu zadań... – mówi wicedyrektorka.

– Mam tam parę książek – wyjaśniam.

I nie wiem, co z nimi zrobię.

– Czemu nie trzymasz ich w pokoju?

Spoglądam na nią bez wyrazu.

– Bo nie chcę ich znaleźć na śmietniku – rzucam, nim gryzę się w język. Potem odchrząkuję. – Przekażę klucze nowemu przewodniczącemu później, bo zostawiłam je w pokoju. Zabiorę swoje rzeczy po spotkaniu i mu je potem oddam, dobrze?

Kobieta marszczy czoło, chyba zastanawiając się nad moimi pierwszymi słowami, a w tym czasie Jasper wtrąca:

– Możesz teraz po nie pójść, a ja potem pomogę ci z książkami.

Zaciskam zęby tak mocno, że mogłabym je połamać.

– Nie chcę was spowalniać...

– To żaden problem – zapewnia. – Poczekamy na ciebie w środku.

Nie mam powodów do dalszego protestowania, dlatego po prostu się zgadzam. Cała grupa kieruje się do Złotego Domu, a ja skręcam w lewo, do Golden Sun, damskiego akademika. W środku wbiegam po schodach, biorąc po dwa stopnie naraz, aż docieram do swojego pokoju. Gdy upewniam się, że nie ma tu Mirandy, bo poszła na zajęcia, opieram się ciężko o drzwi.

To się nie dzieje.

To się nie dzieje.

To się nie dzieje.

Ten rok miał być najlepszy. Wszystko powinno się ułożyć. Przewodniczyłabym szkole, robiła swoje, aż wyklarowałyby się przede mną te drogi, którymi powinnam pójść. To znaczy mam przecież wybraną jedną przez matkę, ale czekam, aż sama też poczuję w pełni, że właśnie to jest to.

Tymczasem wszystko się psuje, a ja naprawdę mam wrażenie, jakbym teraz błądziła we mgle. Nie wiem, co robić. Jak się zachowywać. Utrzymuję dobrą minę i wyprostowaną postawę, lecz jak długo dam radę? Kiedy oddam mu klucze... To się stanie oficjalne. I nieodwracalne.

Nie mogę.

Ja sobie nie poradzę.

A gdy matka się dowie...

Zaciskam powieki, zasłaniam twarz dłońmi i próbuję się uspokoić. Nie mogę się rozpłakać, bo to zobaczą. Zawsze po mnie widać, kiedy płakałam. Nie powinnam też kazać wiecznie na siebie czekać.

Łapię klucze. Zostawiłam je tu chyba dlatego, że coś przeczuwałam. Tak naprawdę w głębi duszy wiedziałam, że przegram. Ciągle przecież robię coś nie tak i byłam świadoma, że moje szczęście nie może trwać zbyt długo. A chociaż wciąż nie jestem pewna, jak to wszystko udźwignę, ruszam do Złotego Domu.

Może po prostu zrezygnuję? Powiem dyrektorowi i on zrozumie. Tylko czym innym się zajmę? Mama nie zaakceptuje niczego innego. Poza tym zapisy do kółek skończyły się w środę. Nikt nie otworzy ich specjalnie dla mnie, więc co robić?

Nie wiem. Nic nie wiem.

Trzymam się jakoś przez całe spotkanie. Czekające tutaj napoje i przekąski, które załatwiłam, nie chcą mi przejść przez gardło. Przyjaciele Jaspera się nimi zajadają, natomiast ja pozostaję cicha, bierna i wciąż zszokowana. Przegrałam. Znowu coś spieprzyłam.

Może matka ma rację, że niczego nie potrafię, w przeciwieństwie do mojej siostry.

Ponownie odrzucam od siebie dręczące myśli i skupiam się na tym, co tu i teraz. A tu i teraz najpierw dyrektor wygłasza krótką, nieformalną przemowę, po nim robi to pan Benton, jako opiekun samorządu, a na końcu Jasper zapewnia ich o tym, jak będzie wykonywał sumiennie swoje obowiązki. Powtarza jeszcze raz po kolei funkcje, jakie nam nadał, więc dostaję potwierdzenie bycia numerem dwa.

Rozgoryczenie, poczucie porażki, zdrady, do tego złość i rezygnacja mieszają się we mnie nieustannie. Czuję, że jeśli czegoś nie zrobię, w końcu za jakiś czas wybuchnę. Może przez parę dni czy tygodni zniosę tę sytuację, ale nie przez rok. Nie ma pieprzonej mowy. Dlatego kiedy kończy się spotkanie, a dyrektor, wicedyrektorka i Benton mają nas zostawić, byśmy omówili pierwsze zadania, zrywam się z miejsca.

– Muszę do toalety – kłamię.

– Przecież jeszcze nie daliśmy ci żadnej mieszanki – komentuje wtedy Payton.

Posyłam jej krótkie spojrzenie i ruszam do drzwi. Nauczyciele zdążyli już opuścić budynek, dlatego przyspieszam kroku, jednak nim docieram do wyjścia, ktoś łapie mnie nagle za nadgarstek. Zatrzymuję się i odwracam do Jaspera, który zaciska palce na mojej skórze.

– Toaleta jest w drugą stronę, Colbern – kpi.

Wyrywam się.

– Daj sobie spokój.

– Z czym? Z tym, że okłamujesz mnie już w pierwszej sekundzie, a ja cię na tym przyłapałem?

Kręcę głową.

– Z tym udawaniem. Wiem, czemu to wszystko robisz. I nie zamierzam się w to bawić, Jasper.

– Oni nie zmienią wyników wyborów tylko dlatego, że ładnie poprosisz – stwierdza. – Za dużo osób już wie, nawet Benton tego dla ciebie nie zrobi.

– Nie zamierzałam o to prosić.

– A o co?

– Po prostu... Nie twoja sprawa.

Mruży powieki i robi krok w moją stronę, aż się cofam. Wpadam przez to na ścianę, bo znajdujemy się w wąskim korytarzu. Nie widać nas od strony salonu, a tutaj nie ma okien. Właściwie uświadamiam sobie, że jesteśmy tu tylko on i ja, w półmroku rozganianym wyłącznie słabymi lampami.

– Wszystko, co od teraz robisz, to moja sprawa, skoro jesteś w moim samorządzie, iskierko – oznajmia Jasper. – Więc opowiedz mi o tym, co zamierzałaś zrobić.

Przełykam z trudem ślinę.

– Zrezygnować – przyznaję ze złością. – Tego właśnie chcesz, prawda? Najpierw zrzuciłbyś na mnie masę obowiązków, ośmieszałbyś mnie, a potem zmusił, żebym zrezygnowała i pokazała, że sobie nie radzę. Wyprzedzam tylko wydarzenia.

Jasper prycha.

– Zawsze wszędzie doszukujesz się podstępów – mówi. – Zawsze oczekujesz najgorszego. A może po prostu chcę dać ci szansę, której ty zawsze mi odmawiałaś?

– Nie wierzę.

Unosi kącik ust.

– Nie musisz. Wiesz za to, co musisz, Colbern?

Chcę go wyminąć, lecz na to nie pozwala. Zastawia mi drogę i zatrzymuje się tak cholernie blisko, że czuję jego ciepły oddech na twarzy. Nie podoba mi się to, co się dzieje ani jak na to reaguję. Budzi się we mnie jakieś dziwne napięcie, całe ciało szykuje się jakby do walki. Tyle że nie takiej, jaką powinno stoczyć. Ta przegrana chyba kompletnie wyprała mi mózg.

– Nic nie muszę. Odsuń się...

– Zgodnie z punktem piętnastym, podpunktem ósmym b statutu szkoły, w którym zapisane są zasady dotyczące funkcjonowania samorządu szkolnego, rezygnację z funkcji w tymże samorządzie składa się do jego przewodniczącego – rzuca. – Zapomniałaś, iskierko?

Zadzieram podbródek.

– Więc rezygnuję.

Jego śmiech sprawia, że przeszywa mnie dreszcz.

– Nie przyjmuję twojej rezygnacji. Zgodziłaś się na to. Obiecałaś przed całą szkołą.

– Bo mnie wrobiłeś – protestuję. – Dobrze wiedziałeś, że ja... że... I da się to wyjaśnić. Po prostu powiemy, że nie potrzebujesz aż dwóch zastępców i...

– Dałaś słowo i go nie złamiesz, Colbern – przerywa. W jego oczach pojawia się przebłysk złośliwej satysfakcji. – Nie pozwolę ci na to. Wiesz czemu?

Zaciskam zęby. Wiem.

– Posłuchaj...

– Nie. Teraz ty mnie słuchasz – oświadcza, stawiając jeszcze jeden krok. Nie mam już zupełnie dokąd uciec, a niemal stykamy się klatkami piersiowymi. – To ode mnie będzie zależało, co zostanie zapisane w twoich papierach, jeśli chodzi o zajęcia dodatkowe na ostatnim roku. I to cię dobija, prawda? Nie dołączyłaś do żadnego kółka ani klubu, bo myślałaś, że stołek przewodniczącej masz zagwarantowany. Nie tym razem.

Moje serce przyspiesza, czuję się bezsilna, ponieważ wiem, że Parish ma rację. On też doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jest taki zadowolony z siebie, gdy układa dłonie na ścianie po bokach mojej głowy. Zamyka mnie w pułapce.

– Dlatego będziesz robić to, co obiecałaś, Colbern – dodaje cicho, niemal czule. – Będziesz dla mnie pracować. Wykonywać każdy mój rozkaz. I bardzo ci się to spodoba.

Spinam się.

– Po moim trupie.

Śmieje się nisko.

– Mi też się to spodoba – szepcze, nachylając się do mojej twarzy. Kolejne słowa wypowiada tuż przy moich wargach: – Cholernie spodoba.

Po kręgosłupie wspinają mi się ciarki. Przez ułamek sekundy mam wrażenie, że chłopak zmniejszy całkowicie odległość, która nas dzieli, ale on jedynie puszcza do mnie oko, po czym odsuwa się i poprawia krawat.

– Dam ci minutę i chcę zobaczyć cię na zebraniu, panno Colbern – rzuca. – Nie zmuszaj mnie, bym cię na nie zaciągnął siłą.

Potem odwraca się i wychodzi, zostawiając mnie samą ze złością, która niemal rozsadza od środka.

Ten rok będzie dla mnie koszmarem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top