10. Wszystkiego najgorszego

#keepmecloseap

Coralie

Piątkowy poranek zaczyna się tak samo, jak wszystkie inne w tym tygodniu. Budzik Mirandy doprowadza mnie do szału, dziewczyna jeszcze bardziej, do tego za oknem znów jest ponuro. To idealny dzień na świętowanie siedemnastych urodzin i wygranie wyborów.

Zwlekam się z łóżka, próbując wykrzesać z siebie jakąkolwiek energię, ale przychodzi mi to z trudem. Dopiero kiedy zerkam na telefon, uświadamiam sobie dlaczego. Jest po piątej. Ta wariatka obudziła mnie jeszcze wcześniej niż zwykle. Unoszę więc na nią spojrzenie, bo znowu ćwiczy tę swoją jogę w łóżku, i chcę się odezwać, lecz ona robi to pierwsza.

– Wszystkiego najgorszego, Cora – rzuca Miranda.

Suka.

– Mieszkam z tobą. Nic gorszego mnie nie spotka – odpowiadam.

Prycha z wyższością, po czym zsuwa się powoli na dywan i przeciąga. Wiem, co zamierza, a że tym razem nie planuję tego tolerować, zrywam się z miejsca i docieram błyskawicznie do drzwi łazienki. Miranda robiła wczoraj coś z włosami i pewnie teraz nastąpi cały rytuał układania ich... Chyba że zamknę się w środku z jej kosmetykami.

– Nawet się nie w... – zaczyna, dobrze odczytując moje zamiary.

Uśmiecham się tylko lekko, a potem zatrzaskuję za sobą drzwi i przekręcam klucz. Niewielka wygrana przynosi mi dużą satysfakcję. Podchodzę zadowolona do lustra, przeciągając się. Moje włosy nie wyglądają dobrze, mam też worki pod oczami, bo kompletnie się nie wyspałam. Czekałam do północy, by połączyć się z siostrą, jak co roku, na FaceTimie. A chociaż nasza rozmowa trwała bardzo krótko i musiałam mówić cicho, to i nie żałuję.

Miranda dobija się do drzwi dłuższy czas, ale wreszcie odpuszcza. Nie jestem zresztą aż taką suką jak ona, dlatego po prysznicu i wysuszeniu włosów opuszczam łazienkę. Współlokatorka chowa wtedy szybko jakiś notes za swoje łóżko, posyła mi mordercze spojrzenie i rusza do pomieszczenia.

Ja siadam przy lusterku trzymanym na biurku i łapię swoje kosmetyki do makijażu.

K: Sto lat dla najlepszej i najpiękniejszej dziewczyny w GF.

Uśmiecham się lekko.

Ja: Madeleine nie ma dziś urodzin.

K: Ha ha ha. Dobrze wiesz, że mówię o tobie. Ale czemu już nie śpisz? Myślałem, że odpiszesz później.

On pewnie idzie na poranny trening pływacki. Czasem wstają o tak nieludzkiej godzinie.

Ja: Zgadnij.

K: Nie mów, że nawet w twoje urodziny ta pizda ci to zrobiła.

Ja: Niestety. Gdybym mogła, wypchnęłabym ją z okna, wiesz?

K: Idź znów do wice. Może się zlituje w twoje urodziny.

K: O, albo wiem, co zrobię. Ja poproszę o własny pokój. Chłopaków jest mniej, więc mojego współlokatora będą mogli gdzieś przenieść, a ty zamieszkasz u mnie.

Parskam.

Ja: Jasne, żebyśmy oboje wylecieli.

K: Masz klucze do akademików, znasz tajne korytarze. Nikt by nas nie przyłapał.

Ja: Nie mam kluczy do pokojów.

K: Ale masz klucz do dyżurki w akademiku nauczycieli, w której takie klucze są. Myśl, Cora. Masz już siedemnaście lat.

Uśmiecham się mimowolnie, choć ten wyraz szybko znika z mojej twarzy. Jeszcze rok i będę pełnoletnia, a wtedy... co wtedy? Boję się tego tak bardzo, że przez parę sekund moje serce nie chce się uspokoić. Zalewa je tak potężny strach, że czuję aż mocne kłucie.

Ja: Nie wypominaj mi wieku, bo to się źle skończy.

K: Ogarnę ci babeczkę urodzinową z siedemnastką, żebyś nie zapomniała.

Ja: Nienawidzę cię.

K: Nieprawda.

Poprawia mi nieco humor, więc dokańczam make up, ubieram się spokojnie i przeglądam w lustrze. Moje blond włosy układają się teraz już idealnie, nie widać zmęczenia na twarzy, a mundurek prezentuje się nienagannie. Perfekcyjny wygląd na poranny apel, na którym zostaną ogłoszone wyniki wyborów. Dyrektor ani pan Benton nie chcieli mi dać żadnych przecieków, więc nie naciskałam, ale teraz przez to tylko bardziej się denerwuję.

Biorę jednak kilka głębokich oddechów, spoglądam na swoje odbicie i posyłam sobie samej pokrzepiający uśmiech. To mój ostatni rok. Poradzę sobie, wszystko się ułoży tak, jak zaplanowałam. Nikt mi w tym nie przeszkodzi.

Powtarzam to sobie kilkukrotnie, aż udaje mi się w to uwierzyć.

Potem ruszam do drzwi, zerkając jeszcze na telefon. Na moim profilu na prywatnym portalu Golden Flame mam mnóstwo życzeń, moja skrzynka także jest nimi przepełniona, ale nie ma tej jednej wiadomości, którą chciałabym dostać. Wmawiam sobie jednak, że to przecież nic takiego, zbiegam po schodach i kieruję się do jadalni.

Muszę coś zjeść, by mieć siły rozpocząć dziś ostatnią kadencję jako przewodnicząca Golden Flame. I by świętować swoje urodziny, jak obiecał Kieran. Mama pewnie odezwie się później, gdy tylko znajdzie czas, a wtedy przekażę jej już dobre wieści i wszystko będzie tak, jak powinno.

*

Deszcz uderzający o ogromne okna auli stanowi dość ponury podkład muzyczny. W pomieszczeniu jest ciemno przez tę pogodę, a nikt nie zapalił lamp, więc po prostu trwamy w tej dziwnej atmosferze, słuchając przemówienia dyrektora.

Pearce jak co roku robi z tego apelu podniosłe wydarzenie. W końcu w czasie jego trwania opowiada o historii szkoły, wita nowych nauczycieli i zatwierdza radę rodziców na ten rok. Nieco dziwią mnie dwa nowe nazwiska, których jeszcze nie kojarzę, ale Elodie siedząca po mojej lewej nachyla się i mi wszystko wyjaśnia.

– Lucian Graves to wpływowy biznesmen z Bostonu. Jego rodzina należy do założycieli szkoły, a jego syn, Rafael, zaczął teraz pierwszą klasę. Było wiadomo, że będzie chciał wstąpić do rady. A ten drugi to Austin Crawford, polityk z Nowego Jorku. Jego córka to ta dziewczyna w pierwszym rzędzie po prawej, Lia – szepcze.

Podążam za jej spojrzeniem i dostrzegam tę samą dziewczynę, której próbowałam pomóc w środę, a która potem opowiedziała wszystkim, jak to Jasper ją uratował. Krzywię się mimowolnie. Nie pomagałam jej dla jakichś korzyści, mimo wszystko wkurza mnie, że całkowicie zignorowała moją próbę i przekonała znajomych, jak to Parish będzie lepszym przewodniczącym, bo rusza zawsze na ratunek słabszym.

– Jej rodzina też zakładała szkołę? – mamroczę.

– Nie – odpowiada Elodie. – Ale jej starsze siostry, kuzyni, ciotki i wujkowie chodzili do tej szkoły, więc w sumie uważa się trochę za jakąś członkinię rodziny królewskiej.

Krzywię się. Ekstra. W takim układzie lepiej byłoby spróbować się dogadać i z nią, i z Rafaelem, by przekonali swoich ojców, że robię wszystko dla dobra uczniów, jeśli będziemy współpracować.

Chwila. Nie jeśli. Gdy. Bo przecież zaraz wygram.

Biorę głęboki wdech, mamrocząc podziękowania za wyjaśnienia do Elodie. Potem rozglądam się z Kieranem, dla którego trzymam miejsce, bo napisał, że się spóźni. Trochę to już trwa, a ja nie chcę, żeby nauczyciele go wyprosili, jeśli zrobi zamieszanie przy wślizgiwaniu się do auli.

Na szczęście przyjaciel pojawia się po chwili i siada po mojej prawej. Spoglądam więc na niego pytająco, próbując bezgłośnie spytać, czy wszystko okay. Po jego minie widzę właściwie od razu, że zdecydowanie nie. Próbuje mnie zbyć, lecz łapię jego dłoń i nakłaniam go wzrokiem, by wyjaśnił.

– Ojciec chce ze mną pogadać o moim nagannym zachowaniu – mówi w końcu cicho. – Łaskawie zjawi się dzisiaj w tym stanie, więc wysłał po mnie samochód. Po zajęciach mam od razu jechać do domu i wrócę dopiero w niedzielę.

Moje serce na moment się zatrzymuje.

– Och.

– Przepraszam, Cora – szepcze. – Próbowałem go przekonać, żeby zrobił to chociaż jutro, ale wiesz, jaki jest. Nawet... – Zaciska wargi. – Prosiłem. Ale i tak to nic nie dało. Przepraszam.

Ściskam jego palce.

– W porządku, K. To nic takiego.

– To jest coś bardzo takiego – odpowiada ze złością. – Ale nie mogę nic zrobić. Zaproponowałbym, żebyś jechała ze mną, ale wtedy oboje prawdopodobnie byśmy zginęli, więc...

Jedna z nauczycielek stojąca niedaleko nas ucisza, dlatego Kieran milknie. Trzyma jednak moją dłoń w swoim mocnym uścisku i przekazuje mi jeszcze raz spojrzeniem przeprosiny. Nie mogę nic poradzić na to, że zbiera mi się na płacz, bo... bo myślałam, że chociaż on spędzi ze mną ten dzień. Ale nie mogę nic zrobić. Przecież jego ojciec zdecydował.

– Odbijemy to sobie w niedzielę, dobrze? – szepcze Kieran.

Przytakuję krótko. I tak nie mamy innego wyjścia. Próbuję więc wziąć się w garść, a później prostuję się nieco i przybieram spokojną minę, kiedy słyszę, że dyrektor przechodzi wreszcie do odczytania wyników wyborów.

Staram się udawać, że cokolwiek się wydarzy, pogodzę się z tym, jednak popełniam błąd i spoglądam krótko w kierunku drugiego końca sali. Tam, gdzie razem z grupką znajomych siedzi Parish. Spinam się, gdy dostrzegam, że wpatruje się we mnie swoimi brązowymi oczami. Mam wrażenie, że jakimś cudem wie, że denerwuję się o wiele bardziej, niż chcę pokazać, w dodatku cała jego postawa wyraża, że powinnam to robić, bo przegram. Wydaje się tego pewny, kiedy unosi lekko kącik ust, jakby już znał wynik i czuł, że mnie pokonał.

Mrużę powieki, zadzieram podbródek i odwracam wzrok. Skupiam się ponownie na dyrektorze, który opowiada o pracy w samorządzie, o wyrównanym głosowaniu i o wszystkich wyzwaniach, które w tym roku czekają na przewodniczącego oraz jego zespół. Nie powinien się przejmować, mam jak zawsze odpowiednie osoby, które poradzą sobie ze wszystkim, co nas czeka. W ciągu ostatnich lat świetnie nam szło, więc ten rok powinien być jedynie zwieńczeniem moich rządów.

Muszę jedynie...

– ...i z dumą ogłaszam, że przewagą dwudziestu głosów wygrywa Jasper Parish, który zostaje waszym nowym przewodniczącym.

Moje serce chyba przestaje bić.

Zalewa mnie taka fala chłodu, że mam wrażenie, jakbym mogła za sekundę zmienić się w lodową rzeźbę. Chyba się przesłyszałam. Wydawało mi się, że on powiedział... Ale to jakiś żart, tak? Koszmar, z którego wybudzi mnie irytujący budzik Mirandy?

Kiedy wszyscy wstają i rozlegają się oklaski, odruchowo robię to samo. Kieran chyba coś do mnie mówi, a Elodie spogląda na mnie niemal z przerażeniem i także wypowiada jakieś słowa, lecz nie wiem jakie. Moje dłonie automatycznie się poruszają, na twarzy nie pojawia się żaden grymas, bo za bardzo o to dbam. Nie mogę sobie pozwolić na coś takiego. Muszę udawać, że nic się nie stało. Bo właściwie nic się nie stało. To pewnie pomyłka. Wyjaśnię to z dyrektorem za kilka minut, po tym, jak Jasper zejdzie ze sceny po swoim przemówieniu.

Tak. Właśnie tak.

Przecież to niemożliwe, żeby on wygrał.

Wmawiam to sobie kolejne minuty, w czasie których Parish dziękuje za wyróżnienie i zaufanie. Zaczyna mówić coś na temat planów na ten rok, a ja się wyłączam. Po co mam słuchać jego głębokiego, niskiego głosu, skoro to i tak nie ma znaczenia. Odkręcę to. On nie mógł mnie pokonać. Może i zdobył sobie duże poparcie, ale ja... ja się tak starałam i... przecież robiłam wszystko, by uczniowie byli zadowoleni.

Ja... ja nie...

Kolejna myśl mrozi mnie bardziej od innych.

Jeśli to okaże się prawdą, jak zareaguje matka?

– ...Coralie Colbern.

Zamieram, kiedy słyszę swoje nazwisko padające z ust Jaspera. Unoszę głowę i patrzę prosto w jego oczy, starając się otrząsnąć z odrętwienia, jakie mnie ogarnęło, a on chyba dokładnie zdaje sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia, co właśnie powiedział. Uśmiecha się do mnie niby życzliwie, ale ja widzę więcej. Widzę, że chce zrobić coś bardzo głupiego, a przez to, że uwaga całej szkoły skupia się teraz na mnie, nie wiem, jak zareagować.

– Coralie? – odzywa się wtedy pan Benton.

On pewnie go słuchał. Wie, co powiedział. I nie pozwoliłby, żeby zrobiono mi jakieś świństwo, racja? Mimo to zerkam na Kierana, który otwiera usta, by pospieszyć mi z pomocą, lecz przerywa mu Jasper:

– Zgadzasz się? Bo jeśli nie, to oczywiście zrozumiem.

Na co? Na co się zgadzam? Czego on ode mnie chce i w co próbuje mnie wpakować? Kieran coś do mnie szepcze, ale nie udaje mi się usłyszeć, więc wciąż nic nie wiem. A to na pewno nic dobrego. Krótkie spojrzenie na Bentona oraz nauczycieli stojących obok niego nie daje mi żadnej podpowiedzi.

– Musiałabym to przemy... – zaczynam.

– Daj spokój – przerywa lekko Jasper. – Nie znajdę nikogo lepszego, prawda, panie Benton?

O co mu chodzi? O czym on mówi?

– Właśnie tak, panie Parish – zgadza się Benton. – To doskonały pomysł.

– Zgadasz się? – powtarza Jasper.

Jasna cholera. Wszyscy na mnie patrzą. Unoszę więc podbródek i przytakuję.

– Oczywiście – odpieram pewnie, nie mając pojęcia, co robię.

Ale nie mam wyjścia. Właśnie dlatego ten sukinsyn rzucił jakąś propozycję.

Rozlegają się brawa, więc uśmiecham się delikatnie, gorączkowo myśląc nad tym, co się właśnie wydarzyło. Zgodziłam się zaprzedać duszę diabłu? Zostać niewolnikiem? Skoczyć z wieży nad biblioteką? Odejść ze szkoły? Co on wymyślił?

– Dziękuję – odzywa się Jasper. – Myślę, że z takim zespołem sprawimy, że ten rok będzie dla was naprawdę niezapomniany.

Zespołem? Czy... czy on...

Sztywnieję. Moja maska opanowania chyba na chwilę opada, ponieważ Jasper unosi wysoko kąciki ust. Śmieszy go moja reakcja. Świetnie bawi się moim kosztem.

A ja uświadamiam sobie, że miałam rację w pierwszych dwóch trafach. Zaprzedałam właśnie duszę diabłu i zostałam jego niewolnikiem, bo Jasper najwidoczniej zaproponował mi włączenie do jego zespołu, co będzie oznaczać tylko jedno: codzienne przyglądanie się temu, że mnie pokonał i przymus wykonywania każdego jego rozkazu.

Przełykam z trudem ślinę, gdy chłopak kończy przemówienie, wciąż nie odrywając ode mnie wzroku.

Wzroku, w którym widzę, jak bardzo będę mieć przechlapane. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top