|22|

- Wstawaj! - krzyknął Masato. Rozejrzałam się i zrozumiałam, że najwyraźniej dojechaliśmy na lotnisko.

- Oh, już wstaję. - wymamrotałam przecierając oczy. - Jesteś okropny.

- Racja. No chodź już! - jęknął wyciągając mnie z busa. Powlokłam się za resztą zespołu.

- Czy wszyscy są?! - wydarła się Yayoi. - Wszyscy? To świetnie. Za równo czterdzieści pięć minut nasz samolot odlatuje więc musimy się stawić za pół godziny. Ja odnoszę wasze bagaże, a wy zostajecie na tamtych krzesłach i nigdzie się beze mnie nie ruszacie! Żadnych zabaw w terrorystów i udawania zwierząt, zrozumiano?! - powiedziała menadżerka. Wszyscy ospale przytaknęliśmy.

- O matko, nigdy więcej tak hucznych imprez. - jęknęłam.

- Jak to nie?! Przecież za rok osiemnastka WooKyo! - pisnęła JiJi. - Poza tym Masato będzie świętował osiemnaste urodziny! A właśnie, Masato, kiedy masz urodziny? - zapytała.

- Czy to ważne? - wymamrotał, robiąc warkocze JiSu.

- Bardzo! Jak możesz mieć takie podejście?! - odparła. Chłopak wzruszył ramionami I wrócił do czesania JiSu. Westchnęłam ciężko I położyłam się na Kate.

- Nie obrazisz się jeśli zrobię sobie z ciebie łóżko. - zapytałam.

- Nie. Ale jeśli Akihito zacznie się wydurniać będziesz musiała przerwać drzemkę. - odpowiedziała.

- Jasne... - mruknęłam I ułożyłam się na jej kolanach. Odpłynęłam do krainy snów, ale niestety nie na długo.
- Wstawaj! - pisnął Takumi. - Jak zaraz nie dogonisz reszty, to Yayoi cię zamorduje. - powiedział. Wstałam natychmiast i pobiegliśmy do miejsca, w którym dokonywało się rewizji. Oddałam torebkę i opróżniłam kieszenie. Po godzinie stania w następnej kolejce do samego samolotu. Po długim czasie zajęliśmy miejsca. Oparłam się o mojego stałego towarzysza podróży. Tak, chodzi o Takumiego. Stwierdziłam, że na te kilka długich godzin mogę się zdrzemnąć.

Obudziła mnie kłótnia Takumiego I Akihito. Nie wiedziałam o co chodzi, ponieważ kłócili się po Japońsku. Gdyby nie komunikat "Proszę zapiąć pasy" pewnie zaczęliby się szarpać. Takumi

- O, już nie śpisz? - zapytał Takumi.

- Nie, bo słyszę wasze wrzaski. - warknęłam. Chłopak zaśmiał się nerwowo. Chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej sobie odpuścił.

Po wylądowaniu wyszliśmy przed lotnisko. Yayoi kazała nam czekać, a sama poszła gdzieś. Minęło dobre pół godziny, a ani Yayoi, ani kierowca z vanem się nie pojawili. Wszyscy usiedliśmy na krawężniku.

- Gorącooo... - jęknęłam. Podeszłam do JiSu, która miała parasol i schowałam się w cieniu. Parasol, znaczy cień, cień, znaczy chłód, chłód, znaczy zabijać się o miejsce pod parasolem. Zaczęło strasznie wiać, mimo to wcale nie robiło się chłodniej, a szkoda.

- Potrzymasz przez chwilę? - spytała JiSu. Ochoczo pokiwałam głową. Na chwilę przestałam trzymać naprawdę mocno ten parasol. I to był mój błąd. Jakimś cudem silny wiatr wyrwał mi z rąk rzecz. Zaczęłam biec przez cały parking goniąc parasolkę. Nie próbuję się nawet domyślać jak głupio to musiało wyglądać. Na chwilę się zatrzymałam, żeby złapać oddech. Rozejrzałam się wokół siebie. O nie. Nigdzie nie było widać czarnego grzybka. Nie, nie, nie, nie. Przebiegłam przez cały parking. Znowu. Zobaczyłam, że ktoś trzyma parasol, za którym właśnie przebiegłam cały parking. Bogu dzięki, że nie musiałam więcej biegać. Podeszłam do chłopaka, który miał mój parasol.

- Przepraszam, czy to pana parasol? - zapytałam. Chłopak odwrócił się do mnie. Teraz dostrzegłam, że ma rzucające się w oczy, różowe włosy i pełny makijaż.

- Nie. Powiedzmy, że wpadł na mnie. - powiedział - To ty jesteś tą dziewczyną, która goniła parasol przez cały parking? - zapytał śmiejąc się głośno. Poczułam jak robię się czerwona. Czyżby większość ludzi widziała moją pogoń za parasolem? Nie, nawet nie chce o tym myśleć.

- Tak, to byłam ja. Mogę poprosić o swój parasol? - wycedziłam. Chłopak zachichotał widząc moją minę.

- Nie oddam ci. - powiedział.

- Poproszę. - warknęłam. - Proszę się ze mną nie droczyć. - Tupnęłam nogą.

- Proszę. - Podał mi grzecznie rzecz. Naprawdę? Nie mógł tak od razu? - Do widzenia. - powiedział z uśmiechem.

- Nie miał się z kim podroczyć, głupek jeden. - prychnęłam. Wróciłam z powrotem do reszty zespołu.

- Widok twojej pogoni za moim parasolem był bezcenny. - powiedziała JiSu.

- Wiem. - odparłam. Znowu zaczęłam robić się czerwona. Niech to. Co za wstyd... Biegać za parasolem przez lotnisko, na którym jest tyle osób... Czym ja sobie zasłużyłam?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top