Bez peleryny

Tak się zdarzyło, że drugi numer magazynu „Click it!" należy do mnie. Nie będę ukrywał, że bardzo się z tego powodu cieszę, ponieważ zakładałem, że napisać coś od siebie będę mógł najwcześniej w nowym roku. Jeżeli chcecie wiedzieć, skąd u mnie taka myśl – tak po prostu. Nie mam konkretnego powodu. Możliwe, że nie chciałem sobie robić nadziei.

Jestem człowiekiem fantastyki. Najczęściej łączę w niej trochę innych gatunków, ale to i tak jest fantastyka. Jeżeli chodzi o książki, które czytam, to nie ma ich zbyt wiele. Dobrowolnie zabrałem się może za cztery i wszystkie były o magii.

Na Wattpadzie jestem od trzech lat, chociaż w marcu minie mi czwarty. W tym czasie zdążyłem napisać parę opowieści, parę usunąć, jedną reaktywować. Poznałem masę ciekawych ludzi. Niektórzy już odeszli i prawdopodobnie zbyt prędko nie wrócą, inni dopiero zaczynają zajmować miejsce wśród moich znajomych. Zawsze jestem otwarty na nowe wattpadowe twarze. Widziałem, jak mnóstwo popularnych historii powstaje na moich oczach, z dnia na dzień zyskując nowych czytelników, ale widziałem też, jak niektóre dobre projekty zostały porzucone przez autorów po paru rozdziałach. Autorów, którzy zbyt prędko się poddawali, już na starcie oczekując zbyt wiele. Wszystko tutaj toczy się powoli i przemija, a ja obserwuję, jak to się dzieje i gdzieś w głębi serca również czekam na moment, gdy będę mógł usunąć się w cień.

Moja historia z pisaniem zaczęła się stosunkowo niedawno, bo mniej więcej tydzień po tym, gdy założyłem tutaj konto. Początkowo zrobiłem to po to, aby czytać opowiadanie dwójki moich znajomych i nigdy w życiu nie planowałem tworzyć czegoś samodzielnie. Zdziwiłem się, jak szybko moje podejście do tego się zmieniło, bo rozmawiając z innymi o pisaniu, świetnie się bawiłem. Dzięki nim stworzyłem swój pierwszy projekt, i to oni byli moimi jedynymi czytelnikami przez bardzo długi czas.

Pierwszy prawdziwy czytelnik, a nie taki „po znajomości", który zostawił gwiazdkę, pojawił się dopiero, gdy moje „Death Fantasy II" miało już blisko dziewiętnaście rozdziałów. Na moje szczęście był to czytelnik, który zostawiał po sobie także komentarze. Powoli zdobywałem kolejnych, a im miałem ich więcej, tym więcej rozdziałów powstawało. Początkowe rozdziały były niedokładne. Publikowałem codziennie, w granicach pięciuset słów. Terasz wydaje mi się to naprawdę śmieszną liczbą, jednak wtedy byłem z tego dumny.  I dobrze.

Opisy to istna tragedia. Były tak złe, że już lepiej by było, gdyby wcale nie powstały. Dialogi przeważały, jednak cóż to były za dialogi! Drętwe i żałosne, od których aż chciałoby mi się schować głowę w piasek. Pisane w cudzysłowie, masa błędów ortograficznych, zero akapitów. Ściana tekstu zlewała się ze sobą, utrudniając czytanie, ale miałem tę zagorzałą czwórkę czytelników. Na bieżąco wytykali mi błędy, uczyli nowych rzeczy. Dzięki temu udało mi się ukończyć swoje pierwsze opowiadanie w życiu z wynikiem siedemdziesięciu jeden rozdziałów. Widać, już wtedy miałem zamiłowanie do długich prac.

Nie zwlekając dłużej i nie robiąc sobie żadnych przerw, ruszyłem z kolejnym projektem. Wykorzystując moją rosnącą popularność (pięćdziesiąt obserwujących i sześciu komentatorów), postanowiłem zaprosić czytelników do „Miasta Czarownic" – pierwszego opowiadania opartego na niczym. Tak jak „Death Fantasy II" oparłem w trzydziestu procentach na śnie, tak moje kolejne opowiadanie postanowiłem napisać przy użyciu wyobraźni skutej zdrowym rozsądkiem. I tutaj po raz pierwszy doznałem szoku, bo wydawało mi się, że skoro osiągnąłem swój mały sukces w pierwszym opowiadaniu, to kolejne powinno być o wiele lepsze. Ale nie było.

Czytelników wcale nie przybywało. Wręcz przeciwnie – ubywało. Przez bardzo długi czas nikt się nie pojawiał. „Miasto Czarownic" może i miało dobry start, ale nie sprostało wymaganiom. Robiąc wszystko, co w moich siłach, starałem się podrasować fabułę i bohaterów. Zacząłem czytać poradniki o kreacjach postaci i rozmyślać całymi dniami, co definiuje charakter fikcyjnych postaci. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że są to przede wszystkim dwie rzeczy: ich przeszłość, a także ich przyszłość, do której dążą. Niby nic konkretnego, a jak wiele jest się w stanie zawrzeć w tak prostym sformułowaniu.

Przeszłość bohatera to jego wspomnienia i stosunek do samego siebie. To, jak postrzega własną osobę. Musi on mieć wyrobione o sobie pewne zdanie, by czytelnik również mógł mieć swoje. Przyszłość bohatera natomiast definiuje wszystko, do czego dąży. Każdy, nawet najmniejszy czyn, jaki sprawia, że ten bohater jest sobą, a nie kimś innym. Musi być przewidywalny w swej nieprzewidywalności.

Starałem się stworzyć dobre postacie. Naprawdę się próbowałem, ale w sumie nic z tego nie wyszło, bo ciągle im czegoś brakowało. Mając umiejętność kreacji światów nabytą przy tworzeniu pierwszego opowiadania i połowiczne tworzenie bohaterów z drugiego, postanowiłem zakończyć historię „Miasta Czarownic", która i tak została pociągnięta za daleko, by wreszcie móc zająć się czymś innym.

Tym razem przyszedł czas na stworzenie czegoś zupełnie nowego. Czegoś, co wstrząśnie wszystkimi moimi czytelnikami! Tyle że nie wiedziałem, co to takiego. Zacząłem więc bez konkretnego planu, licząc, iż kiedyś świat sam się zbuduje. Słowo po słowie, idąc wydeptaną przez siebie drogą i licząc się z konsekwencjami każdego wątku, zacząłem tworzyć „Śmierć Niebios". Zaprosiłem tam czytelników drugiego opowiadania. Tym razem miałem sto pięćdziesiąt obserwujących i piętnaście osób komentujących, ale ponownie zauważyłem, że tylko start był dobry. Każdy kolejny rozdział tracił czytelników, aż wreszcie została ich mniej niż połowa. Mimo wszystko brnąłem w to dalej, ignorując coraz to mniej wszystkiego – mniej wyświetleń, komentarzy i gwiazdek. Nie patrzyłem na to, wmawiając sobie, że przecież piszę dla siebie. I faktycznie, początkowo tak robiłem.

Moją pierwszą motywacją było lenistwo. Jestem istotą tak leniwą, że nigdy nie chciało mi się w nic angażować. Nie miałem na to ochoty, nie potrafiłem znieść myśli, że mógłbym na coś tracić tyle czasu.

No tak, w końcu lepiej całymi dniami leżeć i nic nie robić. W sumie fakt, lubiłem ten stan, ale chciałem z tym skończyć, dlatego zabrałem się za pisanie. Chciałem udowodnić samemu sobie, że jak chcę, to potrafię dokończyć opowiadanie. I dokończyłem najpierw pierwsze, potem drugie, ale w czasie pisania trzeciego moja motywacja przestała mieć znaczenie. Jeżeli udało mi się dwa razy, to na pewno uda mi się też trzeci, co w takim razie mam sobie udowadniać?

Wtedy postanowiłem, że koniec z pisaniem dla siebie. Teraz będę pisał dla innych. Miałem w planach pokazać im moje światy. Chciałem, żeby przeżywali je równie mocno, co ja. Żeby snuli teorie, o których nigdy w życiu bym nie pomyślał. Żeby dawali mi powód, abym nadal poświęcał masę swojego wolnego czasu dla Wattpada. I po części mi się to udało. Zostałem doceniony, ale nie przez swoich czytelników, a przez samo Wattys – „legendarny" konkurs na Wattpadzie organizowany przez samego Wattpada, który w edycji polskiej pojawił się jak dotąd tylko raz. Miałem zaszczyt z wieloma innymi wspaniałymi autorami zostać nagrodzony specjalną naklejką na okładkę (swoją drogą stąd s wzięła się moda na naklejki w konkursach) oraz moja opowieść była reklamowana na portalu, co oczywiście przyciągnęło nowych czytelników i nowych obserwujących.

To był dla mnie ogromny skok i cieszyłem się wtedy tak, jak nigdy wcześniej. Postanowiłem przestać się ograniczać do tego, co chcą przeczytać czytelnicy. Raz na zawsze zrezygnowałem z usilnego wciskania wątku romantycznego, skoro po prostu nie chciałem go pisać i nie potrafiłem tego zrobić. Wcześniej byłem święcie przekonany, że bez niego nie ściągnę do siebie ludzi, ale jak widać się myliłem. Miałem błędne postrzeganie tego, co ludzie chcą czytać. A chcieli czytać to, co ja chciałem pisać. Ten moment uważam za najbardziej przełomowy w swojej karierze.

Zacząłem plątać fabułę tak, że tylko ja wiedziałem, co się tam tak naprawdę dzieje. Stworzyłem chaos, jaki mógł pojąć jedynie mój umysł, a moim czytelnikom się to spodobało. Ich komentarze od zawsze mnie motywowały do pisania, ale wtedy robiły dla mnie coś więcej – pokazywały, że mój czas nie idzie na marne. Że są ludzie, którzy doceniają wszystko to, co postanowiłem dla nich poświęcić.

Teraz jestem po napisaniu trzech wielkich opowiadań i paru one-shotach. Dwa pierwsze opowiadania usunąłem. Mam do nich sentyment, bo one i moi czytelnicy nauczyli mnie w nich pisać, jednak prezentowały sobą koszmarnie niski poziom. Gdybym musiał je trzymać na swoim profilu, zapewne zapadłbym się ze wstydu pod ziemię. Zamiast tego zdecydowałem, że kiedyś je poprawię, doprowadzę do formy, w której będę mógł powiedzieć: „Patrzcie! To moje dzieła!", i zostawić je na dłużej. Ale to jeszcze nie ten moment.

Z pisaniem od samego początku nie próbuję wiązać żadnej przyszłości. Traktuję je czysto hobbystycznie, ale nie ukrywam, że gdyby mi się udało osiągnąć jakiś debiut, to zapewne spróbowałbym utrzymać się nieco dłużej w świecie doświadczonych pisarzy. Niestety, w swoje umiejętności nie uwierzę jeszcze przez najbliższe dwa lata. Do tego czasu zamierzam poprawić swój warsztat tak bardzo, jak tylko jest to możliwe.

Tym właśnie śliskim jak wąż w kisielu nawiązaniem przeskakujemy do wątku przewodniego drugiego numeru „Click it!", jakim jest klasyka.

Tak naprawdę nie było żadnego nawiązania poza tym, iż usunąłem swoje prace, gdy uznałem, że zaniżają mój poziom. Usuwanie prac jest jednym z głównych powodów, dla jakiego uważam, że na Wattpadzie nie możemy znaleźć klasyki. Znajdujemy się na portalu dla początkujących, gdzie doskonalimy się, ucząc się od siebie nawzajem. Ciągle się poprawiamy i rozwijamy, dlatego w końcu dochodzimy do momentu, gdy nie możemy już dłużej patrzeć na wersję siebie, jaką byliśmy dawniej.

Klasyka to coś, co przetrwało próbę czasu. To książka, jaka długo po premierze utrzymuje się na językach. Ludzie o niej mówią i ją czytają, mają ją na swoich listach do przeczytania. Wiedzą o niej mnóstwo rzeczy z opowieści, a nigdy jej nawet nie dotknęli. Na Wattpadzie trudno, aby coś było opublikowane dłużej niż przez trzy lata, chyba że autor zostawił konto bez opieki i zupełnie zapomniał o tym portalu. Wtedy jest to możliwe.

Gdy usłyszałem, że tematem przewodnim ma być literatura klasyczna, zacząłem mieć mieszane odczucia. W końcu jak można zdefiniować klasykę? Wszyscy podświadomie wiemy o co chodzi, a mimo to trudno jest nam ubrać to w słowa. Nie potrafimy nazwać czegoś tak oczywistego, ale spokojnie, wielu z nas nie potrafi. Największe umysły tego świata długo się głowiły nad tym zagadnieniem i nie mam pojęcia, czy komuś udało się wreszcie coś o tym powiedzieć. Mamy muzykę klasyczną, klasycyzm w sztuce, no i literaturę klasyczną, a wszystkie te rzeczy wspólną to mają ze sobą chyba tylko nazwę. Jest też klasyka kina. I pewnie inne klasyki, które teraz nie przychodzą mi do głowy. Niektóre żarty też są klasykami.

Wyszukując jakiejkolwiek definicje klasyki w Internecie, nie sposób przegapić czternaście definicji klasyki, autorstwa Italo Calvino. Ten człowiek był włoskim pisarzem i eseistą XX wieku, ale także pisał książki fantasy, stąd od razu załapałem do niego jakimś sentymentem. Najbardziej spodobała mi się dziewiąta definicja: „Klasyką są książki, o których im więcej myślimy, tym bardziej stają się oryginalne, zaskakujące i innowacyjne – w zasadzie nawet bardziej niż wtedy, gdy je czytaliśmy".

Początkowo może nam się wydawać, że książka, jaką właśnie przeczytaliśmy, nie jest nic warta, ale z czasem, gdy zaczniemy na nią patrzeć pod różnymi kątami, możemy odkrywać coraz to nowsze sposoby, aby pojąć, co autor chciał nam przekazać. Możemy doszukiwać się kolejnych ukrytych znaczeń i odszukiwać geniusz zaszyfrowany między słowami. Możemy sprawić, że książka ta będzie w naszych głowach powracać w coraz to nowszych odsłonach. Jej obraz będzie się utrwalał, nigdy nie przestanie blednąć, aż ostatecznie stanie się dla nas wieczny. Być może odmieni całe nasze życie, a być może tylko jego niewielką część, jednak z pewnością nigdy jej nie zapomnimy. I tym dla mnie jest klasyka – powracającą zmianą.

Każdy człowiek może mieć zupełnie inną definicję klasyki. Pod tym względem jest ona jak sztuka – wolna, różnie interpretowana, trafiająca w serca przeróżnych osób. Niekiedy niezrozumiała, ale podświadomie czujemy, że jeżeli coś zasługuje na miano klasyki, to na pewno nią jest.

Mając już ogólny zarys na klasykę pod innym względem pojawia się pytanie: „czy w takim razie można znaleźć klasykę na Wattpadzie?". Tym razem odpowiedź jest inna, bo brzmi: tak. O ile jest to twoja własna klasyka. Coś, do czego wracasz w pojedynkę. Coś, co odmieniło twój sposób patrzenia na świat. Ostatecznie jest to coś, czym ciężko podzielić się z innymi.

Dość wygórowane, prawda? Książka, która znaczy dla pojedynczej osoby więcej, niż wszystko inne. Wattpad to społeczność autorów i czytelników. Chociaż w większej mierze i ci czytelnicy zmieniają się w autorów. Pokusa jest po prostu zbyt wielka – chcemy stać się kimś, za kim podążą tłumy. Odmienić życia nieznanych nam ludzi poprzez same słowa. Brzmi pięknie, ale żeby to zrobić, najpierw trzeba stworzyć własną klasykę.

Jeżeli zebrać wszystko, o czym mówiłem dotychczas, to z czystym sumieniem mogę się przyznać, że każde moje opowiadanie aspiruje do tego, aby być klasyką. Każde Wasze opowiadanie robi to dokładnie tak samo. Czerpiąc motywację od innych ludzi, zaczynamy tworzyć własne światy, do których pragniemy wciągnąć czytelników. Chcemy sprawić, by nasza rzeczywistość stała się dla nich cennym doświadczeniem. I dobrze. Bez ambicji człowiek nie osiągnie niczego. A mając ambicję, aby stać się klasyką, już wyżej sięgnąć nie możecie. Teraz wystarczy Wam trochę ciężkiej pracy, by marzenia stały się rzeczywistością. Nawet jeżeli Wasza klasyka odmieni życie jednej osoby, to z czystym sercem mogę Wam powiedzieć, że warto. Chyba, że zmieniliście tę osobę w seryjnego mordercę i psychopatę. Wtedy nie warto.

Pozdrawiam,

Yttjslel


Betowała: ArcanumFelis25

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top