Rozdział VIII

Ale Anzu tylko przez chwilę była dumna ze swojego rzutu. Koichi zatoczył się i upadał na ziemię – co dawało stuprocentową pewność, że zwycięzcą został Itachi. Ale czarnowłosy opadł na kolana, przykładając prawą dłoń do lewego oka. Dziewczyna podbiegła do niego przerażona.

– To nic takiego... – powiedział słabym głosem, widząc malujący się na jej twarzy niepokój.

– Oczywiście, że nie, przecież krwawi ci oko – zadrwiła. Była bardzo przejęta tą sytuacją, ale starała się nie okazywać strachu. Nie możesz być słaba, skoro on jest taki dzielny! – Każdemu się to czasem zdarza, prawda?

Skinął głową i znów się delikatnie uśmiechnął, zapewne chcąc dodać jej otuchy. Efekt był jednak zupełnie odwrotny. Widząc krew spływającą z jego warg pobladła nieco. Nigdy nie lubiła widoku krwi. Powoli i jej zaczynało robić się słabo. Ale nie miał siły, by ją wesprzeć, jego oczy powoli się zamykały.

– Ty, głupku – powiedziała, próbując go ocucić. – Nie wiesz, że w bajkach to niewiasty mdleją w ramionach królewiczów?!

Ale jak powszechnie wiadomo, życie to nie bajka.

Uratowałeś mi życie, pozwól, że ja teraz uratuję ciebie.

*

Itachi z trudem otworzył oczy, ale i tak niewiele to zmieniło. Cały świat znów mu się rozmazywał. Zaklął cicho i próbując wstać, po omacku szukał dłonią czegoś, co pomogłoby mu określić jego położenie. Jednak nie udało mu się stwierdzić nic konkretnego. Ot, jakiś zakurzony blat. Może stół? Nagle poczuł, że włożył palce do jakiejś gorącej cieczy.

– Powinieneś pójść do okulisty.

Słysząc znajomy, ciepły kobiecy głos odetchnął z ulgą. Jej spokój oznaczał, że akcja ostatecznie zakończyła się sukcesem.

– Pij – powiedziała, podając mu kubek.

To kawa! stwierdził, ze zachwytem rozkoszując się dobrze znanym aromatem.

– Znowu za gorzka. – mruknął pod nosem.

– A chcesz znowu oberwać filiżanką? – zapytała. – To, że jesteś ranny, nie daje ci żadnego immunitetu.

– Nie potrzebuję żadnego immunitetu, jestem silny i nie boję się tak potężnej broni – odparł.

Uniosła brew do góry. Niestety znała go zbyt krótko, by wiedzieć, że to jego kolejny, słaby żart.

Wszystko wróciło do normy.

*

Nastał brzask – a wraz z nim niczym błyskawica rozniosła się wieść o końcu gangu Habu. We wiosce nastał czas powszechnej radości. Ludzie wychodzili na ulice, radzi ze swej odzyskanej wolności.

Itachi przez chwilę czuł się jak za dawnych czasów, gdy był po prostu shinobi. Mijając tyle szczęśliwych osób, czuł radość, że to on ich wszystkich ocalił. Jego szczęście było tym większe, że obok niego szła kobieta, którą kochał.

Choć raz się udało. Gdyby tylko jeszcze Kisame zechciał dać jakiś znak życia, byłoby już naprawdę idealnie.

Uśmiechali się do niego życzliwie. Widzieli w nim prawdziwego bohatera. Po tylu latach, bycia uznawanym za wroga i potwora przez wszystkich napotykanych ludzi - była to miła odmiana.

– Patrzcie na jego oczy – szepnął ktoś w tłumie. – To Uchiha!

Itachi na dźwięk swojego nazwiska odwrócił się w stronę tego głosu. Mógłby przysiąc, że przez chwilę widział jak twarz tego człowieka przemienia się w twarz Zetsu. Czarnowłosy zaklął pod nosem, Anzu spojrzała na niego troskliwym wzrokiem.

Uśmiechnął się delikatnie – patrząc na nią, zapominał o wszystkich przykrych sprawach.

Poszli dalej, ale on cały czas czuł na sobie tak dobrze mu znany, wzrok pełen pogardy.

W oddali wciąż słychać jak pełen głos ciągnie swą tyradę:

– To ten, co wymordował cały swój klan...

*

I wtedy cały czar prysł. Radosne brzmienie gitar ucichło, a wesołe głosy śpiewające głupawą przyśpiewkę zamilkły.

– Jesteś członkiem Akatsuki? – zapytał chłopczyk.

Kisame obracając królika nad ogniskiem, skinął głową.

Dziewczynka siedząca koło niego, odsunęła się nieco i zapytała:

– Zabijasz ludzi?

– Ano zdarza się – odparł Kisame jakby mówił o tym, że czasem łowi ryby.

Chłopczyk spojrzał na niego z pogardą. Mężczyzna musiał przyznać, że nigdy nie widział czegoś równie smutnego i strasznego jednocześnie.

– Więc musisz od nas odejść. – powiedział drżącym głosem. – Nie przyjmujemy do nas potworów.

Wstał i oddalił się szybkim krokiem, cały czas wbijając wzrok w ziemię. Gdy tylko zniknął z pola widzenia – z oddali słychać było dźwięk gitar. Tym razem, jednak nie były to wesołe tony. Grali przeraźliwie smutną melodię.

– Ale zawsze możesz do nas wrócić – powiedział. – Tylko musisz się zmienić, proszę, weź to. Nie zapominaj o czasie, który spędziliśmy razem!

I po tych słowach, wręczył mu pozłacaną szyszkę.

Kisame nigdy nie dostał równie pięknego prezentu.

*

– Co ty robisz? – zapytała, patrząc jak zbiera swoje rzeczy.

Rozglądając się po pomieszczeniu, odpowiedział:

– Muszę odejść.

– Zawsze możesz zostać tutaj. – powiedziała. – Tu zawsze będziesz mile widziany! Wiem, że ludzie we wiosce nie są teraz dla ciebie zbytnio mili, ale... Możesz mieszkać tu i w ogóle się im nie pokazywać.

– Sugerujesz, że mam się ukrywać, jak tchórz? – zapytał.

– A co innego zamierzasz teraz robić? Mordować? Porywać? – odparła pytaniem. – Z moralnego punktu widzenia, chowanie się  nie jest niczym złym. Tym bardziej że zrobiłeś tyle dobrego! Itachi, proszę cię, zostań ze mną!

Miał odmówić. Powinien powiedzieć, że nie może, że musi wracać do Akatsuki, bo szefostwo urwie mu łeb i nałoży na niego dożywotni zakaz słodyczy.

Ale, gdy tylko spojrzał w te piękne, brązowe, oczy wiedział, że nie będzie umieć się oprzeć.

I został.

Nigdy niczego bardziej nie żałował. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top