Rozdział V
Z góry przepraszam XD
Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że dedykuję ten rozdział wszystkim tym, którzy myślą, że gorzej być nie może.
Otóż może XD
______
Nie wiedział, ile czasu minęło odkąd zaczęli rozmowę, ale Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Właśnie debatowali nad tym, czy nocą faktycznie łatwiej jest zwiedzać Słońce, gdy zauważyli majaczącą się na horyzoncie sylwetkę.
Itachi zupełnie się tym nie przejął, sądząc, że to zapewne Kisame wraca ze swej pieszej wycieczki. Ale Anzu wyglądała na wyraźnie zaniepokojoną.
Spojrzał na nią pytająco, ona odwzajemniła to spojrzenie nie pojmując, czemu on się dziwi. Po chwili, jednak spuściła wzrok przepraszająco. Doszła do wniosku, że musi wynikać to z ich odmiennego sposobu patrzenia na życie. Pewnie dzięki swoim mocą nie musi się tym przejmować. Nawet przez myśl nie przeszło jej, że Itachi może po prostu mieć problemy ze wzrokiem i nie dostrzega tego co ona.
– Znalazł nas. – powiedziała spokojnie chcąc upewnić się w swoich założeniach.
– To chyba dobrze, nie? – zapytał wciąż nie pojmując całej tej sytuacji.
Teraz również i ona zwątpiła. Instynkt nakazał jej wyjaśnić mu całą tę sytuację.
– Akinori, jeden z tych zabójców najętych przez Habu właśnie idzie w naszą stronę. – odparła drżącym głosem. – Przyszedł tu by mnie zabić, więc jeśli uznajesz moją śmierć za coś dobrego, to możemy faktycznie uznać, że nie dzieje się nic złego.
Itachi zamrugał dwa razy próbując w tym czasie pojąć, czy jej wypowiedź miała być żartem, groźbą, czy też może zwykłym stwierdzeniem.
Poddał się szybko uznając,że próżne zadanie.
Już rozumiem jak się czuje Kisame, gdy opowiadam moje żarty. Chyba będę musiał go przeprosić.
– A to jednak nie dobrze. – odparł spokojnym głosem i widząc panikę w jej oczach dodał – Ale spokojnie bywało gorzej.
Po tych słowach usiadł na dużym głazie i zaczął machać nogami niczym dziecko czekające przed sklepem aż matka dokończy zakupy. Rozpaczliwie próbował ukryć przed nią fakt, że zupełnie nie widzi zbliżającego się przeciwnika. Krótkowzroczność nie jest czymś czym powinienem się chwalić.
– Czy ty nie dosłyszałeś tego co powiedziałam? – zapytała przerażona. – Musimy uciekać.
– Chyba raczej zaczekać.– odparł łagodnym tonem. – Chyba nie sądzisz, że będę biegł w jego stronę? Jeśli chce mi zawracać dupę, jakimś pojedynkiem to niech tu przyjdzie, ja nie będę dla jakiś obcych ludzi się wysilał.
Słysząc te słowa, przez jej głowę przeleciały różne myśli. Druga część jego wypowiedzi była wyraźnie przesycona bólem i żalem do całej ludzkości. Zaczęła zastanawiać się co takiego musiało wydarzyć się w jego życiu, że stał się tak zgorzkniałym człowiekiem.
– Słuchaj, dopóki nie chcesz ze mną walczyć to nic ci z mojej strony nie grozi. – powiedział sądząc, że dziewczyna zaczęła się go bać. A nawet gdybyś próbowała i tak nie stanowisz dla mnie żadnego zagrożenia.– Nie musisz oglądać tych drastycznych scen, możesz sobie iść.
Ale coś było w tym człowieku co nie pozwalało jej go zostawić. Wdzięczność.
Na swój niecodzienny sposób – uratował jej życie. Teraz potrzebowała znaleźć okazję, w której mogłaby się odwdzięczyć.
Oczywiście, gdyby był zwykłym człowiekiem sprawa dawno była by rozwiązana – kupiła by mu kawę i ciasto posiedzieli by i pogadali by.
Anzu spędziła całe życie w kawiarni obsługując setki ludzi – ale nigdy nie widziała równie smutnych oczu co jego.
To był ten typ człowieka, do którego chciało się podbiec z paczką ciastek w ręce i tuląc naiwnie obiecywać, że wszystko będzie dobrze. A na jego twarzy wciąż nie gościłby uśmiech.
Beznadziejne przypadki... Zazwyczaj, tacy klienci pojawiali się w regularnych odstępach czasu. Zawsze zamawiali to samo. Po jakiś trzech – czterech miesiącach nagle przestawali przychodzić.
A potem... potem okazywało się, że utopili się w rzece albo powiesili się.
Ale Itachi na razie jeszcze żył, przy czym istotne było tu słowo jeszcze.
– Lepiej, żebym została. – powiedziała. – Pewnie będziesz potrzebował mojej pomocy.
Spojrzał na nią powątpiewająco.
– Mnie możesz powiedzieć prawdę. – odparł. – Po prostu i tak nie masz gdzie się podziać.
– To wcale nie tak... – zaczęła.
Ale nie dane było jej dokończyć, bo poczuła jak coś ostrego przecina jej kosmyki włosów. Rozejrzała się próbując zrozumieć co się właściwie stało. Była kilka metrów od miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stała.
– Mało brakowało. – powiedział wypuszczając ją z uścisku.
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Wszystko działo się zdecydowanie za szybko.
– Lepiej poczekaj tutaj. – powiedział, lecz nim przetworzyła jego słowa już był przy swoim przeciwniku.
Akinori ruszył do ataku. Nie bardzo wiedziała co się dzieje. Zawsze była przeciwna przemocy i nawet zwykłe uderzenie kogoś pięścią było dla niej zdecydowanie zbyt brutalnym aktem. Starała się, więc unikać oglądania pojedynku.
Przełknęła głośno ślinę. Jak to wszystko szybko się zmienia, ten co kiedyś był przyjacielem chce mnie zabić, a nieznajomy okazuje się najlepszym druhem.
Anzu nawet nie zauważyła, kiedy jego przeciwnik padł na ziemię. Patrzyła przerażona na jego ciało. Mimo wszystko było jej smutno, że nie żyje. Ale, gdy chciała podejść do niego, ten podniósł się i pobiegł przed siebie – cały czas zahaczając o krzaki i mamrocząc Potwory... Wszędzie potwory.
Przeniosła wzrok na Itachiego.
Nie mogła uwierzyć w to co widzi. Mimo że, mężczyzna wygrał walkę, wyglądał jakby pobił go cały gang najgroźniejszych przestępców. Twarz miał bladą jak ściana, a z jego ust wypływały strużki szkarłatnej krwi. Podbiegła do niego przerażona, bojąc się, że on zaraz pożegna się z tym światem.
– To nic takiego. – powiedział widząc jej zatrwożone lico.
– Oczywiście, że nie. – odpowiedziała cyniczne. – Weź jeszcze powiedz, że to normalne!
Uniósł oczy w jej stronę, lecz jedyne co widział to rozmazane kontury.
– Nic mi nie jest. – powiedział.. – Wszystko w porządku.
– Właśnie, że nie. – odparła. – Jesteś słaby.
Wykrzywił usta w uśmiechu, choć w jego wykonaniu przywodziło to na myśl grymas małego dziecka, które nie chce jeść zupy. Cóż, Itachi nie miał ochoty wysłuchiwać takich bredni.
– Chyba mamy inną definicje słabości. – powiedział.
Ostatkiem sił uformował kolejną pieczęć i w jednej chwili stojące obok wielowiekowe drzewo zostało strawione przez czarne płomienie. Popatrzyła przez chwilę znudzonym wzrokiem.
W Wiosce Ukrytej Trawy niewiele wiedziano nawet o samym jego klanie. Toteż dziewczyna uznała to za zwykłą, sztuczkę, którą każdy przy odpowiednich warunkach jest w stanie wykonać.
Ty to masz szczęście, Anzu zawsze trafisz na jakiegoś wariata...
– Jesteś słaby. – Mimo pokazu jego siły, wciąż uparcie trwała przy swojej racji. – Bo też jesteś człowiekiem. Myślisz, że podpalenie drzewka czyni człowieka niezwyciężonym?
Zaśmiał się cicho, trzymając dłoń na klatce piersiowej, z trudem łapiąc oddech.
– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę kim jestem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top