Rozdział IV
Był wczesny ranek, kiedy Kisame poczuł okropny głód. Wstał i ruszył w poszukiwaniu pożywienia, pozostawiając śpiących towarzyszy bez żadnej informacji.
Był zbyt głodny, by się nimi przejmować. Jeszcze chwila i już bym próbował ich zjeść...
Chociaż Itachi pewnie smakował by paskudnie, przecież jest taki zgorzkniały.
Na szczęście, by znaleźć zjadliwe jedzenie nie musiał szukać daleko – gdy tylko zboczył nieco z leśnej ścieżki dostrzegł duży krzak, na którym rosły czarne jagody.
Ależ te owoce wyglądają smakowicie.
– Nie! – usłyszał jakiś głos z daleka. – Szanowny panie, te owoce są trujące!
Odruchowo cofnął dłoń i przyłożył ją do rękojeści miecza.
– Spokojnie proszę pana! Jestem Druhem Leśnym – wytłumaczył chłopiec pokazując swoją przepaskę, na której widniały trzy trójkątne choinki.
Kisame nigdy nie był równie szczęśliwy. Choć zupełnie nie wiedział czym są te Druhy Leśne, to dzieciak trzymający w ręce świeżo upolowanego króliczka nie mógł mieć złych zamiarów.
Czyżbym znalazł bratnią duszę?
– Chce się pan do nas dołączyć? – zapytał chłopiec.
Kisame spojrzał na niego niepewnie. Ostatnim razem, gdy oferowano mu dołączenie do dziwnej organizacji wylądował w tym cudacznym Akatsuki i skończył u boku depresyjnego maniaka – mesjasza z najpiękniejszym licem w całym uniwersum.
Cóż, chyba nic gorszego w życiu i tak nie może mnie spotkać, prawda?
Widząc jego wahanie chłopiec powiedział entuzjastycznie:
– Niech się pan nie przejmuje! Dla nas każdy jest druhem!
– No to prowadź. – odparł z uśmiechem.
Podążając za nim ukradkiem poprawił swój miecz.
Lepiej dmuchać na zimne...
Nigdy nie przepadał za dzieciakami. Większość z nich była ofermami, które nie umiały nawet trzymać widelca, jednocześnie myślące, że są panami świata.
Ale te tutaj były zupełnie inne.
I najważniejsze – umiały grać na gitarze i rozpalić ognisko.
Trzeba będzie przekazać tym frajerom, że rzucam tę robotę w Akatsuki.
*
Itachi wewnętrznie płakał. Czuł się niczym małe dziecko, które zgubiło rodziców w sklepie. Rozpaczliwie rozglądał się wokoło – lecz po Kisame nie było ani śladu.
– Tak, a czy ty też lubisz kawę? – zapytała.
– Tak. A ty? – zapytał.
Dawno nie rozmawiał z kimś kto nie ma żadnej wiedzy o zabijaniu. Trudno było znaleźć mu jakikolwiek wspólny temat wszak jego pole zainteresowań kończyło się na zbawianiu świata.
– Ty też masz problem z podtrzymywaniem rozmów? – zapytał. – Przecież twoja praca wymaga ciągłe kontaktu z ludźmi...
– Wiesz, od dziecka pracuję w kawiarni, mój zasób tematów kończy się na objaśnianiu różnic między lungo a latte macchiato. Niektórzy ludzie naprawdę wykazują się prawdziwą ignorancją w tym temacie.
– To prawda... Dla mojego szefa znajomość rodzajów kaw kończy się na sypanej i rozpuszczalnej... I taki człowiek chce zawładnąć światem. – powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
Roześmiała się. Musiał przyznać, że miała naprawdę piękny uśmiech. Też się uśmiechnął.
Tak, pośród tego spokojnego lasu brzmiało to absurdalnie.
Zawładnięcie światem? To idealna opowieść do naszego ogniska!
– To lepiej go powstrzymaj... Świat bez espresso będzie prawdziwym piekłem. – powiedziała udając powagę.
Zmarszczył brwi i pokręcił głową.
– Zdecydowanie bardziej bolał by mnie brak cappuccino, bo to najpiękniejsze z dzieł jakie stworzył człowiek...
I tak oto pierwszy raz od niepamiętnych czasów Itachi myślał tylko o błahych sprawach jak to, która kawa jest najistotniejsza dla losów świata i tocząc zawziętą walkę na argumenty o wyższości kawy słodzonej nad tą pozbawioną słodzika.
Zapomniał, że jest członkiem Akatsuki.
Teraz był tylko przeciętnym kawoholikiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top