Rozdział I
Wszyscy ci, którzy wmówili jej, że praca w mafii będzie niebezpieczna i ekscytująca - powinni się z nią teraz zamienić.
Owszem, Habu jako gang posiadał pewne makabryczne procedury, a jego działalność niewątpliwie łamała wszystkie prawa obowiązujące w Ukrytej Wiosce Trawy.
Ale ją omijały te wszystkie brawurowe pościgi i mrożące krew w żyłach strzelaniny. Całe dnie - tak jak wcześniej spędzała na parzeniu kawy.
Z tą różnicą, że teraz zawsze była punktualna i jeszcze bardziej się nie wysypiała.
Od samego rana do późnych godzin nocnych, musiała zaparzać kawę i serwować ją coraz to dziwniejszym ludziom. Gdy stawiała przed nimi filiżanki - coraz bardziej drżały jej ręce i to wcale nie z niedoboru magnezu.
Ci klienci mieli twarze pełne blizn, a w ich oczach czaiły się dziwne iskry szaleństwa. A dzierżone przez nich bronie, choć czasem wyglądały naprawdę cudacznie - tak jak te złote widły, tego bezzębnego gościa zawsze zamawiającego lungo. Śmiała się z niego do czasu, gdy pojęła, że czerwone plamy na końcach broni bynajmniej nie są od ketchupu.
Nie pomagały plokti, że jej klienci skrupułów zabijali ludzi nawet za krzywy uśmiech skierowany w ich stronę. Dlatego zawsze z niepokojem patrzyła jak upijają pierwsze łyki kawy.
Choć jej obawy były przecież nieuzasadnione. Należała, przecież do klanu Shido, który od wieków specjalizował się w parzeniu kawy.
Niektórzy mówili nawet, że to ich Kekkei Genkai - bo zaprawdę osiągnęli w tej dziedzinie mistrzostwo. Ich wytwory poruszały wszystkie zmysły, przenosząc spożywającego napój w zupełnie inny wymiar.
Tak, więc tylko prawdziwy szaleniec ośmieliłby się krytykować jej dzieło.
*
- Ułomnia Maciusia... co za beznadziejna nazwa. - powiedział zawiedziony czytając napis na czerwonym, nieco zajętym już przez korniki drewnianym szyldzie.
- Tu jest napisane „Cudowna Kawusia"- odparł Kisame. - Nauczyłbyś się wreszcie czytać, co?
Itachi szturchnął go w ramię. Nienawidził, gdy ktoś kpił sobie z jego pogarszającego się wzroku.
- Żebym ja ci zaraz nie zaczął czytać w myślach. - mruknął pod nosem. - To tak ci gały wypali, że będziesz czytał odbytem.
Kisame spojrzał na niego zażenowany. Już miał mu wypomnieć jego żałosne żarty, lecz uznał, że to wciąż lepsze niż tryb melancholika.
- Co ty możesz mi zrobić maluszku? - zapytał niebiesko-skóry klepiąc go po głowie.
Uchiha już miał go zaatakować, lecz ciekawość nad nową kafejką zwyciężyła i bez słowa otworzył drzwi, które zaskrzypiały przeraźliwie. Wszedł jako pierwszy i bacznie rozejrzał się po sali.
Odwrócił się, gdy usłyszał jak Kisame siarczyście przeklina.
Znowu to samo, nigdy się nie nauczy by uważać na głowę.
Swoją wiązanką, zwrócił uwagę wszystkich zebranych. Nie zważając na zgorszone miny, otarł ręką czoło.
- Biedaczek, uderzył się w główkę. - powiedział Itachi ironicznie. - Sprawdź, czy drzwi są jeszcze na miejscu.
- Kompleks niższości co? - zapytał z pogardą. - Weź, ty się krasnalu nie odzywaj.
Itachi pokręcił z dezaprobatą głową. Może wzrostem mnie przewyższasz, ale intelektem na pewno nie.
Choć ich wejście zauważono od razu, to dwóch mężczyzn siedzących przy wejściu - po chwili wróciło do swojej rozmowy.
Tylko trzy pozostałe klientki kafejki - nastoletnie, cały czas chichoczące podlotki cały czas przyglądały się Itachiemu. Kisame westchnął widząc ich maślane oczy. Gdyby tylko wiedziały co ten palant wyprawia. W innej sytuacji pewnie byłby zazdrosny o powodzenie przyjaciela, ale widząc brak trosk na jego twarzy - nie mógł się na niego gniewać.
To było zbyt rzadki widok, który zwiastował tak długo wyczekiwaną chwilę normalności.
Siedzieli naprzeciwko siebie na czerwonych skórzanych fotelach. W wielu miejscach nosiły one znamiona czasu - można było tam znaleźć niemalże całe menu - plamy po różnego rodzaju sokach, sosach i kawach. W prostokątnym pomieszczeniu panował niepokojący półmrok, który nie pozwalał na spokojne odczytanie starego, przetartego menu. Kisame z niepokojem zauważył, że na starej zakurzonej lampie stojącej na stole jest niewielka pajęczyna. Mógł przysiąc, że pośród ściszonych rozmów słyszał piski myszy.
Jednym słowem lokal był paskudny i bliżej mu było do meliny odwiedzanej przez wszelkiego rodzaju rzezimieszków niż prawdziwej kawiarni - przestronnej, pełnej ciepłego, przyjaznego klimatu.
Tylko jedna rzecz sprawiała, że Itachi jeszcze nie wybiegł stamtąd z krzykiem. Zapach. Unoszący się w powietrzu aromat kawy sprawiał, że jego humor od razu się polepszył.
- Wciąż jest lepiej niż w tych śmierdzących wilgocią kafejkach Amegakure. - powiedział. - Tu przynajmniej ładnie pachnie.
Kisame odruchowo przytaknął, choć mimo wszystko wolałby pieczone króliczki.
Dziewczyna, która serwowała im kawę wyglądała na zmęczoną swoją egzystencją. Miała czarne kręcone włosy do ramion, strukturą przypominające pierwszorzędne siano. Jej blada cera i jasne błękitne oczy podkreślały ciemne wory pod oczami. Różowe cienkie usta miała zaciśnięte, z trudem powstrzymywała się od ziewnięcia. Mimo takiego wyczerpania, jej krótki biały fartuch był nieskazitelnie czysty.
Itachi nawet nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, z niecierpliwością patrząc jak kładzie na stole dwie białe filiżanki. Dla niego trwało to całe wieki, gdy wreszcie napar stał przed nim - ochoczo zabrał się do sprawdzenia go.
- Co sądzisz o tej kawie, Itachi? - zapytał Kisame.
Cóż, prawdą było, że nie mieli zbyt dużo wspólnych tematów, toteż postanowił wybrać ten, który niósł najmniejsze ryzyko aktywowania trybu Itachi:Klifowy Melancholik.
Czarnowłosy upił jeszcze jeden mały łyk, by rzetelnie wyrazić swą opinie.
- Moim zdaniem... jest nieco za gorzka...
*
Nawet nie zauważył skąd nadszedł atak.
- Jak śmiałeś obrazić moje dzieło? - zapytała kobieta trzymając w dłoni kolejną białą filiżankę. - Odwołaj te słowa albo pożałujesz!
Itachi spojrzał na nią znudzonym wzrokiem. Kisame kopnął go w kostkę i spojrzał na niego błagalnie. Nie rób dramy, bracie!
- Ale takie są fakty. - odparł czarnowłosy strzepując odłamki porcelany z włosów. - Ta kawa jest beznadziejna.
- Faktem jest również to, że już nie żyjesz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top