::..!..:: Łza Trzydziesta Piąta ::..!..:: Obiecałem sobie, że cię zabiję (...)

Kisame i Kakuzu, wracający z miasta wraz z naręczem leków i mikstur, weszli do siedziby i niemal natychmiast usłyszeli przerażający krzyk.

-Dzieciak...– jęknął zielonooki.

Rzuciwszy torby z zakupami na ziemię, pobiegł korytarzem przed siebie i wpadł do laboratorium. Przy łóżku, na którym leżała Dealupus, stali Lider, Sasori, Tobi i Hidan. Każdy z nich próbował powstrzymać wyrywającą się i szarpiącą mocno dziewczynę, która wrzeszcząc wniebogłosy, uderzała na wszystkie strony rękoma i nogami. Jej przerażający, pełen bólu i żalu krzyk niósł się po całej siedzibie, sprawiając, że członkowie Brzasku z trudem zbierali się na walkę z blondynką.

-Kakuzu!...– jęknął Lider. – Pomóż...

Zielonooki podszedł do łóżka i pomógł przytrzymać blondynkę. Po chwili dołączył do nich również Kisame, którego silne ramiona skutecznie przygwoździły Szarooką do łóżka. Krzyk dziewczyny rozniósł się wokoło, jakby większą ilością decybeli chciała zaprotestować przeciw zniewoleniu ciała.

-Odgryzie sobie język! – jęknął Hidan.

Tobi odbiegł od łóżka i wyrwawszy z zawiasów drzwi szafki, zaczął ją przetrząsać, rozsypując na podłodze niepotrzebne mu rzeczy. W końcu znalazł kilka myśliwskich noży i szybko wrócił do stołu. Włożywszy rękojeść jednego z ostrzy do ust dziewczyny, zawiązał wokoło głowy blondynki materiał, by Dealupus nie wypluła noża. Nagle Hidan syknął, gdy dostał od Szarookiej mocny cios z kolana w twarz. Zatoczywszy się, jęknął, uderzając w ścianę.

-Cholera...– warknął Sasori.

-W Naturze Zatracenie! – usłyszeli czyjś głos.

Spomiędzy ich nóg, prosto z posadzki wystrzeliły mocne pnącza i owinęły się wokół łóżka, ciasno przywiązując dziewczynę do materaca. Dziewczyna znieruchomiała, nie mając nawet milimetra dla swobodnego poruszania się. Członkowie Brzasku opuścili ręce i spojrzeli na Zetsu, który stał ze spokojem w progu drzwi, mając nadal ręce złożone w jedną z pieczęci.

-Zetsu...– szepnął Tobi.

-Bardzo krzyczała.... – zauważył cicho dwukolorowy. – ...ten krzyk ją bolał... nas też,prawda? Nas też. Dobrze zrobiliśmy?... może powinna krzyczeć? Nie... nie powinna. Jest nasza, jej nie wolno krzyczeć. Nie powinna. Nie można pozwolić, by krzyczała...

Zetsu podszedł do łóżka dziewczyny i spojrzał na nią, gładząc jej czoło ręką. Szare oczy dziewczyny były mocno zaciśnięte, ale spod powiek wypływały jasne łzy.

-Tak bardzo ją to boli... ten jad – szepnął Zetsu. – ...pomieszał jej zmysły?...chyba tak. No tak, na pewno tak. Biedna Katuś. Jest nasza, a tak bardzo cierpi. Ona nie powinna tak cierpieć...

Przyłożywszy jej dłoń do czoła, drugą ręką zaczął składać pieczęci.

-Muzyka Poranka... – szepnął.

Dotąd mocno zaciśnięte oczy blondynki rozluźniły się. Ciało dziewczyny opadło bezwładnie we więzach, które po chwili rozwiązały się i opadły, znów zanurzając w ziemię. Zetsu wyjął z ust dziewczyny rękojeść noża i odrzucił ostrze na bok.

-Nie powinna cierpieć. I nie będzie – szepnął Zetsu. – Nasza, nasza kochana Katuś. Śpij. A my pozbędziemy się trucizny.

Zetsu szepnął do siebie jeszcze kilka niezrozumiałych słów i usiadł po turecku na podłodze, składając ręce przed sobą. Jego szeroko otwarte oczy powoli zamykały się, chowając za powieką jasnozłote oczy.

-Zetsu?...– zapytał Hidan.

-Nie ruszaj go – uprzedził go Lider. – Nie zrobi jej krzywdy, a może jej pomóc.

Hidan skinął głową i usiadł pod ścianę tuż obok Tobi'ego, który ze zwieszoną głową oddychał ciężko, trąc palcami ramię. Jashinista dotknął opuchniętego oka i syknął, czując przeszywający ból.

-Boli, panie Hidan? – zapytał go cichutko Tobi.

-Trochę– przyznał Jashnista. – To nic.

Tobi zerknął na białowłosego i wziąwszy odrzucony przez Zetsu nóż, ujął twarz Hidana. Delikatnie naciął skórę tuż pod opuchlizną. Hidan syknął, zaciskając pięści, ale pozwolił dokończyć operację Tobi'emu. Z rany wyciekła krew, ale po minucie opuchlizna zniknęła.

-Zostańcie tutaj – polecił dwójce Lider. – Kisame i Kakuzu pomogą Sasori'emu, Deidara wciąż ślęczy w bibliotece. Ja skontaktuję się z Konan.

Tobi skinął głową, a Hidan mruknął tylko coś pod nosem, ścierając krew z twarzy. Tymczasem Zetsu wciąż generował chakrę, która mogłaby pomóc Szarookiej.

Ból, który dotychczas czuła, nagle odszedł w zapomnienie. Z początku czuła pustkę, gdyż rozpacz, która ją wypełniała, zniknęła, a była przecież wszystkim. Jednak po chwili, pomału, jakby kropla po kropli, które wypełniałby morze, zaczęło pojawiać się coś innego. Spokój... poczucie bezpieczeństwa... niemal szczęście.

Rozejrzawszy się wokoło, zauważyła, że stoi na dużej łące. Soczysto zielona trawa rozciągała swój puchaty dywan na ogromnych połaciach ziemi, po lazurowym niebie płynęły białe, puchate chmurki. Szarooka opadła na trawę, w cieniu jednego z wiekowych drzew. Wokoło niej zaczęły wyrastać inne drzewa, jakby przyroda wokoło wiedziała, że dziewczyna potrzebuje właśnie spokoju leśnych ostępów.

Dealupus przymknęła oczy i położyła się na trawie, czując, że tutaj mogłaby zostać. Że tutaj wreszcie jest coś... poza bólem.

-Wirujące Chaosu Cięcie!

Z ręki Wokamina wypadło duże, granatowe ostrze, wirujące wokół osi z niebezpieczną prędkością. Orochimaru, przeciwko któremu skierowany był atak, uchylił się, a ostrze przeleciało mu tuż nad głową, zanurzając się w ścianie i robiąc w niej potężną dziurę.

-Jak to pokonać? – zapytał po raz któryś już w czasie tej walki demon.

Pustelnik w odpowiedzi zaśmiał się i pokręcił głową.

-Sam zauważyłeś... na to nie ma odtrutki – wyszeptał.

-Tylko głupiec posiada w swej kolekcji coś, co nie potrafi opanować – zauważył demon, formując w dłoni kolejne ostrze. – Jesteś szalony, Orochimaru... nie głupi.

Wężowaty zaśmiał się i skoczył w bok, jednak Wirujące Ostrze zahaczyło o jego nogę, przecinając ją na pół. Pustelnik zawył, upadając i spojrzał zmrużonymi ze złości oczyma na Wokamina. Otworzywszy usta, wypuścił na zewnątrz nowe, w pełni sprawne ciało.

-Gdzie masz odtrutkę? – zapytał demon.

-Wyduś to ze mnie – zaśmiał się Orochimaru, odrzucając na bok stare ciało.

-Z przyjemnością – szepnął demon.

Złożywszy kilka kolejnych pieczęci, rozszerzył ręce, a powietrze wokół niego zafalowało.

-Demony Mrocznych Snów...

Orochimaru, dotąd uśmiechający się szeroko, zamarł, a uśmiech powoli znikał z jego bladej twarzy. Po chwili upadł i charcząc głośno, tarzał się z bólu po podłodze.

-Wokamina...– szepnął Itachi, w czasie walki stojący z tyłu, w cieniu demona.

-To iluzja – odpowiedział ogoniasty. – Jedyna, jaką stosuje Katuś. Tak potężna, że można od niej oszaleć.

Demon podszedł do dyszącego ciężko na podłodze pustelnika i podniósł go bez problemu. Zmrużywszy swoje oczy, spojrzał w wężowe oczy pustelnika, a po chwili puścił jego ubranie tak, że Orochimaru upadł bezwładny pod jego stopami. Poprawiwszy na sobie płaszcz Hidana, skierował się ku wyjściu.

-A ty gdzie? – zapytał go Itachi.

-Musimy zebrać kilka składników – odparł Wokamina. – Znam odtrutkę. Ale trzeba ją przygotować. Dlatego pośpieszmy się.

Itachi skinął głową i ruszył za Wokamina, który biegiem opuszczał Dźwięk.

Zielony las nagle stał się o wiele ciemniejszy. Szarooka uniosła nieco głowę i zmrużyła oczy. Czuła się, jakby jej umysł był twierdzą, do której właśnie dobijał się niebezpieczny wróg. Mury, choć silne, powoli pękały, a brama, roztrzaskiwana przez taran, nie dawała już stu procentowej ochrony przez nieprzyjacielem.

Nagle znalazła się na dużej półce skalnej i choć wcale nie podnosiła się, to stała, szeroko otwartymi, szarymi oczyma obserwując to, co działo się kilkanaście metrów dalej. Wściekłość i ból, które odeszły w zapomnienie, nagle znów wypłynęły.

Mury pękły.

Abrama została strzaskana.

Tob iuniósł głowę, gdy usłyszał, jak Zetsu głośno kaszle. Dwukolorowy podparł się ręką o podłogę, trzymając jedną dłoń przy ustach, z których skapywała czerwona krew.

-Pę-pękło...– wyszeptał. – Iluzja... pękło... i znów... boli... będzie... krzyczeć...

Tobi wraz z Hidanem zerwali się na równe nogi i podbiegli do Szarookiej. Dziewczyna już zaczynała wrzeszczeć, rzucając się na łóżku.

-Liderze!– zawołał głośno Jashinista.

Tobi przytrzymał ramiona dziewczyny, a Hidan złapał jej nogi.

-Zetsu...– jęknął brunet.

Dwukolorowy uniósł głowę i powoli zaczął wykonywać pieczęci. Do gabinetu wpadł Lider, akurat w momencie, w którym z podłogi wysuwały się zielone pnącza. Było ich o wiele mniej niż ostatnim razem i wydawały się być cieńsze. Oplotły jednak dziewczynę, która szarpiąc się, wyrywała Hidanowi i Tobi'emu.

Nagle wokół dziewczyny zaczęły się pojawiać czerwone smugi, jakby mgła, która zaczynała gęstnieć z każdą chwilą. W końcu pętle Zetsu pękły, a Hidan i Tobi zostali odrzuceni na bok. Czerwone powietrze zgęstniało i zbiło się wokół ciała Dealupus, jakby mocna zbroja. Dziewczyna uniosła się, ale zaraz opadła. Uderzywszy o posadzkę, jęknęła, a czerwone pasma zaczęły się owijać wokoło jakby były granatowym chaosem. Z czarnych, pustych oczu blondynki ciekły czerwone, krwawe łzy.

-Katuś...– szepnął Hidan.

-To jej gniew... – wyjaśnił cicho Tobi. – ...i ból. Rozpacz.

-Jashinie...– jęknął białowłosy.

Dziewczyna złapała się za głowę i krzyknęła, odchylając się mocno do tyłu. Czerwone pasma zgęstniały i zawirowały odrobinę szybciej. Z ciała dziewczyny zaczęły odrywać się maleńkie drobiny skóry, tworząc co prawda płytkie, ale coraz większe rany.

-Siostro, opanuj się! – jęknął Tobi, podbiegając do blondynki. – Ja wiem, że boli! Siostrzyczko!

Dziewczyna krzyknęła i potrząsnęła głową, jakby chciała odpędzić się od złych myśli. Dealupus jęczała i warczała, gdy jej głos odmawiał posłuszeństwa dla dalszych okrzyków.

-Siostro!– zawołał Tobi, tuląc do siebie dziewczynę. – Przestań! Błagam! To mnie boli!

Oczy blondynki, dotychczas mocno zaciśnięte, otworzyły się, a czarne oczy zamieniły kolor na szarą stal. Źrenice jednak były tak duże, że zajmowały niemal całą powierzchnię tęczówki.

-To boli, siostrzyczko... – wyszeptał Tobi.

Dziewczyna przestała krzyczeć, ale wciąż głośno jęczała i oddychała nierówno. Czerwone pasma bólu zmniejszyły prędkość i nie raniły tak bardzo ciała dziewczyny. Tobi mocniej objął blondynkę, wciąż szepcząc jej do ucha pełne bólu słowa.

Czuła ból, choć nie pochodził on od niej. Czuła pewien żar, rozchodzący się po jej żyłach, ale i on nie był powodem ogromnych pokładów bólu, które odczuwała. Żar żył przyjęła jak coś, co było konieczne, a ból... ból był tym, co sprawiało, że chyba jeszcze nie umarła.

Tygrysia Trucizna.

Nie...Tygrysia Trucizna nie zadziałała tak, jak miała zadziałać. Miała ją zabić, więc dlaczego... dlaczego ciągle żyła?

Czy to przez ten ból?

Nim jej oczy zamknęły się, zauważyła ciemną postać w wejściu do jaskini. To od niej czuć było ból. Ale wraz z bólem niosło się coś jeszcze...

...miłość.

Wokamina skoczył na kolejną gałąź i odbił się od niej. Itachi z trudem dotrzymywał demonowi kroku, ale nie narzekał, ani nie prosił o zwolnienie – wiedział, że stawka, jaką było życie Dealupus, jest zbyt duża, by pozwolić sobie na choć odrobinę odpoczynku.

Nagle Wokamina zatrzymał się, a w jego ręce pojawiły się ostrza z chaosu. Demon wyrzucił je ku jednemu z drzew, a stojąca tam postać uchyliła się, unikając ciosu. Ostrza zniknęły, a obcy wyprostował się. Jego ciemny płaszcz załopotał na wietrze, a sam mężczyzna odrzucił kaptur na plecy.

-Ty...– szepnął Itachi, stając obok Wokamina.

-Witaj, Itachi – wyszeptał obcy. – Miło cię znów widzieć.

Wokamina zmrużył oczy i warknął cicho, kuląc się do ataku.

-Uchiha...– szepnął.

-Wokamina– odparł od razu nieznajomy.

Demon zawył i rzucił się do ataku, napierając mocno ciałem na ciało kruczowłosego obcego.

-Obiecałem sobie, że cię zabiję, kiedy tylko znów spotkam – syknął Wokamina. – Uchiha Madaro...

Kruczowłosy spojrzał beznamiętnie we wściekłe oczy demona.

-Więc zrób to – poradził.

Demon prychnął i puścił płaszcz mężczyzny, mocno uderzając chłopaka w policzek.

-Jesteś mniej warty niż cokolwiek, co widziałem w życiu – mruknął Wokamina. – I jednocześnie jesteś najdroższy.

Madara spojrzał na niego zaszokowany, a demon poprawił jedynie płaszcz na sobie i spojrzał na Itachi'ego.

-Weź go do niej – polecił. – On jeden może jej pomóc. Jeśli... ja bym zawiódł.

Demon pobiegł w swoją stronę, pozostawiając na miejscu zaszokowanego Itachi'ego i niemniej zadziwionego Madarę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top