6
Jedną z wielu podstawowych zasad, jakie istniały na początku wybuchu popularności nowel typu isekai, było jasne określenie ról. Protagonistka miała być archetypem anioła, postacią bez żadnych wad. I ten o to ideał, znając naturę ludzką i jej złożoność, nie mógł działać długo. Ludzie są pełni kolorów, a ich emocje personifikują te barwy. Każda opowieść, gdzie istniał główny bohater o cechach świętej, jak w "Labirynt cierni Aprilli", musiał więc być zestawiony z czarnym charakterem. O ile protagonistka miała w jakimś stopniu rozwinięty charakter, tak przeciwnik sprowadzał się do jednego epitetu. "Zła" lub"okrutna", takie miano otrzymała Peresati w historii, którą próbuję naprawić. Nie dziwię się, że świat przedstawiony zyskał taką popularność.
Prości ludzie, chcąc wyładować emocje dnia codziennego, uwielbiają zrzucać wszystko na postać fikcyjną. Zwłaszcza, gdy autor daje im jasny znak, umieszczając ją jako dręczyciela, tyrana i zło wcielone. Z drugiej strony psuje to imersje świata, w której zanurzamy się po kolana. Prawdziwy autor swoją opowieścią kreuje spazmy uczuć, odruchów i reakcji na akcję utworu. Nie biały i czarny świat. Dlatego z wielkim zapałem pisałam komentarze pod każdym rozdziałem nowelki do której transmigrowałam. Z jakiegoś powodu zostały one szybko usunięte, nie trzeba domyślać się długo, by wiedzieć kto za tym stoi.
Stoję przed lustrem i z niedowiarkiem przyglądam się swojej twarzy. Już mija drugi dzień odkąd nie biorę tego uzależniającego proszku. Anna wyjaśniła mi, że jest na tropie odnalezienia dystrybutora na moim terenie. Poprosiła o kilka dni, by być pewna odkrycia i porozmawiać z handlarzem. Z racji powszechności zabaw i uciech w Wrettanice, większość narkotyków została "słownie" zakazana, ale szlachta przymyka oko na ich obecność na terenach państwa. Dopóki pieniądze z ich szmuglowania dochodzą do ich kieszeni prawnie lub nie. Widząc Peresati w odbiciu nie mogę dojść do wniosku dlaczego autor tak brutalnie ją potraktował. Jak jej wysiłki i cierpienia: gwałty, zdrada, wykorzystanie i wiele innych, zostało usunięte i skrócone do pokazania ją jako dręczyciela. Podczas całej historii mój awatar dopuścił się na Aprilli nie tylko publicznych upokorzeń, ale i próby porwania. Jednak nigdy zabicia. Wielokrotnie została kozłem ofiarnym szych jej wujków i innych arystokratów, a książe koronny tylko czekał na okazję by ją usunąć. Do tej pory pamiętam jak Aprilla otruła Peresati by ta nie miała dzieci w księdze drugiej. Spotkało się to z ogromnym oburzeniem, co skłoniło autora do usunięcia ponad dziesięciu rozdziałów, aby naprawić "błąd". Co to za dzieło, tworzone przez publiczność, nie pisarza? Jaką ma wartość? Nie pomagał fakt, że całość przedstawiona jest przez narratora, prawie nigdy nie opuszczając trzecio-osobowości.
Zasiadam na fikuśnym krześle i wyciągam dłoń po pióro. Jutro mam dopełnić wszelkich formalności w pogrzebaniu szans na odziedziczenie tytułu diuka, brzmi to abstrakcyjnie i nietuzinkowo. Pewnie w większym stopniu popełniłam gafę, skąd człowiek urodzony w społeczeństwie demokratycznym może pojąć w całości system tytularny? Dalej nie mogę przyzwyczaić się do mówienia po imieniu do osób starszych, natomiast one kłaniają się na mój widok. Uczucie zażenowania i skrępowania napływa do mego ciała. Wolę tyle nie kontemplować. Minęły cztery dni odkąd 'mój ojciec' postanowił zjawić się w Pontique. Mam więc cztery dni, a właściwie trzy z powrotem by załatwić najważniejsze kwestie. Ziewam głośno i pozwalam sobie na swobodę, rzucając się na ogromne łoże. Nie jestem fanką zabijania zwierząt, ale też nie pogardzę ciepłym futrzanym kocem. Delikatnie oprawiona skóra, sporządzona pod najdoskonalszymi rękoma umila mi pobyt w tym chłodnym świecie. Poza tym nie ma tu sztucznego materiału jak poliester. Na widok puchatych poduszek łapie mnie melancholia - przypominam sobie swoją siostrę rzucającą we mnie puchem podczas wojny na poduszki - choć dostałyśmy niezłe manto od mamy, do tej pory May przypomina mi o tym okazjonalnie... A raczej przypominała. Wielce mnie to zastanawia, co się teraz dzieje z nią i mamą? Tata był w pracy, więc powinien żyć. Czy czas na ziemi zatrzymał się? A może wrócę do przeszłości? Czy w ogóle wrócę? Zasypiam dość długo.
Ciche stukanie przebudza mnie z letargu. Dalej leżąc otulona warstwami puchu, zapraszam osobę do środka. Jak zwykle jest to Anna, tym razem w towarzystwie nieznanej mi kobiety. Jest może na oko starsza o trzy, cztery lata. Ciemne, czarne włosy i oliwkowy kolor skóry. Odczuwam bijący chłód i obojętność z jej oczu. To nie tak, że mnie nie lubi bądź nienawidzi. Po prostu jest obojętna.
"Kto to?" pytam, unosząc się z łoża. Biała koszula nocna spływa w dół.
"Nazywam się Georgina, córka twego wasala. Mój ojciec wysłał mnie bym ci służyła jako personalna dwórka. " kłania się nisko i tym razem pewnym wzrokiem mierzy pomieszczenie w którym się znajdujemy. Coś w jej postawie mi nie odpowiada.
"To czy nią będziesz zdecyduje ja, nie ktoś postronny. Póki co idź pomagać praczkom."
"Ale..."
"Anna przygotuj suknię na wyjście. Zaraz powinna być karoca."
Nie mam zupełnie głowy do zajmowania się nowym personelem. Czas ucieka, a ja nie mogę próżnować. Mam kilka celów na liście i muszę je wykonać w ciągu jednego dnia. Poza tym cała droga w karocy mocno odbije się na moim zdrowiu. Jazda konna sprawiła, że obolała ledwo zeszłam z łóżka. Mam nadzieję, że Alfone wróci na czas od domostwa Henryka. Duratte postanowił wziąć tygodniowy urlop, najwidoczniej ogrodowa rozmowa odcisnęła na nim piętno i boi się konsekwencji. Sama nie wiem co myśleć o zaistniałej sytuacji. Chwiejnym krokiem podchodzę do lustra, w którym mierzona jest suknia. W tle słyszę jak Georgina z trudem i nadęciem opuszcza pokój. Wątpię, że pójdzie do praczek. Dama o tytule szlacheckim by nie podjęła się pracy fizycznej.
"Panien... markizo! Zaistniał mały... nietuzinkowy problem." szepcze Anna.
"Hm?" wyciągnięta z letargu, odwracam głowę od lustra, mierzę jej posturę.
"Nie mamy sukni..."
"Weź tą z tyłu. Przewiewną."
"A-ale nie wypada tak wyjść w..."
"Nie obchodzi mnie opinia wieśniaków." przełykam gulę w gardle, by wyrzec się gorzkiego uczucia. Próbując grać arystokratkę, wyzywanie czy wyśmiewanie warstw niższych to część ustanawiania mojej wiarygodności w tym świecie przedstawionym. Jednakże gorycz umniejszania wartości życia kogoś nie znika. To nie tak, że jestem wielce dobrą Samarytanką. Nie lubię i nie kocham wszystkich. Jednakże empatia kręci i wywierca dziurę w moim i tak już skołowanym żołądku. Zrzucam koszulę nocną, a Anna w trymiga okręca mnie na milion sposób, aż gotowa staję przed lustrem ubrana w przepływową suknię ciągnącą się do końca kostki. Płaskie półbuty, przyzdobione zostały małymi cyrkoniami w kolorze brązu, tego samego koloru co suknia. Delikatnie zlewa się z moją skórą. Rozcięcie na nodze lewej znacznie pomaga w poruszaniu się i wentylacji pleców. Ciepło od samego rana daje w siwe znaki. Na koniec służka związuje moje platynowe loki w wysoką kitkę. Kilka warstw wydostaje się z upięcia, przez mój fryz wygląda nietuzinkowo. Podziwiam wszystkie damy w tym zapchanym cesarstwie. Moda zmusza je do noszenia ogromnych, bufiastych i wypchanych sukni, które mają po kilkanaście warstw i gorsety. O ile na południu damy ograniczają się do delikatniejszych sukien, to jadąc do stolicy są zmuszone przywdziać niewygodne stroje. Młode panny często zaczynają trening noszenia ich kilka miesięcy, a nawet lat przed pierwszym pojawieniem się na debiucie. Ciekawa jestem jakie poruszenie wzbudzę udając się tam w stroju ludowym z zachodu.
Z nieprzyjemnością wsiadam do karocy, na czele której stoją dwa białe rumaki. Chętne do biegu, kopytami mącą w glebie. Lekko zataczam się do tyłu, gdy ruszamy. Alfone pojawia się w małym okienku na swym koniu, delikatnie kiwa głową. Nie wiem co zrobić, więc powtarzam gest, na co odwraca głowę i patrzy przed siebie. Zakrywam zasłonkami widok i głęboko wzdycham.
"Coś nie tak markizo?" pyta zaniepokojona Anna.
No nie wiem Anno, zginęłam, powróciłam do życia w obcym ciele wdając się w niekoniecznie uczciwy układ z dziwnym bogiem, a teraz muszę walczyć ponownie o szansę na pozostanie żywą? Jeśli nie uda mi się zostanę spalona żywcem, zamordowana w lochu, zgwałcona albo inne okropieństwo mi przypadnie? Nie wiem Anno? Co jest tak?
"Nic specjalnego." mruczę pod nosem.
Świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że tak łatwo nie przyjdzie mi odrzucenie tytułu diuka czy arcydiuka. A tym bardziej trudniejsze będzie zostanie markizą w pełnej okazałości. Wraz z zostaniem lordem, automatycznie odrzucam możliwość ożenku z księciem koronnym. Prawo cesarskie zakazuje przyszłej matce narodu posiadanie własnych włości, ponieważ całe cesarstwo staje się jej domem i nie powinna mieć faworytów. Miało to też zapobiegać specjalnym przywilejom i utrudnianiem procesów rozwodów. Nigdy w państwie nie było rozwodu wysoko postawionych małżeństw. A zwłaszcza w rodzinie królewskiej. Wiązało się to z potępieniem społecznym i żadna rodzina nie chciała przyjąć córki i narazić się wszystkim. Tak więc jestem święcie przekonana, że cesarz wstrzyma moje mianowanie i skończy się to moją wycieczką do stolicy. A tam rozbawię się na bankietach i znajdę wiele sojuszy...mam taką nadzieję.
Po godzinnej niemiłej przejażdżce do większego miasta w Pontique, Abrahaitaim, wysiadam poobijana i zmęczona. Anna wychodzi i rozkłada parasol, ale macham ręką. Już mam ciemną karnację co ona myśli, że mi to da? Wśród ludu następuje niemałe zainteresowanie, ale kilka strażnikom łatwo przychodzi odesłanie tłumu z dala. Portierni otwierają drzwi do gmachu urzędu skarbowo-tytularnego. Baron Heimier Eschwitz wita mnie skinieniem głowy i zdjętym kapeluszem.
"Witam, przyszła markizo Chaqué, zapraszam za mną." delikatny uśmiech pod gęstą brodą, stukot laski do chodzenia. Będąc na swoich wodach czuje się odważniej. Interesujące. Zasiadam na sofie i zaraz podana zostaje mi herbata. Smakuje drogo. Po kilku formalnościach przychodzi ostatni akt.
"Rozumiem, że nie moje miejsce by o to pytać, ale..."
Zatrzymuję pióro nad kartą. Spoglądam w górę, baron widocznie zdenerwowany pociera potylicę białą chustką. Niekontrolowanie uśmiecham się.
"Jeśli chodzi o króla to już moja dola, baronie. Polecam jednak udać się na dłuższy urlop w zimne tereny, upał panu nie pomaga"
"Ależ skądże!" wykrzykuje nagle, a moje pióro spada na ziemię. Zaskoczona patrzę na niego i wielokrotnie mrugam. "Przysiągłem Alce, znaczy pani matce, że nie porzucę nigdy Pontique!"
"Al-alce?" czy było coś takiego w nowelce?
"Jeśli mogę..." mężczyzna siada, widocznie rozjuszony. Nagle poprawia krawat i uspokaja się.
"Proszę mówić, baronie." mówię, delikatnie pochylając się po pióro.
"Pani matka, markiza Chaqué uratowała moją rodzinę przed ręką niedobrego lorda. Oszukał mega ojca, świętej pamięci barona Lasko, na dużą sumę pieniędzy. Młoda księżniczka odkupiła nasz dług w zamian za usługi urzędnicze znanych Eschwitz'ów."
"Skąd nazwa Alka?"
"Gdy pani matka była już letnia, ja byłem jeszcze knypciem co chował się pod suknią mamki. Uwielbiałem wtedy, gdy przychodziła do mnie i czytała mi historię 'Alki i Poofa'. "
"Mhm..." odpowiadam, nie mogąc znaleźć słów. Szczerze myślałam, że wszechobecność rodziny Eschwitz'ów to kwestia monopolu. Nie spodziewałam się, że znajdę prawdziwe złoto u mych stóp.
"Baronie, tak poza tematem..." schylam się po pióro, ale gwałtownie przestaje. Ruszam ramionami, jakbym poprawiła się na sofie, wcale nie robiła dziwnej aktywności.
"Podnieś." mówię, patrząc na pracownicę urzędu. W trymiga podskakuje i podaje mi nowe pióro. Stare zabiera do kieszeni.
"Ekhem, wracając... Czy ma pan kogoś lojalnego z rodziny jak pan?"
"Myślę, że mój syn i córka nadadzą się gdy skończą uniwersytet" kiwam głową i głęboko zamyślam się.
"Kto jest lepszy w rachunkach i księgowości?"
"Mirabelle jest dobra w liczbach i modzie, a Adrian w generalnej księgowości"
"Po zdaniu egzaminu proszę ich wysłać do mnie, dam im odpowiednie fuchy."
"Ależ nie wypada, markizo oni są jeszcze zieloni. Przyniosą tylko problemy do domostwa. Zwłaszcza Mirabelle. Jej charakter może nie spodobać się pani."
"Ja już to sprawdzę."
Nie oszukujmy się, nie ma lepszej perspektywy dla jego dzieci, niż pójście do pracy przy głównym lordzie Pontique. Po tym tylko droga do ministerstwa finansów. Z jakiegoś powodu i tak księgowi wolą zostać u swych panów.
Reszta formalności przeszła pomyślnie. Baron od razu wysłał gońca do królestwa, niestety ze względu na opóźnienia dotrze za dwa tygodnie koniem. I tak szybciej niż zakładałam, zwłaszcza że podróż do stolicy karocą powinna trwać nawet do miesiąca.
Wychodząc z budynku, słyszę krzyk i gdy odwracam się doznaję szoku, a żołądek podchodzi mi do gardła. Zwracam na chodnik, gdy słyszę te słowa.
"May..!?"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top