5

                   Uderzam go z całą siłą w policzek, towarzyszy temu głośny dźwięk. Gdy zdziwienie wytrąca go z równowagi i przestępuje z nogi na nogę, wykorzystując jego nieuwagę, odpycham go. Nie spuszczając go oczu, cofam się coraz dalej. Wzdycha, po czym podnosi ręce do góry w geście poddania się.

"Nic ci nie zrobię... panienko."

"A to przed chwilą, co to było?"

"Chciałem coś potwierdzić." uśmiech nie schodzi mu z tej przystojnie parszywej buzi.

"I mam ci uwierzyć, że nie będziesz mnie tak potwierdzał? Zaraz zacznę krzyczeć." zbieram powietrze w płucach, wtedy zaczyna panikować.

"Już, już! Przepraszam. Nie wiem kim jesteś, ale nie wydam cię."

"Jestem Peresati. Córka diuka, markiza i narzeczona księcia!" wrzeszczę, wbijając paznokcie w wewnętrzną część dłoni. Serce łomocze i wyskakuje mi z piersi. Uspokajam się. Po chwili dochodzę do kuriozalnego wniosku. Ten mężczyzna śledził każdy mój ruch. "Dla kogo szpiegujesz?"

Jego źrenice rozszerzają się jak u kota, ale uśmiech nie spada z ust. Wygląda po prostu strasznie. Dłonią przeczesuje włosy do tyłu, jak zauważyłam już wcześniej, nawyk. Lekko opalona skóra, wydaję się trupio blada. Wie jaka 'byłam'. Wie jaka jestem. Jest często moją strażą. O ile ten drugi służy czysto mi, nie wydawał się zagrożeniem. Nie obawiał się mnie, wiedział od początku kim jestem. Najciemniej pod latarnią, moja czarna bohaterko. Jeśli dłużej zostanę w tym miejscu, zainteresuje się moją nieobecnością służba.

"Jeśli nie odpowie..."

"Dla twojego ojca."

"Albo kłamiesz albo słaby z ciebie szpieg. Co mój ojciec chciał ode mnie? Gdyby o mnie dbał, nie wyjechałby na delegacje od śmierci matki."

"Dobrze grasz Peresati."

Ponownie wzbieram powietrze by wrzasnąć.

"Już nie będę!" pierwszy raz słyszę jak unosi głos. "Chce tylko wiedzieć kim jesteś. Resztę ci powiem."

"Nie."

Tylko głupiec by się zdecydował paplać pierwszy. Zimny wiatr miota moimi włosami, a ja próbuję nie drżeć. Nie wiem czy z zimna czy strachu. Nagle rezydencja rozświetlona zostaje milionem pochodni i lamp naftowych. Blask oślepia mnie i muszę zmrużyć oczy. W tym świetle Duratte emanuje aurą dzikiego zwierzęcia. Zdaje się zupełnie inny niż w dzień. Jakbym... zobaczyła pumę polującą na swoich terenach. Dalej czuję pozostałości jego dotyku. Ślady palą mnie żywym ogniem. Krzyżuję ręce na piersi. Staję pewnie.

"Kazał mi cię utrzymać przy życiu i czasami raportować o twoim stanie..." okrąża mnie, wolnymi ruchami sygnalizując ścieżkę chodu, dłonie trzyma w kieszeniach. Staje ponownie blisko i obniża brodę by spojrzeć na mnie z góry. Zadzieram nosa, nie ustępuję mu wzrokiem. "Nigdy nie byłem przywiązany do jednego pana, ale mogę być twój, panienko. Wystarczy, że to rozegrasz rozsądnie." łapie i całuje mój platynowy kosmyk. Czuję obrzydzenie pomieszane z nutką zażenowania.

"Mam przygarnąć czarnego kota. Dzikiego, nieokiełznanego. Co mi po nim? Jednego dnia będzie w moim domostwie, łasił się do mych stóp. Drugiego dnia będzie u wroga." mówię z dziwną, magiczną mocą. Zapach wody dochodzi do moich nozdrzy, zanosi się na przelotny deszcz. Nasze oddechy walczą ciepłem i pociągiem. Uczucie niewygody, podniecenia i adrenaliny wyostrza moje zmysły. Słysze każdy świst jego głosu i niskie tony.

"Może ten kot okaże się ukrytym skarbem?"

"Czarne koty są oznakami wiedźm, nie skarbów. Wolę mieć wiernego psa." wyciągam dłoń i głaszczę go po włosach. "Mogę rozważyć kotka w kolekcji, jeśli wypowie przysięgę wierności."

"A co będę miał w zamian?" marszczę brwi, wytrąca mnie tym z impetu. Myślałam, że odmówi. Każda rozsądna osoba odmawia. To jak pakt niewolnictwa. W zależności od ustawionych zasad.

"A co byś chciał?" przełyka głośno ślinę, jego mocne jabłko adama podnosi się i opada. Łapie mnie za policzki, pozwalam mu tymczasowo na takie zachowanie. Nagle jego oczy mienią się czerwienią. Mrugam dwukrotnie, chyba mi się przywidziało. Jeśli dobrze rozumiem, ma obsesję na punkcie mnie lub oryginalnej Peresati. Zdradziły go oczy szaleńca. Płytki oddech, gdy się poruszam. Wpatruje się w każde skinienie palca, każdy uśmiech i marszczenie brwi.

"Odpowiesz mi komu służę przed tym. Stanę się twoim verutti.*"

             Wybucham śmiechem. Z niedowierzaniem spoglądam na jego zdziwioną twarz. Nie jest to mój sztuczny śmiech, a szaleńczy, opętańczy śmiech. Ledwo łapie powietrze. Tryskam wyostrzonymi emocjami. Od popołudnia, gdy pojawiłam się w tym świecie, czułam mrowienie w skroniach. Na całej trasie moje ciało chodziło na podwyższonych obrotach. Odczuwałam hipnozę upojenia i trzeźwości za razem. Wszystkie negatywne emocje zrzucałam na kontrolę przez oryginalną bohaterkę. Jej cząstkę we mnie, nawyki. Nawet doszłam przez ułamek sekundy do wniosku, że stała się demonem, który nade mną sprawia pieczę. Jednak moment w którym nie czułam nienawiści do chłopców stajennych, nie zbeształam ich mnie ocucił. Już rozumiem co się działo ze mną cały ten czas. Nie tylko doświadczyłam symptomów słabszego ciała przez jej kondycję. Zimny pot, drgawki i nagłe spadki adrenaliny. Nagła ochota zniszczenia wszystkiego i wszystkich. Chęć krzyczenia, by zaraz po tym mieć wyrzuty sumienia i smutek. Coś o czym nawet największy fan nowelki nie mógł wiedzieć, gdyż nigdy nie przedstawiono sceny z życia Peresati. Była czarnym charakterem, archetypem zła. Miała być zła bez powodu. Sztuczna fanaberia zazdrości miała przyćmić nieumiejętność budowania bohatera przez autora. Okrutna dla Aprilli, głównej bohaterki... Zazdrosna o ukochanego, którego widziała raz mając parenaście lat, nagle zakochana po uszy. Nieważne jakie jest wychowanie dziecka, jaką przeszłość ma, nikt nie jest takim złem wcielonym jak ona w ostatnich aktach. Irracjonalność pisma literackiego działa podczas sesji czytelniczych. Ale to jest prawdziwy świat. Istniejący, oddychający własnymi prawami natury. 

             Peresati była...uzależniona. Uczucie pieczenia w gardle zajmuje mi całą głowę. Obraz delikatnie rozmywa się. Przyjęcie na którym wcześniej była musiało być połączone z mocnym narkotykiem. Może jej problem z poczęciem dziedzica dla księcia też? Drgawki i drętwienie. Kołatanie serca. Płytki oddech.

"Panienko?" niepewnie pyta się rycerz.

Popycham Duratte na krzaki. Zanim rozeznaje się w zaistniałej sytuacji, zrywam się, sprintem biegnę do bram. Nie czekając na rycerzy w środku, otwieram mosiężne wrota z rozmachem. Jeśli dobre czuję, nadciągnęłam tym wiele mięśni. Kilka służek, zaskoczone moim wtargnięciem, piszczy i rzuca kosze wypełnione owocami na podłogę. Pot spływa po moim umorusanym czole.

"Idźcie po Anne!" krzyczę, kuśtykając w stronę schodów.

Ktoś próbuje mnie złapać, ale wyszarpuję się. Odwracam się to Duratte. Ma zmartwiony wyraz twarzy, inny niż z ogrodu. Czyżbym przypadkiem przekonała go tym wyskokiem? Pulsacje w skroniach, suchość w języku. Koszmarny humor. Koszmarny ból w skroniach. Chcąc nie chcąc, pozwalam mu na podtrzymanie mnie, co w gruncie rzeczy przeradza się w niesienie w ramionach do sypialni. Delikatnie układa mnie na miękkiej wykładzinie.

"Wyjdź. Zajmę się tobą kiedy indziej. Pozwól tylko Annie na usłużenie i postaw Alfone na straży."

"Panienko, ale..."

"Jeszcze jedno słowo, a skończysz na kiju na bramie wjazdowej." syczę, zaciskając mocno usta. 

             Puste słowa, zdaję sobie z tego sprawę. On nie musi tego wiedzieć. Zgodnie z moim rozkazem, szybkim krokiem, prawie marszem, opuszcza pokój. Wstaję chwiejnym krokiem z łoża i otwieram wszystkie szuflady, wyrzucam papiery, książki i inne bibeloty na ziemię. Szukam czegoś, co może przypominać puszeczkę i substancją, która próbuje mnie pokonać. Słyszę pukanie. Jest ono głośniejsze przez rozkojarzone zmysły.

"Wejdź!" krzyczę, dalej robiąc harmider. Dziewczynka niepewnie spogląda po ścianach. Lekki strach daje się w jej znaki, lewa noga drży i wykonuje ruch podobny do stąpania. Szczęśliwym trafem udaje mi się znaleźć metalicznie połyskujące pudełeczko, skryte pod stosem wstążek i materiałów do szycia. Otwieram je delikatnie, odkrywam białą substancję. Podaję ją Annie, a ta z zaskoczenia otwiera usta, by zaraz zakryć je dłonią. Pochylam się do niej, z racji młodego wieku jest niższa o parę centymetrów. Patrzę prosto w oczy i mówię:

"Mam teraz dla ciebie bardzo sekretne zadanie. Tak sekretne, że jedna plotka o tym, a twoja głowa odleci. Łącznie z mamą i tatą. Weź część tej substancji i wróć z informacją co to za narkotyk. Zrozumiano?"

"Mhm!" Anna popiskuje i kiwa nałogowo głową. Zdaje się roztropną dziewczynką, ale dokładną. Przyda mi się w przyszłości. Małolata zwinne chowa biały proszek w torebeczkę i wrzuca ją pod stanik. Zbiera odwagę w sobie i kontynuuje: "Pomogę panience ułożyć się do snu."

                     Czując kolejne spazma bólu odstawienia, zdaję sobie sprawę, że to tylko początek koszmaru, który na mnie czeka.



*verutti - osoba, zazwyczaj rycerz/ochroniarz arystokratek, będąca kochankiem lub mająca nie do końca czystą relację pan-pracownik. Pół oficjalny kochanek.

verutta - to samo, tylko u mężczyzn. Dość rzadkie, z racji stygmatyzacji kobiet na stanowiskach rycerskich.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top