Telefon

Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie...

Pamiętam, jak codziennie stawałam przed lustrem i spoglądałam na swoją poszarzałą twarz z nadzieją, która zazwyczaj gasła równie szybko, jak się pojawiała.

Brązowe oczy przez cały czas były matowe i zapuchnięte, a cienie pod nimi straszyły swoim szarym odcieniem. Również włosy coraz częściej buntowały się przeciwko mnie i okazywały swój protest poprzez sterczenie na wszystkie strony. Sytuacji wcale nie poprawiały zapadnięte policzki oraz odznaczające się kości.

Zresztą, czego ja się spodziewałam po nieprzespanych nocach?

Czego się spodziewałam po coraz mniejszych porcjach jedzenia?

Nie wiem...

Dlaczego nie przyzwyczaiłam się do takiego wyglądu i każdego dnia miałam głupią nadzieję, iż coś się zmieni?

Naprawdę nie wiem...

Dlaczego nikt nie zauważał?

Dlaczego nikt nie pytał?

Dlaczego nikt nie widział, iż potrzebowałam pomocy?

NIE WIEM...

A może zadawałam sobie niewłaściwe pytania?

Może, tak naprawdę, miałam jakieś urojenia?

Może wszystko sobie wyobrażałam?

Czy to możliwe, iż całą winę ponosił mój chory mózg?

Byłam rozbita na tysiące małych kawałeczków, których nie potrafiłam ułożyć w jedną całość. Dezorientacja mieszała mi w głowie, a na dodatek wszystko się kręciło. Wirowało jak szalone. Przypominało trochę wiatr, ten niezależny żywioł, którego nie da się okiełznać.

Najbardziej bałam się właśnie tej karuzeli. Wiedziałam, że powoli mnie wyniszczała. Powodowała przerażające wahania. Sprawiała, że nie widziałam granicy między szaleństwem, a normalnością.

Coraz częściej nie potrafiłam zebrać myśli...

Nie potrafiłam tego powstrzymać...

Nie umiałam się ogarnąć...

Zamykałam się w sobie...

Zbyt często...

Zdarzało się, iż w pewnych momentach wiedziałam wszystko o tym, co się ze mną dzieje, a czasami to się zmieniało i nagle nie wiedziałam nic.

Pustka całkowicie mnie wówczas wypełniała. Straszliwy ból wbijał swoje szpony w serce. Ze ściśniętego gardła nie mogłam już wydobywać słów. Starałam się być silna, ale słabość zawsze wygrywała...

Przykuwała do ściany...

Dusiła...

Czekała tylko, aż się poddam...

Chyba pragnęła mojej śmierci...

Nie...

Ona na pewno pragnęła mojej śmierci...

Tylko dlaczego jej tak na tym zależało? Co jej takiego zrobiłam?

Każdego dnia pożerała mnie panika. Pożerała mnie samotność. Pożerało mnie poczucie niezrozumienia i ten lęk, który nigdy nie znikał...

Czym było to dziwne, łakome zwierzątko? Bardzo ciekawiło mnie to pytanie. Lepiej przecież znać przeciwnika lub potencjalnego sprzymierzeńca, prawda?

Pomagało mi szczególnie rysowanie. Mały scyzoryk stał się moim ulubionym ołówkiem, któremu zawdzięczałam piękne, krwawe wzory na skórze. Prawie nie bolały...

Prawie...

Nikt mnie nie rozumiał, a to bolało bardziej niż te małe ranki. Nikt nie potrafił mi pomóc, a to bolało jeszcze okrutniej. Potrzebowałam do kogoś się przytulić, ale nie znalazłam takiej osoby. Może chciałam za dużo?

Potrzebowałam trochę czasu, żeby zrozumieć, że krok po kroku spadałam na dno.

Zbyt często brakowało mi tchu...

Zbyt często mogłam tylko krzyczeć...

Krzyczeć... Tak bez końca...

Zbyt często kuliłam się na łóżku...

Zbyt dobrze poznałam smak łez...

Pozostał mi tylko krzyk i płacz...

Pozostawało mi tylko kulenie się w ciszy...

Pozostawała mi tylko rozpacz...

Najgorsza była jednak ta cisza...

Dziwna ciemność przygniatała mnie i kusiła zarazem...

Szeptała, gdy byłam zbyt słaba, aby się jej oprzeć...

Przerażało mnie to, iż pragnęłam się jej poddać...

Przerażało mnie to, iż wszystko we mnie narastało, a ja nie potrafiłam tego powstrzymać...

Zaczynałam planować, bo przynosiło mi to ulgę...

Zaczynałam snuć najróżniejsze scenariusze, bo miałam nadzieję, że się spełnią...

Coraz bardziej pogłębiałam swoją chorobę...

Dni mijały, a mi coraz bardziej wszystko wymykało się spod kontroli...

W pewnym momencie już nie wytrzymałam...

Mój świat się zawalił niczym domek z kart...

Załamałam się, jak ten złamany pod wpływem wiatru konar...

Wszystko mnie przerosło...

Problemy tylko się mnożyły, a ja nie potrafiłam znaleźć rozwiązania...

Gubiłam się, szukając ratunku...

Zatarłam granicę między zdrowym rozsądkiem, a potrzebą skończenia z tym nieustającym i rozrywającym mnie od środka lękiem...

Przestałam ufać innym...

Wszystko mnie przytłoczyło...

Miarka się przebrała...

Zgubiłam się w moich myślach...

Kompletnie zwariowałam...

Co najdziwniejsze, uratował mnie telefon. Jeden, głupi telefon, który powstrzymał mnie od popełnienia największego błędu...

Tuż przed połknięciem kilkunastu tabletek nasennych, z mojej komórki rozbrzmiała cicha piosenka. Łzy ciurkiem leciały z mojej twarzy, gdy odbierałam owe niespodziewane połączenie, które całkowicie pokrzyżowało mi plany.

Dobrze pamiętam ten moment... Tą trzęsącą się rękę, która znacznie utrudniała mi utrzymanie tego małego urządzenia...

Doskonale pamiętam dźwięk szlochu wydobywającego się z mojej piersi.

Pamiętam tę świadomość, iż musiałam się rozłączyć.

Brakowało mi jednak sił...

A może, tak naprawdę, chciałam, żeby ktoś mnie powstrzymał i pocieszył?

Przypominam sobie, że zamarłam, gdy ze słuchawki rozbrzmiał miły dla ucha baryton jakiegoś mężczyzny. Zaniepokojony zadał mi pytanie, po którym zamilkłam.

Zaniemówiłam...

Znieruchomiałam z otwartymi ustami...

Pojęcie czasu przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie...

Liczyło się tylko to jedno jedyne pytanie, które co chwila odtwarzało się w mojej głowie...

,,Dlaczego pani płacze?"

Dlaczego płakałam?

Miałam być przecież szczęśliwa...

Śmierć miała mi przynieść ukojenie...

Miało to być najlepsze rozwiązanie...

Miałam się uśmiechać...

Zebrałam się w sobie, żeby powiedzieć ciche podziękowanie i wcisnąć na klawiaturze przycisk czerwonej słuchawki.

Zebrałam się w sobie, żeby po chwili wahania odłożyć tabletki nasenne z powrotem do pudełka i skulić się na fotelu...

Zebrałam się w sobie, żeby powiedzieć wszystko rodzicom...

Zebrałam się w sobie, żeby zbudować swoją przyszłość...

Zebrałam się w sobie, żeby zmierzyć się ze swoimi lękami...

Przeżyłam...

Teraz wiem, że nigdy nie należy się poddawać. Mimo wszelkich trudności i trosk, życie jest piękne, a szczęście bywa zazwyczaj na wyciągnięcie ręki...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top