IX. Ostatni zachód słońca

    Ani Irena, ani Anže nie mieli pojęcia, ile czasu minęło od rzezi na tamtej polanie. Z całą pewnością na tyle dużo, że zdołali już dotrzeć do celu, ale też na tyle mało, że ból po lewej stronie nosa nadal nie opuścił Kiera. Na ogół jednak nie zwracał na to uwagi, ponieważ spał, albo raczej lewitował między snem a jawą, bo gdy wracał do rzeczywistości, wyglądał na tak samo, jeśli nie bardziej zmęczonego niż wcześniej.

    Było to pewnego późnego popołudnia, w tej szczególnej porze, kiedy niebo przechodzi z ostrego błękitu w bardziej łagodny, nawet gorące powietrze powoli przestaje piec, a białe chmurki i wiatr nabierają pewnej lekkości. Pora ta, choć na ogół zwiastująca nadejście wieczoru, dla Ireny oznaczała coś zupełnie innego, dużo mniej wesołego, a już z całą pewnością nie tak lekkiego jak ciepły koniec dnia. Pozostawiwszy Szóstkę w rozwieszonym między dwoma drzewami hamaku, przykucnęła nad rzeką, która przepływała kilka metrów dalej, uprzednio zrywając z rosnącej na jej brzegu jabłoni kilka kwiatów i kolejno upuszczając je na powierzchnię wody. Było ich siedem ─ po jednym dla każdego z tych, kto przegrał z Jokerami. Swoisty pogrzeb, na którym zabrakło ciał, a zamiast nich po rzece popłynęły malutkie kwiaty jabłoni, zmierzające na wschód, do Matuszki, lub, sponiewierane przez kapryśny nurt rzeki, po pewnym czasie zatonąć.

    ─ Na svidenje* ─ powtarzała przy wypuszczaniu każdego z kwiatów.

    W tym samym czasie Anže nieznacznie poruszył głową, czego pożałował jak chyba jeszcze nigdy, i znów wrócił do świata żywych. Zdziwił się, że znajduje się w znajomej okolicy, której zaraz baczniej się przyjrzał ocalałym prawym okiem. Jakież było jego zdumienie, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że znajduje się w Dolinie Kierów! Jeszcze bardziej niesamowitym wydał mu się widok Ireny, o której myślał ─ oczywiście w tych momentach, kiedy był na tyle przytomny, by o czymkolwiek myśleć ─ że też została na polanie. Wprawdzie jakiekolwiek więzi między nimi istniały jeszcze krócej, niż te z resztą grupy, bo prawie w ogóle z sobą nie rozmawiali, ale nie przeszkadzało mu to w pewnym ucieszeniu się z widzenia znajomej osoby. Tylko skąd ona się tu wzięła? Czyżby powiedział jej, jak tu trafić? Innego wyjścia nie widział, aczkolwiek nie mógł poprzeć swojej tezy żadnym wspomnieniem, posiadając w głowie jedynie zlepki pojedynczych chwil, widoków gwieździstego nieba przebijającego się przez korony drzew i szumu lasu. Uznał jednak, że nie będzie się nad tym głowił. Skoro już wrócił do żywych i względnie nie odczuwał zmęczenia, jak to było wiele poprzednich razy, kiedy się przebudzał, mógłby zebrać się w sobie i... Och, właśnie, i co? Co teraz?

    ─ Witam wśród żywych ─ odezwała się Irena, która w czasie jego rozmyślań zdążyła wrócić i przystanąć obok. Z niewyjaśnionych przyczyn uśmiech na jej twarzy, choć z pozoru wyglądał tak samo jak zawsze, wydawał się nieco łagodniejszy. ─ Chyba powinnam ci to umyć, nie? Nie znam się, ale raczej od tego nie umrzesz. Nie powiem, że wszystko mi jedno, ale no...

    Urwała, najwyraźniej nie wiedząc, jak ująć to w słowa, i poleciła Szóstce podnieść się do siadu, po czym powolnym ruchem przyjechała mokrym materiałem po miejscu, z którego ostatni Joker wykradł oko Kiera. Z początku, prawdopodobnie odruchowo, mając w pamięci łyżkę sięgającą po jego piwne oko, próbował się z nią szarpać, tak jak wtedy na polanie, jednak ból przekonał go, że lepiej się nie ruszać. Zimna woda, w której Irena zamoczyła materiał, powoli ochładzała piekące miejsce, a z każdą minutą Anže zdawał się być bardziej na tym, niż na tamtym świecie. Tak jak on wracał do rzeczywistości, tak jego umysł podłapywał coraz to nowsze myśli, o które mógł się zaczepić i które mógł rozpatrzyć. Jedną z pierwszych było pytanie, dlaczego Irena nie zostawiła go na pastwę Jokerów, a powlekła tu ze sobą ─ i dlaczego właśnie tu, to też go zastanawiało ─ a kolejne przychodziły tak szybko, że nie potrafił ich poukładać.

    ─ Dlaczego robisz to wszytko? ─ zapytał w końcu swoją towarzyszkę, gdy wśród szumu myśli i pytań odezwał się głos nakazujący w jakikolwiek sposób dać znać, że jest jeszcze, czy też już, wśród żywych.

    ─ A dlaczego nie, panie ostatni ocalały? ─ odpowiedziała mu pytaniem na pytanie, odejmując nieco suchszą już szmatę od jego twarzy. Zrobiło mu się jakoś dziwnie, kiedy znów nazwała go tak, jak przy ich pierwszym spotkaniu, ale nie potrafił określić dlaczego. ─ Chyba po raz pierwszy ktoś woli, kiedy nic nie robię.

    Kier milczał chwilę, pozostając nieruchomo, podczas gdy dziewczyna na nowo obowiązywała jego czoło bandażem, a następnie zjechała nim na zamknięte nad pustym oczodołem powieki i je także zakryła, by z tyłu głowy zrobić supeł. Wszystko poprawiała kilka razy i dokładnie oglądała, czy równo, zapytywała, czy wygodnie, niechcący złapane opatrunkiem włosy, w tym grzywkę, uwalniała, a niektóre kosmyki nawijała na palce i dopiero potem puszczała. Anže znosil to cierpliwie i nie odzywał się ani słowem, chyba że zapytano go, czy tak i tak może być, czy nie za mocno zawiązane, czy go nie ciągnie za włosy... ─ wtedy odpowiadał, i za każdym razem w jego głosie tkwiła nutka zdziwienia, że ktoś aż tak dokładnie zajmuje się zwykłymi bandażami na głowie zwykłej Karty.

    ─ Wiesz, powiem ci taką rzecz, niby głupią, ale jak skończę, to będę miała jeszcze jedno pytanie ─ odezwała się, wycierając ręce o czerwoną tunikę i przykucając przy hamaku, ustawiając się bokiem do Szóstki. Wsłuchał się w jej słowa z pewnym zaintrygowaniem, ciekawy, co też miała do powiedzenia. ─ Ludzie tak mają, więc Karty pewnie też, z doświadczenia nie mogę powiedzieć. Chodzi o to, że jeśli komuś, na przykład, urwie mogę, to ona i tak może go boleć. Brzmi głupio, prawda? A to jeszcze nie wszystko, dorobili sobie do tego ckliwy cytacik. ─ Tu prychnęła i zrobiła zniesmaczoną minę, jakby osobiście ją tym obrażono. ─ To tak samo, jak kochać osobę, która już nie żyje. Głupie, ale jest, i im bardziej chce się tego pozbyć, tym silniejsze się to staje. Im bardziej się temu zaprzecza, tym bardziej jest to prawdziwe. Im bardziej to boli, tym bardziej jest to szczere.

    Nie patrzyła przy tym na swego rozmówcę, a w stronę zachodu, gdzie słońce coraz bardziej chowało się za las, jakby nie chciała, żeby doszukiwał się w wyrazie jej twarzy jakiegokolwiek wzruszenia, którego zresztą nie mógłby dostrzec. Anže mógłby przysiąc, że chociaż tylko cytowała słowa ludzi, zajrzała wprost do jego duszy i ujęła w słowa te wszystkie emocje związane z Klanem Kier, których on nigdy nie był w stanie opisać. Wiedział, że coś w tym było, i, nie wiedzieć czemu, odczuwał z tego powodu... ulgę. Tak po prostu, zupełnie jakby cieszył się, że wreszcie potrafi to wszystko nazwać bez konieczności używania wymyślnych porównań, jak dotąd czynił to w myślach. Mimo to jego ciekawość nadal nie została zaspokojona, bo gdzie zdobyła tą wiedzę, jak, od kogo? Wiedział jednak, że jeszcze nie skończyła.

    ─ A ciebie... ─ zacięła się, jakby pytanie, które zamierzała zadać, było najbardziej żenującym na świecie. ─ A ciebie boli to oko? ─ dokończyła, niemal wypluwając słowa.

    ─ Pytasz dosłownie, czy metaforycznie? ─ upewnił się.

    ─ Nieważne ─ rzuciła z rezygnacją, machając przy tym ręką.

    ─ A skąd się tego dowiedziałaś?

    Nie od razu usłyszał odpowiedź. Irena wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, a w jej spojrzeniu wyraźnie odbijała się wewnętrzna walka, jaką musiała wtedy toczyć z samą sobą. W końcu jednak zdecydowała się mówić.

    ─ W osadach ludzkich. Pewnie zaraz zapytasz, skąd się tam wzięłam? ─ Tu przerwała i roześmiała się żałośnie, po czym wstała i odwróciła się tyłem do Kiera. Zerwała z głowy chustę, poprawiła włosy, a wyjąłwszy wisiorek spod koszuli, jeszcze raz spojrzała na chowające się za drzewami słońce i znów stanęła przodem do Anže. ─ Bo jestem tchórzem i zawsze uciekam.

    Ciężko stwierdzić, czy bardziej zajęły go jej słowa, czy to, co właśnie zaprezentowała, jednak postanowił najpierw skupić się na jej wizerunku. Ni to ze zgrozą, ni to ze zdziwieniem zauważył, że jej twarzy nie zrobił już ten uśmiech. Nie miała też kolczyków Karo i nie patrzyła na niego zielonobrązowymi oczami. Ich kolor było jeszcze trudniej określić, a to tylko za sprawą czerwonego światła, które powoli się w nich rozpalało. Zauważywszy to, zamarł i szybko spojrzał na jej wisiorek. Czerwone Serce Kierów, a na nim lśniąca bielą dziewiątka.

    „Nie mogła... ─ myślał gorączkowo ─ nie mogła, nie mogła...!".

    Nie zwracając uwagi na nic ─ ani na bandaże, ani na dziwność tej sytuacji, ani na jej przez moment zdezorientowane spojrzenie ─ rzucił się w jej stronę i przygwoździł ją do ziemi, wręcz wrząc z wściekłości. Co dziwne, zaskoczenie szybko opuściło Dziewiątkę Kier, aż w końcu tylko uśmiechała się do niego z dołu, zupełnie jakby chciała powiedzieć „Cokolwiek zamierzasz ─ zrób to", ale nie poddańczym, a pewnym siebie tonem, jednak takim, który nie brzmiałby zuchwale jak Trefl, za to byłby godny Kiera.

    ─ Uciekłaś? Nawet wtedy uciekłaś? Wszyscy zawracali, bronili Klanu, a ty tak po prostu uciekłaś?! I chowałaś się, i nie wracałaś, żyłaś między ludźmi, kłamiąc, że jesteś jedną z nich?

    Podniósł głowę i powiódł pustym wzrokiem po krajobrazie przed sobą, pozwalając łzom mknąć po swoim wciąż bladym policzku. Tak nie można, nie godzi się! Nie godzi się ot tak uciekać, kiedy cały Klan ryzykuje i odpiera Jokery! Nie godzi się znikać i nie wracać, nie godzi się tak kłamać... Miała tyle okazji, dlaczego mu nie powiedziała? Dlaczego nie odsłoniła twarzy wtedy w nocy, kiedy przyleciał do nich feniks Stašy? Nie ─ dlaczego on nie zerwał z niej chusty? Czy to by kogoś zabolało? Był pewien, że gdyby dowiedział się tego w taki sposób, jeszcze przed świtem biegliby do Doliny Kierów, porzucając grupę i marzenia o Talii, choć to ostatnie czynili też teraz. Wtedy nadal miałby lewe oko, za to nie miałby blizn na ciele i duszy po wydarzeniach na polanie, wszystko wydawałoby się inne, a więc może i spojrzałby inaczej na jej sekret. To był jeszcze czas, w którym śnił o zemście, a mając u boku drugiego ostatniego Kiera byłby w stanie zrobić Jokerom nie tylko krzywdę, ale i na złość.

    ─ Uciekłam ─ potwierdziła Irena, a w jej zwykle hardym głosie wybrzmiał wstyd. ─ Ale wiesz, dlaczego wciąż utrzymujemy się na Trzecim Meldunku? Nie dlatego, że Karo są nieudolne. Ja węszyłam wśród ludzi i robiłam wszystko, żeby odwieść ich od naszych oczu. Ja dowiedziałam się, że pozostał już tylko jeden Joker, i że ludzie od początku im sprzyjali. Ja „przyjęłam" ludzką wiarę, byle mi zaufali. Ja potajemnie zamieniałem zwykle rzeczy w różne cudeńka i opychałam ludziom jako podarki, byle Klan Kier zyskał. Nie wiem, co ty robiłeś, ale to wszystko razem utrzymało nas na Trzecim Meldunku. ─ Na chwilę zamilkła i wypatrzyła się w niego, zgadując, jak zareaguje na zakończenie wypowiedzi. ─ I właśnie dlatego dziękuję za całą współpracę.

    ─ Brzmi jak pożegnanie ─ warknął Anže, łaskawie puszczając ją i siadając na trawie, co zrobiła również Dziewiątka.

    ─ Nie jest nim, aczkolwiek wiem, że nie chcesz mnie znać, chociaż jestem Kierem, ale i tak nie mogę usunąć ci się z oczu, bo tu jest nasze miejsce jako ostatniej Pary Kier.

    ─ Nie ma już żadnej Pary Kier ─ poprawił ją Anže, cedząc słowa przez zęby i spuszczając głowę. ─ Ja jestem Szóstką ─ tu złapał za swój wisiorek i lekko go uniósł ─ a ty Dziewiątką. ─ Wskazał na jej Serce Kierów. ─ A Para to Król i Dama.

    Na swój sposób zabawne było to, jak różnie oboje postrzegali swoje numery. Dla Anže najzwyczajniej nie byli Królem i Damą Kier, którzy to byli głowami Karcianych Klanów. Żadnej symboliki, żadnych przesądów, nic. Nie miał na nie weny ani siły. Natomiast dla Ireny, która lata od rzezi Kierów spędziła wśród ludzi i nie zapomniała ─ a nawet nie chciała zapominać ─ ich wszystkich obyczajów, szóstka i dziewiątka układały się w liczbę będącą symbolem wszelkiej zbereźności, zboczenia i miłości cielesnej. W lot pojęła, że byłby to straszny i okropny sposób na odnowienie Klanu Kier, na który, o ironio, ani ona, ani Anže by się nie zgodzili, choć zapewne oboje uważali, że Klan ten trzeba ożywić. Skoro tak, musieli zdać się na to, czym większość Królów i Dam zbudowało i podtrzymywało świetność Kierów, a że prędzej czy później i tak musieliby się tym zająć, wstała i gestem nakazała mu to samo. Równocześnie, jakby czytając sobie w myślach i wiedząc szybciej od drugiego, co się zaraz stanie i co należy robić, każde wzięło w dłonie wisiorek tego drugiego i spojrzeli na siebie pusto.

    ─ Zmień się w Króla.

    ─ Zmień się w Damę.

    Zaraz po wypowiedzeniu przez Kiery tych słów otoczyła ich jasność, wśród której szóstka i dziewiątka na obu Sercach zmieniły się odpowiednio w K i Q. Na truskawkowych lokach Anže spoczęła niewielka, ale mimo to wciąż zdobna i z pewnością dość ciężka korona, zaś ramiona i plecy otuliła zapinana pod szyją czerwona peleryna obszyta strojnym futerkiem. Głowę Ireny znów miał osłaniać czerwony materiał, tym razem przytrzymywany złotą opaską i opadający daleko za jej ramiona, których w przeciwieństwie do Króla nie zdobiło nic nowego. Tuniki nowej Pary Kier wyładniały, a złote wzory stały się jakby wyrazistsze i bardziej zdobne, tak więc jedynym, czego nie „naprawiła" magia koronacyjna, był brak lewego oka Anže. Każdy inny pewnie zawiódłby się takim obrotem spraw, ale nowy Król Kier nawet się nie łudził, że jeszcze je odzyska. Nie był pesymistą ─ po prostu to, co odbierały Jokery, nigdy nie wracało, a prawda ta była znana chyba każdej Karcie w Lesie Oczko.

    ─ Nie ma Pary bez Klanu i nie ma koronacji bez prezentów ─ odezwała się dziwnie miękkim tonem Dama Kier, chwytając Anže za nadgarstki. ─ Życzenie?

    Dobrze wiedział, że oczekiwała odpowiedzi, ale nie mógł jej udzielać. Nie, to nie było tak, że nie mógł, coś mu nie pozwalało. Może to charakter tego życzenia, bo jedynym, czego pragnął, było mieć teraz przy sobie cały Klan Kier? Z jednej strony okropnie byłoby wspomnieć o zamordowanych przez Jokery Kartach, ale z drugiej nie musiało być lepiej. Gdyby Irena odniosła jego słowa do nowego Klanu, nie wytrzymałby niezręczności sytuacji, tak więc nie mógł wyjawić jej swojego życzenia. Ona jednak zdawała się przynajmniej częściowo czytać w jego myślach, bo po chwili znowu otoczyła ich jasność, która uformowała się w kształt drobnej postaci, a chwilę później stała przed nimi idealna kopia Any.

    ─ As Kier ─ oznajmiła Irena.

    ─ Ivana „Ana", As Kier ─ poprawił ją Anže. Nie wyrażał przy tym żadnego entuzjazmu.

    Chwycili małą Ivanę za ręce i we trójkę ruszyli ku właściwej Dolinie Kierów.

_____________
*Na svidenje ─ (słoweń.) Do zobaczenia; Do widzenia.

Dobra, żeby nie było, ten ultra cringe'owy cytat ułożyłam sama, ale ma taki potężny vibe typowych stronek z podobnymi „życiowymi cytatami", że nie mogłam wcisnąć go bezpośrednio w usta Ireny i po prostu powtórzyła go, mając bekę z ludzi. Nowoczesne problemy wymagają nowoczesnych rozwiązań XD. I w sumie było trochę zboczenie, ale te numery Anže i Ireny były zamierzone od początku, także ten XD tak miało być. Jak mówi BadzmyPowazni w Historii Memów: do widzenia państwu. Di Ent.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top