III. Przeszkody na moście

    Rankiem Karty zostały zbudzone przez cichy i melodyjny dźwięk dzwonków. Przetarłwszy oczy i nie próbując nawet ukryć grymasu niezadowolenia, Janko spojrzał na Cvetkę z zarzuconym na plecy kocem, na której przedramieniu siedział przypominający papugę, bijący jasnym jak ognisko światłem ptak. Dziewczyna śmiała się do niego, a ten wpatrywał się w nią swoimi czarnymi oczkami, w głębi których czaił się malutki płomyczek. Sam widok nie zdziwiłby Trefla ani trochę ─ Karo i feniksy były naturalnym połączeniem ─ gdyby nie to, że Cvetka miała koc. Pytanie brzmi: skąd? Przecież wczoraj go nie widział! Odwrócił się do losowej osoby ─ akurat padło na Anže ─ i już miał go o to pytać, gdy zauważył, jak strzepuje ze swojej tuniki liście i trawę, a ta, lekko przy tym połyskując, nagle traci wszystkie zielone plamy i wygląda jak nowa. „No tak, jest Kierem i włada Pięknem, więc potrafi zamienić byle co we w miarę użyteczne cudo” ─ przeszło mu przez myśl. Jak mógł być tak głupim, żeby nie wpaść ta tak oczywistą rzecz od razu?

    Ponownie odwrócił się w stronę Cvetki i jej feniksa, który właśnie odlatywał, i zaczął rozmyślać nad testem, a właściwie torem przeszkód. Ptak zmierzał w kierunku zupełnie przeciwnym Dolinie Kanasty, z której wyruszyli, więc Karo najprawdopodobniej przebyła długą drogę. Nie, żeby się tym interesował lub, co gorsza, przejmował, ale nie widział w tym sensu. Mogła poczekać, aż początek trasy toru przeszkód przez Las Oczko zostanie urządzony w bliższym mieście nazwanym od gry karcianej i skorzystać z okazji. On by tak zrobił, ba, już zmienił przypuszczenie w prawdę. Wprawdzie podczas dłuższej podróży mógłby zatrzymać się w odpowiadającym mu mieście i zagrać z mieszkającymi tam Kartami, ale uważał to równocześnie za minus ─ nienawidził przegrywać, a z profesjonalistami z pewnością by nie wygrał.

    ─ Idziemy? ─ zawołał Nikola, zacierając ręce i obrzucając wszystkich błyszczącym z ekscytacji spojrzeniem. ─ Inni pewnie są w drodze.

    Chwilę potrwało, zanim usłyszał odpowiedź od Anže. Nim to nastąpiło, Kier założył na białe odzienie czerwoną tunikę, którą później przewiązał pasem ze złotego materiału, po czym powyżej niego zapiął po bokach. Tuniki Kart nie miały rękawów, sięgały mniej─więcej do kolan, a gdyby zapiąć je na całej długości, mogłyby być sukienkami. Właściwie, ludzie i tak uważali, że są to sukienki, ale według tego, kto je wymyślił, „tunika” musiało brzmieć lepiej. Pod spodem, przy zapięciach, były przyszyte metalowe kółeczka, podobne do tych używanych dziś do kluczy, do których często przypinano drobną broń, ta zaś była robiona specjalnie tak, aby było to możliwe. Wreszcie, zapiąłwszy wszytko, co miał zapiąć, Anže odezwał się do Nikoli:

    ─ Ruszamy, pewnie, że ruszamy.

    I rzeczywiście ruszyli, tym razem w zupełnie innej atmosferze, niż poprzedniego dnia. Las Oczko potrafił związać ich ─ wprawdzie sztucznymi i cienkimi, ale jednak ─ nićmi przywiązania już w jedną noc. Jedynie między Anže i Nikolą ta nić wydawała się być nieco mocniejsza, co nie umknęło uwadze Ireny. Oprócz tego, że była skryta, zdystansowana ─ w dobrym tego słowa znaczeniu ─ i niepoważna, cechowała się także bystrością i inteligencją. Stanowiła niesamowity kontrast dla słodkiej, rezolutnej i naiwnej Cvetki, której imię było równie delikatne, co ona sama.

    Szli tak, raz milcząc, a raz się kłócąc aż dotarli nad brzeg wzburzonej rzeki, która nie wyglądała na łatwą do przekroczenia. Choć słońce świeciło wysoko, a miliony malutkich światełek tańczyło na spienionych falach, Karty nie zwróciły na ten śliczny widok najmniejszej uwagi, zajęte pewnym dziwnym zjawiskiem ─ ścieżką urywającą się równo przy brzegu i zaczynającą równo w tym samym miejscu na drugim. Zupełnie tak, jakby miał być tam most, ale jednak go nie było. Wysnuwszy takie wnioski, Karty rozpoczęły dyskusję, jak sprawić, by owy most się pojawił.

    ─ A może po prostu jest niewidzialny? ─ zapytała Cvetka, podczas gdy Irena i Janko przekrzykiwali się nawzajem, a Anže chodził wzdłuż brzegu, próbując ignorować tamtą dwójkę i samemu znaleźć rozwiązanie problemu.

    Po tych słowach wszyscy przerwali kłótnie i rozmyślania, jakby absurd jej przypuszczenia wyrwał ich z jakiegoś transu. Chwilę zajęło im otrząsnięcie się ze zdezorientowania, a gdy tak się stało, głośno się roześmiali. Karo wodziła po swych towarzyszach zdziwionym spojrzeniem agrestowych oczu, nie rozumiejąc, jak naiwne i wręcz głupie pytanie właśnie zadała. Jako pierwszy umilkł Janko, zamyślił się, po czym stanął nad brzegiem, nadal nad czymś dumając.

    ─ A jeżeli Cvetka ma rację?

    I postawił stopę w powietrzu, szukając nią niewidzialnego podłoża, którego zresztą nie napotkał. Z tyłu znów dało się słyszeć śmiech, tym razem jednak głośniejszy niż poprzednio. Odwrócił się gwałtownie, spodziewając się zobaczyć rozbawioną Irenę. Zamiast niej dostrzegł kolejne pięć Kart, prawie wcale mu nieznanych ─ może tylko jedną z postaci w czarnej tunice kiedyś widział, ale nie był pewien.

    ─ Kto wy? ─ zapytał ich od razu.

    Ruszył w ich stronę szybkim krokiem, nie czekając nawet na odpowiedź, lecz musiał przystanąć, by nie wpaść na stół, który znikąd zmaterializował się na jego drodze. Na owym stole leżały dwie talie kart, a obok niego ustawione były ─ także dwa ─ krzesła. Nad wszystkimi przedmiotami unosił się zaś niewielki, lśniący białym światłem duszek o motylich skrzydłach, który przedstawił się jako Lina i wytłumaczył im, co muszą zrobić, aby przejść przez rzekę. Most rzeczywiście był w miejscu, w którym urywały się dróżki, jednak tylko Lina mogła go wyczarować, a żeby zrobiła to dla jednej z grup, ta musiała wygrać w karty z przeciwnikami. Mieli grać w parach ─ grę wybierali sami, zadaniem Liny było jedynie dbanie o jej prawidłowy przebieg.

    ─ Jako, że już podszedłeś blisko, pójdziesz w pierwszej kolejności ─ rzekła do wciąż lekko zdezorientowanego Janka. ─ Kto będzie jego przeciwnikiem?

    ─ Ja! ─ zawołała ochoczo dziewczyna w czarnej tunice, podchodząc i siadając na jednym ze stołków. ─ No, siadaj! ─ Ruchem głowy wskazała mu drugi, stojący naprzeciwko, i zaczęła zawiązywać swoje długie brązowe włosy w prowizorycznego koka, żeby nie leciały jej na twarz w czasie gry.

    Trefl niechętnie zajął miejsce, wręcz gotując się z wściekłości. Jego przeciwniczka zachowywała się jak u siebie i nie traktowała go poważnie, wręcz go lekceważyła! Oj, jeszcze pożałuje swojej postawy i przegra, tak będzie! Czekał z naburmuszoną miną, w myślach już świętując swoje zwycięstwo i śmiejąc jej się w twarz, a ona ze spokojem wiązała włosy i uważnie mu się przyglądała.

    ─ Andjela, Czwórka Pik ─ przedstawiła się. „I jeszcze ma niższy numer ode mnie! ─ pomyślał jeszcze bardziej rozsierdzony Janko. ─ Nie może ze mną wygrać!”. Oczywiście także się jej przedstawił, aczkolwiek zdobił to dość szorstko i niemiło, tylko po to, żeby nie wyjść na gorszego. ─ Jaką grę wybierasz?

    Cały czas mówiła do niego ze spokojem i opanowaniem, bo w końcu była jednym z rozsądnych Pików, choć pozwolenie wrogowi na wybranie gry może wydawać się bezsensowne. Nie zawsze ─ w przypadku Janko, który był pyszny i nie potrafił ukrywać swoich emocji, łatwo możnabyło wyczuć, że im bardziej ubodzie się w jego dumę, tym większe będą szanse na zwycięstwo. Andjela to oczywiście wyczuła, dlatego pozwoliła mu wybierć ─ spodziewała się, że już wystarczająco się w nim gotuje, i nawet nie będzie próbował myśleć, wybierając po prostu najprostszą, zdawałoby się, grę. Tak też się stało, co bardzo ją zadowoliło. Trefl, nie myśląc dłużej niż kilka sekund, oznajmił:

    ─ Wojnę!

    Gra prosta w zasadach, ale trudna do wygrania, gdyż właściwie nie ma się wpływu na jej przebieg. Janko, który patrzył wyłącznie na jej złudną prostotę, nieświadomie się zgubił. Pozostałe Karty i Lina patrzyły w milczeniu, jak Dziesiątka traci kolejne jokery, później inne mocne karty, aż w końcu wykłada na stół ostatnią czwórkę, którą Pik odbiera mu dziesiątką.

    ─ Idę następna ─ obwieściła Irena, chcąc wyprzedzić wybuch oburzonego Janka.

    ─ I ja. ─ Naprzeciw niej usiadł rudzielec w ulizanej fryzurze. ─ Petar, Dwójka Trefl. Pozwól, że wybiorę nam makao. Gramy do końca stosu.

    Irena wzruszyła na to ramionami i poczekała, aż Petar potasuje karty i rozda każdemu z nich po pięć. Następnie rozpoczęła się prawdziwa karciana potyczka ─ nikt nie szczędził dwójek i trójek oznaczających dobieranie odpowiedniej im ilości kart ze stosu, czwórek zatrzymujących ruch przeciwnika, dam, na które można było położyć cokolwiek, waletów pozwalających żądać określonego numeru kart i asów żądających koloru, aż w końcu króli kier i pik zmuszających do dobrania pięciu kart graczowi z przodu lub z tyłu (choć w tym przypadku nie miało to znaczenia), uniewinniających dam pik... W końcu, po zażartej walce na taktyki, Irena miała w rękach cztery, a Petar siedem kart. Nadszedł decydujący moment, a wszyscy uważnie przyjrzeli się ich ruchom, wstrzymując przy tym oddech. Trefl wyłożył na wielki już stos zużytych kart trójkę karo, zakrywając tym samym leżącą pod spodem piątkę. Irena z rezygnacją sięgnęła do stosu, z którego dobierano karty, wzięła jedną i... to był koniec. Ona miała pięć, a Petar sześć kart. Wygrała.

    ─ No, ledwo co ─ mruknęła do siebie, wzdychając z ulgą i wstając od stołu. ─ Tak się gra ─ rzuciła z przekąsem do Janka, który, i tak wystarczająco wyprowadzony z równowagi własną porażką i oglądaniem zwycięstwa Ireny, prychnął gniewie i kopnął ją w kostkę.

    Na własnej skórze przekonał się, że Irena, w przeciwieństwie do Cvetki, nie była tylko irytująca ─ była po prostu wredna.

    Następny poszedł Nikola, któremu za przeciwnika przypadł błękitnooki blondyn Cvetko, Walet Pik. Ósemka sprytnie wybrał na konkurencję wymagającego kalkulacji i skupienia tysiąca. Po porażce żądza zwycięstwa wywierała na przeciwnikach presję i uniemożliwiała racjonalne myślenie,  a że grupę Nikoli przepełniała radość, on sam podszedł do wszystkiego na chłodno i z opanowaniem. Dzięki temu lepiej oceniał swoje możliwości i uczciwie nie przegrał, ponieważ to Lina zapisywania wyniki.

    ─ Gratulacje, gratulacje! ─ piszczała rozentuzjazmowana Cvetka, śmiejąc się i uderzając stojących obok Anže i Janko swymi płowymi kitkami. ─ Czyja kolej teraz? ─ zwróciła się do Kiera.

    Ten wzruszył tylko ramionami, co nie było dla Karo żadną konkretną odpowiedzią. Postąpiła do przodu kilka kroków i nieśmiało spojrzała do tyłu, aby sprawdzić, jak zareaguje, ale on tylko stał i obserwował jej poczynania. Wówczas podeszła do stołu i zajęła jedno z krzeseł, ignorując naradę drugiej grupy. Widziała w niej trzy karty w czarnych ─ okazały się być dwoma Pikami i Treflem ─ i dwie w czerwonych tunikach, co oznaczało, że jej i Anže przeciwnikami będą Karo. W końcu stołek naprzeciw niej zajęła chuda i wysoka, przypominająca patyk dziewczyna o złotych włosach i orzechowych oczach, u której nie można było nie zwrócić uwagi na kościste, ale wyraźnie silne dłonie.

    ─ Pamiętasz mnie, Cvetko? ─ zapytała melodyjnym głosem.

    ─ Nevena! ─ zawołała Siódemka, podrywając się, jakby chciała ją przytulić, lecz Lina gestem nakazała jej usiąść spowrotem. ─ Nie spodziewałam się ciebie spotkać!

    ─ Jeśli mam być szczera, ja ciebie też nie, ale, och, niczego nie żałuję! Wybierzesz nam grę, Cvetko?

    Mówiła do niej pochylona nad stołem ─ była sporo wyższa ─ dlatego wisiorek z dziesiątką połyskiwał w słońcu, pozwalając łatwo odczytać numer.

    ─ Oczko, Neveno, nasze ulubione oczko!

    ─ Niech będzie oczko, ale na pewno pamiętasz, że bardzo łatwo zremisować. Remis rozstrzygniemy siłowaniem na rękę, zgoda?

    Pozostałe Karty natychmiast pojęły, że wszystko to było zaplanowane. Nevena, kimkolwiek była dla Cvetki, musiała przewidzieć, że tak właśnie się to skończy, było też widać, że ręce, zwłaszcza dłonie, ma bardzo silne. Siódemka zgodziła się jednak i zaczęły wyjmować karty ─ Cvetka asa i dziesiątkę, a Nevena trzy siódemki. Zgodnie z umową chwyciły się za dłonie, i gdytowarzysze Cvetki szykowali się już na porażkę, sytuacja zaczęła zmieniać obrót. Młodsza Karo z całej siły ściskała rękę przeciwniczki i ze skupioną miną pozwoli zamieniała ją... w złoty posąg! Najpierw zezłociła się jej dłoń, później ramię, następnie i pozostałe kończyny zaczęły lśnić złotem, aż w końcu pancerz złączył się na klatce piersiowej Dziesiątki i pomknął ku czubkowi jej głowy.

    ─ Przepraszam, Neveno... ─ szepnęła, wyczerpana przez zużycie energii na czary, i chwiejnie odeszła do swych towarzyszy, gdzie wsparła się na ramieniu Ireny. „Szalone to dziecko” ─ pomyślała, odsuwając się od Karo, zdając ją tym samym na łaskę Janka, i patrząc, jak Lina usuwa ze stołka posąg Neveny i woła ostatnią parę.

    Nadeszła kolej Anže.

    Obserwując każdą z poprzednich rund doszedł do wniosku, że potrzebuje gry, która nie wymaga wiele szczęścia, a jej los zależy raczej od niego. Gry, w której miałby wpływ na swoje szanse, a która nie jest też bardzo skomplikowana. Pierwszą, która przyszła mu do głowy, był kibel.

    ─ Staša, Szóstka Karo ─ oznajmiła jego przeciwniczka, zajmując stołek naprzeciwko.

    Wyrwał się z zamyślenia, by na nią spojrzeć, i bardzo pożałował, że tak postąpił. Była tak podobna do Any! Rude włosy założone za uszy, z których zwisały dwa czerwone dzwonki, czoło przysłonięte kilkoma płomiennymi kosmykami, i błękitne oczy z jasnym błyskiem... Tylko ten błysk był inny. U Any lśnił ciepłem i dziecięcą wesołością, natomiast u Stašy ─ pewnością i determinacją.

    ─ Anže, Szóstka Kier. Nieważne, czego oczekujesz i co zaproponujesz, będę nalegał na kibel.

    ─ Nie jestem zbyt chętna ─ przyznała.

    ─ Mówiłem coś ─ uciął.

    Westchnęła, ostatecznie przystając na jego propozycję. Po uzgodnieniu zasad użyli dwóch małych talii* po oczku, nie chcąc za bardzo obciążać budowli ─ a z tą bywało różnie: raz układano pod nią szeroką i cienką, raz grubą warstwę kart, raz wznoszono ją starannie, a raz ledwo stała. W końcu oboje mieli już prawie wszystkie litery ─ K, I, B i E ─ i gra toczyła się tylko o L. „Jeżeli rozłożę karty szeroko ─ myślał Kier ─ to będę miał większe szanse, ale tak samo Staša, a jeśli zrobię z nich ciasną stertę, to nie tylko ona może przegrać, ale i ja. Muszę znaleźć takie rozwiązanie, dzięki któremu na pewno teraz wygram. Wygląda na to, że jest tylko jedno...”. I z tą myślą odjął pięć kart na zbudowanie kibla, pozostałe podzielił na dwa stosiki i położywszy je obok siebie, wzniósł na nich budowlę. Staša nie wyglądała na zadowoloną, wiedząc już, jaki los ją czeka, ale milczała. Wyjęła jedną ze ścian ─ budowla zachwiała się, ale nadal stała! ─ i położyła ją na górze, wtedy jednak kibel runął. Lina dopisała jej L i przepuściła grupę Anže na drugi brzeg.

    Przechodząc, odwrócili się jeszcze, by zobaczyć grożącego im pięścią Cvetko i pozostałą trójkę podnoszącą posąg Neveny jak trumnę.

_____________
*Mała talia ─ karty od dziewiątki do asa.

Nawiedziła mnie wizja tych postaci niosących Nevenę i tańczących Coffin Dance XD.

Trochę główkowałam nad doborem gier i rozwiązań, i nawet chciałam pozwolić Irenie lub Cvetce przegrać, bo tej drugiej nawet nienawidzę, ale jednak nie, tylko Janko został moją ofiarą XD.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top