Rozdział 39

Perspektywa Juli

Minął już tydzień od tamtych wydarzeń. Mój kręgosłup już się zrósł. Tak jak mówił Henry. Przez ten tydzień dzwoniłam do ojca, aby się nie martwił i nie przyjeżdżał tu. Chociaż upierał się, że przyjedzie. Z trudem odwiodłam go od tej decyzji. Nie chcem, aby widział mnie w takim stanie.

W tej chwili jest ze mną Henry, Barry, Iris, Cisco, Caitlin i Joe. Chyba nikogo nie pominęłam? Każdy tu się zebrał, aby zobaczyć jak wstaję. Ja to się cieszę się jakbym dostała prezent na gwiazdkę. A jeszcze bardziej będę się cieszyć jak naprawdę postawię ten krok. Barry podpiera mnie ramieniem, abym się nie przewróciła, bo na pewno to zrobię.

Wstaję. Wielkopomna chwila. Uśmiecham się jak głupi do sera. Robię ten pierwszy krok i... natychmiast upadam. Chociaż, nie. Barry mnie łapie.

- Dzięki - mówię i po raz kolejny próbuje zrobić krok.

- Jesteś pewna? Co dopiero robisz pierwsze kroki - powiedział Barry.

- Tak, jestem tego pewna - odpowiadam.

- No, dobrze - mówi.

Po dziesięciu minutach zrobiłam zaledwie jedenaście kroków. Henry mówi, że to nie zły wyczyn patrząc na to, że co dopiero wstałam. Ja sama z siebie nawet byłam zadowolona. Po tym wszystkim chciało mi się spać, więc wszyscy zebrani musieli wyjść i pozwolić mi się położyć. Jak na dzisiejszy dzień to miałam sporo wrażeń.

~ Time skip ~

Następnego dnia obudziłam się wyspana i gotowa do działania, ale nie tak szybko. Najpierw Cisco przyniósł mi gigantyczne śniadanie, które ledwo zmieściłam. Potem chwilę odpoczęłam i przyszedł Henry. Jak zawsze cieszyłam się z jego wizyty.

Dzisiaj ćwiczyłam przy dwuosobowej widowni - oczywiście nie licząc Henry'ego - a byli to Caitlin i Cisco. Inni musieli wracać do pracy. Nie mam im tego za złe, że ich nie ma. Nawet lepiej mi się ,,pracuje" gdy ich nie ma. Henry powiedział, abym najpierw zaczęła od pięciu kroków. Tak zrobiłam. Wyszło idealnie.

- A teraz dziesięć - rzekł mój lekarz.

Zaczęłam iść. Powoli. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć i dziesięć! Jest! Udało mi się zrobić dziesięć kroków!

- Spróbuj piętnaście - powiedział Henry, a ja w odpowiedzi kiwnęłam głową.

Tutaj już nie poszło tak gładko. Przy dwunastym kroku upadłam.

- Na dzisiaj koniec - powiedział Henry pomagając mi wstać.

- Nie. Chcem jeszcze poćwiczyć - powiedziałam.

- Nie możesz tak obciążać kręgosłupa - odpowiedział.

- Jeszcze dziesięć minut - powiedziałam i ruszyłam.

W ciągu tych dziesięciu minut udało mi się zrobić piętnaście kroków. Uwierzycie w to? W dziesięć minut zrobiłam piętnaście kroków! Ludzie, ekscytuję się tym, że zrobiłam dziesięć kroków! Coś się ze mną dzieje. Mówię wam!

Po godzinie leżenia w łóżku zadzwonił mój telefon. Sięgnęłam po niego. Na wyświetlaczu zobaczyłam numer ojca. Odebrałam.

- Halo? - zapytałam.

- Z tej strony Bruce. Pamiętasz mnie?

- Bruce? Dlaczego masz telefon mojego taty? Coś mu się stało? - pytałam trochę zdziwiona tym, że dzwoni Banner.

- Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Która najpierw? - zapytał, a mnie już nachodziły czarne myśli.

- Dobra - odpowiedziałam.

- Tak, więc Kapitanowi nic nie jest - powiedział, a mi kamień spadł z serca.

Tylko jaka jest zła?

- A zła? - zapytałam.

- A zła jest taka, że ma kłopoty z
Furym - powiedział.

- I co w związku z tym? - zapytałam - I skąd masz telefon taty?

- Z telefonem to dłuższa historia - mówił Bruce.

- Bruce... - naciskałam na niego.

- No, dobra. Zabrałem mu go, ale to dla jego dobra - powiedział.

- To jakie są jego kłopoty? - zapytałam.

- Pokłócił się z Furym i powiedział, że nie będzie brał udziału w żadnych misjach - zamurowało mnie.

Czy go naprawdę powaliło? Zachowuje się jak dziecko.

- O co poszło? - zapytałam.

- Steve chodził ostatnio ciągle wkurzony, no i trafiło, że swoją złość wyładował na Nicku.

- Nic nie zrobił Fury'emu?

- Na szczęście nie, ale dobrze by było gdybyś przyjechała, bo z nikim nie gada. Mamy nadzieję, że ty go przekonasz, aby wrócił do misji - powiedział Bruce.

- Dobra, zobaczę co się zrobić, ale nie obiecuję, że przyjadę. Mam trochę problemów na głowie - powiedziałam.

- Okej. To do zobaczenia - odpowiedział Banner i się rozłączył.

I co ja mam teraz zrobić? Przecież ja ledwo chodzę, ale muszę jechać do ojca. Nie może przez głupią kłótnie z Furym opuszczać misji. Z tą myślą zawołałam Cisco, który natychmiast przyszedł.

- O co chodzi? - zapytał.

- Podrzucisz mnie do Avenger Tower? Ojciec ma kłopoty i z nikim nie rozmawia. Bruce do mnie dzwonił i prosił o pomoc - odpowiedziałam.

- Ale ty przecież ledwo chodzisz! Jak masz zamiar poruszać się po wieży? - zapytał.

- Podrzucisz mnie tylko. W wieży dam sobie radę. A potem tylko po Ciebie zadzwonię, żebyś po mnie wrócił - powiedziałam.

- A co powie na to Henry? - zapytał.

- A czy musi się dowiedzieć? Nie będzie mnie tylko kilka godzin. Najwyżej powiesz prawdę - powiedziałam.

- No okej, ale to jedyny raz. Zaraz wrócę i możemy ruszać - powiedział.

Moje ubranie nie było złe, więc postanowiłam się nie przebierać. Po pięciu minutach wrócił Cisco w swoim stroju Vibe'a (czyt. wajba). Wspominałam już o tym, że Cisco i Caitlin też są meta - ludźmi? Nie? No to mówię. Caitlin posługuje się lodem, a Cisco... ciężko to określić. Dużo potrafi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top