Rozdział 3
,,Wszyscy jesteśmy tacy sami pod jednym względem. Jesteśmy ludźmi."
- Jestem Viridi. Pomogę ci, ale żeby dowiedzieć się wszystkiego musisz opuścić swoją rodzinę i wszystko, co kochasz. Taki jest warunek - powiedział chłopak.
- Dlaczego stawiasz właśnie taki warunek, który jest ciężki do wykonania? - Zapytałam patrząc mu prosto w oczy.
- Bo nigdy nie wiadomo, kim tak naprawdę są nasi bliscy - odpowiedział, a ja nie wiedziałam o co mu chodzi.
W głowie rozważałam wszystkie za i przeciw, lecz nie mogłam dojść do jednoznacznego wyboru. Czy iść z tym chłopakiem, którego kompletnie nie znam, czy zostać tutaj i zadręczać się tym, że jednak mogłam iść?
- Czy potem będę mogła tutaj wrócić? - Zapytałam.
- To już będzie zależeć od twojego wyboru, sol - odpowiedział Viridi.
W mojej głowie toczyła się prawdziwa wojna moich myśli. Nigdy nie sądziłam, że będę taka głupia i bezmyślna, ale... postanowiłam z nim iść.
- Dobrze, pójdę - powiedziałam, a na twarzy chłopaka wyrósł duży uśmiech.
Z czego on tak się cieszył? Chyba zacznę żałować, że się zgodziłam, bo coraz bardziej wygląda jak typowy zabójca psychopata, którym nie jest, prawda? Mogłam zapytać o to go na początku.
- Ale nie jesteś jakimś zabójcą? - Zapytałam mrużąc oczy.
- Nie - odpowiedział śmiejąc się.
Ale powiedzmy sobie szczerze. Jeśli byłby zabójcą to nawet, by się do tego nie przyznał.
Viridi wyciągnął do mnie dłoń, dając znak, abym ją złapała. Chwyciłam jego dłoń. Świat zawirował mi przed oczyma. Zapadła ciemność, ale tylko na kilka sekund. Chwilę później znalazłam się w zupełnie innym miejscu.
Dookoła mnie były tylko drzewa. Nic więcej.
- Gdzie jesteśmy? I jakim cudem się tu znaleźliśmy? - Zapytałam zdziwiona.
- W lesie? - Odpowiedział Viridi. - A po za tym, to teleportowaliśmy się.
- Co tutaj robimy? - Zapytałam.
- Niedaleko jest baza - odpowiedział mężczyzna.
Viridi ruszył na północ. Poszłam za nim, bo co innego miałam zrobić? Nie miałam pojęcia, gdzie jestem i co tu będę robić. Właściwie to nic nie wiedziałam.
- Powiesz mi w końcu coś? - Zapytałam idąc za chłopakiem.
- Dopiero, gdy dotrzemy do celu - odpowiedział chłopak.
Westchnęłam ze zrezygnowania. Kilka minut później dotarliśmy do zabudowań, które były otoczone bramą. Wyglądało to trochę jak małe miasteczko za murami. Przeszliśmy przez bramę. Budynki przypominały domy ze średniowiecza, co wprowadzało całkiem fajny klimat. Takie cofnięcie się w czasie. Ciekawe, czy w środku pomieszczenia były też jakby ze średniowiecza, czy też były nowoczesne. Idąc ulicami za chłopakiem, ludzie, którzy byli na zewnątrz byli bardzo podobnie ubrani jak Viridi i spoglądali na mnie z podekscytowaniem i ożywieniem. Niektórzy, nawet wskazywali mnie palcami.
Teraz to dopiero czuję się nieswojo i jeszcze bardziej nie wiem o co chodzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top