Rozdział 14
Był już bardzo późny wieczór, gdy postanowiłem jeszcze raz zajrzeć do córki. Nie wiem, jaki był dokładny jej stan, ale na pewno nie było zbyt dobrze. Lekko zapukałem do drzwi, a gdy nie usłyszałem odpowiedzi powoli wszedłem do środka. Nadal spała. Podszedłem do kołdry, która spadła na podłogę, i podniosłem ją. Przykryłem Nicole. Była zbyt młoda na to wszystko. Gdybym wiedział o niej wcześniej może nie musiałaby tyle cierpieć.
— Nie możesz — powiedziała Nicole przez sen. — Nie teraz.
Zmarszczyłem brwi. Nie wiedziałem, o co jej chodzi.
— Poczekaj — mówiła dalej. — Nie. Zdradziłeś mnie. Ufałam ci. Nie możesz go zabić.
Byłem ciekaw, o kogo jej chodzi. Kto ją zdradził? Komu ufała? Kogo ktoś nie mógł zabić? Coraz bardziej robiło się to dziwne. I jak dla mnie przerażające. Musiał jej się śnić koszmar albo wspomnienie. Mnie również często nawiedzały wspomnienia, gdy się wybudziłem.
— Nicole — powiedziałem — Nicole.
Nie reagowała.
— Anatolij, nie — mówiła. Knyazew? Anatolij Knyazew? Przywódca Bratvy? — Nie!
Perspektywa Nicole
Obudziłam się z krzykiem. Nad sobą zobaczyłam ojca. Co on tu robił?
— Spokojnie Nicole, to tylko sen — powiedział siadając na łóżku i obejmując.
— Raczej wspomnienie — oznajmiłam starając uspokoić swój oddech.
Przeczesałam dłonią swoje włosy. Nie było to moje ulubione wspomnienie. Bardziej należało do tych, których nienawidziłam.
— O czym było? — zapytał ojciec.
— Nieważne, naprawdę, tego i tak nie da rady odwrócić — odpowiedziałam cicho opierając głowę na ramieniu ojca.
— Nie możesz wszystkiego trzymać w sobie — powiedział ojciec.
— Jeśli przywrócisz Adamowi życie to pogadamy — powiedziałam.
— Kto to Adam? — zapytał Kapitan.
— Przyjaciel. Był przyjacielem — oznajmiłam. — Która godzina? — spytałam.
— Dwudziesta druga — rzekł ojciec.
— Muszę się czegoś napić — rzuciłam i powoli wstałam z łóżka. — Gdzie moje buty?
— Tutaj. Trzymaj — oznajmił ojciec podając mi trampki.
Założyłam je. Razem z ojcem wyszłam z mojego pokoju i windą zjechaliśmy dwa piętra niżej. Weszliśmy do salonu, gdzie zastaliśmy, tylko Natashę, Bartona i Bannera. Ja poszłam do kuchni i do szklanki nalałam wody. Wraz ze szklanką powędrowałam do salonu. Usiadłam obok ojca.
— Co chcecie wiedzieć? — zapytałam popijając wodę.
— Nie ma wszystkich, a wszyscy są ciekawi — powiedziała Natasha. — Porozmawiamy jutro. Tak będzie najlepiej.
— Powtórzę im wszystko — odpowiedziałam. — Choć niektórzy wiedzą więcej od pozostałych — oznajmiłam spoglądając na Clinta. — Prawda, panie Barton?
Avengersi spojrzeli na swojego kolegę.
— W sumie to się dziwię, że nic wam nie powiedział — powiedziałam. — Myślałam, że od razu pobiegnie i oznajmi wam wszem i wobec tego, co się dowiedział.
— Clint? Masz nam coś do powiedzenia? — zapytała poważnie Natasha.
— To Nicole była tym łucznikiem, który pomógł nam u Moniera — powiedział mężczyzna. — Nie trudno było to zgadnąć, bo tylko ona trzyma tak dziwnie łuk.
— Dlaczego nam nie powiedziałeś od razu? — zapytał mój ojciec.
Nie był zadowolony z tego, co się właśnie dowiedział. Może dlatego, że uświadomił sobie, że zabiłam kilkoro ludzi i zupełnie mnie to nie ruszyło?
— Nie wiem — odpowiedział Clint. — Może nie chciałem cię martwić Steve? Widziałeś, że nie sprawia jej trudności zabicie człowieka.
— Zmieńmy już ten temat — powiedziałam. — Mleko się wylało.
— Dlaczego wróciłaś z bazy Bratvy pobita? I pomińmy też to, że jesteś kapitanem Bratvy — powiedział Banner.
— Jak do tego w ogóle doszło? — zapytał ojciec.
— Moja, nazwijmy to przygoda, zaczęła się, gdy spotkałam Anatolija w Moskwie — zaczęłam.
— To nie byłaś cały czas na wyspie? — zapytał ojciec.
— Nie — odpowiedziałam. — Anatolija poznałam w niezbyt ciekawej sytuacji, gdy to miałam zabić takiego jednego. Ale sprawy się pokomplikowały. W ostatniej chwili odwołano zlecenie i zmieniono na Anatolija. Jak wiecie, bo Anatolij dalej sobie żyje, nie zrobiłam tego. W tamtym czasie weszłam do Bratvy.
— Nie zabiłaś go i on mianował cię kapitanem? — zapytała Natasha. — Wybacz, ale to brzmi trochę absurdalnie.
— To prawda. Kapitanem zostałam dwa lata później, ale to już nie jest, tylko moja sprawa. Wątpię, by ten ktoś życzył sobie, abym o nim mówiła — odpowiedziałam. — Więc to musi wam wystarczyć.
— Dlaczego wróciłaś pobita? — zapytał ponownie Banner.
Spojrzałam na niego i odpowiedziałam:
— Nie łamie się zasad, panie Bannerze. Wtargnęliście na teren bazy. Gdybym nie przyszła po was, to by was zabili. Ktoś musiał przyjąć na siebie karę.
Kilka minut później wróciłam do swojego pokoju. Mimo, że trochę pospałam, to nadal byłam zmęczona. Ten dzień wypompował ze mnie wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top