rozdział 2


W życiu występują nieustanne zmiany. Czasem jesteśmy na szczycie, a innym razem pod nim. Od wieków w nocy nachodziły mnie koszmary mojego młodego życia. Opiekunki ośrodka chciały mi pomóc, zapisywały mnie do terapeutki, ale bezskutecznie. Można powiedzieć, że nigdy nie umiałem mówić o moim koszmarze i tajemnicach. Całe godziny naszych sesji wyglądały na nudne i mało dziecięce. Unikałem odpowiedzi. Mówiono nawet, że jestem niemową i że służba zdrowia powinna się wstydzić, że nie powiadomiła moich rodziców, że jestem wybrakowany. Gdy inne dzieci znajdowały dom i nowych kochających rodziców, ja przesiadywałem w ogrodzie, sadząc i podlewając kwiaty, które dostaliśmy za pieniądze bogatych ludzi lub ze składek charytatywnych. Nie przejmowałem się moim losem. Może to uroki wychowywania się w Bedford-Stuyvesant, najbiedniejszej dzielnicy z bogatą historią borykającą się z problemami przestępczości. Kamienica, w której mieszkałem, była jednym z tych starych budynków, które pamiętały lepsze czasy. Zbudowana z ciemnej cegły, z wysokimi oknami i ozdobnymi gzymsami, miała w sobie coś majestatycznego, choć była zaniedbana. Wnętrza były równie ponure jak zewnętrze – wąskie korytarze, skrzypiące schody i zapach wilgoci, który nigdy nie znikał. Mieszkania były małe i ciasne, ale dla wielu z nas były jedynym domem, jaki znaliśmy.W chwilach smutku przypominam sobie momenty, w których zacząłem kraść. Było to dla mnie formą ucieczki od rzeczywistości, próbą zdobycia kontroli nad swoim życiem. Pamiętam, jak pewnego dnia, gdy miałem zaledwie dziesięć lat, wszedłem do sklepu spożywczego na rogu ulicy. Serce biło mi jak oszalałe, a dłonie drżały. Wziąłem małą paczkę ciastek i schowałem ją pod kurtką. Wychodząc ze sklepu, czułem mieszankę strachu i ekscytacji. To był pierwszy raz, kiedy poczułem, że mam nad czymś kontrolę, choćby na chwilę. Z czasem kradzieże stały się moją codziennością. Nie robiłem tego dla zysku, ale dla emocji, które mi towarzyszyły. Każda kradzież była jak gra, w której stawką było moje poczucie własnej wartości. Kradzież była moją pasją, nieprzewidywalną i niebezpieczną, ale dawała mi pewne poczucie wolności. Czułem się jak artysta malujący swoje dzieło, a uliczne życie stało się moim płótnem. Nie chciałem zaszkodzić nikomu, nie byłem złodziejem w tradycyjnym sensie. Byłem tylko chłopcem, który próbował odnaleźć swoje miejsce w świecie, w którym wszystko wydawało się mu obce.

Przez chwilę panowała pomiędzy nami cisza. Chłopiec, który przyszedł z opiekunką do ogrodu, miał blond włosy i brązowe oczy. Nie był ani wesoły, ani smutny. Jego wyraz twarzy był po prostu obojętny, ale wyglądał dużo starzej – był wychudzony i wysoki. Blask jego oczu był zupełnie inny, jakby z jakiejś strony stał się szczęśliwszy, że tutaj jest.

- Reven, poznaj Michela, nowego członka naszej załogi – odpowiedziała Luna, jedna z naszych opiekunek.

Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia. Nienawidziłem używać słów.

- Czy... on nie umie mówić? – zapytał chłopiec.

Luna uśmiechnęła się delikatnie.

- Reven jest trochę nieśmiały, ale na pewno się dogadacie – odpowiedziała.

Michael spojrzał na mnie z ciekawością. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. W końcu postanowiłem spróbować nawiązać kontakt.

- Cześć – powiedziałem cicho, ledwo słyszalnie.

Michael uśmiechnął się lekko.

- Cześć – odpowiedział. – Jestem Michael.

- Reven – odpowiedziałem, starając się, aby mój głos brzmiał pewniej.

Przez chwilę panowała niezręczna cisza, ale potem Michael usiadł obok mnie na ławce.

- Lubisz kwiaty? – zapytał, wskazując na rośliny, które podlewałem.

- Tak, pomagają mi się uspokoić – odpowiedziałem, patrząc na niego z zainteresowaniem. – A ty?

- Nigdy wcześniej nie miałem okazji ich sadzić – przyznał Michael. – Może mógłbyś mnie nauczyć?

Poczułem, jak coś ciepłego rozlewa się w moim sercu. Może to była szansa na nawiązanie prawdziwej przyjaźni.

- Jasne, pokażę ci – odpowiedziałem z uśmiechem.- To jest hortensja - wskazałem na kwiat, który właśnie przesadzałem. Michael przyglądał się uważnie, a jego oczy błyszczały z zainteresowaniem.

- Nigdy wcześniej nie widziałem hortensji - przyznał. - Jak się nimi opiekujesz?

- To nie jest trudne - odpowiedziałem, uśmiechając się lekko. - Trzeba je regularnie podlewać i dbać, żeby miały odpowiednią ilość światła. Lubią wilgotną glebę, ale nie mogą stać w wodzie.

Michael skinął głową, jakby zapamiętywał każde słowo.

- Mogę spróbować? - zapytał nieśmiało.

- Jasne - podałem mu małą konewkę. - Spróbuj podlać tę hortensję. Pamiętaj, żeby nie przelać.

Michael ostrożnie wziął konewkę i zaczął podlewać kwiat. Obserwowałem go z boku, czując, jak między nami rodzi się nić porozumienia.

- Dobrze ci idzie - pochwaliłem go. - Może razem uda nam się stworzyć piękny ogród.

Michael uśmiechnął się szeroko, a ja poczułem, że może to być początek prawdziwej przyjaźni.

- Jak tu trafiłeś? - zapytałem chłopaka, starając się, aby moje pytanie brzmiało naturalnie.

Michael spojrzał na mnie, a jego wyraz twarzy zmienił się na chwilę. W jego oczach pojawił się cień smutku.

- To długa historia - odpowiedział cicho. - Moja mama zmarła, kiedy byłem mały. Mój tata... on nie mógł sobie poradzić. Bił mnie każdego wieczoru, do tego miał jeszcze problemy z alkoholem. Chciałem się zabić, ale uratowała mnie sąsiadka.

Poczułem, jak coś ściska mnie w gardle. Wiedziałem, jak to jest stracić kogoś bliskiego i czuć się zagubionym.

- Przykro mi - powiedziałem, nie wiedząc, co więcej mogę dodać.

Michael wzruszył ramionami.

- Już się przyzwyczaiłem - odpowiedział. - Ale cieszę się, że tu jestem. Może to miejsce nie jest idealne, ale przynajmniej mam dach nad głową i jedzenie.

Kiwnąłem głową, rozumiejąc jego słowa. W tym miejscu, mimo wszystkich trudności, można było znaleźć odrobinę spokoju.

- Jeśli chcesz, możemy razem pracować w ogrodzie - zaproponowałem. - To pomaga mi się uspokoić i zapomnieć o problemach.

Michael uśmiechnął się lekko.

- Chętnie - odpowiedział, cicho obserwując ptaki, które usiadły na karmniku. - Wiesz co? Chciałbym kiedyś stąd uciec i być bardziej szczęśliwy.

- Co powiesz na to, żeby to zrobić - odpowiedziałem. - Za trzy lata o tej porze już nas tu nie będzie. Będę miał szesnaście lat, ty siedemnaście. Nie będziemy zależni tylko od łaski ludzi, którzy każdego dnia nas psują.

- Zgadzam się z tobą, Reven. Będziemy bezpiecznymi ludźmi, z dala od tego piekła.

Ale czy na pewno?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top