1
- Mówisz, że nigdy nie zerwałbym z Beatrice? - spytał Jackob, odpalając papierosa od trzymanej w ręku zapalniczki. Minęło tyle czasu od kiedy palił ostatnio, że ledwie pamiętał jego smak. Skrzywił się, kiedy gryzący dym wdarł się do jego płuc, i zakaszlał raz, może dwa. Stojący obok niego długowłosy Gared Stole spojrzał na kupla z politowaniem, więc Jackob, żeby nie wzbudzić podejrzeń, zaciągnął się jeszcze raz, tym razem starając się za wszelką cenę nie kaszleć. Wtedy Gared klepnął go po kumpelsku w plecy i zaśmiał się głośno. W ciągu ostatnich sześciu dni chłopak polubił ten wesoły, energiczny dźwięk, tak jak i polubił nastolatka, i z żalem pomyślał o zbliżającym się terminie.
- Jasne, że byś z nią nie zerwał, stary, szalejesz na jej punkcie od prawie czterech lat.
- Dlaczego? - spytał szczerze zdziwiony. - To straszna rura. Nie wygląda na szczególnie lotną, i ma twarz jak ściana, całą o tynkowaną.
I znowu ten śmiech. Jackob czuł jakby ten śmiech wdzierał mu się do gardła, płuc, wypełniał całe ciało przyjemnymi drgawkami, zaraźliwie nawet bardziej niż HIV - a o tym cholerstwie akurat miał nieprzyjemność przekonać się na własnej skórze. Sam również zaśmiał się chrapliwie, i zaciągnął się jeszcze raz.
- Jasne, że rura - skwitował Gared. - Ale ładna, no i ma niezły tyłek. A z resztą, co ci stary? Zwykle to Mick narzeka, że nie cierpi tej szmaty, co nie, gościu? - klepnął opartego o ścianę obok niego niebieskookiego dryblasa w okularach, który skrzywił się tylko.
- Sorry stary, nie trawię jej. Jest nie do wytrzymania. Jeszcze jak się do ciebie klei. Ugh, serio, jeszcze raz zobaczę jak się ślinicie to przysięgam, zrzygam się na tą zdzirę.
- Co nie? całuje się gorzej niż sum - Jackob wystawił język przed siebie i poruszając ustami na wszystkie strony zaprezentował uderzające podobieństwo między sumem a Beatrice Hoopkins, powodując kolejną salwę śmiechu.
Od kiedy pierwszego dnia, na powitanie, zaraz po przekroczeniu drzwi liceum został chlaśnięty jej wijącym się na wszystkie strony językiem, już wiedział, że przez następny tydzień będzie nienawidził jej całym sercem. A mimo to codziennie przychodził do szkoły, i codziennie całował się z dziewczyną jakby jutra nie było. I za każdym razem odliczał dni do końca swoich tortur, jakie zafundowało mu życie Jackoba Stansa. Beatrice faktycznie nie była brzydka - chociaż to zależy od gustu. W gust chłopaka nie trafiła wcale, ale rozumiał co inni mogli w niej widzieć. Tak jak wspomniał Gared, Beatrice miała duży, kształtny tyłek, którym wywijała na wszystkie strony. Była niska, krągła, ale nie gruba. Miała duże, powiedziałby nawet że zbyt duże usta, mały nos, a na twarzy tyle tapety, że starczyłoby na makijaż na Halloween dla połowy przeciętnej szkoły.
Na pierwszy rzut oka mogła więc uchodzić za nie najgorszą osobę. Ale te pozory szybko się rozmywały, a w zasadzie jak tylko otwierała usta, żeby coś powiedzieć. Chłopak zgadzał się z Mickiem, nie trawił swojej dziewczyny. Każda jej wypowiedź okraszona był większą ilością Kurew, niż on sam kiedykolwiek spotkał, a każda wypowiedź podkreślała jak głupia, płytka i rasistowska była. Kiedy trzeciego dnia zaczęła opowiadać o tym, jak to jej ojciec wjechał kiedyś w "czarną, kurwa, dziwkę", i jak to jej wina, bo "czarna, kurwa, dziwka" weszła przed "biały" samochód, Jackob był pewien, że dłużej nie wytrzyma, i rąbnie swoją ukochaną prosto w twarz.
- Chłopaki, gaście, Hummus idzie! - krzyknął z drugiego końca ściany Gilbert White z drugiej klasy.
Profesor Hamas, nauczyciel Biologii, dał się poznać jako niezbyt przyjemny gość. Nie tolerował spóźnień, żarty na lekcji karał jedynkami z przedmiotu, a papierosy, alkohol i narkotyki były czymś, co tolerował tylko w zaciszu swojego gabinetu. Przyłapanie uczniów na paleniu, do tego na terenie szkoły, w nieoficjalnej palarni za salą gimnastyczną, było dla niego zadaniem priorytetowym. Chłopcy w pośpiechu pogasili szlugi o białą ścianę, zostawiając na niej kilka nowych, czarnych dziurek, rzucili pety pod siebie, i popędzili na około budynku, do głównego wejścia, które w przeciwieństwie do bocznych drzwi prowadzących z sali gimnastycznej na podwórze, nigdy nie było pilnowane.
Kiedy bezpiecznie przekroczyli próg budynku, Jackob pomyślał, że już wolałby zostać przyłapany przez Hummusa, kiedy zobaczył kto stoi z rękami na biodrach koło bufetu, i trajkocze z zapałem z koleżankami. Beatrice natychmiast go zauważyła. Pożegnała się z przyjaciółkami swoim zwyczajowym "elo suki", i pognała przez hol prosto w ramiona swojego chłopaka. Natychmiast też wskoczyła na niego, oplotła go w pasie nogami, a on usiłując zachować równowagę złapał ją za uda i z niemałym wysiłkiem postarał się utrzymać w pionie. Mięśnie Jackoba nie pozostawiały wiele do życzenia, wręcz przeciwnie, ciało miał umięśnione od ciągłych treningów, których efekty w postaci obolałych ramion i łydek nadal odczuwał, chociaż od sześciu dni nie zabrał ciała na żadne ćwiczenia, a mimo to utrzymanie dziewczyny sprawiało mu sporą trudność.
- Tęskniłeś? - spytała, zanim przyssała się do niego, całując chłopaka zachłannie i wpychając mu język do gardła, tak głęboko, że przez umysł Jackoba przeleciała wizja, jak ten sam język wychodzi mu przez nos. Skrzywił się, czego zajęta Beatrice nawet nie zauważyła. Zauważyli za to stojący za jej plecami Gared i Mick. Pierwszy uśmiechał się rozbawiony bezradnością kumpla, a drugi wetknął sobie dwa palce do ust, wybałuszył oczy, i bardzo efektownie udawał, że zamierza zwymiotować. Jeśli miał być szczery, Jackob również o tym pomyślał.
Kiedy dziewczyna odkleiła się na chwilę od niego, chcąc zapewne nabrać powietrza i ponownie poddać go torturom, chłopak najdelikatniej jak umiał postawił ją z powrotem na ziemi. Beatrice spojrzała na niego zaskoczona.
- Co ty wyprawiasz? - spytała, a w złości jej brew uniosła się lekko do góry, nadając jej twarzy nieco bardziej złowieszczy wygląd.
- Przepraszam, Trice, musimy iść z chłopakami na Angielski. Znasz Hummusa, spóźnimy się, to stary założy, że byliśmy na szlugu i zrobi nam przesłuchanie.
- No i? - dziewczyna założyła ręce na piersiach i wydęła usta. - Co wam czarnuch zrobi.
- Przydybie nas, zabierze szlugi i wywali z budy - podał kilka opcji Mick, przewracając oczami nad głupotą Beatrice.
- Nie z tobą gadam - zaperzyła się, podkreślając swoje stanowisko wobec blondyna wulgarnym gestem.
- Na szczęście - parsknął, odpowiadając dziewczynie tym samym. - Chłopaki, idziemy.
Jackob jak na komendę ruszył za kumplem, chcąc jak najszybciej uwolnić się od dziewczyny, a lekcja z Hummusem stanowiła idealną wymówkę. Oczywiście Trice nadal była obrażona, pofukiwała gdzieś z tyłu, rzucała przekleństwami i mamrotała jak to nienawidzi swojego chłopaka, i jakim to on nie jest dupkiem, ale chłopak nie mógł nie cieszyć się kolejną wykradzioną chwilą oddechu.
- Dzięki stary - klepnął Micka w ramię, na co ten się uśmiechnął.
- Spoko. Jeszcze raz, nie trawię jej. Nie mam pojęcia co ty w niej widzisz.
- Stary! - Gared dogonił kumpli niemal w podskokach i zarzucił obu ręce na ramiona, rozpychając ich jednocześnie na boki. - Kurde, nigdy nie widziałem jej tak wkurzonej na jej "misiaczka". Masz przegwizdane na całego.
- Co? Czemu?
- Gościu - chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem. - Ona owinęła się wokół ciebie jak ośmiornica, a ty pierwszy raz ją bezprecedensowo spławiłeś. Szacun stary, ale jesteś martwy.
Jackob mruknął coś tylko pod nosem, nie chcąc wdawać się w kolejną gadkę o dziewczynie. W głębi ducha był jednak na siebie trochę zły. Fakt, nie lubił Beatrice, ale najwyraźniej narobił Jackobowi trochę kłopotów, co ani nie było jego celem, ani w ogóle nie powinno się zdarzyć. Zwykle nie łamał kodeksu, a życia ciał pozostawiał w miarę możliwości bez zmian. Gdyby nie to, Beatrice zostałaby przez niego rzucona już pierwszego dnia. Ale na szczęście, jak sobie przypomniał, będzie musiał się z nią męczyć tylko do końca tego dnia. Potem będzie to już problem Jackoba. Jego myśli umknęły na znacznie mniej przyjemne tory. Usiłował sobie przypomnieć, ile czasu zajęła mu ostatnia rozłąka. Tydzień? Dwa? Miesiąc? A może nawet rok, tego nie był wstanie przewidzieć, ani oszacować, to nigdy nie zależało od niego.
Z zamyślenia wyrwał go okrzyk Hummusa, karzącego uczniom szybko wchodzić do klasy. Wszyscy znali cel. Chodziło o to, by spóźnialskich było jak najwięcej, żeby profesor mógł ich uziemić, a potem kazać wysprzątać toalety, salę gimnastyczną albo laboratoria, w zależności od jego nastroju. Solidarne ze spóźnialskimi klasy zwykle opóźniały moment wejścia, ale nie były wstanie kupić pojedynczym uczniom więcej niż dwóch albo trzech minut. Jackob rozejrzał się na około nie bardzo wiedząc co się dzieje, bo nagle koło niego nie było ani Micka, ani Gareda, którzy chwilę wcześniej musieli puścić się pędem w stronę klasy. Chłopak pobiegł najszybciej jak umiał, ale nadal, żeby dotrzeć do klasy trzeba było pokonać schody i końcowy odcinek korytarza. Kiedy więc dobiegł do sali lekcyjnej, Hummus zdążył już zatrzasnąć drzwi. Wkurzony na siebie za chwilę zamyślenia chłopak zastukał, po czym nacisnął klamkę, by stanąć twarzą w twarz z krępym nauczycielem Angielskiego. No, może nie twarzą w twarz, bo mierzący metr sześćdziesiąt profesor sięgał wysokiemu koszykarzowi nieco pod brodę. Musiał więc zadrzeć głowę w górę, a okulary, które leżały mu na czubku głowy spadły z trzaskiem na ziemię. W sali zabrzmiały pojedyncze śmiechy, ale Hummus się tym nie przejął. Wlepił swoje małe świńskie oczka w chłopaka i swoim piskliwym, zachrypniętym głosem oświadczył
- Jackob Martin, widzę, że lubimy zostawać po szkole. To o ile się nie mylę twoja piąta odsiadka w tym semestrze. Miło mi będzie powitać pana dzisiaj na stołówce po lekcjach. Siadaj.
-Poważnie? Stołówka? - szepnął Gared, kiedy Jackob doczłapał się na swoje miejsce obok niego. Chłopak usiadł na krześle ze spuszczoną głową i machnął na kumpla ręką.
- Przeżyję.
- Nie chodzi o to, czy ty przeżyjesz - warknął Gared. - Dzisiaj po szkole jest trening, stary. Trener cię ukatrupi jeśli znowu cię nie będzie.
Jackob klepnął się ręką w czoło. Faktycznie, pomyślał, trener zapowiadał coś o urywaniu głów, jeśli Jackobowi znowu przytrafi się spóźnienie albo kara, przez którą nie przyjdzie. Teraz jednak nic już nie miał do powiedzenia. Wszycy wiedzieli, że z Hummusem się nie dyskutuje. To tak, jakbyś próbował dyskutować ze skałą, do tego bardzo wredną skałą, która za każdym razem kiedy poprosisz ją, żeby się przesunęła, to ona nie tylko nie odpowie, ale na dodatek urośnie, jeszcze bardziej tarasując przejście. Westchnął, zły na siebie za tamtą chwilę zamyślenia przed lekcją.
- Wyjaśnię to trenerowi - szepnął do przyjaciela.
- Na twoim miejscu trzymałbym się od trenera z daleka, ale jak tam chcesz.
Chłopak opuścił głowę na notatki i zapisał temat, a obok niego dorysował mały topór wojenny. Potem przyszło mu coś do głowy.
- jak to: Znowu?
- Co znowu? - Gared wyglądał na wytrąconego z równowagi, pewnie dla tego, że profesor Hamas skończył już zapisywać temat, i teraz patrzył się złowieszczym wzrokiem akurat w ich stronę.
- Panie Martin, z radością przekażę pani Dorben, że dotrzyma jej pan dzisiaj towarzystwa podczas układania książek w bibliotece. Mam nadzieję, że się pan cieszy. I proszę zostać po lekcji w sali. Mam do pana kilka pytań.
Chłopcy z drużyny koszykarskiej jęknęli, za to reszta klasy wyglądała na rozbawioną. A ich rozbawienie przybrało na sile, kiedy drzwi do sali otworzyły się z hukiem i do środka wpadła spóźniona uczennica.
Jackob potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie kim była, chociaż wyglądem zdecydowanie wyróżniała się na tle reszty klasy. Była wysoka, znacznie przerastała Hummusa, od którego on sam był wyższy najwyżej kilka centymetrów. Skórę miała bladą, oczy podkrążone, opruszone jakimś wielobarwnym brokatem, jakby zamiast do szkoły wybierała się na festiwal. Włosy miała zafarbowane na cztery różne kolory w przypadkowych miejscach, jakby ktoś wylał jej na głowę kubki z farbą a następnie wszystko wczesał we włosy.
Ubranie też miała nietypowe. Na różowy podkoszulek naciągnęła coś, co chłopakowi kojarzyło się ze staromodną koszulą nocną jego babci, a sznurówki zamiast na butach, owinęła sobie wokół kostki i zawiązała w połowie łydki na kokardy.
- Proszę, proszę, kolejna spóźnialska - Hummus zerknął na dziewczynę nieprzychylnym wzrokiem. Zatrzymał się na chwilę przyglądając się jej różnokolorowym oczom - jednemu zielonemu i jednemu piwnemu - po czym pochylił się nad swoim karnym kajetem. Mick i Gared nazywali ten zeszyt Karnym Kajetem Kajtkiem, i śmiali się do rozpuku ilekroć ktoś zagroził im wpisaniem do niego za palenie na terenie szkoły.
- Panno...
- Gloria. Carol Gloria, panie psorze.
- Panno Gloria, kucharki nie posiądą się z radości na wieść, że zyskają kolejnego pomocnika. A teraz siadaj.
Carol odwróciła się w stronę klasy i ruszyła w stronę wolnego miejsca na końcu klasy. Zatrzymało ją jednak chrząknięcie profesora.
- I zostań proszę po lekcji w sali. Mam do ciebie kilka pytań.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top