T R Z Y
Bał się mówić o tym, co miało miejsce przed jego ucieczką z domu. Niesamowicie radował go więc fakt, że tak naprawdę nikt nie pytał o szczegóły. W zasadzie to wydawało mu się, iż temat ten stał się swego rodzaju tabu: rzeczą, o której istnieniu doskonale się wiedziało, jednak po prostu nikt nie miał ani krzty odwagi, aby zacząć pytać.
Babcia Vega jako jedyna tak naprawdę mogła mieć jakikolwiek interes w tym, aby wydobyć z Masona wyjaśnienia. Dorian zachowywał się bowiem tak, jakby życie dalej gnało swoim szalonym tempem, kompletnie ignorując jego obecność w piętrowym, jednak niesamowicie przytulnym, domku Edith. Jak na fakt, że podczas codziennych i wielogodzinnych batalii staruszki w ogrodzie zostawali sami, wyjątkowo dobrze wychodziło im niewchodzenie sobie w drogę. Zapewne przyczyniło się do tego nieszczęsne przeziębienie, które podczas swojego spontanicznego wybryku złapał Mason. Pierwsze dwa dni spędził więc w łóżku, pielęgnując odczuwaną niezręczność oraz plując sobie w brodę za przejmowanie się słowami ojca. Sytuacji nie polepszał również fakt, że pokój przez niego zajmowany musiał zostać przygotowany na szybko. Edith nie miewała zbyt wielu gości, dlatego latała wokół swojego wnuka, traktując go niczym najważniejszego gościa, lecz mimo wszystko Mason źle czuł się z tym, iż całkowicie przypadkowo wymuszał na staruszce poświęcenia, takie jak samo sprzątanie nieużywanego pokoju. Odkąd tylko pamiętał, miewała problemy ze zdrowiem; nie mogła się przemęczać, wymagała stałej opieki i musiała pilnować brania swoich leków. Dlatego też tak bardzo wkurzał się, gdy nieświadomie wymagał od niej robienia czegokolwiek związanego ze swoją osobą, nawet jeśli pozornie były to nietrudne czynności, obecne w każdym domu.
Jakby tego było mało, Mason nienawidził na kimś polegać, chociaż — jak na ironię — nie mógł zrobić z tym kompletnie nic. Gdyby po słowach ojca tak zwyczajnie poszedł spać, żadne z wydarzeń nie miałoby miejsca. Postąpił inaczej i cudownie wpieprzył się w sytuację, za którą mocno klął w myślach, zastanawiając się, ile czasu minie, zanim zabierze swoje rzeczy, a potem wróci do domu niczym pies z podkulonym ogonem. Prawda jest taka, że nie miał wyjścia: był kompletnie spłukany, co w dwudziestym pierwszym wieku stanowiło ogromny problem, bowiem bez pieniędzy nie mógł niczego zrobić.
Irytacja towarzyszyła mu na każdym kroku i doskonale znał tego powód, jakim było jego własne zachowanie oraz pełne politowania spojrzenie, którym stale obdarowywała go babcia. Czuł się źle, żałośnie i właśnie dlatego cały czas leżał w łóżku, ukrywając się przed światem. Na dłuższą metę oczywiście nie szło mu to za dobrze: stałe godziny posiłków, a także nieustępliwość nowych lokatorów zmuszała go do kontaktu z nimi, chociaż sam wolał ze wstydem ukrywać się po kątach.
Nie był pewien, czy żałował swojej decyzji, ale na pewno nie uważał jej za słuszną. Ucieczka z domu stanowiła najbardziej szczeniacką rzecz, jakiej się podjął, i miał wrażenie, że lada chwila dopadną go bolesne konsekwencje tego czynu. W rzeczywistości siedział jak na szpilkach, ponieważ przeczucie podpowiadało mu, że ojciec odnajdzie go lada chwila. Co wtedy? Na pewno nie brał pod uwagę powrotu do domu. Właśnie dlatego w plecaku nadal znajdowały się jego przemoczone rzeczy: bluza, para skarpetek, bielizna, ulubiona książka oraz notatnik — tak naprawdę był to pamiętnik, jednak nie lubił używać tego słowa. Uważał je za coś wstydliwego i, chociaż tylko on wiedział o istnieniu tego przedmiotu, nadal bał się nazywać rzeczy po imieniu.
Nie zważając na jego ciągłą wilgoć, wepchnął swój niewielki bagaż pod jedną z dwóch poduszek na łóżku, gdzie bezpośrednio mógł po niego sięgnąć, a potem wyskoczyć przez okno. Przy odrobinie szczęścia wylądowałby na ziemi bez złamania jakiejkolwiek kończyny. Niby nie praktykował jeszcze skakania z takiej wysokości, ale według własnych obliczeń uważał, że to miało szansę się udać.
Wyglądał przez okno, tak dla pewności ilustrując w umyśle przebieg powyższej sytuacji. Jeśli wystarczająco skupiłby się na logicznym podejściu do ucieczki, może dałby radę nie pościerać kolan i uniknąć jakiegokolwiek złamania. Ze swoim pechem mógł jednak oczekiwać wszystkiego. Nawet nie zdziwiłoby go, gdyby w skutek całej swojej ślamazarność wylądował na ostrym dyżurze przez niefortunne wypadnięcie z pierwszego piętra.
Słońce powoli zachodziło, ale przyniosło to Masonowi jedynie przerażenie, zamiast spokoju. Chociaż ciemność umożliwiała ukrycie się, wolał nie zostać zmuszonym do wzięcia nóg za pas w mroku. Znał siebie za dobrze i wiedział, że szybko by się pogubił. Co wtedy? O tym wolał nie myśleć, chociaż podczas zaledwie kilkudniowego pobytu w domu babci, niejednokrotnie powracał do tego tematu. Tak właśnie wyglądały dla niego poprzednie doby: pełne spekulacji oraz zmartwień, które momentami wpędzały go w paranoję.
Nieoczekiwane pukanie sprawiło, że serce podskoczyło mu do gardła.
Drgnął, a potem nerwowo odwrócił się, mając przerażającą pewność, kogo zaraz ujrzy. Odetchnął, gdy jego przeczucie okazało się błędne. Naprawdę powoli zaczynał przesadzać...
— Cholera jasna, człowieku, pojebało cię? Po co się tak skradasz?! — wybuchł, przetapiając swój strach w chwilową złość. Nie, żeby przyniosło mu to jakąkolwiek ulgę, ponieważ efekt był odwrotny, ale mimo wszystko wolał taką zmianę od tłumienia swoich emocji.
— Ciebie też miło widzieć, aspołeczny kolego.
Słowa Masona spłynęły po Dorianie jak po kaczce. Ucieszyło go to, ponieważ wolał obojętność od możliwej wściekłości, która jednocześnie przyniosłaby jego poczucie winy za swoją reakcję.
— Nawet nie wiem, kim ty jesteś.
Jego towarzysz skrzyżował dłonie na klatce piersiowej, nieudolnie ukrywając w ten sposób pokaźną plamę potu. Było niesamowicie gorąco, a Doriana naprawdę zaskakiwało, jakim cudem Mason wytrzymywał upał, siedząc w domu. On sam nieustannie plątał się po dworze: pomagał swojej starszej lokatorce w ogrodzie, naumyślnie przemaczając się do suchej nitki w czasie podlewania roślin wężem, malował płot, z którego stara farba schodziła płatami, a wieczorem — gdy powoli robiło się chłodniej — wychodził nad jezioro lub do pobliskiego lasu, aby znaleźć ciekawe miejsce do robienia zdjęć. Odprężało go to i pomagało zebrać myśli. Jednocześnie stanowiło pasję oraz drobny sposób na zarobek, który praktykował od dobrych kilku miesięcy.
Uśmiechnął się, ukrywając zaskoczenie, jakie wywołał w nim komentarz nastolatka. Naprawdę był wnukiem Edith, bo jej również zdarzały się tego typu dogryzki. Z początku uważał, że odpowiedzialna była za to natura starszych ludzi, gdy podczas wspólnych zakupów otwarcie komentowała wszystko na swojej drodze, ale teraz widział, że miało to również podłoże genowe.
— Dorian, teraz lepiej? — spytał, nawet nie oczekując odpowiedzi. — Super, a teraz rusz tyłek i złaź na dół. Edith nie lubi czekać z kolacją.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top