P I Ę Ć

        Strach jest niebezpieczny. Wystarczy niepozorny impuls, aby serce przyspieszyło, jedna kropla, która przynosi ze sobą drżenie oraz czystą, żrącą i cholernie bolesną panikę. Mason nie powinien się jednak bać. Był bezpieczny, bo przebywał w miejscu, które miało prawo stać się dla niego brakującym domem. Niestety nie zdawał sobie z tego sprawy, a raczej tak po prostu nie chciał przyjąć do siebie myśli, że wreszcie nadszedł moment, w którym mógł pozwolić sobie na spokój oraz szczęście.

Prawie zwymiotował. Wspomniane ,,prawie" spowodowane było brakiem jakichkolwiek płynów, które mógł z siebie wyrzucić, co w tej jednej chwili stanowiło dobrą rzecz, ponieważ nie chciał dalej sprawiać babci problemów. A, nie oszukujmy się, zarzygany dywan (albo podłoga) nie byłby przecież pestką.

Skoro o Edith mowa, patrzyła z przejęciem na swojego wlokącego się ze schodów wnuka, jakby wyczekując jego upadku. Ani przez chwilę nie myślała o pretensjonalnym powitaniu, chociaż zapewne wiecie, jak to jest z niektórymi babciami: zarzucają swoje pociechy męczącymi tekstami typu: ,,zemdlejesz, jeśli nie będziesz jadł", albo: „boli cię głowa? To pewnie z głodu", i chociaż Edith wcale o tym nie myślała, w tej sytuacji naprawdę były one słuszne. Mason bowiem odstawał od większości dzieciaków jedzących obiadki ze swoimi dziadkami. I jedzącymi w ogóle, warto nadmienić.

            Jej wzrok sprawiał mu ból. Czuł się winny, pragnął zapaść się pod ziemię albo — w nieco bardziej realistycznej, chociaż nadal niewykonalnej, wersji — tak po prostu zwiać. Nie był przyzwyczajony do tego, aby ktokolwiek się o niego martwił. I uważał, że zwyczajnie na to nie zasługiwał. Bo czemu nagle teraz? Dlaczego los miałby zlitować się nad nim po tylu latach?

             Każda normalna babcia powitałaby swojego wnuka awanturą albo przynajmniej krótkim opieprzem za to, że ten unikał jej jak ognia. Edith Vega nie była taka jak one, uśmiechając się pokrzepiająco, gdy Mason ze spuszczoną głową wreszcie usiadł przy stole.

— Dobrze cię widzieć — powiedziała tylko, ponownie zajmując się krojeniem naleśnika, nieświadomie przerwanym przez zejście chłopaka.

         Chociaż przez cały posiłek nie czuł na sobie uciążliwych spojrzeń ani nie słyszał żadnych pytań, nawiązujących do jego ucieczki z domu, nadal czuł się niesamowicie niezręcznie. Jadł wolno, jakby za karę wpychając w siebie każdy długotrwale krojony kawałek placka. Na potężnym, drewnianym stole, przy którym siedział wraz z Dorianem oraz babcią, znajdowała się pokaźna kolekcja domowej roboty przetworów, puszka bitej śmietany oraz kilka miseczek pełnych owoców z ogrodu, a jednak Mason ograniczył się jedynie do drobnej porcji cukru pudru, którego i tak obawiał się zabrać za dużo.

           Milczał, chociaż pomieszczenie przepełniała rozmowa, gdyż Dorian dyskutował z Edith na temat jutrzejszych planów wyjścia na targ. Brak uwagi pozwolił mu skupić się na myślach, jakie nieustannie pływały w jego głowie, zarażając z tamtego miejsca trucizną każdy cal jego ciała.

          Doigrał się, ponieważ skruszony wymruczał niemrawą prośbę o powtórzenie, gdy babcia rzuciła w jego stronę niewiele ujawniające: „co o tym myślisz?", wymagając dzięki temu, aby wreszcie się odezwał.

             — Dorian zaproponował, żebyś jutro towarzyszył mu na zakupach zamiast mnie. Źle się dziś czułam i ten uparty drań powiedział, że zamknie mnie w domu, jeśli nie odpuszczę. — Pokręciła głową nie tyle zła, ile rozbawiona opiekuńczością swojego lokatora.

          — Też cię uwielbiam, kobitko. — Dorian puścił jej oczko z zajmowanego przez siebie miejsca naprzeciwko. Nadal jednak miał kamienną minę ze względu na Masona, nie pozwalając sobie na wpuszczenie do bańki żarcików i dobrego humoru, które zwykle towarzyszyły jemu i Edith. — Ósma piętnaście, pasuje? I nie przyjmuję ,,nie" jako odpowiedzi.

           Zmarszczył brwi, początkowo nie rozumiejąc, o co chodziło temu chłopakowi.

       — Jakiekolwiek inne zaprzeczenie — odparł niemal od razu nowy lokator.

— Co?

— Próbuję ci odmówić bez używania słowa ,,nie".

Dorian miał na języku przynajmniej dwie nieco kąśliwe odpowiedzi, ale zdusił je niemal od razu, ponieważ do głosu doszła jego poważniejsza część, upominając, że z Masonem nigdy nie wiadomo. Parsknął więc jedynie, powracając do pałaszowania piątego naleśnika, a nawet gdy najadł się już do syta, i tak podjadał zebrane przez siebie owoce. Czy robił tym na złość Masonowi, w którego oczach nadal lśniło pragnienie, jakimś cudem tak oto przenikające na powierzchnię z jego żołądka? Pewnie tak, ale Dorian robił to głównie po to, aby wreszcie sprowokować chłopaka do zaspokojenia głodu.

           Ciekawostka: Mason był jednak tak samo uparty jak jego babcia. Zagryzł więc wnętrze policzków, wstając i kompletnie ignorując protesty swojego brzucha, który burczał, krzycząc w ten sposób coś w rodzaju: „dawaj więcej naleśników, ty chory pojebie!". Zabrał ubrudzony talerz oraz parę sztućców, a następnie zaniósł je do kuchni, gdzie od razu wziął się za mycie.

           To może zabrzmieć dość zabawnie, ale nagle uderzyło w niego niesamowite zmęczenie. Czemu zabawnie, zapytacie? Ano z powodu tego, że przez poprzednie kilka dni prawie nie ruszał się z pokoju i nie robił kompletnie nic, więc to niemal niewykonalne, aby dopadło go wyczerpanie. Czy energia tak po prostu z niego wyparowała? Nie, prawdopodobnie nawet do niego nie docierała, ponieważ do tej pory zwyczajnie prawie niczego nie jadł i mało sypiał.

            Nie chciał odchodzić bez słowa, lecz bał się cokolwiek powiedzieć. Zdawał sobie sprawę z tego, że babcia zapewne chciałaby znać jakiekolwiek szczegóły na temat okoliczności jego ucieczki z domu, ponieważ jedyną posiadaną przez nią do tej pory informacją było to, aby za żadne skarby świata nie kontaktowała się z ojcem Masona. No i że zwiał. Z jednej strony czuł wręcz potrzebę wyrzucenie z siebie tego wszystkiego, ale z drugiej tak po prostu się bał. Nie chciał jej zawracać głowy, chociaż doskonale wiedział, że pragnęła zaspokoić swoją ciekawość oraz zmartwienie.

            Podziękował pod nosem za mizerny posiłek, uciekając do swojej prowizorycznej sypialni, zanim ktokolwiek spróbowałby go zatrzymać. Kolejny wieczór spędził w samotności, tym razem jednak starając się zmienić tor myśli.

            Nie mógł tak dłużej żyć, bo strach po prostu wyniszczał go od środka, wyrywając boleśnie chłodnymi szponami całe poczucie bezpieczeństwa oraz czystość jego umysłu. Z każdą chwilą Mason coraz bardziej tracił kontrolę, nie mając zielonego pojęcia, w jaki sposób ją odzyskać. Brutalna prawda była jednak taka, że nigdy jej nie posiadał. Może dlatego tak ciężko było mu stanąć na nogi.

            Ku zaskoczeniu babci, zszedł na dół wcześniej niż przypuszczała — głównie dlatego, że przez chłód nie umiał zmrużyć oka. Trząsł się, kuląc i obejmując dłońmi nogi, ale o dziwo nic mu to nie dało. Ostatecznie więc zaklął w myślach, wychodząc z pokoju, a potem zszedł na dół, gdzie miał nadzieję zastać jeszcze któregokolwiek z lokatorów. Los był po jego stronie, ponieważ Edith znajdowała się na werandzie, czytając z zainteresowaniem jakąś powieść. Niemal od razu odłożyła książkę na bok, zaznaczając małym zagięciem róg strony.

          — Zimno mi. Mogę prosić o dodatkowy koc czy coś w tym stylu? — spytał wreszcie, pocierając dłońmi drżące ramiona.

       Każda normalna babcia rzuciłaby wtedy uwagę w stylu: „bo nie jesz!", ale znów:

        Edith w najmniejszym stopniu nie była taka jak one.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top