D Z I E W I Ę T N A Ś C I E

Przez cały dzień był milczący i to przerażało Doriana najbardziej. Wprawdzie Mason od samego początku zachowywał dystans, co nikogo tak naprawdę nie dziwiło, jednak przez pewien czas dało się odczuć zmianę w jego zachowaniu. Stał się bardziej otwarty, nieco porywczy, chociaż wciąż rozważny. Najważniejszy punkt był jednak taki, że dało się z nim porozmawiać. Teraz wszystko uległo zmianie, a dwudziestolatek długo rozmyślał, co poszło nie tak. Miał przeczucie, że postawił zbyt pewny krok, który zamiast stanowić jego oparcie w dalszej relacji z Masonem, jedynie ostatecznie załamał budowany przez poprzednie tygodnie fundament. Chciał z tego powodu krzyczeć. Próbował znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby zagłuszyć myśli, które boleśnie wbijały się w jego czaszkę. Gorąco nie ułatwiało mu niczego, a jedynie komplikowało sytuację. Nie musiał umieć czytać w myślach, żeby wiedzieć, gdzie był Mason. Najbardziej bolesne było jednak to, że najprawdopodobniej ukrywał się właśnie przed nim.

Naścienny zegar odliczał każdą mijającą minutę. Miał wrażenie, że lada chwila wybuchnie, albo tak po prostu wpadnie na schody jak szalony i bezczelnie rozszarpie przestrzeń osobistą chłopca, wymagając wyjaśnień. Nie mógł przecież traktować go w taki sposób. Specjalnie robił wszystko, aby czuł się przy nim dobrze, bezpiecznie. Co w takim razie poszło nie tak? Czemu i za co powstał ten nieprzyjemny dystans?

Godzinę i pięć podejść później dotarł na piętro, jednak wciąż nie sięgał swojego nazbyt jasnego celu. W tym czasie Edith wróciła ze spaceru z sąsiadem, przynosząc domowej roboty dżem oraz wychwalając zdolności mężczyzny. Zażartowała też, że gdyby była ze trzydzieści lat młodsza to może nawet zaczęłaby się z nim umawiać, skoro rozpieszcza ją niemal na każdym kroku. Wejście kobieciny całkowicie pokrzyżowało i tak przeciągane plany Doriana, przyprawiając o irytację. Świat najwidoczniej był tego dnia przeciwko niemu.

Babcia Vega opowiadała podopiecznemu o planach na wieczór, wspominając, że fajnie byłoby zaangażować do karcianych gier Masona. Poparł ten pomysł, a cichy głosik na końcu jego głowy od razu odebrał to jako możliwość rozgryzienia, co było nie tak. Nie chciał otwarcie pytać swojej ulubienicy, bo wątpił, aby sama wiedziała, no i przecież nie mógł się przyznać do rozmyślań na ten temat. Oficjalnie Mason był dla niego tylko wnukiem Edith. Nieoficjalnie sprawa była o wiele bardziej skomplikowana, a on sam tak naprawdę nie wiedział już, jak daleko to wszystko zaszło.

Kropelki potu perliły się na jego czole, a niesforne kosmyki opadały na oczy. Już dawno miał pójść do fryzjera, ale zawsze odkładał to na inny dzień. Coś podpowiadało mu, że zwyczajnie szkoda było mu marnować na to pieniędzy i przez samą myśl zaciskał szczękę. Nie chciał być taki, jak jego rodzice, a jednak coraz bardziej się do tego zbliżał.

Liczne myśli mocno powiązane z przeszłością otaczały go z każdej strony, tak samo, jak wspomnienie nocy spędzonej w towarzystwie Masona. Wciąż czuł na sobie jego niepewny dotyk, chociaż nigdy nie był jeszcze tak rozdarty, walcząc ze swoim sumieniem o to, czy w ogóle mógł pozwolić sobie na coś takiego. Czekał, cierpliwie czekał na dalszy rozwój wydarzeń, a każde muśnięcie rozbudzało w nim ogień, którego nie czuł jeszcze nigdy wcześniej.

Wirujące obrazy tamtej gwieździstej nocy robiły z nim dokładnie to samo; drżał, niecierpliwie próbując się czymś zająć. Wszystko po to, aby opanować potrzebę, której za nic nie mógł zaspokoić.

Kierowany impulsem wyszedł na zewnątrz i dzięki kilkunastu szybkim krokom w niedługim czasie dotarł nad jezioro. Kompletnie nie przejmował się ubraniami, które na sobie miał. Nie myślał już kompletnie o niczym, tylko uldze, której pragnął bardziej, niż czegokolwiek innego. Rozpędził się, nie marnując czasu na rozważenie tego pomysłu. I wreszcie wskoczył do lodowatej wody, ale gorąco tlące się w jego wnętrzu nie ustało.

Chłód pomógł mu naprostować priorytety. Do końca dnia więc skupiony był na przekąskach, pomaganiu Edith z ogarnianiem salonu na pełen wrażeń wieczór oraz uzupełnianiu zaopatrzenia mało alkoholowych napoi. Wdał się również w dosyć poważną dyskusję z babcią Masona, która usiłowała wywalczyć wino. W końcu była dorosła, umiała znaleźć umiar i lampka lub dwie nie miały prawa zaszkodzić. Machnęła ręką, gdy Dorian przypomniał jej o lekach, dodając krótki wykład na temat tego, że nie miał zamiaru pozwolić jej na ryzykowanie odpuszczenia ich nawet na jeden wieczór.

— No to najwyżej źle się poczuję.

— Nie będę jeździł z tobą po szpitalach. — Skrzyżował dłonie na klatce piersiowej, patrząc na nią z upartością kompletnie nieprzyjmującą sprzeciwów. Mogli kłócić się ile wlezie, ale Dorian umiał trzymać na swoim, jeśli chodziło o jego najbliższą przyjaciółkę. Był zbyt zmotywowany do zmiany jej zdania, w szczególności, że pesymizm podpowiadał mu, jak źle mogło się to wszystko skończyć. I znowu egoistycznie pomyślał o sobie, bo w razie, gdyby jakimś cudem jej zabrakło, on zwyczajnie by sobie nie poradził.

— Ale ja ci wcale nie każę.

— Boże najdroższy, kobieto, ty nie masz przecież pięciu lat. Naprawdę musimy odbywać tę rozmowę?

— Jezu przecież nie umieram, daj sobie spokój.

— Jeśli myślisz, że będę kusił los, licząc na cud, a potem obwiniał się, gdy coś pójdzie nie tak, to chyba za dużo na słońcu dziś siedziałaś.

— Jedna lampka.

— Nie.

— Dwie!

— Edith! — wrzasnął. Dopiero głucha cisza uświadomiła mu, że przesadził. Spojrzał przepraszająco na kobietę, która nawet nie przejęła się jego wyskokiem. Zamiast tego zerknęła na schody, po których zbiegał właśnie zaalarmowany krzykami Mason. Ciemne włosy ułożone były w całkowitym nieładzie, a końcówki były gdzieniegdzie mokre od potu. Oczy miał zaspane, chociaż sam do ostatniej chwili nie zdawał sobie sprawy z tego, jak przyjemne ciepło znużyło go na tyle, że długopis wyślizgnął się z jego dłoni, przerywając rozpoczynane piąty raz zdanie na jednej z pierwszych stron notatnika. I niby sam usprawiedliwiał się szukaniem inspiracji, ale w pewnym momencie powieki tak po prostu zaczęły mu ciążyć, ostatecznie zamykając na ponad godzinę.

— Mam w ogóle pytać, o co wam poszło? — rzucił z chrypą. Odchrząknął, patrząc kolejno na babcię, a potem Doriana. Po jego plecach mimowolnie przeszedł dreszcz, gdy ich spojrzenia zostały skrzyżowane.

— Dorian się unosi, standard — wyjaśniła Edith, uśmiechając się czule. — Wszystko dobrze, skarbie? Wyglądasz, jakbyś miał gorączkę.

— Trochę mi się przysnęło — zauważył, odruchowo pocierając dłonią zaróżowiony z gorąca policzek. — Siadłem wreszcie do pisania, bo miałem wrażenie, że to mógł być ten moment, ale byłem w błędzie. — Westchnął głośno, a potem machnął ręką, przechodząc do kuchni. — Najwidoczniej świat nadal jest przeciwko mnie — dodał pod nosem, nawiązując do sytuacji z udziałem Doriana sprzed kilku godzin. Wciąż odczuwał cholerne poczucie winy, stąd też próbował ukrywać się, walcząc ze wstydem samemu. Znowu uderzyło w niego wrażenie bycia ciężarem, które nieprzyjemnie wierciło dziurę w brzuchu, odbierając dotychczasowy spokój. Miał ochotę uciec, byleby tylko pozbyć się tego uczucia oraz wszystkich innych, pozornie tych najlepszych, które teraz stanowiły sól na jego pełne wstydu rany.

Dorian go usłyszał, ale nie umiał wydusić ani słowa. Wciąż był zmrożony wcześniejszym kontaktem wzrokowym i chociaż do psychologa było mu daleko, odczuwał zmianę w sposobie, w jaki widział go Mason. Bardziej niż czegokolwiek innego pragnął z nim porozmawiać, ale czuł, że mogło to być naprawdę złym pomysłem. Bo przecież wyobrażał sobie za wiele, a rzeczywistość całkowicie różniła się od jego złudzeń. Nie chciał psuć tego wszystkiego jeszcze bardziej, niż zrobił to dotychczas.

Słowa wnuka Edith odbijały się echem w jego umyśle, powracając co chwilę niczym najgorszy koszmar. Miał świadomość, co dokładnie Mason miał na myśli i wiedział, że to właśnie on zrobił coś nie tak. Był jednak zbyt wielkim tchórzem, aby otwarcie o to zapytać.

Napięta atmosfera między nimi nie zniknęła nawet wieczorem, gdy sąsiad wpadł wreszcie z domową nalewką oraz własnymi przekąskami. Chwalił się nową talią kart, którą kupił specjalnie na tę okazję, bo w końcu nie miał zamiaru odmawiać sobie niczego na starość. Przy okazji opowiadał sąsiadce o odwiedzinach wnuków, okradających go z wolnego czasu oraz nerwów. Kochał te dzieciaki, jednak cała trójka małolatów zdecydowanie za często wchodziła mu na głowę, bo przecież dziadzio nie posiadał serca czegokolwiek im zabraniać. Temat mimowolnie przeniósł się na Masona, który wciąż walczył z wewnętrzną blokadą. Zajmował miejsce przy stole, próbując dobrać odpowiednie słowa i co rusz odmawiając propozycji dołączenia do gry. Dorian natomiast bawił się w najlepsze, maskując dobrym samopoczuciem wszystkie emocje, które targały nim w rzeczywistości. Ogrywał Edith, podliczając wygraną, chociaż w ostateczności i tak oddałby jej każdy zdobyty grosz. Dobra passa opuściła go jednak, gdy trafił na gorsze karty. Zaangażowany w rozgrywkę nie umiał przyjąć możliwości przegranej, klnąc pod nosem.

— Musisz pomyśleć logicznie — mruknął Mason, kreśląc długopisem szlaczki na kolejnej kartce. Miał wrażenie, że natchnienie zaatakuje go lada chwila, ale był w błędzie, bo upragniony moment nie nadchodził. Postanowił więc zrobić sobie chwilę przerwy, sięgając po owoce i mimowolnie zerkając w karty Doriana. Z każdą grą szło mu coraz gorzej, o czym doskonale wiedział, więc wnuk Edith postanowił się nad nim zlitować, pomagając w kolejnych starciach. Najpierw szło im gorzej, jednak niemal od razu złapali wspólny język, opracowując bezsłownie idealną strategię.

I dzięki temu Mason znowu zapomniał. Przez jedną, cudownie ulotną chwilę trzymał się tego, co tu i teraz, śmiejąc najgłośniej, jak tylko potrafił po wspólnej wygranej.

...a potem drgnął, słysząc pukanie do drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top