D W A D Z I E Ś C I A O S I E M

Najbardziej niewiarygodne było dla niego to, jak dziwny okazał się powrót do pustego domu. Przez wszystkie dni czuwania przy łóżku Edith nałogowo obrazował w głowie uczucia, które będą mu wtedy towarzyszyć, ale za nic nie spodziewał się właśnie czegoś takiego. I wprawdzie wielokrotnie dostawał reprymendy oraz nakazy wyjścia, ponieważ babcia Vega powoli miewała dość jego nadopiekuńczości oraz upartości, on nie dawał za wygraną. Dlaczego? Bo zwyczajnie nie był na to gotowy. Nawet teraz, pchając o dziwo otwarte drzwi, miał ochotę odwrócić się, odraczając ten moment w nieskończoność. Za dużo leżało jednak na jego barkach, aby mógł to wszystko zignorować. Na pewno decydującą rzeczą zmuszającą go do ogarnięcia się, była cała sprawa ze szpitalem, do której by nie doszło, gdyby nie skupił się na budowaniu relacji z Masonem. Dręczony zarówno poczuciem winy, jak i obowiązku, przekroczył wreszcie próg. Dawno nie żałował czegoś tak bardzo, jak właśnie tego, bo gdzieś na końcu umysłu rozważał wszystkie możliwości, jakie miał w związku z odbiciem zapewne zrozpaczonego nastolatka z rąk ojca. Obiecał, że nic mu się nie stanie, jeśli tylko będzie w pobliżu, a przyparty do muru sam pozwolił mu na odejście. Pieprzony hipokryta.

— Co to za zapach? — Edith zmarszczyła brwi, biorąc to jako spisek Doriana z krzątającym się po kuchni sąsiadem, jednak o dziwo on sam wiedział tyle, co nic. Wszedł do środka jako pierwszy, instynktownie pragnąc ochronić ją przed możliwym niebezpieczeństwem. W świetle wszystkich wydarzeń poprzednich dni nie potrafił machnąć na coś takiego ręką.

— Oh, Henry nie musiałeś!

Westchnął, a napięte mięśnie rozluźniły się, gdy faktycznie to sąsiad odpowiadał za włamanie. W rzeczywistości sam miał klucze, którymi zamknął dom przed drogą do szpitala sprzed zaledwie kilku dni. Dorian jednak ani przez chwilę o tym nie pomyślał, zbyt uczulony na drobne znaki po pojawieniu się ojca Masona. Nie wierzył w dobre intencje mężczyzny, ani w to, że faktycznie zostawił ich już w spokoju, chociaż faktycznie wieś przestała nosić znaki świadczące o jego możliwej obecności.

— Dobrze, że już jesteście. Siadajcie do stołu, pewnie umieracie z głodu! Dorian, co tak stoisz? No już, zostaw tę torbę, przecież nikt ci jej nie ukradnie! — Mężczyzna wytarł mokre dłonie w przygotowaną ścierkę, a potem pośpiesznie podszedł do stołu, odsuwając następnie krzesło przed sąsiadką. Podziękowała mu uśmiechem oraz cichym chichotem, myślami wracając do odległych czasów, gdy jeszcze chodziła na schadzki z chłopcami zabiegającymi o jej względy.

— Nie jestem głodny — mruknął, od niechcenia słuchając poleceń sąsiada. — Chyba się położę. Wybaczcie.

Zniknął na schodach, ignorując ich pełne zmartwień nawoływania. Przekraczając próg swojego pokoju, nie wiedział, co zrobić. Dopadła go wielka bezsilność, która automatycznie przerodzona została w agresję. Chociaż przez długie minuty próbował ją tłumić, poległ, zdzierając sobie gardło oraz rzucając wszystkim, co tylko wpadło mu w ręce. W przypływie czystego szału nawet nie usłyszał kroków, a potem nerwowego krzyku pełnego błagań o to, aby się uspokoił, co i tak nic nie dało. Dopiero po długim czasie stracił oddech, padając wreszcie na kolana. Ze zwykle zadbanego oraz posprzątanego pomieszczenia zostało pobojowisko; pierze unosiło się w powietrzu, lądując na pełnej dosłownie wszystkiego podłodze i jego mokrych policzkach. Ukrył twarz w dłoniach, a żałosny szloch nagle wyrwał się z ust. To wyglądało tak, jakby nieświadomie przejął cały psychiczny ból Masona. Gdzieś daleko stąd utrzymywał on bowiem pozorny spokój, dzielnie stawiając czoła temu, co przynosił kolejny dzień oraz przyjmując każdy fizyczny cios ze strony ojca. Psychicznie bowiem już dawno został wyprany ze wszystkiego, a już na pewno z jakiejkolwiek nadziei...

Gdy atak minął, bezczynnie leżał na łóżku, pielęgnując odczuwaną pustkę. Każdy oddech sprawiał mu ból, który mieszał się z atakiem migreny. Dlatego podziękował w duchu Edith, która dzielnie przeczekała cały szał, nie komentując tego, co zrobił, a jedynie pojawiając się z sąsiadem, niosącym porcję obiadu oraz leków przeciwbólowych. Mężczyzna zalecił tylko szybkie opróżnienie talerza, odgrażając się poważnymi konsekwencjami i wyszedł, czując, że potrzebują z Edith chwili dla siebie. Kobieta usiadła na krańcu łóżka, cierpliwie pozbywając się pierza z włosów, a potem twarzy swojego podopiecznego. Gdy skończyła, podała mu tacę, zmuszając do jedzenia, podczas gdy sama podjęła tak bolesny dla nich temat:

— Wiem, że to dla ciebie trudne, skarbie. Dla mnie też takie jest. Nie ma chwili, gdy nie martwię się o Masona i nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym, żeby tu był. Ale z prawnego punku widzenia nie możemy zrobić zupełnie nic i od początku było to przecież wiadome.

— Chciałbym po prostu wiedzieć, czy wszystko z nim w porządku. Ta niepewność i... Jeżeli coś mu się stanie...

— Mogę spróbować pomówić z Dominicem, ale wątpię, aby to coś dało. Jest uparty, jeśli chodzi o wychowanie Masona, nigdy nie pozwalał mi się mieszać, ani też o niczym mi nie mówił. Podejrzewam, że ma do mnie żal o to, w jaki sposób to ja go wychowałam i o to, że to ja kazałam mu wziąć odpowiedzialność za błędy, co w pewnym stopniu zagroziło jego karierze. — Westchnęła, kręcąc głową. — Rzecz w tym, że przeprosiny ani rozmowa nic nie dadzą, jest zaślepiony żalem, a przecież ja nigdy nie chciałam dla niego źle. Bałam się, że będzie czuł się winien po tych wszystkich latach... Chciałam uratować nie tylko jego, ale też Masona.

— Chwila, o czym ty mówisz? — Odłożył widelec, ale upomniany znowu zaczął grzebać w trzymanym talerzu, chociaż w ogóle nie czuł głodu.

— Mason nie był planowany, skarbie — wyznała z żalem. — Pojawił się u szczytu, w chwili, gdy Dominic miał największe możliwości rozwoju. Gdyby podjął inną decyzję, pewnie teraz znajdowałby się w zupełnie innym miejscu, a nie uwięziony na stołku burmistrza w zapyziałym pseudo-mieście, udając cwaniaczka. To wcale nie był szczyt jego marzeń, wszyscy o tym wiedzieliśmy. Nie chciał tak wczesnego ożenku, a już na pewno nie chciał zostać ojcem, ale nie dałam mu innego wyboru. I tu wcale nie chodziło o to, co powiedzą ludzie. Od początku myślałam o Masonie i o tej biednej dziewczynie, którą rodzice namawiali na pozbycie się dziecka. Serce by mi pękło, gdybym nie zrobiła wszystkiego, aby ta niewinna istota miała rodzinę. — Westchnęła, poruszona samymi wspomnieniami. — Nie wiedziałam jednak... Nie wiedziałam jaka ta rodzina dla niego będzie.


Sztuczny uśmiech numer jeden nie opuszczał jego twarzy, gdy przekraczał kolejne sklepowe alejki, czując na sobie blask fleszy. Był w błędzie, sądząc, że konferencja zakończy temat, a uwaga znowu powróci na ojca oraz wszystkie sprawy, którymi zwykle się zajmował. Do szału jednak doprowadzało go ciągłe siedzenie w domu, dlatego od razu zgodził się towarzyszyć matce w zakupach, gdy Dominic Vega kolejny dzień pracował w swoim biurze, kompletnie nie mając dla niej czasu. Wolał chociaż ten drobny dystans niż poczucie ciągłego oddechu na szyi oraz wrażenie bycia obserwowanym. Nawet na pozornej wolności długo się tym nie nacieszył, unosząc głowę znad przeglądanych katalogów po usłyszeniu jednego z ochroniarzy;

— Pani Vega, mąż — oznajmił, podając jej telefon. Westchnęła, komentując ze śmiechem jego nadopiekuńczość, a potem od razu odebrała.

— Tak? Oczywiście, kochanie. Nie, jeszcze nie. Tak, obiecuję, porozmawiam z nim, jak będziemy wracać. Tak, wszystko w porządku, nie martw się na zapas. Ja ciebie też, przestań się martwić, czuję się dobrze. Tak, obiecuję — powtórzyła, po odpowiedzeniu na kolejne z jego pytań. — Dobrze, niedługo będziemy w domu.

Pokręciła głową, oddając telefon, a czując na siebie wzrok Masona, wyjaśniła;

— Tata jest w trakcie rozmów na temat tego przyjęcia w następny weekend. Pytał, czy kupiliśmy wszystko i kazał na ciebie uważać. Wciąż jest przejęty twoim wybrykiem.
Uśmiechała się szczerze, a miłość oraz zmartwienie bijące z jej oczu zraniły Masona. Ojciec dobitnie dał mu do zrozumienia, jak mało znaczyłaby dla niego cała ucieczka oraz powrót, gdyby nie aspekt prasy, ale jeśli chodziło o jego matkę, naprawdę czuła ból oraz szczerze się o niego martwiła.

— Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłeś, synku — powiedziała z drobnym żalem, jakby czytając mu w myślach. Podeszła bliżej niego, a potem objęła go ramieniem. — Napędziłeś nam ogromnego stracha, co jest teraz niewskazane. Ale nie zrobisz tego więcej, prawda? Musisz przekonać mnie i tatę, że możemy ci ufać. Jesteś nam teraz naprawdę potrzebny, potem będziesz jeszcze bardziej. Wciąż jesteś dzieckiem i doskonale to rozumiem, ale pora wreszcie włożyć dorosłe buty oraz zająć się rodziną.

Zmarszczył brwi, a pierwsze czerwone światło mignęło mu przed oczami niczym zwiastun nadchodzącej zagłady. Miał przerażające wrażenie, że słowa te dotyczyły babci, której stan wciąż był mu nieznany. Obawiał się, iż doszło do najgorszego; nawet nie zdziwiłoby go, gdyby jej odejście nie miało żadnego wpływu na plan przyjęcia organizowanego przez ojca. W tym momencie nie zaskoczyłoby go już zupełnie nic, a w każdym razie takie miał wrażenie na początku.

— Co masz na myśli? — spytał, nie potrafiąc złożyć tego wszystkiego w logiczną całość. W układance brakowało ważnego elementu. Myślał gorączkowo, próbując zrozumieć, ale za każdym razem przegrywał.

— Porozmawiamy o tym w domu, dobrze?

— Mamo — nacisnął, całkowicie ignorując fakt, że cały czas byli obserwowani przez reporterów czekających na zewnątrz. Musiał wiedzieć i ta chwila sam na sam z matką bez obecności ojca była jedyną okazją, aby dostał chociaż odrobinę jakichkolwiek informacji, które pozwoliłyby mu nie zwariować. Wewnętrznie miał ochotę krzyczeć albo wszystko rozwalić. Chciał wiedzieć, jednak z drugiej strony wciąż przerażało go, że to, czego tak bardzo się obawiał, mogło stać się rzeczywistością.

W żadnym wypadku jednak nie był bliski prawdy. Babcia na obecną chwilę miała się dobrze, wróciła z Dorianem, a rozmowa czekająca na niego w domu, chociaż wciąż dotyczyła rodziny, nijak miała się do Edith Vegi.

— Oczekujemy dziecka, Masonie — wyznała wreszcie mama, odpuszczając. — Niedługo zostaniesz starszym bratem...

*******

Dwa rozdziały do końca, a dram wciąż przybywa! Nawet nie wiecie jak super się bawię *ociera niewidzialną łezkę*. 

Standardowo wyzwiska oraz inne komentarze na dole, a gwiazdki tam, gdzie macie do nich najbliżej. Ja idę po popcorn. I pamiętajcie, że to od Was zależy kiedy wrzucę zakończenie!

Do napisania już niedługo!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top